Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział szósty

Gabriel

Podziemne walki rządzą się własnymi prawami. Uczestnicząc w nich jesteś świadomy tego, że granice żadne nie istnieją, a wszelkie chwyty są dozwolone. Gra fair play tutaj nie obowiązuje. Walczysz by wygrać. Wszystko. Swój honor. Walczysz by utrzymać się na powierzchni jak najdłużej do samego końca. Metal zazgrzytał, kiedy przekroczyłem wrota Czerwonego Piekła.

Blaszane drzwi skrzypnęły, kiedy je zamknąłem za sobą. W środku słychać było już wrzawę, głośne rozmowy i zagorzałe krzyki. Czuć było niezdrowe podekscytowanie, które unosiło się w pomieszczeniu niczym dym z papierosów. Ludzie, którzy tu przyszli byli nastawieni na krwawą jatkę.

Ring miał kształt prostokąta o wymiarach cztery metry na cztery oraz pas wolnej przestrzeni, który w dawnych latach był po prostu zwyczajnym kwadratem na środku. Przyznam że trochę bawił mnie wygląd od strony technicznej.

Spełniał podstawowe wymogi, gdzie tak naprawdę dbanie o jakiekolwiek humanitarne zasady kompletnie tutaj nie obowiązywało. Człowieczeństwo się tutaj ścierało. Tutaj była istna dżungla. A wokół niej tylko zwierzęta naładowani testosteronem i niepohamowanym, niewyczerpanym ładunkiem agresji. Każde nadepnięcie na stopę, oznaczało jego odpalenie.

Dlatego tutaj byłem. Chciałem mieć powód do oddechu, do pozbycia się wszelkich uczuć, myśli kłębiących się w głowie, do wyrzucenia z siebie tego chaosu, który pochłaniał mnie coraz bardziej. Byłem ognistą kulą, która wyrzucała z siebie te płomienie prosto w samo pole walki. Stąpałem po rozżarzonych stopniach, masochistycznie pragnąc więcej.

Chciałem niszczyć i samemu być niszczonym. Byłem totalnym huraganem, który zgarniał wszystko po drodze. Jeśliby ktoś mi się nawinął - rozrzuciłbym go we wszystkie strony. W walkach ta umiejętność była potrzebna. W relacjach z ludzmi tutaj sprawa miała się inaczej.

Miałem zawężone grono bliskich mi osób, co do których moje zaufanie było stuprocentowe. W życiu tak jest, że prawdziwego człowieka, poznajesz wtedy, kiedy jesteś w sytuacji bez wyjścia. To jak cię potraktuje: czy wyciągnie pomocną dłoń, wesprze słowem, zapewni grunt, gdy będziesz tego potrzebował wystarczy, aby ocenić prawdziwość ich zamiarów.

I choć moje imię niosło diabelski wydźwięk, jednak Bóg pokładł we mnie jakieś plany, skoro mnie oszczędził. Istniała też opcja, że gdybym trafił do piekła, robiłbym tam za stu diabłów, więc pewnie dlatego mnie nie chcieli - robiłbym im konkurencję, a to byłoby przecież nie do zniiesienia przez tych czartów.

Nie łudziłem się nawet, że trafiłbym gdzie indziej, przecież byłem przesiąknięty złem, nasączony agresją, a do tego dzwigałem swój największy grzech. Być może do końca swojego życia. Ale każdy dźwiga swoje brzemię. Mniejsze lub większe. Skalani zazwyczaj nimi nie są, bo nikt nie jest święty.

Zbliżając się do ringu, słyszę jak krew pulsuje mi w uszach, żyła na szyi jest napięta, żuchwa mocno zaciśnięta. Pieści gotowe. Ja sam byłem gotowy. Na moich ustach zaplątał się uśmiech, kiedy zobaczyłem swojego przeciwnika. Thomas Cross.

Idealnie. Lepiej być nie mogło.

Nie przepadaliśmy za sobą, delikatnie rzecz ujmując, więc rozpierała mnie radość, że mogliśmy się ze sobą zmierzyć. A do samego końca nie miałem o tym pojęcia. Nie miało to zresztą też takiego znaczenia, było mi obojętne to z kim będę walczyć, i jakiej wagi będzie to zawodnik i tak pokonałbym każdego. Byłem dobrze przygotowany. W końcu miałem wstąpić w szeregi Aniołów Ciemności. Inaczej być nie mogło. Poza tym nikt normalny nie pchałby się do podziemi. Ale ja nigdy nie mówiłem, że należę do normalnych.

Sam Leopoldo nieraz powtarzał : " nadajesz się do tego. Jesteś szalony, Gabrielu. Na ringu i poza nim walczysz tak jakby od tego zależało wszystko. Wbrew pozorom za wariatów uważają tych, którzy są gotowi poświęcić wszystko w imię wyszych celów. Czasami trzeba zaryzykować. Ty o tym bardzo dobrze wiesz. Jednak, cholera jasna, nie chciałbym mieć chyba w tobie wroga. Patrzysz się w ten worek z taką zaciętością, jakbyś widział więcej"

Tak było.

W końcu wiedziałem do czego dążę. Nie zapominałem. Nigdy tego nie robiłem. Pomimo upływających lat, rysowałem w głowie zarys planu. Dorwę człowieka, który zniszczył mi życie, wyrwę mu serce, sprawię, że każdy wzięty przez niego oddech będzie nadludzkim wysiłkiem.

Odbiorę mu wszystko co cenne, a potem rozkażę patrzeć, jak obracam jego świat w pył i zakopuje pod zimną ziemią. Dowiem się kto stał za zamordowaniem moich rodziców ze szczególnym okrucieństwem i dokonam zimnej zemsty. Już tylko odliczam dni.

I niech boi się ten, który za tym stoi. Bo Gabriel Ridello nadchodzi i nie cofnie się przed niczym.

Widziałem jak brunet pokazuje mi trzy palce, wskazując na mnie bezpośrednio głową. Trzy sekundy czy minuty? Chyba nie liczył na to, że przegram? Nie było takiej możliwości. Może i był napakowany, wyglądał jak porządne mięsko, takich jednak przeżuwałem między zębami, bo od środka ładował sobie sterydy. To nie były naturalne mięśnie tylko zrobione. Facet nie miał się czym szczycić. A mimo to miał o sobie wysokie mniemanie, mało tego uważał się za króla - dzisiaj jednak zamierzam mu pokazać, że grubo się myli.

Zachowałem pozory na samym początku. Waliłem niby na oślep, tak od niechcenia, jakbym naprawdę miał to wszystko gdzieś, przez co mógł sobie pomyśleć, że pójdzie jak po maśle. W rzeczywistości, chciałem go wkurzyć, aby wreszcie przeszedł do ataku. Bo taką zabawą w podchody, to można było się bawić w podstawówce. Był ostrożny, ja także. Obaj zachowywaliśmy dystans.

Ja mogłem się tak bawić do rana.

Jakoś mi się nie spieszyło. Ale ludzie, którzy tu przyszli chcieli potu prawdziwego rozlewu krwi. Poruszyłem szczęką, postąpiłem krok do przodu przenosząc ciężar ciała na nogę wysuniętą w jego kierunku i zamarkowałem cios, który miał go odsłonić.

Przystąpił do obrony, ale za późno. Skupił się na tułowiu, tymczasem wymierzyłem mu cios prosty ewą w głowę, kiedy się za nią złapał, zakołysał się na nogach i widać było, że jego wzrok staje się zamglony. Cofnął się do tyłu, wykorzystałem to i zaatakowałem go z dołu, szybkim odbiciem stopy od podłogi i trafieniem go w kolano. Ryk jaki się wydobył z jego krtani był dla mnie satysfakcjonujący. Wrzawa się podniosła. Rozróżniałem tylko rzucane epitety i swoje imię Odwróciłem się do tłum i uniosłem zaciśniętą pięść. Spojrzałem z dołu na Crossa, ale nadal trzymał się za kolano, a w jego wzroku była oczywista agresja. W moich czarnych tęczówkach błyszczał tryumf.

Wygrałem. Może i wykorzystałem to, że był w gorszej kondycji, ale kogo to obchodzi? Liczyło się tylko jedno: wygrana.

***

Wsunąłem rękę w przednią kieszeń, spodni i wyjąłem paczkę papierosów, poszukałem w drugiej kieszeni zapalniczki po czym włożyłem papierosa do ust, przyłożyłem zapalniczkę, odpaliłem ją i zaciągnąłem się, przymykając oczy. Zdecydowanie tego mi było trzeba. Wziąłem kolejnego bucha, pozwalając nikotynie na chwilę przyćmić mi myślenie. Opuściłem wnętrze swojego bugatti, spalając do końca papierosa. Rzuciłem go na ziemię, przydeptałem butem i ruszyłem do Pandemonium.

Budynek był cały szklany, a kiedy się do niego wchodziło wyczuwało się pod stopami podłogę posypaną czarnym piaskiem, bordowe ściany, podkreślone złotym akcentem, stoły do przeróżnych gier między innymi ruletka czy poker. Te akurat były dosyć popularne i większość miejsc przy stołach była już pozajmowana. O tej porze brak było praktycznie miejsc. Kasyno było cześcią hotelu, więc były podwójne zyski jak nawet nie potrójne.

Wstęp do grzecznego miejsca nie byl dozwolony dla zwykłych śmiertelników, ranga wznosiła się znacznie wyżej. Tutaj przebywali Bogowie, którzy mieli u stóp cały ten podziemny świat, do nich należało wydawanie rozkazów, nawet jeśli miałbyś stracić wszystkie postawione pieniądze, robiłeś to z uśmiechem.

Tutaj łatwo można było sprzedać duszę diabłu. Mogłeś zostać tak omotany, że nawet byś tego nie zauważył. Ta gra wciągała niemal jak dragi. I odwagą było zakończyć ją w odpowiednim momencie, na którą stać było niewielu. Bo kiedy twoja dusza jest we władaniu mroku, niewiele już możesz zrobić.

Bo łatwo pozwolić na to, aby ogarnęła cię ciemność, łatwo się zatracić. Wszak mrok był owiany tajemnicą, a ludzi do niego ciągnęło, ponieważ większość z nich chciała wiedzieć jakie rozwiązanie kryje się po drugiej stronie. Ludzie mieli w naturze ciekawość, a ta prowadziła tylko do piekła.

- Witam drogich panów i panie - obszedłem grających, zastanawiając się kim u licha była ta młoda kobieta w okularach. Zacznijmy od tego, kto w nocy je zakłada? Księżyc przecież nie ma takiej siły rażenia.

Uwagę moją przykuły jej krótkie do ramion czarne włosy, wyglądały trochę na nienaturalne, ale nie znałem się na tym, więc nie mogłem być tego pewien. Ubrana była elegancko, kiedy założyła nogę na nogę, ujrzałem długie czarne kozaki na obcasie.

Zasiadłem do stołu, a krupier zabrał się za tasowanie kart, wzrok wszystkich był skierowany na jego ręce. W tym mój. Uporał się z tym szybko, talia kart tylko migała przed oczami siedzących, po obraniu stawki przeszliśmy do gry, którą z racji pozycji, rozpocząłem. Gracze z lewej, podjęli jako pierwsi decyzję o flopie, potem wszystko toczyło się według wskazówek zegara. Nie czułem zdenerwowania. Byłem w swoim świecie, który rajcował mnie zaraz po boksie.

- Podbijam - Uniosłem brwi na słowa kobiety i zaraz się zastanowiłem, bo jej głos... Brzmiał znajomo. Jakby wyczuwając mój wzrok, na chwilę uniosła podróbek i uśmiechnęła się do mnie. Czy ona była pewna swoich słów? Odetchnąłem, oblizując usta i przejeżdżając językiem po górnej wardze. Skoro tak chce, niech ma. Więcej żetonów zostało włożonych do puli. Towarzysze też byli zaskoczeni, ale nic nie powiedzieli.

Pewność jej ruchów mnie zaintrygowała, jeszcze się nie zdążyło, żeby kobieta potrafiła grać w pokera. Na żadną nie natrafiłem aż do tej pory, więc mówię to tylko z własnych obserwacji. Zerknąłem mimochodem na jej twarz. Pozostawała wykutą maską. Nawet jeśli się denerwowała, nie było tego po niej widać. A przecież zastosowała odważny ruch.

Dosyć szybko przeszliśmy do wyłonienia zwycięzcy, odsłoniliśmy swoje karty. Spojrzałem się na swoich kompanów, wyszczerzając się diabelsko. Znowu miałem szczęście.

- A niech mnie! Ty to naprawdę masz chyba jakieś fory u tego piekielnego. Cholera jasna! - Blondyn w czarnym garniturze, trzasnął ręką aż czarna kobieta mimowolnie podskoczyła. Rzucił jej przepraszające spojrzenie i skierował swój wzrok na mnie, wstając od stołu. - Sterował twoją rozgrywką, przyznaj się - mruknął.

- Po prostu jestem w tym dobry - przyznałem i wyciągnąłem rękę aby podziękować za grę. Zawsze tak robiłem. Kiedy ująłem rękę kobiety, dodatkowo przysunąłem ją sobie do ust i pocałowałem wierzch skóry.

- To była prawdziwa przyjemność, grać z panią. Muszę przyznać, że taktyka była dobra, gorszy natomiast był sposób wykonania - mruknąłem i wtedy zdjęła okulary. Bursztynowe tęczówki patrzyły na mnie z rozbawieniem.

- Bywa. Gratuluję, wygranej - posłała mi szczery uśmiech. Wyminęła mnie i ruszyła do wyjścia. Udałem się zaraz za nią. Dogoniłem ją przy schodach.

-Może mógłbym postawić drinka? Tak w ramach tej przegranej.

Przelotnie na mnie zerknęła i pokręciła głową, mówiąc:
-Nie trzeba. Nie będę ronić łez, jeśli się oto obawiasz. Poza tym, żadna pani. Jestem... - tu się zacięła. Zacisnęła rękę na poręczy, po czym zeszła dwa schodki niżej. - To w sumie nieważne. Miło było. Mam nadzieję, że zrobi pan dobry użytek z tej wygranej.

Zmarszczyłem brwi. W ogóle nie obchodziły jej przegrane pieniądze.

- W jakim celu tu przyszłaś?- Darowałem sobie i też przeszedłem na ty.

Przystanęła na przedostatnim schodku i odwróciła się. Byłem tuż za nią.
- Chciałam dokuczyć, ojcu.
- To jego pieniądze obstawiłaś?- domyśliłem się.

- Tak. Ale wcale tego nie żałuję.

- Dlaczego to zrobiłaś?

- Bo miałam taki kaprys.

Jakaś luka mi się zapełniła po tych słowach, już wiedziałem kogo mam przed sobą. Miałem właśnie się oto spytać, gdy nagle po schodach wbiegli ochroniarze, nie patrzyli się czy kogoś nie taranują. Dziewczyna zachwiała się na swoich obcasach, złapałem ją za przegub ręki, nie dopuszczając do upadku.
- Ostrożnie - wyszeptałem tuż przy jej uchu.

Kiwnęła głową i razem zeszliśmy na dół. Dopiero teraz mogłem zobaczyć w co była ubrana. Czarna skórzana sukienka z długim rękawem, kończyła się przed kolanami. Byłem prawie pewien, że tym strojem też chciała dopiec wspomnianemu niedawno ojcu.
- Więc co takiego zrobił twój ojciec?
- Wierz mi, że on też nie będzie płakał za pieniędzmi. Ma ich wystarczająco dużo. Poza tym nie nimi samymi człowiek żyje.

- To prawda. Ale zapewniają przetrwanie. Cokolwiek człowiek by nie robił, to w jednym celu. Dla pieniędzy.

Wyszliśmy z kasyna. Wieczór był dosyć ciepły w porównaniu z ostatnim. Mi wręcz było za gorąco w tej koszuli, dlatego rozpiąłem kilka górnych guzików tym samym ukazując większy zarys tatuażu.

- Ale zbyt częsta pogoń za nimi sprawia, że się człowiek zatraca i przestaje kontrolować. Przestaje być. Nawet człowiekiem.

Coś w tonie w jakim to powiedziała dało mi do myślenia. I oczywiście miała sporo racji. To musiałem jej przyznać. Zastanawiało mnie dlaczego aż tak nie trawi ojca. Co się za tym kryło? I co najważniejsze czemu wciąż nie powiedziała mi jak ma na imię. Przecież na pewno zdążyła się zorientować, że ją poznałem, a jeśli nie to zyska tą pewność teraz :
- Od alkoholu człowiek również traci myślenie. Myślę, że coś o tym wiesz.

Spojrzała się na mnie z oburzeniem.

- Prawdziwy dżentelmen nie pozwala się upijać kobiecie samej - odparowała.

Zbliżyłem się do niej i położyłem rękę na jej ramieniu.
- Masz rację. Tylko dba by się upiła w jego towarzystwie - owiałem ją ciepłym oddechem. Przekręciła głowę, natrafiając na moje spojrzenie.
- Myślę, że zasłużyłem, by wreszcie poznać twoje imię. Los nam sprzyja skoro spotkaliśmy się ponownie, nie uważasz?
- Los sprzyja tylko wybranym.

Dajcie znać co sądzicie o rozdziale❤Dobranoc


























Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro