Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Max

    — Nec plus ultra!

    Do uszu skulonego w powozie chłopaka dobiegł czyjś krzyk. Lekko drżał, jednak jednocześnie był stanowczy, przez co brzmiał dość specyficznie. Jednak sparaliżowanego zimnym strachem Maxa nie obchodziło, kto krzyczał. Jedyne, co się w tej chwili liczyło, to wydostanie się stąd.

    Na straszny, ogromny plac.

    Gdzie aż roiło się od wrogo nastawionych, humanoidalnych postaci, którym zabicie cię nie stanowi żadnego problemu.

    Wręcz przeciwnie.

    Zabicie cię sprawi im niezmierną przyjemność.

    — Nie...

    Zimna pętla strachu zaciskała się wokół szyi chłopaka coraz bardziej, utrudniając oddychanie i racjonalne myślenie. Wystarczyło, kiedy chociaż przemknęło mu przez myśl to, co czekało go na zewnątrz.

    W głowie Maxa toczyła się istna wojna, sprzeczne myśli i emocje napierały na ściany pustego od strachu umysłu, powodując mocny ucisk. W jego uszach huczało, a czaszka zdawała się eksplodować. Chciał jednocześnie krzyczeć i milczeć, z obawy przed niejasną przyszłością; zostać i uciec, wstać i leżeć skulonym w zimnym, śmierdzącym stęchlizną powozie. Właściwie, to we wnętrzu wozu unosił się jeszcze inny, obcy zapach. Zapach owszem, stęchlizny, który wiercił mu w nosie, ale również strachu, potu i niepokoju. Pomijając kłębiące się wszędzie grzmoty, które raz po raz przelatywały nad głową chłopaka, ale do nich był przyzwyczajony.  

    Chłopak zamknął oczy. Wyobraził sobie, że jest znowu w swoim pokoju. Słyszy śmiechy kolegów, którzy obmyślili kolejny genialny dowcip, a teraz chowają się przed gniewem srogiej pani Nubes, która przypominała w tej chwili bardziej rozwścieczonego lwa, niż colema. On dołącza do wygłupów. Wszystko jest takie... zwyczajne.

— Wiecie co, chłopaki? — zapytał wysoki chłopak z dosłowną burzą włosów na głowie — Myślę, że to była jedna z najlepszych akcji, którą zrobiliśmy. Widzieliście jej minę? Miała jeszcze więcej zmarszczek, niż zwykle, niemożliwe wręcz!

— Ty mi tu kitu ze zmarszczkami nie wciśniesz, sam miałeś więcej — mruknął sceptycznie Max, przyglądając się z zadowoleniem tym małym żywiołom, bliżej znanym jako jego koledzy — I to jeszcze nie tak dawno. Byłeś jak śliwka. Podejrzewam, że wszędzie.

Stojący najbliżej szatyn gruchnął gromkim śmiechem, zaprzestając ściągania koszulki, przez co jego wątpliwie szczupły brzuch przypominał osobny organizm, który podskakiwał i falował, jakby miał zamiar oddzielić się od reszty ciała. Może pod skórą faktycznie mu się coś zalęgło?

— Chowaj ten bebech, Dennis. Mam wrażenie, że zaraz eksploduje. Czy to jest to, co miałeś przez całe życie? Tłusty bęben?

Podczas gdy urażony Dennis kończył się przebierać, najbliższy przyjaciel Maxa, Nihil, na nowo podjął rozmowę.

— Ej? Myślicie, że dlaczego Nubes tak się wkurzyła? Przecież tam były tylko jakieś worki z mąką i słoiki, a my ani jednego nie potłukliśmy. Podjedliśmy trochę, no, naśmieciliśmy trochę też, to prawda, ale nie stłukliśmy absolutnie nic. Zero. Null.

Max wzruszył tylko ramionami. Podczas trwania całej historii cały czas miał duszę na ramieniu. Wydawało mu się, że czuje na karku zimny oddech pani Nubes, która w każdej chwili mogłaby go wyrzucić na bruk. Przypominał wtedy napięty łuk, który był gotowy do wystrzału w każdym momencie. Wystarczyłby jeden podejrzany dźwięk, jeden poruszający się cień, a nie wytrzymałby nerwowo Zadania zupełnie nie ułatwiały deszczowe duszki, które co jakiś czas ocierały się o jego odsłonięty kark, powodując zimny dreszcz, który rozchodził się drętwymi falami po kręgosłupie.

Cała Akcja polegała na udawaniu, iż piwnicę i kuchnię w sierocińcu zamieszkali nieproszeni goście, bliżej znane jako duchy. Albo Cienie, nigdy nie wiadomo, kto jest kim.

Chłopcy podjęli wszelkich starań, aby ich genialny plan nie skończył jak Biblioteka Aleksandryjska, stając w płomieniach własnej wspaniałości. Tego dnia Nihil wstał pierwszy, budząc wszystkich, którzy byli włączeni w Sprawę. Czyli prawie wszystkich, prócz małego Georgie'go, który lada dzień miał zniknąć. Eskapada ruszyła po schodach, a wszystkie serca solidarnie zamierały, gdy tylko rozlegało się jakiekolwiek skrzypnięcie, strzygąc uszami jak króliki. Kiedy stanęli na pewnym gruncie znajdującym się w kuchni, podjęli prace nad przedsięwzięciem. Zaangażowali do niego niektóre leniwe duszki atmosferyczne, które ożywiły się na samą myśl o reakcji pani Nubes.

A jej reakcja była wprost niesamowita.

Niesamowicie niepokojąca.

Wszystko odbyło się po obiedzie. Nubes, po odbyciu swojej codziennej musztry, udała się do kuchni, mamrocząc coś pod nosem. Jak każdego południa, zmuszona do zrobienia sobie kawy, zaczęła szukać puszki, gdzie zwykle trzymała te cudowne, życiodajne ziarna. Odwróciła się na chwilę, a gdy jej zamglone, z deka zmęczone spojrzenie znów padło na przygotowane składniki, zastała gotowy napój.

Twarz zazwyczaj dumnej i pysznej kierowniczki sierocińca stężała ze strachu, przez co przypominała woskową figurę. Srogi mars rozprostował się, brwi uciekły wysoko na czoło, a źrenice mętnych oczu rozszerzyły się, zajmując niemal całą tęczówkę.

Bez zastanowienia Nubes wybiegła z kuchni, rzucając spłoszone, przelotne spojrzenie jednej z wychowanek sierocińca. Z niewiadomych przyczyn skierowała swe pospieszne kroki w stronę schodów do piwnicy.

Problem w tym, że akurat tam ukryli się chłopcy. Od razu po śniadaniu.

Gdy noga kierowniczki tylko przekroczyła próg pomieszczenia, rozpętało się prawdziwe piekło.

Pułapki zainstalowane przez chłopców stanowiły jedną wielką reakcję łańcuchową. Strącony na początku worek mąki obsypał białym, wirującym pyłem wszystko wokół. W jednym miejscu, gdzie zgromadziło się go wyjątkowo dużo, coś kliknęło cicho, a szuflada w kredensie stojącym przy największej ścianie, otworzyła się. To spowodowało z kolei wyskoczenie z niej jednego z burzowych duszków, który posłał błyskawicę w stronę lampy pod sufitem. Wtedy zgasło światło.

Przerażeni obecnością Nubes chłopcy teraz mieli szansę. W możliwie najcichszy sposób przemieścili się jak najbliżej drzwi. Na szczęście kierowniczka już od nich odeszła, walcząc z duszkiem, latającym jej wokół twarzy.

Max czuł, jak serce podchodziło mu do gardła. Miał wrażenie, jakby zaraz miał je wypluć na drżącą ze strachu dłoń. Wprawdzie kobieta nie mogła go teraz widzieć, ale cały czas miał z tyłu głowy coś, co nie pozwalało mu racjonalnie myśleć. Zakłócało zdrowy rozsądek.

W pewnym momencie chłopak kopnął w łydkę Nubes. Ta uporała się już z duszkiem, jedynie mąka ograniczała jej pole widzenia. Jednak kiedy starła już biały proch z twarzy, zdążyła jeszcze zobaczyć potarganą, ubrudzoną mąką, ciemną czuprynę. Chwilę potem, jej właściciel (oczywiście z włosami) zniknął na schodach.

— NIHIL!!! TO BYŁEŚ TY, TY MAŁA ŻMIJO! POŻAŁUJESZ TEGO!!!

Do uszu chłopców dotarł dziki ryk. Drgał w uszach, powodując dziwny ucisk. Był przerażający. Nieludzki.

Jeszcze przez chwilę z dołu dochodziło wściekłe i gorączkowe stukanie szkła o szkło. Wściekły krzyk zabrzmiał jeszcze raz.

Ale Nihil, Max i spółka byli już w swoim pokoju.

— Ej, Max! Ziemia do Maxa! — Nihil, przy akompaniamencie cichych śmiechów kolegów, zamachał zamyślonemu chłopakowi przed oczami. — Pytałem się, co tym myślisz! Dlaczego Nubes tak się wściekła?

— Cóż — Max znowu wzruszył ramionami. — Nie wiem, jak ty, ale ja, jakby ktoś obsypałby mnie toną mąki, nie byłbym zbytnio szczęśliwy.

— A ja jestem! I to jak! — zawołał Rudy, kręcąc na palcu koszulą, powodując małą burzę mączną. Włosy, zazwyczaj niemalże pomarańczowe, teraz były przyprószone białym puchem.

— Patrzcie, to prawie jak śnieg!

Po tym magicznym haśle większość chłopaków zaczęła strzepywać mąkę z ubrań i włosów i, rechocząc, obrzucać się nią, mając przy tym mnóstwo frajdy. Pokój coraz bardziej zaczął przypominać pobojowisko, szczególnie wtedy, jak pościelone łóżka, z małą pomocą, pozbyły się poduszek.

— Ej, Max — szepnął Nihil, który nie brał udziału w bitwie — Jak mi nie o to chodziło. Nubes była... Dziwna. Słyszałeś, jak ryknęła? A później długo nie wychodziła z piwnicy, chyba nawet nadal tam siedzi. Ej, a może... — W oczach chłopaka błysnęła iskierka podekscytowania. — Może ona coś tam ukrywa? Jakieś sekretne pomieszczenie? Ej, to by było co najmniej ekscytujące! Ukryte przed wszystkimi pomieszczenie, w którym... nie wiem, przeprowadza... Eee... Eksperymenty na ludziach? Ty, to by było genialne!

— Spokojnie, Nihil. — przerwał mu Max — Uspokój się, bo majtek nie dopierzesz. A tak à propos gaci, to który z was, idioci, zrobił z nich flagę?

Nagle przed drzwiami do pokoju rozległy się kroki. Mąka, która dotychczas wirowała w powietrzu, teraz opadała powoli na podłogę, odkrywając pobladłe twarze chłopców.

Max mocniej zacisnął powieki, ale kroki nie ustały.

Przeciwnie.

Przerażony chłopak otworzył szeroko oczy. Oddech przyspieszył, podobnie jak serce, które pompowało krew tak gwałtownie, że aż czuł pulsowanie w całym ciele. Skurczył się, a zimna pętla strachu zacisnęła się tak mocno, że prawie stracił oddech.

Tylne drzwi powozu nagle otwarły się na oścież. Max chciał krzyknąć, kiedy zobaczył w nich zmiennokształtną masę z dwoma świecącymi punkcikami zamiast oczu. Na szczęście chwilowy bezdech skutecznie zablokowały możliwość mowy chłopaka.

"Oczy" Cienia błądziły po wnętrzu wozu, jakby czegoś szukając. Nagle jego spojrzenie spoczęło centralnie na chłopaku. Jego chłód Max czuł niemal namacalnie, a głowę przepełniały mu myśli, że to już koniec.

Jednak tak nie było.

Zdziwiony chłopak zobaczył, jak jego wątpliwy oprawca rozpływa się w mroku nocy. Aż nie mógł uwierzyć w swoje szczęście.

Żyję.

Bez zastanowienia wybiegł z powozu. Pognał przez siebie, kilkukrotnie poślizgując się na jakiejś dziwnej, kleistej mazi. Mknął przez puste ulice, ściany kamienic zmieniały tupot jego kroki w dziwną, głuchą muzykę. Mijał masę zabudowań, duszków, a nawet kilku colemów. Grzmoty i inne owady rozbijały się o jego twarz, jednak on się tym nie przejmował. Chciał tylko znaleźć się w miejscu, gdzie zawsze czuł się bezpiecznie.

W bibliotece.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro