Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział czwarty


Gabriel

Kolejne dni mijały mi tak samo. Poranne treningi szpital, jeszcze więcej treningów bez udziału mojego trenera, który potem się mnie czepiał, bo według niego przestałem nad tym wszystkim panować. Przyłapał mnie któregoś dnia, jak bez żadnych zahamowań i przerw napieprzałem w znajdujący się przede mną worek bokserski, będąc tak bardzo na tym skoncentrowanym, że nawet nie zauważyłem, jak pękają mi knykcie, a niedawno zagojone rany na zewnętrznej części dłoni się pootwierały. Waliłem w ten worek bez opamiętania, rozkładając ciężar ciała na każdą z nóg, pot spływał mi po czole, krople perliły się też na twarzy, czułem go też na plecach. Dawno pozbyłem się koszulki, byłem w samych spodenkach. Wymierzałem kolejny cios, unosząc barki, chowając szczękę między nimi, mając lekko zgięte kolana. Uniosłem w górę pięści, łokcie przylegały do ciała i już miałem wykonać cios lewy prosty, ale czyjaś silna dłoń zacisnęła się na moim ramieniu, i niemal siłą odciągnęła mnie od sprzętu bokserskiego.

Byłem jak w amoku, moja klatka piersiowa unosiła się i opadała w nieregularnych i szybkich wdechach i wydechach. Wpatrywałem się przez dłuższy czas w jakiś nieokreślony punkt przed sobą. Słyszałem, że ktoś coś do mnie mówi, ale nawet tego nie zarejestrowałem. Miałem przyćmione zmysły i chwilę trwało zanim jako tako doszedłem do siebie, by móc zorientować się, że na sali treningowej nie byłem sam. Leopoldo wpatrywał się we mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, z założonymi rękami na klatce, zaś Keller stał z otwartymi ustami i przez chwilę się nie odzywał. W końcu jednak wykonał kilka kroków w moją stronę, trzymając dłonie uniesione wysoko przed sobą. 

— Poznajesz mnie, prawda? —Przewróciłem oczami z wyrazem wkurwienia na twarzy, bo nie miał przed sobą idioty. —Koniec tego dobrego, bo z tego worka za chwilę nic nie zostanie.—Keller mówił cicho i powoli, co mnie zaczęło irytować.

—Ja tam nie mam jeszcze dość.—zaprzeczyłem.

—Twoje ręce mówią coś innego.—zauważył.

Przewróciłem oczami, zerknąłem w dół na ręce. Rozprostowałem, a następnie zgiąłem palce, robiąc to z niemałym trudem, krew pokryła znaczną część zdartej skóry na dłoniach. Palce miałem opuchnięte, zerknąłem w górę. Czerwień pokryła też z góry na dół worek bokserski, w którym widać było duże wgniecenie pasujące kształtem do mojej pięści.

Leopoldo westchnął ciężko i położył dłoń na moim ramieniu.

— Wiesz, że tak dalej być nie może. Za każdym razem kiedy wychodzisz ze szpitala od Olivii, znajduję cię właśnie w takim stanie.— W jego wzroku była wypisana złość i troska o mnie.

— A przez kogo kurwa się tam znalazła?— W moim tonie głosu słychać chłód i wyrzut.

— Już to przerabialiśmy. Gabriel, to nie była twoja wina. Słuchasz, co do ciebie mówię?— Był wzburzony.

Parsknąłem suchym, wypranym z emocji głosem, podszytym taką ciężkością.

— To nie jest twoja wina. Ty ją stary uratowałeś, przecież...— zaczął Keller, ale mu przerwałem.

— Nie. Nie potrafiłem i nie potrafię zabrać od niej tego, przez co musi przechodzić.

Przeze mnie.

—Uważasz, że katowanie swojego ciała, ci pomoże?

Tak. Ból jest potrzebny. To dzięki niemu jeszcze jako tako funkcjonuję. Moment kiedy się w nim zatracam tak bardzo, że paraliżuje mnie całego i nie jestem w stanie wziąć oddechu, bo nawet taka czynność jest wtedy trudna, sprawia, że moje demony już nie przychodzą do mnie tak często, jak robiły to kiedyś, w postaci wspomnień pożaru, w którym ledwo uszedłem z życiem.

Potwory dały sobie spokój, bo ja sam sobie nie odpuszczam.

Przejechałem ręką po spoconych kosmykach włosów, unosząc je w górę, zostawiając na skroni krwawą smugę, o której uświadomił mnie Keller.

—Wiesz, że ten twój sposób samooczyszczenia jest groźny dla twojego zdrowia?—Leopold się nie poddawał i starał się mi przemówić do rozumu.

—Wiesz, że nie prosiłem cię o zdanie?— mruknąłem ostrym tonem głosu, podchodząc chwiejnie do ławeczki, przy której leżała rozsunięta torba treningowa.

—Zwyczajnie nie mogę patrzeć, jak sobie to robisz. Przed tobą jedna z ważniejszych gal boksu, na której pojawią się członkowie federacji bokserskiej, do której chcesz się dostać. Jak zamierzasz to zrobić? Na pierdolonych czworakach przed tym, czy po tym, jak nie będziesz miał siły nawet wstać o własnych nogach, nim zabrzmi ostatni gong, co?

Jego brutalność włożona w słowa dotarły do mojego umysłu, ale zaraz z niego wyleciały, nawet jeśli miał rację, nie zamierzałem mu się do tego przyznać.

— Na walkach się przecież walczy, nie?—spytałem bezczelnie.— I to zamierzam robić, zresztą jak do tej pory, więc może mi nie przeszkadzajcie z łaski swojej.

—Martwimy się o ciebie. Sprawdzałeś, jak ostatnio wyglądasz?— splunął w moją stronę nabuzowany Keller.

—Boks to nie pieprzony pokaz mody. Tutaj liczy się to, kto ma bardziej obitą mordę.—sarknąłem, przysuwając usta do butelki. Chłodna ciecz spłynęła do mojego przełyku, a ja dopiero teraz, poczułem, jak bardzo miałem sucho w ustach.

—To już nie jest boks tylko życie na krawędzi. I ty powoli ją przekraczasz.

Prychnąłem sucho i przetarłem twarz ręką.

— Jako twój przyjaciel nie mogę tak po prostu na to patrzeć.—odrzekł Keller ze zmartwionym wyrazem twarzy, jaki widywałem u niego bardzo rzadko.

—To zamknij oczy i nie otwieraj ich, jak ją przekroczę.

Usłyszałem świst powietrza, uśmiechnąłem się pod nosem widząc wyraz wkurwienia na jego twarzy.

—Bardzo chętnie pociągnąłbym dalej tą dyskusję, ale dzisiaj wypisują Olivię, więc muszę się jeszcze ogarnąć.

Keller wciągnął głęboko powietrze do ust, zacisnął usta w wąską linię i wyszedł bez żadnego słowa. Odgłos zatrzaskiwanych drzwi poniósł się hukiem po sali., czym jeszcze bardziej mnie zdenerwował. A oto mu chodziło.

Udałem się do łazienki, umyłem twarz, przebrałem się w ciemne dżinsy, czarną bluzę z kapturem, który nałożyłam na siebie i puchową kurtkę. Zerknąłem na człowieka, który był dla mnie kimś więcej niż tylko trenerem i pokręciłem tylko głową.

—Może już czas sobie zwyczajnie odpuścić, Leopoldo.

Wyszedłem na zewnątrz, zmiana temperatury była odczuwalna, bo było na minusie. Podszedłem do samochodu, włożyłem dłoń do kieszeni, aby wyjąć kluczyki, gdy nagle usłyszałem glos Leopoldo.

—Głęboko będę wierzył w to, że dojdziesz do tego etapu w swoim życiu, kiedy wreszcie to zrozumiesz. Wiesz dobrze, że jesteś dla mnie jak syn.—Jego oczy lśniły od nadmiaru widocznych emocji. Podszedł do mnie i mnie uścisnął.— Jak już tam będziecie to pozdrówcie ode mnie waszą koleżankę i życzcie jej dużo zdrowia.

Pozdrówcie? Zaraz, co życzcie?

Przerwał mi głos Kellera, który pojawił się obok mnie:

—Dawaj te kluczyki i siadaj.

Parsknąłem i stanąłem w rozkroku, patrząc się na Kellera z niedowierzaniem.

—No dalej— wyciągnął rękę w moją stronę. —Chyba problemów ze słuchem, to ty nie masz?—spytał ironicznie.

—Żebyś ty kurwa zaraz ich nie miał—wymamrotałem, co go rozbawiło, bo wyszczerzył się prezentując idealnie równe zęby.

Zmroziłem go spojrzeniem, które zignorował, po czym klnąc pod nosem rzuciłem w jego stronę kluczyki, które bez problemu złapał. I na całe jego kurwa, szczęście.

—No ładuj tyłek do samochodu.—zarządził, stojąc przy otwartych drzwiach od siedzenia pasażera.

—Mojego samochodu...—odparłem nisko, czując wzbierającą we mnie wściekłość.

—Z tymi spuchniętymi łapami, za wiele nie możesz zrobić, więc doceń mój akt dobroci dla ciebie i ładuj się na siedzenie, bo w przeciwnym wypadku wypadku sam pojadę po twoją Olivię.

Odwróciłem głowę siedząc już na siedzeniu i walnąłem go w tył głowy.

—Zamilcz i jedź już.

Skwitował to parsknięciem, bo dobrze wiedział, że nienawidziłem takich sytuacji, w których ktoś musiał mi pomagać.

Droga do szpitala upłynęła nam szybko, nie odzywaliśmy się nic podczas niej, choć mało brakowało, a spowodowaliśmy kolizję w momencie, kiedy to Keller otworzył schowek i zaczął wyjmować z niego okulary, które zaraz schował, po moim opieprzeniu go i przykazaniu, żeby niczego więcej nie dotykał. Każdy wiedział, że samochód to moja świętość, a ten dupek chciał mnie doprowadzić do wrzenia.

Położyłem dłoń na ramieniu Kellera, który zamierzał wysiąść z samochodu.

—Ty tutaj siedź i czekaj na nas— wykomenderowałem mu polecenie tonem nieznoszącym sprzeciwu.

—Ale, co?—spytał totalnie zdezorientowany.

—Grzej samochód—mruknąłem tylko i ruszyłem do wejścia szpitalnego.

Olivia

Nie wiem co mam czuć, ani jak się zachować, gdy go zobaczę. Moja mama upewniła się, że mam już załatwiony wypis, a wszelkie niezbędne rzeczy oraz recepta na leki i maści, których będę potrzebować przez pewien czas jest schowana w kieszeni jej ciepłego i eleganckiego płaszcza.

Wygląda dużo lepiej niż ostatnio, nadal jednak zmęczone cienie rysują się pod jej powiekami, a oczy są pozbawione radości, choć, gdy ilekroć na nią spoglądam stara się to ukrywać. Ale ja ją znam i wiem, że stara się trzymać. Dla mnie.

Jeszcze nie pozwalam sobie wracać do rzeczywistości, nie chciałam myśleć o tym co się stało i niemal przez krótką chwilę żałuję, że już nie muszę łykać w takich ilościach silnych środków przeciwbólowych, które skutecznie mnie otumaniały i pozwalały pogrążać się w ten stan błogości. Niczym niezmąconej. I te chwile, kiedy praktycznie nie robiłam nic innego niż po prostu jadłam i spałam, łykałam tabletki, a potem znowu spałam, zbyt zmęczona, na cokolwiek innego.

Pamiętałam jednak, że czekała mnie rozmowa. I to nie jedna, ale o tej drugiej nie chciałam wcale myśleć.

Nie zastanawiałam się nawet nad tym, co robię, moje nogi same mnie zaprowadziły do holu, każdy stawiany krok był dla mnie jednocześnie ulgą i cierpieniem. Nieprzyzwyczajone do takiego długotrwałego stanu bezczynności i braku i braku wysiłku, początkowo moje nogi nie chciały ze sobą współpracować. Czułam napinanie nierozruszanych mięśni, dodatkowy ból, bo tak długo przecież nie ćwiczyłam, a moje ciało nie było do tego przyzwyczajone. Sukcesem okazało się wstanie z łóżka dwa dni temu, ale dzisiaj już miałam dość, nie chciałam obciążać kogoś z moich bliskich, bo i tak nieustannie mi pomagali. Tak samo Gabriel, który od momentu wypadku na uczelni Julliard otoczył mnie nadmierną jak na niego troską. I wiedziałam z czego ona wynikała. Dlatego tyle razy musiałam zaciskać usta, by nie zacząć płakać, co jak do tej pory mi się udawało. 

Kiedy jednak zobaczyłam tę parę onyksowych oczu wpatrujących się we mnie z drugiego końca korytarza, zamarłam i zatrzymałam się raptownie. Gabriel ruszył w moją stronę stawiając zdecydowane i szybkie kroki, a kiedy już przy mnie był zorientowałam się, jak bardzo jego mięśnie twarzy i ścięgna były napięte.

—Dlaczego na mnie nie zaczekałaś? Przecież...— przerwałam mu wzdychając ciężko.

— Bo miałam już dość tego bezruchu, tego, że nie mogę zrobić nawet tak najprostszej czynności, jak postawienie choćby kilku małych kroków..., dlatego..—przełknęłam ślinę, czując jego taksujące mnie tęczówki.

— przyjęłaś sobie za cel opuszczenie tej szpitalnej sali o własnych nogach?—zapytał, a kiedy uniosłam podbródek zaprzeczając, zmarszczył brwi.

—Nie, Gabe, opuszczę ten szpital na własnych nogach...—rzekłam zdeterminowana.

—A ja będę obok...—mruknął, łagodnym tonem głosu.

Wyjrzał na coś za mną, a ja po odwróceniu się zorientowałam się, że w naszą stronę idzie moja mama z przewieszoną na ramieniu torbą szpitalną. Gabriel wypruł do przodu i ją od niej odebrał.

A potem razem opuściliśmy szpital, do którego nie zamierzałam już wracać.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro