Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Dziewczynki biegły wąskimi uliczkami ich pięknego miasta, które zdawały się mnożyć i ciągnąć w nieskończoność. Nie widziały powozu, jednak terkot jego kół niósł się dalekim echem, przez co mogły usłyszeć, gdzie jest. Iris była podirytowana, chciała poinformować koleżankę, jednak ta nie zwracała uwagi na nic innego, prócz dźwięku kopyt mechanicznej bestii. Jej martwa ręka obijała się o ściany starych kamieniczek, zabijając przy okazji wszędobylskie grzmoty, a ocalałe jednostki uciekały gdzie pieprz rośnie, upokorzone przegraną.

W pewnym momencie wóz zatrzymał się, o czym świadczyło urwanie się odgłosu kół poruszających się z dużą prędkością po kocich łbach, ustępując miejsce stukotu dziecięcych bucików. Narastał coraz bardziej, aby i on wkrótce zamilkł, zamordowany krzykiem Liwii. Dziewczynka dotarła bowiem na plac, tuż przy Przepaści. To właśnie tam zatrzymał się powóz, z którego wysiadł jej kolega w asyście Cieni. 

Liwia usłyszała za sobą sapanie. To była Iris, która oparła się o pomnik, znajdujący się na teraz strasznym placu. Marzyła o ciepłym łóżku albo odrobinie spokoju.

- Po co mnie tu ciągnęłaś? - zamigała, kiedy trochę odsapnęła - Pobiegłyśmy za pierwszym lepszym wózkiem, zamiast...

Zamarła, z uniesioną dłonią, jakby pozowała do portretu. Jednak nikt  nie chciał utrwalić jej wizerunku (i to nie ze względu na trudne do namalowania pasmo tęczowych włosów), wszyscy malarze by pouciekali na widok Cieni.

Ona natomiast zrobiła coś przeciwnego.

Nim Liwia zdołała ją zatrzymać, ruszyła pędem w stronę cienistych sylwetek, które zabrały jej przyjaciela. Nie widziała sensu w swoim zachowaniu, po prostu biegła, rycząc wściekle. Gdyby mogła siebie wtedy usłyszeć, zapewne zaraz schowałaby się w jakąś wąską uliczkę, gdzie nikt by jej nie zauważył. Na jej nieszczęście nie mogła zrobić użytku ze swych uszu.

Cienie odwróciły się w stronę rozjuszonej dziesięciolatki. Po szybkiej ocenie sytuacji, jedna z istot skinęła głową. Zniknęła na chwilę, po czym pojawiła się przed dzieckiem, zamierzając ją unieszkodliwić. Iris przystanęła, przestraszona, odgarniając spadające na oczy włosy. 

Cień przymierzył się do ataku. Podobała mu się perspektywa dalszego straszenia dziecka, wiedział jednak, że za chwilę odzyska ono zdolność ruszania się i ucieknie. Wydał z siebie coś na podobieństwo chichotu, a jego oczy, dwa świecące punkciki, zmieniły kolor na czerwony. Iris krzycząc, zasłoniła rękami głowę. Nie widziała ratunku.

Cień wydłużył się.

Skoczył.

Jednak w połowie skoku poczuł, jak pulsujący ból rozrywa mu okolice klatki piersiowej . Spojrzał w dół, by zobaczyć, co mu się stało. 

W jego ciele widać było sporych rozmiarów dziurę, na której krawędziach dało się dostrzec skręcające się jak palony papier fragmenty trawione przez światło. Cień zawył przeraźliwie, aby następnie rozpaść się na tysiące kawałków. Na ziemi zamieniły się one w kleistą substancję, podobną do smoły, jednak lżejszą. 

Drugi przeciwnik obrócił się, zdziwiony, w stronę, z której nadleciał pocisk. Przed nim stała, dysząc z wściekłości wróżka - strażniczka. Pomiędzy jej dłońmi unosiła się druga świetlista kula. Kobieta była gotowa do ataku. 

- Nec plus ultra!* - krzyknęła w kierunku istoty. Obserwowała każdy ruch wroga, ciskając w jego kierunku przysłowiowymi piorunami wściekłości z oczu.

Cień zaśmiał się szyderczo. Świecące punkty, służące mu za oczy, na chwilę zniknęły, jakby mrugnął. Po sekundzie pojawiły się znów, jednak już nie dwa, lecz cztery. Dwie pary oczu. Dwa Cienie. Stanęły ramię w ramię, a następnie zgodnie dały krok do przodu. O jeden za daleko. 

- Ostrzegałam - mruknęła pod nosem wróżka, ruszając do ataku. Cienie popatrzyły się na siebie, czekając na uderzenie rozpędzonej siły. Kiedy strażniczka wypuściła z rąk kulę światła, pozostawiając po  przeciwniku kałużę smolistego płynu, ocalały Cień pojawił się za kobietą. Następnie przebił jej wątłe ciało niematerialnym nożem, który nagle pojawił się w jego dłoni. 

- Och... - westchnęła wróżka po raz ostatni, zanim upadła twarzą na zimne, białe chmury, które po chwili zabarwiły się na niebiesko, przybierając barwę jej krwi. Nad zamordowaną przeleciał grzmot, jakby triumfująco.

Cień zapomniał o jednym. Zanim się zorientował, już podzielił los poprzedników, gdy przebiegł przez niego rozpędzony, skrzydlaty lew, z prawdziwie płonącą grzywą. Ryknął głośno, gdy podbiegł do swojej martwej pani. Szturchnął ją pyskiem, jakby chciał ją obudzić. Kiedy to nic nie dawało, skomlał cicho, całkiem jak pies i lizał jej twarz. W końcu położył się obok wróżki, patrząc na nią z nadzieją.

W tym samym czasie Liwia podbiegła do oszołomionej Iris. Dziewczyna stała po środku placu, odgarniając co chwilę włosy opadające na twarz. Nadal nie wierzyła, że udało jej się przeżyć.

- Nic ci nie jest?! - zamigała nerwowo Liwia, dopadając dziesięciolatki - Nic ci nie zrobił?!

- N... nie, dzięki. Już jest dobrze.

Jednak tak dobrze nie było, bo z uliczki prowadzącej na plac maszerowała armia Cieni. Dziewczynki siedziały do niej plecami, a szwadron poruszał się bezszelestnie. 

Lecz skrzydlaty lew leżał tak, że doskonale widział mroczne sylwetki zmierzające w stronę dzieci. Poderwał się na równe nogi i ryknął ostrzegawczo. Liwia, dosłyszawszy straszny głos, wstała i pociągnęła za rękę Iris, która poślizgnęła się na pozostałościach Cienia. Przewróciła się, a smolista ciecz dostała się do nieopatrzonej rany, powstałej przy obieraniu ziemniaków. Sylwetka dziewczynki zadrżała, jakby była delikatną tkaniną tańczącą na wietrze, a następnie zniknęła. 

- Iris!!! - krzyknęła rozdzierająco Liwia, która niemalże podzieliła los przyjaciółki. Jednakże przed upadkiem uchronił ją skrzydlaty towarzysz zmarłej. Dziewczyna upadła na grzbiet lwa, który poderwał się do lotu. Wtedy uświadomiła sobie, po co właściwie tutaj przybyła. 

- Max! Choć ty się odezwij! Gdzie jesteś?!

Jednak "powód" nie kwapił się z odpowiedzią. Prawdopodobnie właśnie jest wpychany w Przepaść. Albo usiłuje walczyć z Cieniami, aby zostać wepchanym w Przepaść. Albo leży martwy w pobliżu ciała wróżki, a jego ciało...

Liwia podniosła zapuchnięte od płaczu oczy. Lew zdołał się unieść na znaczną wysokość. Dlaczego w ogóle jej pomaga?

Ten cudowny zapach sierści...

Co się teraz dzieje z Iris?

Taka śpiąca...

A Max? Co z nim?

Och, po prostu śpij!

Liwia posłuchała się głosu rozsądku. Ziewnęła, wtuliła się w ciepłą lwią sierść i zasnęła, wyczerpana zdarzeniami tej nocy.

Cienie stanęły na placu, spoglądając na punkcik na niebie, którym stała się dziewczyna unoszona przez skrzydlatego lwa. Tłum lekko zafalował, kiedy przeleciał koło nich pojedynczy grzmot. Owad przystanął w locie, jakby czekając. Jednak po chwili zdecydował się i ruszył śladem dwójki uciekinierów.

Księżyc, dotąd schowany, jak dziecko, które boi się ciemności, wytoczył się nieśmiało zza chmur. Oświetlał miejsce nocnych zdarzeń jakby więziennym reflektorem. W końcu jego światło padło na bladą twarz strażniczki. Cienie już uciekły, nie mając co robić, toteż księżyc był jedynym, milczącym obserwatorem. 

Nagle, w miejscu mordu, ozwało się ciche tąpnięcie. Chmury na chwilę rozwarły się, prawie natychmiast zrastając. Zupełnie, jakby coś stało się zbyt ciężkie, aby móc tu przebywać. 

A nikt już tego nie widział...


*nec plus ultra - (łac.) tu "ani kroku dalej"


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro