Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Iris


Ciemność. I ból.

Te dwa słowa opisują to, co spotkało Iris zaraz po przybyciu tutaj. A raczej po szalonej jeździe w niewidzialnej tubie z mnóstwem zakrętów. Na każdym z nich dziewczynę mdliło, teraz czuła się okropnie. W dodatku nic nie widziała. Oślepłam?

Iris zatrzepotała gwałtownie powiekami. Poraziło ją jasne, najjaśniejsze światło, jakie kiedykolwiek widziała. Odetchnęła z ulgą. Przez te kilka chwil, kiedy nic nie słyszała, nie widziała, a jedynym odczuciem był ból, poczuła się strasznie. Tak, jak osoba z silną klaustrofobią zamknięta w ciasnym pomieszczeniu ze świadomością, że za tymi zamkniętymi drzwiami znajduje się przestronny pokój. Czuła się bezsilna. Czuła się potwornie.

Na szczęście uczucie to nagle minęło i Iris mogła się podnieść. Jednak kiedy to zrobiła, powróciły mdłości, a dziewczyna położyła się, czując, że zemdleje. Miała czas na rozmyślanie.

Najpierw wyciągnęła przed siebie ręce. Pięć palców u jednej, pięć palców u drugiej dłoni. Czyli to nie jest sen. Skąd to wiedziała? A no stąd, że w snach wszystko jest pokręcone, zmienia się bardzo szybko. Nawet my sami. Dlatego lustra nie odbijają naszej postaci, godzina i teksty z książek są inne za każdym razem, kiedy się na nie spojrzy. Tak samo dzieje się właśnie z dłońmi. Natomiast możemy odczuwać ból, więc dziecinne szczypanie nic tu nie da.

No dobrze, pomyślała Iris, a w jej głowie pojawiły się gesty, układające wypowiedzi, dlaczego tutaj jestem? Nie wiem. Co ja mam tu robić? Bo chyba nie błąkać się bez celu. Jak się tu dostałam? Ugh, nie chcę o tym myśleć, od razu robi mi się niedobrze. A gdzie ja jestem?

Hej, słyszysz mnie?

Właśnie, gdzie ja jestem? Nie kojarzę tego miejsca, na żadnej z map nie było zaznaczonej tej ogromnej tuby.

Ignorujesz mnie? Czy nie słyszysz? Chociaż... u Ciebie ze słyszeniem powinno być raczej ciężko.

To musi być jakaś zapomniana miejscówka!

Dobrze, spróbujmy inaczej: Hej, Iris!

Oprócz swoich własnych wypowiedzi, Iris zobaczyła inne, obce sformułowania. Przestraszyła się, jednak nie wiedziała, czego. Przecież to zawsze ona, prawda?

Cześć, przez to miejsce wariuję. Rozmawiam sama ze sobą!

Nie, nie, to nie tak, złotko. Ja... ja jestem starym, dobrym znajomym. Albo znajomą.

Czyli moim sumieniem? Co ja takiego zrobiłam?!

Uh, nie. Zupełnie nie jestem t o b ą. Rozumiesz już?

Iris zmarszczyła chmurnie brwi. Poczuła się na siłach, aby wstać i trochę rozejrzeć się po tym miejscu. Wprawdzie kręciło jej się lekko w głowie, ale nie był to już huragan.

Dotychczas widziała tylko jasne sklepienie świata, jednak kiedy się podniosła, zobaczyła o wiele, wiele więcej. Tajemnicze miejsce okazało się być ogromną krainą. Wszystko, oprócz Iris i nieba, było w utrzymane w monotonnej tonacji. Czarny, ogromny las rozciągał się po horyzont, wgryzając się żarłocznie w krajobraz. Gdzieś daleko widać było ciemny zarys jakiegoś budynku, który przebijał się przez drzewa. Czarne, strzeliste wieżyczki wyraźnie odcinały się na tle jasnego nieba, przypominały zaostrzone groty strzał. Było ich kilkanaście. Niewątpliwie należały one do potężnego zamku.

Nagle dziewczyna poczuła, jak ziemia drży lekko pod jej stopami. Małe, czarne kamyczki podskakiwały lekko na niewidzialnej trampolinie, jakby w aprobacie dla tego, co miało nadejść.

Iris cofnęła się lekko, zdezorientowana. Odgarnęła tęczowy kosmyk, który wpadał jej w oczy, chcąc koniecznie zwrócić na siebie uwagę. Wytężyła wzrok, jednak horyzont nadal pozostawał tak samo martwy i majestatyczny. Może tylko większy cień okrył zamek ciemnym całunem, pogrążając go w cichej zadumie.

Iris, złotko!, obce myśli zdawały się krzyczeć, uważaj! Skacz w bok! Teraz!

Drżenie przybierało na sile. Ziemia wygrywała szalony utwór na bębnach o głębokim brzmieniu. Coś się zbliżało.

Tylko co?

Dziewczyna nadal nie mogła nic dostrzec, monotonny krajobraz nie zmienił się ani trochę.

Nagle poczuła, jak jej nogi same się uginają, a ona odskakuje w pozbawione barw krzaki. Włosy zakryły jej twarz i wplątały się w kolczaste gałęzie, w rękę boleśnie wbił się mały przedmiot.

Iris jęknęła z bólu i, siłując się z krzakami, wyplątała z nich włosy. Odgarnęła je do tylu i już, już miała wyjąć irytującą rzecz z ręki, kiedy nagły podmuch powietrza postanowił zagrać w domino i prawie przewrócił delikatną, dziecięcą figurkę. Włosy znowu samoistnie ułożyły się we fryzurę mówiąca "nie widziałam szczotki od kilku miesięcy", a koszula nocna wczepiła się w kolce, strzępiąc się na końcach.

Co..., pomyślała zdezorientowana Iris, co  t o  było?!

Powoli wyszła z krzewiny, pozostawiając w niej strzęp materiału. Postawiła kilka niepewnych kroków na przód, kiedy wdepnęła w coś bardzo śliskiego. Zachwiała się lekko, niczym linoskoczek na linie, jednak chwile potem poczuła, jak jakaś siła sprowadza ją do pionu. Powiodła zdezorientowanym spojrzeniem wokoło, poprawiając i tak już potargany, tęczowy kosmyk.

Dziwne, że w tym czarno-białym świecie jej kolorowe pasmo świeciło się jeszcze jaśniej i mieniło się jeszcze bardziej intensywniej, niż w jej państwie. Jakby ostrzegało cicho, jakby przestrzegało.

Iris, złotko, zaskoczył ją nagły obraz, następnym razem posłuchaj się mnie, dobrze? Oszczędzisz nam kłopotu. Obu.

Kim ty właściwie jesteś, co? Czymś w rodzaju przewodnika? W starych książkach Ignis było coś takiego... Au!

Iris poczuła coś ostrego jak mała szpilka w prawym buciku. Zdjęła go, tym razem uważając, by nie poślizgnąć się na ciemnej cieczy, i oparła bosą stopę w kałuży. Podniosła trzewik do poziomu dłoni i wytrząsnęła jego zawartość.

Na dłoń spadł jej mały przedmiot. Mały, ale za to bardzo ciężki. Był to kamień, jednak nie taki zwyczajny. Kolorowy. Mienił się wszystkimi barwami tęczy.

Iris zauważyła, że jej tęczowy kosmyk pulsuje barwami w tym samym rytmie i tempie, jak kamyk. Byli jak idealna para, tańczyli taniec bez ruchów. Wabiły wzrok swoim pięknem, hipnotyzowały.

W końcu dziewczyna otrząsnęła się. Ręka ze zdobyczą powędrowała do kieszeni koszuli nocnej, a kolorowy kamyk opadł na jej dno, naprężając materiał.

Iris odetchnęła ciężko i dała krok do tyłu. Jednocześnie poczuła, jak coś delikatnie dotyka ją w ramię, napełniając muśnięte miejsce zimnym dreszczem strachu. Dziewczyna obróciła się gwałtownie, o mało co nie zderzając się z małą, drewnianą tabliczką. Tabliczką, która mogła okazać się zbawieniem.

Dziesięciolatce nie sprawiło większego problemu odcyfrowaniu wypalonego w drewnie napisu. Kiedy to zrobiła, jej oczy rozbłysły radosnym blaskiem tysięcy żywych iskierek, rozjaśniający pociemniałe, niebieskie oczy.

Treść napisu była mniej więcej taka:

Do Airtlii:
Pięć tysięcy mil piechotą, cztery tysiące powozem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro