Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

O elfie i pewnym marzeniu

Daleko hen, bowiem aż na biegunie północnym śnieg już dawno przykrył ziemię. Leżał wszędzie, niczym puchowa kołderka. I cały czas spadało go więcej i więcej. Większość zwierząt zapadła w sen zimowy, z roślinności trzymały się jedynie drzewa iglaste. Można by niemal pomyśleć, że to miejsce tak ciche i bez życia, że wręcz przerażające. Ale nie była to prawda.

To właśnie tu mieściła się niebotycznie wielka pracownia Świętego Mikołaja. Ogromny budynek rzucał się w oczy z daleka, gdyż cały obwieszony był kolorowymi lampkami, a ściany pomalowano na zielono. W pracowni tej panował ruch niczym w ulu. Każdy elf, nawet najbardziej leniwy, uwijał się z robotą. Wiadomo wszak, że niewiele czasu pozostało do ukazania się pierwszej gwiazdki na niebie. Kto jak kto, lecz elfy nie miały prawa do opóźnień, tak samo jak Święty Mikołaj.

Przy taśmach produkcyjnych stały setki, ba, tysiące niskich stworzonek o wielkich i czarnych jak węgielki oczach i szpiczastych uszach. Ubrane były w takie same zielone, ciepłe stroje z białymi guzikami oraz kołnierzykami, a na głowach nosiły czapki z pomponami. Szeroko się uśmiechały, niektóre miło ze sobą gawędziły. Wszystkie jednak zajmowały się klejeniem elementów zabawek, wymyślaniem kolejnych, szyciem ubranek dla lalek, malowaniem puzzli, składaniem książek dla dzieci... Robiły to, co potrafiły najlepiej.

Jeden tylko elf nie tryskał entuzjazmem i nie rozsiewał wokół magii świąt. Był to Strużyk. Wykrzywił usta, jak gdyby przed momentem ktoś zmusił go do zjedzenia cytryny. Składał właśnie błękitny rower, jeden z mniejszych, na pewno przeznaczony dla małego chłopca.

– Hm, zobaczmy, teraz powinien działać, jak należy – mruknął pod nosem.

Postawił rower na ziemi i obejrzał z każdej strony. Wyglądał zacnie, jak sam określił to Strużyk w myślach. Teraz pozostało jedynie sprawdzić, czy spełniał wszystkie zasady BHP, które prezenty spełniać musiały. Rama nie była zbyt wysoko, opony się kręciły, miał odblaski. Ale gdy próbował pokręcić kierownicą, nie udało mu się to. Zaklął, na co elfy obok odwróciły się w jego stronę z oburzonymi minami.

– Wszystko na nic, trzeba robić od nowa – jęknął z niezadowoleniem.

Pokręcił głową, nie dowierzając w swojego pecha. To była już druga zabawka, którą musiał poprawiać w tym roku. Spojrzał z niechęcią na ten nieszczęsny rower, który nic mu nie zrobił.

Nagle poczuł czyjąś dłoń na ramieniu, na co odwrócił się. Przed sobą ujrzał Duszkę, na co zacisnął wargi w tak wąską kreskę, że prawie nie dało się zobaczyć, że w ogóle miał usta. Duszka zdawała się przeciwieństwem Strużyka, w jej oczach widoczne były iskry radości, a twarz cały czas się śmiała.

– Strużyku, elfowi nie wypada tak się wyrażać – powiedziała łagodnie.

– Nie mów mi, co wypada, a co nie. Chyba wiem lepiej. Jestem starszy i bez wątpienia mądrzejszy – prychnął Strużyk.

Policzki Duszki pokryły się rumieńcami, jakby w środku niej coś się zagotowało, a Strużyk ledwo powstrzymał się od wybuchnięcia śmiechem. Ale nic nie mógł poradzić na to, że elfka wyglądała przezabawnie, kiedy była tak naburmuszona.

– Doprawdy mógłbyś być ciut milszy – odrzekła Duszka. – Nie dziwię się, że większość elfów nie ma ochoty z tobą rozmawiać.

– To nie twoja sprawa, jesteś tylko młodą, głupią elfką, która nawet porządnej lalki zrobić nie umie – żachnął się.

Strużyk wiedział, że uraził jej dumę, więc tylko machnął ręką na nią, by już poszła. Gdzieś w środku, głęboko w sercu poczuł jakieś ukłucie. To, co powiedziała Duszka, było jak szpila. Celna szpila, a takie przecież najbardziej bolały.

Następnego dnia, kiedy przyszedł do pracowni, wszystkie spojrzenia skierowały się na niego. Strużyk wiedział, że spóźnił się o jakieś pięć minut, ale, niech go śnieżyca porwie, od czasu do czasu zdarzało się to każdemu. Dobrze pamiętał, że Gierkowi raz zdarzyło się przyjść na ostatnią godzinę pracy, bo cały dzień spał. I wtedy nikt nie robił z tego wielkiego wydarzenia. Ot, stało się, bombka się stłukła i tyle.

Zaraz elfy wlepiły wzrok na powrót w zabawki i zajęły się pracą. Strużyk poszedł za ich przykładem. Stanął na swym miejscu, próbując się skupić na stworzeniu roweru. Cały czas dobiegały go szepty rozmów i nie jeden raz przyłapał któregoś elfa na tym, jak posyłał mu oburzone spojrzenie. Strużyk potrząsnął głową.

– Co się dzieje, do stu bombek? Nie jestem ślepy ani głuchy, czym moja osoba was tak zadziwiła?

Podniosły się okrzyki pełne oburzenie i prychnięcia.

– Patrzcie go, teraz będzie udawać, że nie wie, co się stało. Niesłychane! – zabrał głos jeden ze starszych elfów, zwany Fredkiem.

– Pewnie nawet nie zauważyłeś, że Duszki nie ma.

– Jest tak zapatrzony w siebie, że nic dziwnego.

– Egoistyczny, złośliwy... Zawsze taki był.

– Po tym, co powiedziałeś Duszce, siedzi w swojej chatce, płacze i nie chce wyjść.

Nie odpowiedział nic, jedynie odwrócił się z powrotem, by zająć się pracą. Wiedział, że tylko to mogło go teraz uspokoić. Przecież to nie było jego wina, że Duszka wtrącała się w nie swoje sprawy. Nie miał sobie nic do zarzucenia, gdyż nie powiedział nic, co nie byłoby zgodne z prawdą. Chociaż pojawiła się w jego umyśle myśl, że niepotrzebnie wypowiedział na głos to, co myślał. Przywołał się do porządku i uznał, że Duszka niedługo się uspokoi i jutro wszystko będzie dobrze.

Gdy zaszło słońce, czyli dość wcześnie, bo około południa, Strużyk udał się na przerwę. Chwycił tobołek z wcześniej przygotowanymi kanapkami i chciał udać się do drugiego mniejszego pomieszczenia produkcyjnego, by odciąć się od hałasu. Zanim wszedł, dobiegły do niego głosy.

– On nie zasługuje na bycie elfem Mikołaja. Ktoś tak nieczuły i egoistyczny...

– Masz rację, ale co możemy zrobić?

– Sam nie wiem. Daj mi pomyśleć.

Strużyk zdążył się zniecierpliwić i złośliwie pomyślał, że temu elfowi myślenie musi zabierać mnóstwo energii.

– Wiem! – Ciut za głośno powiedział. – Złożymy na niego skargę. Podpisze ją pewnie każdy elf, bo Strużyk jest nieznośny i z każdym rokiem robi się coraz gorszy. Wtedy Święty Mikołaj zwolni Strużyka i nie będziemy musieli go więcej oglądać.

Strużyk miał wrażenie, że za moment wybuchnie niczym fajerwerki... Nie, niczym bomba! Nie mógł uwierzyć, że elfy mówią o nim takie rzeczy za jego plecami. Udawali życzliwych, tacy byli milusi, a tu coś takiego. Oburzenie rosło w nim, nie zdziwiłby się, gdyby od tego wszystkiego dostał gorączki.

Prędkim krokiem opuścił pomieszczenie produkcyjne, a potem budynek pracowni. Nie miał najmniejszej ochoty, by widzieć twarze tych wstrętnych hipokrytów. Niemożliwym było, że się przesłyszał, wszak szczycił się doskonałym słuchem. Złożyć na niego skargę i napisać prośbę o zwolnienie go do Świętego Mikołaja. Jeszcze czego!

Udał się do trzeciej hali, w której na piętrze znajdowało się również biuro Świętego Mikołaja. Istniała pewna legenda, o której prawdziwości Strużyk zamierzał się przekonać. Nie chcieli go tu? Nie doceniali? A więc on musiał wprowadzić tu pewne zmiany. Duże zmiany i niekoniecznie miłe dla wszystkich.

Nacisnął klamkę szerokich, drewnianych drzwi, a one natychmiast się otworzyły. Uniósł brwi. Miał niemal pewność, że siedziba Świętego Mikołaja była lepiej strzeżona, a tu napotkał drzwi nawet niezamknięte na klucz.

Rozejrzał się po niewielkim pomieszczeniu będącym przedsionkiem. Na ścianach wisiały mrugające kolorowo lampki, gdzieniegdzie dało się dostrzec także obrazy w ciemnych ramach. Naprzeciw wejścia wisiały trzy malowidła. Po prawej ukazano zastęp reniferów bieżących po niebie, po lewej za to choinka, a pod nią prezenty. Na środku zaś znajdował się ogromny portret Świętego Mikołaja, uśmiechniętego od ucha do ucha.

Już ja ci zetrę z twarzy ten głupi uśmiech.

Upewniwszy się w swym postanowieniu, Strużyk ruszył dalej. Dotarł do schodów, po których wszedł na górę. Do jego uszu dobiegł odgłos kroków, ukrył się w pierwszym otwartym pomieszczeniu. Był to schowek na miotły. Unosił się tu kurz, na który Strużyk miał uczulenie. Zatkał nos, licząc, że uda mu się powstrzymać kichnięcie.

Dopiero gdy dźwięki kroków przestały być słyszalne, odsunął dłoń od nosa. Kichnął, raz, drugi i trzeci, zabawnie przy tym podskakując, po czym wyszedł. Zauważył szafeczkę z kluczami. Nie sądził, że znów będzie mieć szczęście i bezproblemowo pożyczy klucz do gabinetu Mikołaja. A jednak! Parsknął pod nosem, zastanawiając się, jak można być tak bezmyślnym. Ale okoliczności mu sprzyjały, nie miał więc na co narzekać.

Wślizgnął się cichcem do pomieszczenia, które, tak jak przewidywał, było biurem Świętego Mikołaja. Ku jego zaskoczeniu pokój wyglądał jak zwyczajne biuro, nic nadzwyczajnego. Rzecz jasna poza mnóstwem ozdób świątecznych upchniętych gdzie tylko się dało.

Nie rzuciło mu się w oczy to, czego poszukiwał. Zmarszczył brwi, myśląc, że do tej pory naprawdę było zbyt łatwo. Natychmiast nakazał sobie wziąć się w garść i zaczął po kolei przetrząsać szafki i półki. Teraz nie było już odwrotu, poza tym porażka w tym momencie na pewno ugodziłaby w jego dumę.

Wysypywał kolejno wszystko, papiery, wiele, wiele listów, słodycze... W końcu jęknął i usiadł na fotelu. Dopiero wtedy lepiej przyjrzał się temu, co stało na drewnianym biurku. Poderwał się i przetarł oczy, nie dowierzając.

Jak mógł to przeoczyć? To, czego szukał, okazało się stać na widoku, tuż przed nim. Podszedł, a właściwie podbiegł, i wziął w dłonie niepozornie wyglądającą, dość drobną kulę śnieżną. W środku znajdowało się kilka drzewek iglastych oraz renifer.

O tym artefakcie, bo tak należy go nazywać, krążyło wiele historii, niektóre były wprost niestworzone. Najbardziej znana przyjęła się jako prawda, choć mało kto miał okazję ujrzeć kulę na własne oczy. Legenda ta głosiła, że dawno temu, jeszcze przed narodzinami Mikołaja, to najstarszy renifer rozwoził prezenty dzieciom. Przypisywano mu ludzkie cechy, przede wszystkim ogromną dobroć oraz mądrość.

W końcu renifer jak każde żywe stworzenie dożył swych dni. Mówiono jednak, że nie umarł całkowicie, bo jego dusza zaklęta została w tej właśnie kuli śnieżnej, która miała moc spełniania życzeń. Strużyk nie wiedział, czy w to wierzył, ale miał zamiar przekonać się, ile prawdy kryło się w tej historii powtarzanej od pokoleń.

Potrząsnął energicznie kulą, tak że śnieg uniósł się i szybował wokół zwierzęcia. Nic się nie wydarzyło. Strużyk wydął wargę i zmrużył oczy. Już zamierzał rzucić kulą, bezlitośnie rozbić o ścianę na setki szklanych kawałeczków, gdy wtem coś się zmieniło.

Świat jak gdyby wessał elfa do swojego wnętrza, a potem wypluł go. Strużyk zaczął wirować. Przedmioty, kształty i barwy przemykały mu przed oczami, nim właściwie mógł stwierdzić, na co patrzył. Nie rozumiał, co się działo i miał niemal pewność, że błędem było ruszanie tej kuli. Tak nagle jak się zaczęło, tak nagle się skończyło, wszystko się zatrzymało albo to Strużyk zatrzymał się w miejscu. Miał wrażenie, że jego żołądek podczas tej dziwnej podróży zrobił dwa salta. Przełknął ślinę i, wciąż oszołomiony, podniósł głowę.

Nie udało się. Hmm, ta kula musi być wadliwa albo jest na baterie, jak niektóre zabawki. Albo to wszystko pic na wodę dla naiwnych elfów. Czyli takich jak ja, najwidoczniej.

Zaraz rozbrzmiało pukanie do drzwi. Zanim Strużyk zdążył pomyśleć, co by tu zrobić czy gdzie się ukryć, próg przekroczyła starsza pani średniego wzrostu, z okularami na nosie i jak zawsze dobrotliwym uśmiechem. Była to gosposia Świętego Mikołaja.

Strużyk zasłonił usta dłonią. Wiedział, że szeroko otwarte z przerażenia oczy i tak go zdradzały. To koniec, teraz Mikołaj dowie się o wszystkim i w najlepszym razie go zwolni. W najgorszym zaś, na sto bombek, Strużyk bał się o tym pomyśleć. Może zostanie skazany na banicję, na Antarktydę, gdzie będzie musiał przez cały rok sprzątać zagrody reniferów?

Nie udało mu się wymyślić więcej czarnych, jakże okropnych scenariuszy, kiedy gosposia spojrzała na niego i, jak gdyby nigdy nic, postawiła na niskim stoliku talerz z ciastkami oraz czerwoną filiżankę z herbatą.

– Blado pan wygląda, panie Strużyku. Ale proszę, ja wiem jak temu zaradzić. Cukier się podniesie, od razu pan Strużyk, kolorków nabierze. Specjalnie te ciastka dla pana piekłam, pana ulubione, orzechowe z kawałkami czekolady. – Krzątała się wokół, poprawiając ozdoby, które nie stały równo.

Strużyk przetarł oczy, po czym powolnym ruchem sięgnął po ciastko. Po wyjściu gosposi uświadomił sobie trzy rzeczy. Pierwsza: nigdy nie mówił nikomu, jakie ciastka były jego ulubionymi. Druga: fotel, na którym siedział był bardzo wygodny i miękki jak poduszka. Trzecia, a zarazem najważniejsza zapewne sprawa: chyba nikt nigdy wcześniej nie zachował się wobec niego tak miło.

Zaraz uprzytomnił sobie coś jeszcze. Musiało się udać. Kula najwyraźniej zadziałała, spełniła jego życzenie i wcale nie była bajeczką dla dzieci! Zakrztusił się powietrzem, kiedy to do niego dotarło. A więc tak jak chciał, stał się wreszcie kimś ważnym i szanowanym na biegunie północnym. Stał się świętym Mikołajem.

Z uśmiechem wyrażającym samozadowolenie, już chciał wyjść z gabinetu, który od dziś należał do niego. Zatrzymał się wpół kroku. Nie wiedział przecież jak być świętym Mikołajem. Ale to chyba nie mogło być zbyt trudne, skoro on to potrafił, Strużyk także mógł temu podołać.

Potarł brodę, zastanawiając się, czym zwykle zajmował się święty Mikołaj. Czasem zdarzało mu się przyjść i pochwalić pracę elfów, z pewnością musiał wypełniać jakieś papierki, bo w szufladach było ich więcej niż płatków śniegu w bałwanie. I, oczywiście, powoził sanie z reniferami, by rozwieźć te wszystkie prezenty.

Znalazł naprędce czystą kartkę i pióro i nabazgrał listę spraw do załatwienia. Punktem pierwszym na liście było pójście do fabryki i sprawdzenie, jak sobie radziły elfy. Miał dodać im otuchy i powiedzieć, jak to pięknie wyszły im zabawki w tym roku. Nie mogło być nic bardziej banalnego. Tak przynajmniej sądził Strużyk.

Założył czerwoną czapkę na głowę i przejrzał się z dumą w lustrze. Czuł, że tak wyglądając, był gotowy do uszczęśliwienia ludzi na świecie. Wyszedł i, pogwizdując, przemierzył drogę do pracowni elfów.

Poprawił płaszcz, wziął głęboki oddech i pchnął drewniane drzwi. To, co zobaczył, natychmiast sprawiło, że jego uśmiech zbladł. Każdy z elfów robił, co chciał. Niektóre jeździły na rowerach, inne prowadziły wojnę na rycerzyków. Demolowały zabawki przeznaczone dla dzieci, rzucały w siebie piłkami, a także mniej bezpiecznymi zabawkami. Strzelały do siebie z broni na piankowe strzałki, wydając z siebie dzikie, niezrozumiałe okrzyki. Na podłodze leżało mnóstwo drobnych klocków, a na ścianach utworzyły się duże, kolorowe plamy farby. Strużyk otworzył usta, mając nadzieję, że zaraz przyjdzie ktoś, kto opanuje tę hołotę. Po paru sekundach przypomniał sobie, że to on powinien doprowadzić sytuację do porządku.

Napełnił więc płuca powietrzem, po czym krzyknął tak głośno jak nigdy w swym życiu:

– Spooookój mi tu!

Echo rozeszło się po ogromnym pomieszczeniu i wzmocniło efekt, z czego Strużyk był zadowolony. Wszystkie twarze, bez wyjątku, zwróciły się w jego stronę. Elfy patrzyły to na niego, to po sobie, to na bałagan, które zrobiły. Większość odłożyła trzymane w dłoniach zabawki i zaczęła sprzątać. Z dezaprobatą wpatrywał się w rozrabiających, których widział. Robili smutną minę, ale odkładali zabawki. Ego Strużyka nagle wzrosło jak nigdy. Dawniej z jego zdaniem nie liczył się nic, a teraz? Był szefem, szefem świąt i wiele rzeczy zależało od niego. I musiał przyznać, że bardzo mu się to podobało.

– Za pięć minut ma być tu posprzątane. I żebyśmy się rozumieli, nie życzę sobie takiego chaosu. Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik, zabawki być na tip top. Takie ekscesy jedynie zawadzają i opóźniają. A na to się absolutnie nie godzę – mówił, co i raz potrząsając głową.

Elfy wpatrywały się w niego, niektóre powstrzymywały śmiech, bo mówił śmiesznie wyniosłym i przemądrzałym tonem. Strużyk nie dostrzegał tego, tak był zaabsorbowany swą nową rolą. Można by wręcz rzec, że władza uderzyła mu do głowy.

Przez trzy dni czuł się niczym król. Dyrygował innymi, rozkazywał, nadzorował, czuwał, by te święta można było uznać za udane i w papierkach móc wpisać, że wszystko poszło zgodnie z planem. Gdy na Mikołaju spoczywała organizacja i pilnowanie przygotowań, prawie nic nie było tak, jak trzeba, a przynajmniej tak uważał Strużyk.

Zawsze zbytnio spoufalał się z elfami, zaprzyjaźniał się, i po co? Ten, kto chciał być szefem, nie mógł sobie na to pozwolić, bo oznaczało to również mniejszy szacunek elfów. Poza tym za czasów Świętego Mikołaja wszystko było bardzo chaotyczne. Przychodził do pracowni, spojrzał pobieżnie na niektóre zabawki. Nawet gdy coś komuś nie wyszło, mówił, że to nic, że to się da naprawić. Nie zwracał uwagi na czas, za każdym razem wierząc, że uda mu się rozdać prezenty dzieciom z całego świata. Strużyka nie obchodziło, że jakimś cudem mu się to udawało. On zamierzał być jeszcze lepszy niż Mikołaj.

Dlatego, gdy wreszcie wstało słońce w dniu wigilii, zerwał się natychmiast z łóżka. Całą noc i tak nie mógł spać, bo opanowała go trema, a do głowy przychodziły niechciane myśli. Co jeśli się nie uda, jeśli coś pójdzie nie tak? A co jak któreś dziecko dostanie nie to, czego chciało? Czarne scenariusze pojawiały mu się przed oczami i nijak nie mógł się ich pozbyć.

Sam nie wiedział, co potem się działo, pamiętał jak przez mgłę, że siedział, jadł, pił, ale to wszystko było, niczym w dobrze zbudowanym mechanizmie zabawki, po prostu konieczne. Siedział na dworze, przy stole, kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi. Wziął głęboki oddech, wiedząc, że to znak. Niedługo nadejdzie czas wyjazdu z prezentami.

Analizował po kolei. Prezenty już zapakowane do płóciennych worów, renifery przypięte do sań, sanie sprawdzone, więc chyba mógł już bezpiecznie ruszyć. Wskoczył na wygodne siedzisko na saniach i chwycił za lejce. Pociągnął za nie, naśladując Świętego Mikołaja. Wierzył w siebie i nie wątpił, że mu się uda, ale kiedy już renifery się wzniosły, a on spojrzał w dół, musiał na moment zamknąć oczy.

Nie patrz w dół. Każdy głupi ci to powie.

Trudno w to uwierzyć, ale nawet lęk wysokości nie powstrzymał Strużyka przed poleceniem w świat. Miał zadanie i musiał je wykonać, teraz było zresztą za późno, by się wycofać. Gardził tchórzostwem i prędzej połknąłby śledzia niż pozwoliłby rządzić sobą strachowi.

Musiał przyznać, że po jakichś dziesięciu minutach lotu przyzwyczaił się, a nawet mu się to spodobało. Z tej perspektywy elfy, które machały mu na pożegnanie, wyglądały jak mrówki, drzewa także stały się drobniejsze. Wszystko było inne i Strużyk sam nie wiedział, do czego mógł porównać uczucie, które mu towarzyszyło. Kierowanie reniferami również stało się o wiele łatwiejsze, zwierzęta instynktownie wiedziały, gdzie powinny lecieć. Strużyk liczył, że same potrafią też wylądować w odpowiednich miejscach.

Strużyk rozkoszował się przejażdżką i niczym się nie martwiąc, podziwiał widoki. Oglądanie ośnieżonego świata z tej wysokości robiło wrażenie, szczególnie na elfie, który poza biegunem północnym nie widział zupełnie nic. W oczach Strużyka chyba po raz pierwszy w życiu lśnił zachwyt. To dopiero była przygoda! Nie to co siedzenie w pracowni, byleby rok w rok robić zabawki...

Renifery jednak nie były tak mądre, jak przewidywał Strużyk i błędem okazało się danie im wolnej ręki, a właściwie to kopyt. Wylądowali niedaleko jakiegoś pasma górskiego. Wszędzie leżał śnieg, wiatr robił tu, co chciał i jakby tego było mało panował okropny mróz.

Elf włączył specjalny GPS, niegdyś należący do Świętego Mikołaja, ale ten okazał się zepsuty. Włączył go po raz piąty i nadal nie dowiedział się, gdzie właściwie się znalazł. Próbował jeszcze kilka razy, lecz bez skutku. Zeskoczył ze sań, czując, jak wzbiera w nim frustracja.

Przed oczami ujrzał smutne miny dzieci, zdezorientowanych i wściekłych rodziców, choinki, pod którymi nie stały prezenty. Padnie mnóstwo pytań o to, co się stało, gdzie był elf rozdający prezenty?

Złapał się za głowę, gdy dotarło do niego, co zrobił. Miliony dzieci przez jego postępek nie dostanie prezentów. Nagle powietrze wokół jakby zgęstniało zupełnie niczym mleko, a zaraz wyłonił się kształt renifera. Ogromny, co najmniej pięć razy większy od Strużyka, miał piękne, grube futro w kolorze czystej bieli. Strużyk wbił wzrok w swoje buty, mając świadomość, kto przed nim stał. Bez wątpienia był to renifer, który spełnił jego życzenie i zapewne przybył, by ukarać go za tak nierozmyślne marzenie.

Po chwili uniósł głowę, by spojrzeć na niego. Spodziewał się słów nagany, ale na pewno nie tego, co stało się później. Renifer musiał roztoczyć przed nim jakąś wizję, Strużyk był pewny, że to możliwe za sprawą magii.

Znalazł się na uliczce pełnej podobnych do siebie, niebieskich domów stojących obok siebie. Każdy z nich był świątecznie udekorowany lampkami, w niektórych oknach dało się zauważyć choinki. Na podjazdach stały nieodśnieżone samochody, gdzieniegdzie widział bałwany z marchewkami i kapeluszami.

Z chmur prószył śnieg, delikatnie unoszony z ziemi przez wiatr. Strużyk jednak nie czuł zimna. Podszedł do najbliższego domu i spojrzał przez okno, nie zastanawiając się nad tym, co robił.

Ujrzał dwoje dorosłych, zapewne małżeństwo, którzy gestykulowali, mówiąc coś głośno. Nie słyszał, co mówili, mógł się więc jedynie domyślać. Wyglądali na zdenerwowanych.

Ze skupienia wyrwało go skrzypienie drzwi wejściowych, które niespodziewanie się otworzyły. Zrozumiał to jako znak, że miał wejść do środka. Wszedł i jego oczom ukazało się przytulne wnętrze, pełne drewnianych mebli, poduszek oraz uroczych szpargałów.

Przekroczył próg salonu i ujrzał tam rodziców oraz troje dzieci. Jedno z nich musiało mieć dziesięć lat, dwoje mieli chyba po cztery. Strużyk był pewien, że to bliźniacy. Młodsze dzieci płakały i szlochały. Nawet to, że jedno było kołysane przez mamę, a drugie przez tatę, nie odnosiło efektów. Starsze dziecko wpatrywało się w choinkę z zaciśniętymi wargami i zmarszczonymi brwiami.

– Gdzie on jest? Zgubił się? I co z naszymi prezentami...?

Elf dobrze słyszał, że chłopiec powstrzymuje płacz. Przecież te dzieci na pewno były grzeczne i zasługiwały na prezenty, a teraz nagle zmieniony został porządek świata. Tylko dlatego, że on zdecydował się zostać kimś, kogo każdy lubił.

– Na pewno coś ważnego go zatrzymało, może jeszcze dotrze. Spokojnie, kochani. Teraz usiądźmy do stołu, bo wszyscy jesteśmy głodni.

– Ale przecież... On nigdy nas nie zawiódł. Dlaczego w takim razie teraz go nie ma?

Strużyk znów znalazł się we własnym ciele. W gardle miał gulę nie do przełknięcia, a z oczu ciekły mu łzy. Nie o to mu chodziło, zupełnie! Przecież nie chciał zrujnować świąt, a właśnie to zrobił. Spojrzał w ciemne oczy renifera, w których zobaczył naganę.

– Chyba wszystko zepsułem. Nie powinienem w ogóle szukać tej kuli, a co dopiero jej używać. – Westchnął ciężko. – Mimo że nie lubię, to musze to powiedzieć. Przepraszam. I proszę, zrób coś, by odkręcić to, co zrobiłem. Moje życzenie było głupie i samolubne. Nie jestem i nigdy nie będę Świętym Mikołajem. – Kopnął śnieg leżący obok jego stopy.

Renifer schylił głowę niemal do ziemi. Strużyk znowu zaczął wirować, aż wreszcie wszystko się zatrzymało. Znowu był w pracowni, na swoim miejscu pracy. Elfy wpatrywały się w niego nadal zdenerwowane. Wziął głęboki oddech, rozumiejąc, co musiał zrobić.

– Wiecie, chyba... No dobrze, bez wątpienia, byłem zbyt złośliwy, przemądrzały. Ale macie rację, nie powinienem traktować tak nikogo, w gruncie rzeczy spędzam z wami za dużo czasu, by być dla was wrednym. – Zaśmiał się niemrawo, nadal czując na sobie wzrok innych.

Patrzyli na niego jak na wybryk natury, a on to rozumiał, ale nie zważał na to. Przeprosił ich, bo czuł, że tak należało, czuł to w sercu i nigdy nie chciał być już takim gburem. W końcu to właśnie bycie nim doprowadziło go do tego nieszczęsnego życzenia.

Tego dnia pracował z taką przyjemnością jak jeszcze nigdy. Każda ze stworzonych zabawek mogła zostać uznana za sukces. Strużyk nie pamiętał, kiedy ostatnio był tak dumny ze swojej pracy. Kiedy rozbrzmiały dzwonki, natychmiast udał się do chatki Duszki.

Zapukał, a gdy usłyszał ciche Wejść nie zawahał się. Duszka siedziała skulona w fotelu z chusteczką w ręku. Na jego widok podniosła się, a na jej twarzy pojawił się grymas.

– Po co przyszedłeś? Jeśli chcesz mi jeszcze więcej nagadać, to sobie daruj. Wiem już, co o mnie myślisz.

– Nie, Duszko. Przyszedłem cię przeprosić. Przepraszam, że byłem taki okropny dla ciebie, mimo że ty zawsze byłaś dla mnie miła. Nie miałem prawa się do ciebie odzywać w ten sposób i już więcej tego nie zrobię. Zrobiłem już dosyć złośliwych rzeczy w tym roku i sądzę, że i tak zasługuję na rózgę.

Duszka podeszła do niego i objęła go. Tak zwyczajnie, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem. Strużyk wstrzymał oddech, bo nigdy nikt go nie przytulił. Niezdarnie odwzajemnił uścisk i poklepał Duszkę po plecach. Zrobiło mu się dziwnie ciepło na sercu i wreszcie to poczuł. Czy to było właśnie szczęście?

– Nie potrafię się gniewać, więc po prostu o tym zapomnijmy, dobrze?

Strużyk skwapliwie pokiwał głową, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. Na jego twarzy pojawił się błogi uśmiech szczęścia, a w oczach znowu pojawiła się radość. Nikt by nie zgadł, ale Strużyk zaprzyjaźnił się z Duszką, która, choć była jego przeciwieństwem, jako pierwsza o niego zadbała. Strużyk postanowił być grzeczniejszym elfem i od teraz o wiele bardziej szanował Świętego Mikołaja. Wiedział, jak trudną miał pracę i nie zamierzał już udawać, że można ją porównać do bułki z masłem.

Elf zapomniał o kuli, obiecując sobie, że już nigdy z niej nie skorzysta, bo zrobił już dosyć złego. Nie zamierzał powtarzać tego błędu. A praca? Ona także zaczęła dawać mu ogrom radości. Szczególnie gdy uświadamiał sobie, jak wiele osób dzięki jego pracy się uśmiechnie.

Morał tej historii? Brzmi następująco: z życzeniami trzeba uważać, bo mogą się spełnić, o czym Strużyk się przekonał. A ich spełnienie nie zawsze oznacza zyskanie szczęścia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro