Rozdział dwudziesty czwarty
#ojedenkrokzadaleko
Gabriel
Zacząłem lewym prostym.
Trener kiwnął do tyłu, trzymał wyżej lewą rękę, osłaniając się.
Zawsze mi powtarzał, że najpierw musi być ciężar, głowa, kolano, stopa w jednym.
Kiwnął do mnie głową.
—Luźno. Dawaj jeszcze raz—wydał mi polecenie.
Przyjąłem postawę i ponownie uderzyłem lewym prostym.
I kolejny raz.
I kolejny.
Potem była zamiana ról. To trener wymierzył mi cios. Zablokowałem go, wystarczyło to, że przeniosłem ciężar, nie wykręcając za bardzo piet, ułożyłem prawidłowo barek i rękę.
Nie musiałem nic innego robić.
Trener wymierzył we mnie prawy sierp, który błyskawicznie zablokowałem.
Byliśmy jak drapieżnicy.
Zachowana czujność.
Percepcja wzrokowa.
Blok.
Atak.
Była zachowana ciągłość w treningu.
Po wszystkim chciałem tylko więcej. Nadmiar kortyzolu i adrenaliny powodował, że byłem żądny więcej. Dlatego wykonywałem precyzyjne ciosy, czując powolne palenie w mięśniach. Były szybkie, a pomiędzy nimi nie było żadnego odstępu czasowego. Czułem ból w paliczkach, ale nawet wtedy nie przerwałem, dopiero mocny uścisk na ramieniu, który wymusił na mnie zatrzymanie.
- Jest naprawdę dobrze, więc wyluzuj. Chyba nie chcesz przeforsować i tego spieprzyć. Co Gabriel?
Posłałem mu chmurne spojrzenie. Wiedział, że nie mogę tego spieprzyć.
- Wiesz z kim walczę?
Posłał mi uważne i nieco zaskoczone spojrzenie.
- Stresujesz się walką?
Opadłem na krzesło, odchyliłem głowę do tyłu. Czułem, jak pot spływa mi za czarny T-shirt.
-Czy mam się czym stresować? Wejdę i zrobię rozpierdol. Jak zawsze.
Parsknął śmiechem na moje słowa.
- Tylko niech nic nie odwróci twojej uwagi. - rzucił aluzyjnie.
- Nie ma niczego ani kogokolwiek takiego- odparłem natychmiast.
Leopoldo uniósł brwi, zbliżył się i usiadł naprzeciwko mnie.
-Do tej pory byłem cicho. Pozwalałem ci robić to co uważałeś za słuszne. Właściwie to nie miałem wyboru, bo kiedy mówiłem, żebyś stał, ty biegłeś dalej. Była przed tobą ogromna dziura, a ty zamiast ją ominąć jak inni, przeskoczyłeś nad nią. Na początku byłem pełen podziwu-wyznał, a na jego twarzy błąkał się uśmiech. Wkrótce jego twarz nabrała poważniejszego wyrazu. - Ale szybko zrozumiałem, że tam, gdzie inni widzą odwagę, ty zauważasz płomień niebezpiecznej adrenaliny. Adrenaliny, której ciągle jest ci mało, dlatego podejmujesz się nieustannie nowych wyznań. -westchnął. -Jak nie walka w podziemiach, to udział w gali, która pozwoli ci osiągnąć twoje marzenie.
- Cel. -poprawiłem go. -Marzenia to zwykłe mrzonki, to cel jest tym stałym motywatorem, któremu nie pozwalasz się wymknąć z rąk.
Spojrzał się na mnie uważnie.
-Tyle, że dochodzimy do granicy Gabrielu, ponieważ tak bardzo jesteś skupiony na przetrwaniu, katujesz się treningami, bo nie uwierzę w to, że tak właśnie wygląda człowiek po przespanej nocce.
-Odzywa się ten, który spał na ziarnku grochu. -mruknąłem.
- Z małym ziarnkiem grochu. - doprecyzował, a jego oczy zalśniły, tak jak zawsze, kiedy nawiązywał do córeczki. Posłuchaj, nie możesz ciągle postępować w ten sposób. Nie możesz czuć się niezniszczalny, bo taki nie jesteś. Twoje ciało i mózg potrzebują odpoczynku.
- A co właśnie robimy? -spytałem.
Przewrócił oczami, po czym zerknął na moje ręce. Nadal miałem nałożone rękawice bokserskie, a moje oczy skakały po sprzętach, których mógłbym użyć, aby sobie jeszcze poćwiczyć.
Musiałem być bardziej niż gotowy.
-To kłamstwo nawet jak na ciebie brzmi słabo. Na dzisiaj koniec treningu.
Spiorunowałem go wzrokiem, kiedy wstał.
Mężczyzna lekko się nade mną pochylił, tak, że miał mnie na swojej linii wzroku.
- Posłuchaj, to, że chcesz za wszelką cenę doścignąć każdy jeden dzień, nie oznacza, że masz przestać żyć. Musisz po prostu przestać to robić. Odtwarzać przeszłość, bo ona już jest dawno za tobą.
Pokręciłem głową i zacisnąłem mocno szczęki.
- Nie katuj siebie powracaniem do wspomnień. Bo nikogo już za tobą nie ma. Nikt na ciebie nie czyha.
Będę to robił. Walczył z niewidzialnym przeciwnikiem i będę go prześcigał. Nie pozwolę zadać sobie ciosu.
- Gabriel, jesteś dla mnie jak syn, ale nie chcę ci w żaden sposób zastąpić ojca. Nigdy nie chciałem, ale teraz zapewne kazałby ci odpuścić, dlatego ja ci mówię to samo. Musisz wypocząć.
Spojrzałem się na niego z taka miną, jakby mówił do mnie po chińsku.
-Chcesz wygrać, prawda? Każdy wielki mistrz się regeneruje przed walką.
- Jeśli tracisz pieniądze nic nie tracisz... Jeśli tracisz zdrowie coś tracisz... Jeśli tracisz spokój tracisz wszystko. Tak mawia Bruce Lee. Mój spokój runął. Nie odzyskam już tego, co było mi tak drogie. Dlatego będę próbował przywrócić choć część sprawiedliwości. Wet za wet. Tego, który zabrał mi wszystko, zamierzam ukarać w taki sposób, że odbiorę mu to jest dla niego najcenniejsze. Jestem już coraz bliżej.
Leopoldo poklepał mnie po plecach, przykazując jeszcze raz, że mam wypocząć.
Podszedłem do worka, ale dalsza czynność przerwał mi sygnał połączenia.
Nie dają mi wypocząć po mojemu...
Ściągnąłem zębami rękawice i odebrałem.
-Siema, jeśli nie jesteś zajęty, to zapraszamy cię na wyjście do baru.-Keller zaczął bez zbędnego wstępu.
-Ty i?
-Vincent...
- To on umie pić? -zdziwiłem się, bo chyba nie widziałem go jeszcze pijącego.
- Nie, będę tylko patrzył. Na was. -parsknąłem, słysząc jego głos.
-No dobra. -zgodziłem się, bo była to dosyć ciekawa odmiana.
Poza tym dobrym alkoholem nie pogardzę.
***
Oparłem łokieć na granitowym blacie, a między palcami trzymałem szklankę z bursztynowym przelewającym się płynem.
-Przyciągała oczy swoją osobą, skąpą ubraną w cienkie niczym len koronkowe body. Miała zgrabną figurę, a to jak tańczyła wokół mnie -rozmarzył się Keller...
- i wtedy obudziłem się w swoim łóżku, ale całkiem sam. -dopowiedziałem, na co on w odpowiedzi pokazał mi nasz męski znak pokoju, czyli środkowy palec.
-Nie, z nią. - wyjaśnił. -Ale kiedy już się ubieraliśmy, wyskoczyła do mnie z pytaniem, to kiedy ta randka i pyk... jebud.. czar prysł.
-A no prysł, nie było kolejnego jeebud-odparłem.
Vincent mało nie spadł z krzesła.
Zaniósł się śmiechem, widać było, że jest już lekko wstawiony. Zwykle ułożone na prawy bok blond włosy, były poczochrane od zbyt częstego przeczesywania ich palcami. Oczy mu błyszczały. Trzy górne guziki w białej koszuli były odpięte, bo mu buło duszno. Zwykle opanowany i spokojny wyraz twarzy zastąpił szeroki uśmiech i ogólne rozluźnienie.
Ja też trochę się wyluzowałem.
-A ty masz się czym pochwalić?
- Partnerka mojego gracza chciała ze mną, ale ja chciałem od niej tylko turecką wódkę, której ona rzecz jasna nie mogła mi dać. -rozparłem się wygodnie na siedzeniu. Pokręciłem głową na nieodgadnione miny moich towarzyszy.
- Zmieniłeś orientacje?
Błysnąłem zębami w odpowiedzi do Kellera.
- A co, chcesz się ze mną umówić, koteczku?
Pokazał mi środkowy palec.
-On zapewne już kogoś sobie upatrzył. -Keller spojrzał się na mnie z dziwnym uśmieszkiem.
Przechyliłem szklankę i opróżniłem jednym łykiem. Zignorowałem palące uczucie w przełyku, wystawiłem palce i poprosiłem barmana o dolewkę dla nas.
- No to za dobrą zabawę. Niech, ten tu pozna synonim niej. -Keller trochę się zająknął. Jego tez już go brało.
- Za kolejne pomyślne noce, takie jak ta- Vincent wzniósł szklankę.
- Za przyszłego mistrza boksu- dodał Keller.
-Za trenera, który kazał wypoczywać. Co jak co, ale jego trzeba słuchać.- przypomniałem i dodałem - Za naszą pomyślność. -wzniosłem z nimi toast.
Vincenta aż zatrzęsło, kiedy przechylił naraz szklankę.
- Kurwa, mocna. - skomentował.
- Taka właśnie powinna być -skomentowałem.
Poczułem nagle za sobą czyjąś obecność.
Obróciłem się lekko i zmierzyłem typa pytającym spojrzeniem.
Wyglądał mniej więcej w tym samym wieku co ja, jego postura była jednak znacznie masywniejsza od mojej.
Znałem już takich jak on.
- Siedzisz na moim miejscu. -oznajmił to takim tonem, jakby uważał się co najmniej za jakiegoś szefa.
-Masz rację. -przytaknąłem i po chwili dodałem nieco kpiącym tonem głosu. -Nie zauważyłem, że tu jest napisane" zjeb" -podkreśliłem końcówkę i podniosłem się- Masz, klapnij sobie. - mruknąłem. Usłyszałem parsknięcie. Keller zachłysnął się, aż mu oczy wyszły na wierzch, bo akurat pił whisky. Vincent go klepnął.
-Czy ty mnie, kurwa obrażasz?
Wzruszyłem ramionami i kiwnąłem do chłopaków. Podnieśli się równo, choć nieco chwiejnie.
-Ej, kurczak, nie zapierzaj się tak, bo odlecisz. -klepnąłem obcego po ramieniu, bo aż się zaczął cały jeżyć.
Popchnął mnie, ale uniosłem ręce, żeby pokazać, że nie chce się bić. Popchnął mnie drugi raz.
No skoro tak, to trzeba wyjść i porozmawiać bez gapiów.
Zamierzał się, aby do ataku, ale zanim zdążył unieść pieść, zablokowałem ją, ciągnąc jego nadgarstek w dół i popychając go w kierunku wyjścia.
Kiedy znaleźliśmy się na zewnątrz, nie był już tak odważny.
Nie wysilając się na delikatność, szarpnąłem go ponownie.
Przyglądał się mi w świetle przejeżdżających samochodów i blasku bijącego z neonowego napisu baru.
Podwinąłem rękawy skórzanej kurtki, jego wzrok padł na napis rozciągający się na moim ramieniu, w który była wtłoczona trupia czaszka.
Wszystko, co sprawia, że żyję, jest tym, co uśmierca innych.
Uśmiechnąłem się pod nosem i patrzyłem za nim, kiedy odchodził dosyć pospiesznie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro