Rozdział ósmy
Wszystkiego co tylko najlepsze w 2025 roku!
Olivia
Wiedziałam, że to będzie bolało.
Zastane mięśnie odpowiedziały mi w reakcji na moje działania piorunującym bólem połączonym z drżeniem. To dziwne nieznane mi uczucie ciężkości, jakbym starała się ze wszystkich sił uwolnić nogi z cementu. Moje ciało było nierozruszane, po takim czasie, dlatego wiedziałam, że muszę być cierpliwa i zawzięta. A taka właśnie byłam.
Nie poddałam się i nadal stałam wyprostowana że ściągniętymi łopatkami, unosząc szyję ku górze. Czułam napięte mięśnie mojego brzucha, wzięłam głęboki wdech i spokojny wydech, powtarzając sobie jak mantrę, że " dam radę"
To przecież nic takiego dla mnie. Rozciągałam się już miliony razy. Ten pierwszy raz po takiej przerwie jest zawsze najcięższy i byłam tego świadoma. Ścięgna przyzwyczają się do intensywnego wysiłku, dlatego kiedy tylko zrobiłam sobie przymusową przerwę od niego, czułam się jak na odwyku. Potrzebowałam solidnej dawki rozciągania niemal jak powietrza.
I tłumaczenia innych, żebym dała sobie czas, na nic się zdały, bo ja już go nie potrzebowałam. Nie chciałam stagnacji, już nigdy więcej.
Wykonanie passe stanowiło dla mnie swojego rodzaju wyzwanie, ale stanęłam na jednej nodze, stawiając drugą stopę przy kolanie pierwszej, robiąc to tak naturalnie na ile się dało. Przesyłałam w ten sposób synapsy do mózgu, który już to ćwiczenie znał—wystarczyło tylko wdrożyć je ponownie w życie.
Przecież to potrafię.
Potrafię wykonać to jak zwykle.
Powtarzałam to sobie przy każdym kolejnym ćwiczeniu, choć sztywne ścięgna cicho protestowały. Zaciskałam zęby, ignorując ból do pewnego momentu, bo później kiedy czułam, go w okolicach, gdzie kość łączy się z udem, musiałam położyć się na dywanie i solidnie porozciągać, wykonać szpagat i posiedzieć z kilkanaście minut, a potem przeszłam się wykonując wymachy nóg przy drążku, skłony, uniesienia nóg, za każdym razem pamiętając o tym, aby nie przedobrzyć, bo przecież nie byłam masochistką.
Problem zaczynał się, gdy w grę wchodziło dążenie do perfekcji. Wtedy zacierały się wszystkie granice, a ja złapałam się na tym, że choć zawsze chciałam ćwiczyć intensywniej, teraz chciałam jeszcze bardziej, jakbym sama chciała sobie udowodnić, że mogę i, że stać mnie na jeszcze więcej. Moje ciało też to wiedziało. Musiałam tylko przetłumaczyć to swojemu umysłowi, który w tej kwestii był uparty.
Wykonywałam ćwiczenia nawet tuż po tym, jak usłyszałam charakterystyczne pstryknięcie świadczące o rozluźnieniu ścięgien.
Byłam jak w transie, nawet nie odczuwałam już bólu, co nie znaczyło, że minął. Adrenalina towarzysząca mi i nagłe pokłady sił nie pozwalały mi się zatrzymać.
Zrobiłam to, kiedy poczułam, że nie byłam sama. Usłyszałam czyjeś ciche kroki, a potem smukłą, chłodną dłoń na ramieniu.
—Powinnam się domyślić, że to ty jesteś tą dziewczyną, która ćwiczy intensywnie, choć do zajęć została dobra godzina.
—Oficjalnie przebywam na zwolnieniu lekarskim—oznajmiłam, choć ona to wiedziała— Ale, nie mogłam... już dłużej znosić tej bezczynności—wytłumaczyłam— W końcu tylko poprzez ciągły wysiłek możemy coś osiągnąć—zakończyłam.
Cyra złapała mnie za dłoń i poprowadziła do ławeczki.
—Usiądź, Olivio.
Zmarszczyłam brwi.
—Jeszcze nie skończyłam się rozgrzewać—zaprotestowałam.
—Usiądź, Olivio. To rozkaz. —Zamknęłam usta, siadając obok swojej nauczycielki.
— Wiesz, kiedy tak przyglądałam ci się, dostrzegłam, jak bardzo przypominasz mi mnie z lat młodzieńczych.
—Z jakich lat?—zapytałam, zanim zdążyłam się nad tym zastanowić.
Uśmiechnęła się do mnie w odpowiedzi uśmiechem, który rzadko kiedy pojawiał się na jej ustach. Ciepłym, przez co poczułam się nieswojo. Bo zazwyczaj w jej obecności czuć było tylko chłód i twardą dyscyplinę.
Nie mówiąc już o tym, że nie ucinała sobie takich pogawędek ze studentami i studentkami.
—Wiem, że trudno wam młodym przyjąć do wiadomości, że kiedyś my również byliśmy tacy tak wy, ale... widzę w tobie siebie. Też byłam zdyscyplinowana, nieustępliwa, uparta, cierpliwa aż do bólu i ... to było moją największą wadą. Miłość to ból. Bo kiedy kochasz za bardzo, jesteś narażona na cierpienie. Balet był moją największą miłością, zaraz po nim.
Rozchyliłam usta zszokowana jej wyznaniem.
—Nie wszystko w życiu kończy się szczęśliwie, bo nie wszystko co piękne takie jest w rzeczywistości. Ale dzisiaj, nie o tym. Chcę ci powiedzieć, że nie musisz niczego mi udowadniać, a to, że traktowałam cię w inny sposób niż innych, nie świadczyło o tym, że cię nie lubiłam jako mojej uczennicy. Widziałam w tobie i widzę więcej niż ty sama.
Przełknęłam głośno ślinę, wpatrując się w kobietę z zaskoczeniem.
—Olivio, ja wszystko widzę i słyszę. Wiem, że balet jest dla ciebie całym życiem. Wiem, że chcesz osiągnąć, to co sobie zamarzyłaś. I wiem, że nie zadowolą cię małe sukcesy, bo ja myślałam tak samo, ale od nich się wszystko zaczyna. Pomyśl sobie w jakim jesteś teraz miejscu.
Prychnęłam pod nosem na jej ostatnie słowa, bo byłam teraz w czarnej dupie, ale tego z oczywistych względów nie wypadało powiedzieć.
— Tylko ty, zdecydujesz, co teraz zrobisz. Wiem, że stoisz teraz na chwiejnej linie i w każdej chwili możesz z niej spaść, ale równie dobrze możesz zachować równowagę i po niej przejść, jakby nigdy nic. Bo właśnie te najsłabsze momenty w życiu nas umacniają. Teraz wracaj do domu, a w następnym tygodniu widzę cię normalnie na zajęciach. A potem... na próbach do Międzynarodowego Konkursu Baletowego.
—Jak to? —spytałam, zaskoczona, bo myślałam, że konkurs został odwołany.
—Odpocznij, bo będziemy mieli dużo do roboty. I nie licz ode mnie na żadne fory—Cyra uniosła brwi do góry— Rozmowa między nami niczego nie zmienia, Olivio, żeby to było jasne. —Obdarzyła mnie poważnym spojrzeniem, na który odpowiedziałam tym samym, oraz kiwnięciem głową.
—Oczywiście.
Cyra wstała z ławki, a następnie wyszła z sali zostawiając mnie samą ze swoimi myślami. Po wyjściu na zewnątrz dobiegły mnie dziwne odgłosy szamotaniny i głos mojej przyjaciółki.
—Zostawcie nas w spokoju. Odczepcie się od mojej Olivii, słyszycie?!
—Przyjaźnisz się z córką mordercy! Jak ci nie wstyd?
Zamarłam w pół kroku, z torbą na ramieniu. Odnalazłam wzrokiem Cordelię i stojących przy niej ludzi z aparatami oraz z mikrofonem, który odpychała od swoich ust.
—Co się tu dzieje?—zapytałam, pewnym głosem, tym samym zwracając na siebie ich uwagę. Mikrofon był teraz skierowany w moją stronę.
—Nie wiesz kim jest twój ojciec? To człowiek, który wydał zlecenie na zabicie rodziny Ridello. Skazał swoich własnych przyjaciół na śmierć. Pożar w ich mieszkaniu był tylko elementem tego popieprzonego planu—Z ust mężczyzny stojącego przy tym z mikrofonem wylewał się wręcz jad, a jego chłodny wzrok przewiercał mnie na wylot.
Próbowałam przejść obok nich, ale jeden z nich zacisnął rękę na moim ramieniu, uniemożliwiając mi to.
—Twój ojciec to morderca—powtórzył ten sam mężczyzna, jakbym nie usłyszała go za pierwszym razem. Usłyszałam go. Głośno i wyraźnie. Jego słowa zadały mi cios prosto w serce.
Wiedziałam, że moja rodzina nie jest idealna, na daleko jej do tego było, ale nie sądziłam, że prawda okaże się tak druzgocąca.
Zachowałam kamienną twarz, choć w środku moja maska się kruszyła. Tak jak moje ciało. I dusza, która wręcz płonęła bólem.
Bo za zrujnowanym dzieciństwem Gabriela stał mój ojciec. Wyrwałam rękę z mocnego uścisku i poszłam przed siebie, słysząc za sobą głośne głosy, w tym ten należący do Cordeli.
—Olivia, poczekaj, zanim podejmiesz jakąkolwiek decyzję—Chwyciłam za klamkę od auta —Wiesz, że on by tego nie zrobił, prawda?
Czy wiedziałam?
Nie mogłam odpowiedzieć na to twierdząco.
I tak bardzo mnie to przerażało.
Jeszcze bardziej przerażało mnie to, że łzy, które popłynęły z moich oczu, nie były łzami żałości za moim tatą, o którym ludzie mówili te okropne rzeczy. Tylko za nim.
Za tym chłopcem, któremu zostało odebrane to co najważniejsze. Rodziców.
Płakałam też za mężczyzną, który uważał, że nie zasługiwał na nic innego niż ból.
Podczas, gdy zasługiwał na samo dobro, którego został pozbawiony.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro