O chacie, wróżce i wiedźmie
Wszedłem do dużego pomieszczenia pełnego jasnych mebli oraz różowych i błękitnych dodatków. Drewniane lalki oraz rycerzyki, zamek i warownia leżały porozrzucane na podłodze. Okna już zasłonięto firanami, a jedynym źródłem światła były płonące na etażerkach świece. Dzieci tak głośno się bawiły, że musiałem zatkać uszy. Dopiero gdy usiadłem na dywanie obok nich, zauważyły moje przybycie.
- Tata! - zawołały dwa głosy jednocześnie.
Na raz rzuciły się na mnie, a ja podjąłem marne próby obrony, aż w końcu się roześmiałem. Potrząsnąłem głową ze śmiechem, łapiąc oba moje łobuziaki i przytuliłem.
- Powiedzcie mi, dlaczego wy nie śpicie. Mama na pewno nie będzie zadowolona, jak się dowie - powiedziałem z udawaną naganą w głosie, ale w rzeczywistości nie potrafiłem się na nich gniewać.
- Bo nie możemy spać, tato...
- A to dlaczego? - Uniosłem brew.
- Mama nie opowiedziała nam jeszcze bajki na dobranoc - mruknęła moja córka.
Wszystko stało się jasne. Pokiwałem ze zrozumieniem głową. Przez moment udawałem, że się nad czymś zastanawiam i pogładziłem brodę.
- A wiecie, może tym razem ja opowiem wam bajkę. Co wy na to? - Uśmiechnąłem się do nich.
Bliźniaki spojrzały najpierw na siebie, potem na mnie i znowu na siebie. Amaryllis otworzyła szeroko oczy, a Cypress spoglądał na mnie podejrzliwie.
- Co się stało?
- Tatusiu, bo jakby to powiedzieć... Nie obraź się, ale ty chyba nie umiesz opowiadać bajek. - Jej poważny ton mnie rozbawił i równocześnie rozczulił.
- Zróbmy zatem tak. Połóżcie się, a ja opowiem wam bajkę, którą znam najlepiej. Zapewniam, że się nie zawiedziecie, może nawet stanie się ona waszą ulubioną.
Zaczekałem, aż dzieci wygodnie się umoszczą na łóżkach i sam usiadłem na fotelu.
- A więc działo się to dawno, dawno temu...
***
Pamiętał, że minęły trzy dni, odkąd wprowadził się do osady, gdy po raz pierwszy zobaczył go na własne oczy. Nie było tu człowieka, który nie słyszałby o tym domu. Znajdował się na uboczu, już w lesie, oddalony od innych siedzib.
Stanął jak oniemiały i był prawie pewien, że rozdziawił usta. W gruncie rzeczy budynek ten można by nazwać chatką. Była ona niewielka, na dachu położono strzechę, a błękitne jak niebo ściany porastał bluszcz. Gdzieniegdzie jedynie dało się dostrzec ramy okienne, przez które do wnętrza wpadały promienie słoneczne. Ciemne, drewniane drzwi na pewno od dawien dawna skrzypiały, a za brązowym płotem dostrzegłem zaniedbany ogród, gdzie niepodzielnie rządziły chwasty.
Wpatrywał się w chatę, było w niej coś, co nie pozwalało mu oderwać oczu. Z marazmu wyrwał go dopiero nieznajomy głos:
- Niech pan stąd lepiej idzie i nie ogląda się za siebie. Bo jeszcze pana coś zaczaruje - ostrzegła go staruszka, a w jej głosie brzmiał niepokój.
- Co? O czym pani mówi? - Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, co kobiecina miała na myśli.
- Pan musi być tu nowy, o tak, skoro pan nie wie. Ale ktoś powinien pana ostrzec, a niech mnie licho porwie, jeśli zostawię tu dobrego człowieka na pastwę tej złej wiedźmy - rzekła szeptem. - Na przyszłość niechaj pan lepiej tę drugą drogę wybiera...
- Zatem ta chatka należy do wiedźmy?
Allistaire bezwiednie zwrócił wzrok znów ku chatce. Nic nie mógł poradzić wszak na to, że zżerała go ciekawość, a wyobraźnia już zaczęła pracować na najwyższych obrotach.
- Ejże, młodzieńcze, czyś nie słyszał, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła? - Spojrzała na młodego mężczyznę z uniesioną brwią. - Ci, którzy raz przekroczyli progi tego przeklętego domu już nigdy nie wrócili. Słuch po nich zaginął.
- Tak, ma pani rację - stwierdził dla niepoznaki Allistaire.
- Bardzo słusznie, żeś się opamiętał, chłopcze. Nie daj Boże, stałbyś się kolejną ofiarą tej podstępnej żmii.
Jednak było już za późno, ziarno zostało zasiane, a plon niedługo miał wzejść. Allistaire wrócił do domu, gdzie sprawował opiekę nad zwierzętami oraz uprawiał rolę, lecz jego myśli nieustannie zajmowała mała chatynka. Coś mu mówiło, że powinien tam wrócić, cichy głos kusił go co i raz. Przyjdź, chodź. Wiem, że chcesz dowiedzieć się więcej o tajemnicach, jakie kryje chata i jej mieszkanka.
Upłynął ledwie tydzień, a Allistaire znów przemierzał dróżkę do domu wiedźmy. Przez te kilka dni nasłuchał się wiele o tym jakże niesławnym miejscu. Szeptem powtarzano niestworzone historie, w które ciężko było uwierzyć. Mówiło się, że ludzie, szczególnie mężczyźni, niespodziewanie znikali w okolicach tej chaty. Istniała też plotka, iż czarownica lubiła ludzkie mięso i przyrządzała z niego szaszłyki. Według niektórych wiedźma miała moc stawania się niewidzialną, dzięki czemu łatwiej było jej schwytać ofiarę.
Podobno czciła także starych bogów. Jeszcze inni powiadali, że zabijała, by sama na zawsze pozostać piękna i młoda. Znaleźli się również tacy, co mówili, że w chacie nie mieszkał nikt poza duchami. Najbardziej racjonalni, oczywiście stanowiący mniejszość, sądzili, że niedaleko chaty musiał być jakiś rów z wodą, a nieświadome tego osoby się w nim topiły.
Allistaire nie wiedział w co wierzyć. Od tych plotek czuł zawroty głowy, a nawet irytację. We wsi, w której wcześniej mieszkał z rodzicami, mieszkańcy lepiej potrafili spożytkować czas niż na zmyślaniu historyjek dla niegrzecznych dzieci. Postanowił udać się do chaty, by zaspokoić swą ciekawość i uspokoić biedaków, wystraszonych na śmierć. Gotowy był założyć się o głowę, że nie przydarzy się mu nic strasznego i wróci cały.
Szedł godzinę i kolejną. Gdy był już blisko, firmament przywdział granatowy płaszcz. Księżyc, któremu towarzyszyły gwiazdy, świecił jasno, rozpraszając mrok na ziemi. Wysokie drzewa lasu nie przepuszczały jednak wiele światła i rzucały długie cienie, co sprawiało makabryczne wrażenie.
Mężczyzna przełknął ślinę. W jego sercu dopiero wówczas pojawiła się trwoga. Puls gwałtownie przyspieszył, dłonie zaczęły drżeć i się pocić. Co on właściwie czynił? Nie bez powodu lud omijał to miejsce szerokim łukiem, a on być może szedł na pewną śmierć w imię ciekawości.
Potrząsnął głową. O nie, nie było już możliwości powrotu. Pomyślał o tym, jakby się zbłaźnił. Jego tchórzostwo stałoby się powodem do śmiechu, nawet jeśli inni również obawiali się tego miejsca. Zaczął się modlić, nawet jeśli nie wierzył, że w czymkolwiek miałoby mu to pomóc.
Niespodziewanie dotarł do jego uszu śpiew. Zatrzymał się, nasłuchując, a strach niepostrzeżenie odszedł w zapomnienie. Był pewien, że to kobiecy głos, głos jak z innego świata. Allistaire miał wrażenie, że wszystko wokół zatrzymało się i istniały jedynie ten piękny dźwięk.
Szukaj mnie w szemrzeniu potoku,
Szukaj w szepcie porannej rosy,
Bo tam tylko wolność jest.
Każde słowo odbijało się echem w umyśle mężczyzny, pozostawiając trwały ślad. Allistaire był pewien, czuł, że musiał poznać osobę, która śpiewała. Już teraz podświadomość mówiła mu, że to nie wiedźma. Przeskoczył nad płotem, prawie dotarł do drzwi wejściowych, a dopiero potem uświadomił sobie, że głos nie dobiegał z wnętrza domu. Poszedł więc na tyły domu, gdzie jak się okazało, dalej ciągnął się ogród.
Uderzyła go woń dzikich róż i innych kwiatów, których nazw nie znał. Rosły tu również krzewy, a nawet dwie jabłonie, w lato dający przyjemny cień.
Dopiero później zobaczył ją. Zatrzymał się na moment jak wryty, po czym podszedł. Padało na nią światło księżyca, które odbijało się od... Skrzydeł. Pięknych, niezwykłych skrzydeł.
A zatem wszyscy plotkarze się mylili. Nie wiedźma, tu mieszka, lecz wróżka.
- Kim jesteś? - zapytał do odwróconej plecami istoty.
Wnet wróżka obróciła się i wydała okrzyk przestrachu, cofając się o kilka kroków. Rozejrzała się, jak gdyby szukając pomocy, na co w mężczyźnie obudziły się wyrzuty sumienia.
- Nie, proszę, nie krzycz. Przepraszam, że cię wystraszyłem, nie chciałem, przysięgam - wyrzucał z siebie słowa tak szybko jak to możliwe, licząc, że zdoła ją uspokoić.
Wróżka znieruchomiała, choć Allistaire mógłby przysiąc, że nadal rozważała ucieczkę. Słyszał, jak ciężko oddychała. Szczerze żałował, że przyprawił ją o strach, wszak był dżentelmenem, a takowemu to nie przystoiło. Zrozumiał, że kobieta wbiła wzrok w rękojeść miecza. Wyjął broń powoli, lecz ona i tak się wzdrygnęła. Potem położył ją na trawie, zupełnie jak gdyby wcale nie był to najcenniejszy przedmiot, jaki posiadał. Podniósł dłonie.
- Nie obawiaj się mnie, nie mam więcej broni. I nie przybyłem tu po to, by cię skrzywdzić.
- A zatem chodź - odparła nie bez zawahania.
Skierowała się do chaty, oczekując najwidoczniej, iż Allistaire za nią podąży. Przełknął ślinę, po czym przekroczył próg chatki, która zyskała sobie tak złą opinię wśród ludu. Nie miał jednak zamiaru stąd uciekać, teraz to już musiał się dowiedzieć, co się tu wyrabiało.
Przymknął oczy, przez moment przyzwyczajając się do światła świec. Nie miał pojęcia, czego się spodziewał, ale dom okazał się przytulny. Mieściła się tu średniej wielkości izba. Przy drewnianym, finezyjnie wykonanym stole stały dwa krzesła. Przy ścianie znajdowało się zasłane łoże z baldachimem. Niedaleko niego miejsce miał kącik, w którym były obity materiałem fotel oraz półka z książkami oprawionymi w skórę. Trzeba także dodać, że wszędzie, gdzie to możliwe, stały rośliny w doniczkach, filiżankach, a nawet miskach.
Już po skrupulatnej analizie wnętrza Allistaire przeniósł wzrok na nowo poznaną. Naturalnie, nie widział w życiu żadnej wróżki i nie mógł powstrzymać się od spojrzenia na nią. Pierwszym, co zwróciło jego uwagę po oderwaniu wzroku od skrzydeł, były niebieskie jak morze oczy. Magiczna istota mogła poszczycić się niesamowitą, a równocześnie subtelną urodą, bez wątpienia wyróżniałaby się w tłumie. Jasne włosy wymykały się z upięcia, w które wplecione miała dzikie kwiaty, i falowały się wokół okrągłej twarzy. Na bladej skórze widniały piegi, ale Allistaire natychmiast pomyślał, że jej to pasuje.
- Bardzo ładny dom, tak dużo roślin... - przerwał niezręczną ciszę.
- Po co tu jesteś? - zapytała, mrużąc oczy. - Większość ludzi boi się tego miejsca. Wiatr przynajmniej tak mi mówi.
Allistaire wziął głęboki oddech. Nie wiedział, jaką magią władała wróżka, ale miał świadomość, że rasa ta, gdy chciała, potrafiła być bardzo złośliwa. Absolutnie nie chciał przekonać się o tym na własnej skórze. Pod jej uważnym spojrzeniem szybko poczuł się dziwnie.
- To może zabrzmieć dziwnie, ale nie wiem.
Kobieta uniosła kpiąco brew, po czym pokiwała głową.
- W takim wypadku jesteś zwyczajnie głupi. - Na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
- Nie umiem ci tego wyjaśnić - żachnął się. - Przybyłem do osady niedawno, ledwie kilka dni temu. Gdy zobaczyłem tę chatę po raz pierwszy, nie miałem pojęcia o plotkach, jakie o niej krążą.
- Plotki... Niemądre zajęcie, szerzące niezrozumienie. To takie typowe dla was, ludzi. Nieświadomie tkacie sieć kłamstw jak pająki, szerzycie wokół strach, a potem sami stajecie się ofiarami. Powiedz, mylę się?
Na powrót wbiła w Allistaire'a pełne mądrości spojrzenie, które przeszywało na wskroś. Przez chwilę jedynie próbował z siebie coś wykrztusić, ale nie potrafił. Zastanawiało go, w jaki sposób wróżka tak dobrze znała ludzką naturę. Chyba nigdy dotąd mężczyzna nie czuł się tak skonsternowany.
- Nie, nie mylisz się. Może dlatego tu jestem. Prawdopodobnie podświadomie pragnąłem dowiedzieć się prawdy.
- A to akurat godne podziwu. - Uśmiechnęła się, po raz pierwszy szczerze, na co Allistaire odwzajemnił gest. - I muszę ci podziękować, bo po raz pierwszy od ośmiu lat rozmawiam z człowiekiem.
Allistaire, gdy pojął jej słowa, natychmiast chciał wstać i objąć kobietę. Rozumiał jednak, że to byłoby nie na miejscu, niemal się przecież nie znali.
- Jak to, dlaczego? - spytał, marszcząc brwi.
- Bo to nie jest mój dom, lecz więzienie. - Zmrużyła oczy. - Uwięziła mnie tu klątwa rzucona przez wiedźmę.
A zatem wiedźma istnieje. To oznacza, że nawet w plotkach znajduje się ziarno prawdy.
- I siedzisz tu osiem lat? Zupełnie sama?
Nie mógł w to uwierzyć, a jego serce zalał żal na myśl o biednej wróżce. Kobieta nawet nie miała do kogo ust otworzyć, nie widziała nic poza domem i terenem wokół. Była w pułapce.
- Nie jestem sama - obruszyła się. - Towarzyszą mi kwiaty i świetliki, to z nimi rozmawiam.
Allistaire miał rzadki wokół wśród ludzkiej rasy dar. Dostrzegał prawdziwy nastrój swego rozmówcy i potrafił współczuć. Usłyszał załamujący się głos, ujrzał zaszklone oczy i zrozumiał. Nie wyobrażał sobie, jak ciężko musiało jej być bez nikogo przy boku.
- Dobrze, nie jesteś więc sama, a samotna - stwierdził jako fakt.
- Czy możemy o tym nie rozmawiać? Proszę. - Otarła łzy spływające po policzkach.
Allistaire dopiero wtedy zajął miejsce przed nią na jednym z plecionych foteli. Spojrzał na nią, starając się bez słów przekazać tyle otuchy, ile mógł. Oparł łokcie o stół i, jak gdyby nigdy nic, zapytał:
- O czym chciałabyś porozmawiać?
- O tobie - odparła bez chwili wahania. - Kim jesteś, co lubisz i co ci w sercu gra?
Roześmiał się, na co ona jedynie spojrzała na niego z niezrozumieniem. Jeszcze wtedy mężczyzna nie miał pojęcia, że wróżki po prostu były tak bezpośrednie.
- Nim zacznę na dobre opowiadać, wypadałoby znać imię rozmówcy. Jestem Allistaire.
Kobieta zacisnęła wargi w wąską kreskę i potarła dłońmi ramiona. Tym razem to Allistaire nie rozumiał jej zachowania. Uniósł pytająco brwi.
- To część klątwy. Nie mogę zdradzić nikomu mojego imienia. Gdy próbuję je wypowiedzieć, w gardle staje mi gula nie do przełknięcia.
Pokiwał głową. Ta wiedźma rzeczywiście musiała być potworem, by kogokolwiek pozbawiać zarówno wolności, jak i tożsamości.
- Przepraszam. To pytanie nie miało sprawić ci bólu...
- Wiem. To nie jest twoja wina, nie mogłeś wiedzieć.
Rozmawiali, póki nie zastał ich świt. Zapytacie może, czy człowiek oraz wróżka mogli znaleźć wspólny język. Owszem, odnaleźli wiele wspólnych tematów, śmiali się i rozmawiali o różnicach pomiędzy ich rasami. Mogłoby się to zdawać niemożliwe, a jednak zdarzyło się naprawdę.
Wróżka zmrużyła oczy, kiedy padły na nią pierwsze promienie słońca. Zaraz wydała z siebie głośny okrzyk przestrachu i zerwała się z krzesła, zrzucając z siebie gruby koc, którym się opatuliła.
- Musisz już iść, tak, tak, koniecznie. Nie może cię tu być, gdy ona przyjdzie. Gdyby się dowiedziała... - Zasłoniła usta dłonią. - Zabiłaby i ciebie, i mnie. A jeszcze jestem młodą wróżką i wolałabym pożyć, a ty idź już lepiej. Proszę. - Popchnęła go w stronę drzwi.
Allistaire nie pozwolił się jednak wyprosić, odwrócił się do niej i chwycił jej dłoń w swoją. Spojrzał jej głęboko w oczy, gdyż chyba już wtedy ich serca po prostu wiedziały.
- Pójdę. Ale wrócę znów o zmierzchu. Wpuścisz mnie, prawda? - Uśmiechnął się zawadiacko.
Wróżka pokręciła głową ze śmiechem, lecz nie zaprzeczyła, co dało Allistaire'owi nadzieję. Gdy tylko opuścił chatkę, zapragnął tam wrócić, rozumiał jednak, że nie było to możliwe i za nic w świecie nie wybaczyłby sobie, gdyby przez niego coś stało się tej niesamowitej kobiecie.
Poranek był piękny. Las w dzień stawał się zupełnie innym miejscem i Allistaire nie potrafił uwierzyć, że mógł się tu czegokolwiek obawiać. Słońce dopiero niedawno zaczęło swą wędrówkę po horyzoncie. Wszelkie kwiaty nachylały w jego stronę kielichy, a w powietrzu unosił się niezrównany zapach wiosny. Liście na drzewach lśniły soczystą zielenią, która odbijała się od rannej rosy. Allistaire wziął głęboki oddech, napawając się tym momentem, choć myślami nadal był w chatce.
Pomimo że obecnie jego myśli zajmowała nadal rozmowa z nią, to gdzieś z tyłu głowy była ta przykra sprawa. Nikt nie zasługiwał na los taki jak wróżka, a on musiał odnaleźć sposób, by zdjąć z niej klątwę. Nie wiedział jeszcze, w jaki sposób to zrobić, był jednak pewien, że tylko on mógł ją uratować.
Pozwolił myślom błądzić. Zastanawiał się nad tym, jak to się stało, że przez tchórzostwo nikt nie wiedział, kto naprawdę zamieszkiwał chatkę. Coraz bardziej rozumiał, o czym mówiła wróżka, opowiadając o plotkach. Widział, jak mały miały one sens.
***
Kiedy wrócił do osady, natychmiast zorientował się, że wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Tłum ludzi stał na drodze, szepcząc z minami, jak gdyby się czegoś obawiali. Coś było bardzo nie tak. Nie dostrzegł żadnych dzieci, dopiero gdy spojrzał przez okno pierwszego napotkanego domu, zauważył je wyglądające.
- Nie rozumiecie? To jest wypowiedzenie nam wojny, nie możemy się na to godzić! - zawołał mężczyzna groźnie marszcząc brwi.
- Ta wiedźma panoszy się tu już zbyt długo! - syknęła kobieta w średnim wieku.
Każdy z tłumu zawtórował im, zewsząd rozlegały się krzyki pełne pogardy, ale chyba przede wszystkim strachu. Ludzie obawiali się tego, co nieznane, jak mogli walczyć z nigdy niewidzianą czarownicą? Nie posiadała postaci, kształtu, a przez to stawała się jeszcze bardziej przerażająca. Allistaire nadal jednak nie potrafił zrozumieć, co się stało. Odchrząknął zatem.
- Co się stało? - Zapytał mężczyznę stojącego obok niego.
- Cholera, to pan jeszcze nic nie wie?
- Akurat nie było mnie w osadzie, dopiero co przybyłem, a zastaję tłum na drodze.
- Dzieci porwano. Ta wiedźma jak nic zabrała je i nie wiadomo, co się z nimi stało. Gorzej, nie wiadomo przecie, czy biedactwa przeżyją, może ta bestia zje je na kolację. Licho wie, proszę pana...
Allistaire był pewien, że kolory odeszły mu z twarzy i stał się biały niczym ściana. Wszystkiego się spodziewał, ale nie czegoś takiego. Czarownica jednak natychmiast stała się jak gdyby bardziej realna i jeszcze gorsza, niż to sobie wieśniacy wyobrażali. Zadawał sobie pytanie, po co porywała dzieci, lecz nie potrafił na to odpowiedzieć. Zagryzł wargi tak mocno, że poczuł w ustach smak krwi. Skrzywił się.
Rozmyślania nic tu nie dadzą. Lud gadaniem nie ocali tych dzieci, to jedno mężczyzna wiedział na pewno. Przez moment pod wpływem impulsu nawet pragnął zabrać głos i zakończyć ten godny pożałowania spektakl. Nie było bowiem po co rozmawiać, należało działać. Minęło kilka sekund, nim zrozumiał, że sam właściwie nie miał pojęcia, co zrobić.
Oczywistym było, że trzeba odnaleźć wiedźmę. Gdziekolwiek się ukrywała, zapewne niedaleko przetrzymywała dzieci. Potarł brodę, intensywnie się zastanawiając. Olśnienie przyszło znienacka. Wróżka wszak mogła znać kryjówkę wiedźmy. Tylko czy będzie w stanie mu to powiedzieć? Może kreatura przewidziała i to i przygotowała się i na tę ewentualność? Wszystkiego jednakże musiał spróbować, chodziło o bezpieczeństwo, a może nawet i życie maluchów, które musiały być przerażone jak jeszcze nigdy w swoim życiu.
- Ej, ludzie! - zakrzyknął, myśląc jedynie o tym, żeby przestali paplać tymi jęzorami i wreszcie coś zrobili. Stanie bezczynnie nie pomogło jeszcze żadnemu porwanemu. - Wy tu stoicie i jak gdyby nigdy nic rozprawiacie o czarownicy. Czarownicy, która porwała wasze dzieci. W ten sposób nie uratujecie ich i wiecie, że mam rację.
- To co sugerujesz, skoroś taki odważny? - spytał nie bez drwiny jakiś mężczyzna, a tłum poparł go buczeniem i ponurym śmiechem.
- Sugeruję ruszyć na poszukiwania wiedźmy, nim ta zamorduje dzieci. - Miał głos zimny jak ostrze i tak stanowczy, że wieś wreszcie przestała kłapać ozorami. - Zbierzmy kilku ludzi, najodważniejszych i wprawnych już w walce. Nie wiem, jaką moc ma wiedźma, ale wy też nie. Ale odbijemy dzieci z jej łap. Kto jest ze mną?
Co chwila rozlegały się coraz głośniejsze głosy i było ich coraz więcej. Allistaire dobrze rozumiał, że władował się w tarapaty i na niego spadnie poprowadzenie grupy poszukiwawczej, o ile ta rzeczywiście powstanie. Nie mógł stać bezczynnie. W domu rodzinnym została jego siostra, która miała niedługo skończyć siedem wiosen. Równie dobrze to ona mogła zostać ofiarą, a Allistaire pragnąłby, by ktoś pomógł bliskiej mu osobie. Niektórzy sądzili po pozorach, iż był on człowiekiem o sercu z kamienia. Tylko ci, których dopuścił bliżej siebie, mieli szansę przekonać się, że jego serce było wykonane z najszlachetniejszego kruszcu.
Nakazał ludziom rozejść się i nie siać więcej paniki, dostrzegając, że to ostatnie, czego było im trzeba. Dopiero po fakcie, gdy ludzie go usłuchali, dotarło do niego, że został niemianowanym przywódcą, a oni mu zaufali. Westchnął głęboko, kiedy zrozumiał, jaka odpowiedzialność ciążyła mu od teraz na barkach.
Reszta dnia minęła zaskakująco zwyczajnie. Nie wydarzyło się nic, co odstawałoby w jakikolwiek sposób od normy. Większość kobiet z dziećmi ukrywała się w domach, lecz mężczyźni, tak jak zwykle zajęli się wypełnianiem obowiązków. Szli na pole, orali, wyprowadzali zwierzęta ze stodoły, kłócili się z sąsiadami o to, że krowa zjadła ich owies. Dzień jak co dzień. Tylko Allistaire już miał dość szarawego życia, odkąd poznał ją, zapragnął czegoś więcej. Więcej magii, piękna, świata. W chwilach krótkiej trzeźwości zastanawiał się nad tym, czy ta niesamowita istota mogła istnieć naprawdę. I czy na pewno nie odurzyła go magicznym pyłem, o którym słyszał wiele mało pochlebnych historii.
Prędko odrzucał te myśli, gdyż pragnął wierzyć, że była tak prawdziwa, jak tylko mogła być. Nie umiał też posądzić ją o nieuczciwość, poza tym serce podpowiadało mu, że mógł jej ufać, a to znaczyło dla niego o wiele więcej niż wszystkie podszepty rozsądku razem wzięte.
Nim się obejrzał, zapadł zmrok. Niebo niepostrzeżenie zamieniło błękit na granat, czego mężczyzna w szale obowiązków nie spostrzegł. W towarzystwie gwiazd pojawił się księżyc i, choć to niemożliwe, zdawało mu się, że był większy niż zwykle. Potrząsnął głową, to nie miało racji bytu, a on zwyczajnie wariował. Tak, właśnie, niedługo oszaleje i będzie mógł złożyć to na karb dziejących się wokół rzeczy, o których w rodzinnej osadzie nawet mu się nie śniło.
Jego rodzina była bowiem najbardziej racjonalnie patrzącą na rzeczywistość rodziną na świecie. Według nich magia nie istniała, a wszelakie magiczne stwory takie jak wróżki, płomyki, wodniki, olbrzymy i tym podobne, były niczym więcej jak głupimi bajkami. Allistaire jednak od małego różnił się od nich. Uwielbiał czytać grube księgi z zatęchłymi, starymi kartami, gdzie narysowane były istoty obdarzone magią. Czuł, że różnił się od zwykłych ludzi, marzył o przygodach, czymś więcej niż uprawianiu roli i aranżowanym małżeństwie z panną z dobrego domu. Teraz, gdy okazało się, że oni się mylili, świat stał się nagle większym i lepszym miejscem.
Z rosnącym podekscytowaniem chwycił płaszcz, po czym opuścił dom. Był pewien, że ona tam na niego czekała. Rzecz jasna, pamiętał, że tym razem szedł tam również w celu dowiedzenia się czegoś o czarownicy. Lecz... Sama myśl, że znowu ją spotka, usłyszy jej głos, może nawet dotknie dłoni, przyprawiała go o przyjemne dreszcze.
Kroczył tą samą drogą co miesiąc temu, wszystko jednak zdawało się inne. Cienie straciły mroczną moc, przecież Allistaire nie był głupi i wiedział, że nie ożyją. Szum drzew stał się miłym, kojącym po całym dniu dźwiękiem. Mężczyzna przemierzał więc ścieżkę z uśmiechem na twarzy, a myślom pozwolił spokojnie płynąć. Nucił równocześnie dobrze znaną od dzieciństwa pieśń o pannie zamienionej przez bożka lasu w wierzbę. Nieszczęsna stała się obiektem jego uczuć, ale nie odwzajemniała ich. Mówiło się, że za życia była nimfą wodną, zatem kiedy została drzewem jej życie z dala od wody prędko musiało się skończyć.
Niedaleko już zamigotały światła w oknach chatki. Nie wiedział dlaczego, lecz nie obawiał się, że wiedźma nawiedzi to miejsce w nocy. Po prostu zaufał wróżce na słowo. I nagle nie potrafił zrozumieć, czemu ludzie omijali tę chatę zamiast zmierzyć się z czarownicą. Długo nad tym rozmyślał i zastawiało go, z jakiego powodu woleli żyć w strachu.
To przez to doszło do porwania niewinnych dzieci. Bo nikt nie wykazał się odwagą i nie ruszył na poszukiwania, by ją zgładzić. W Allistairze narastał coraz większy gniew. Jak mogli być takimi tchórzami, kiedy chodziło o życie ich najbliższych? Nie potrafił znaleźć odpowiedzi.
Dopiero gdy znalazł się przed drzwiami, zdołał ochłonąć. Poprawił prędko włosy, wiedząc, że i tak nie zdoła ich ułożyć i uśmiechnął się pod nosem. Wystarczyły dwa spotkania z tą kobietą, by stracił głowę. Miał świadomość, jak bardzo było to niemądre, ale jak mawiano, serce nie sługa. Nic nie mógł poradzić na to, że coś ciągnęło go do tajemniczej i czarującej wróżki.
Kiedy minęła minuta, a po niej następne dwie, Allistaire zapukał głośniej. Przełknął ślinę, mając bardzo złe przeczucia. Wiedział, że wróżka powinna być w domu. Prędko jednak doszedł do wniosku, że równie dobrze może zajmować się ogrodem i rozmawiać ze świetlikami. Najzwyczajniej w świecie go nie słyszała.
Przeszedł na tyły domu i odetchnął z ulgą, kiedy ją zobaczył. Serce natychmiast zwolniło, Allistaire poczuł, jak spokój otulił go niczym puchowy koc. Kobieta odwróciła się, a na jej twarzy widniał szeroki uśmiech. Przycisnęła ręce do serca i wydała z siebie okrzyk radości albo zdziwienia, Allistaire nie miał pewności.
- Przez cały dzień miałam wątpliwości, czy istniejesz naprawdę. Bałam się, że nie przyjdziesz, a jesteś. - Słyszalna w jej głosie była przede wszystkim ulga.
Allistaire znowu poczuł się dziwnie przez bezpośredniość wróżki. Podrapał się po brodzie.
- Czy ty zawsze mówisz to, co myślisz? Nie, żeby było to coś złego, ale większość osób, z którymi mam do czynienia, mówią... Okrężnymi drogami.
- Wróżki zawsze mówią tylko prawdę. - Zmarszczyła brwi. - Rzadko ukrywamy jakieś myśli, a już tym bardziej nie potrafimy kłamać. My uznajemy to za dar, ale myślę, że ludziom musi się to wydawać przekleństwem. - Skrzywiła się z pogardą.
- To niesamowite. Nigdy wcześniej nie znałem żadnej wróżki, a księgi nie mówią za wiele. Jesteście dla ludzi tajemnicą.
Przez moment wpatrywała się w niego, jak gdyby nad czymś myślała, a potem uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
- Wiesz, ludzie nas unikają. Większość z nich boi się magii lub nią gardzi. A my również od nich stroimy. Przez to, że umiecie kłamać, nieraz nasza rasa została przez to skrzywdzona. Nasze gatunki chyba mają problemy z zrozumieniem siebie nawzajem. Jesteś drugim człowiekiem, z którym rozmawiam w życiu. - Przekrzywiła głowę. - Ale ciebie rozumiem.
Allistaire na to wyznanie poczuł ciepło rozchodzące się po całym ciele. Równocześnie na ich twarzach pojawiły się uśmiechy. Nagle przy twarzy kobiety zaczął krążyć świetlik, a ona po chwili milczenia roześmiała się.
- Mówi, że mam uważać.
- Na co? - zapytał z ciekawością Allistaire.
- Byś zbyt szybko się we mnie nie zakochał - oznajmiła z onieśmielającym uśmiechem, po czym jakby nigdy nic przekroczyła próg chaty.
Allistaire jedynie pokręcił głową z niedowierzaniem. Przecież nie mógł mieć tego wypisanego na twarzy, prawda? A może? Zmarszczył brwi, myśląc, że insekty cechowała ta sama subtelność co i wróżki. Wszedł do domu, gdzie wróżka już czekała na niego przy stole. Na nim znajdowały się dwie fikuśne filiżanki z nietypowo wyglądającym napojem oraz talerz z ciastem. Zaciągnął się tym słodkim zapachem, uświadamiając sobie, od jak dawna nie jadł domowych wypieków.
- Czy to dla mnie? Sama je zrobiłaś?
- Pod warunkiem, że dla mnie również zostanie kawałek ciasta lub dwa. - Zagroziła palcem wskazującym. - Być może trochę pomogła mi magia. - Rozłożyła ręce. - Nie potrafię piec tak jak kobiety w twojej osadzie zapewne potrafią. - Zachmurzyła się.
- One i tak nie umywają się do ciebie. Jesteś niezwykła.
Mijały minuty, godziny, a on nie potrafił wstać i wyjść, mimo późnej pory. Ciasto okazało się najpyszniejszą rzeczą, jaką zjadł w życiu. Niewątpliwie dzięki magii. Gdy wypili herbatę z rannej rosy oraz kwiatu, który hodowały jedynie wróżki, oboje usiedli na sofie. Allistaire'owi zrobiło się tak miło, że zdołał zupełnie zapomnieć najważniejszego celu swej wizyty.
Wróżka wpatrywała się w ich złączone dłonie bez słów. One nie były potrzebne, Allistaire również to rozumiał. Nie chciał nic więcej poza tym, by zostać tu z nią na zawsze. Kiedy ich twarze zbliżyły się do siebie, mężczyzna był pewien, że ona odwzajemniała jego uczucia i również tego chciała. Przymknęła jednak oczy i odsunęła się.
- Nie mogę ci tego zrobić. Nie mogę cię skrzywdzić... - W jasnych oczach błysnęły łzy, a Allistaire zapragnął uczynić wszystko, by zniknęły.
- Ale wiem, że mnie nie skrzywdzisz, nigdy byś tego nie zrobiła. - Czule otarł łzę spływającą po policzku.
- Nie rozumiesz? - Pokręciła głową z niedowierzaniem. - Już zawsze będę tkwić w tej przeklętej chacie, nigdy nie zobaczę słońca ani osady, ani nie będziemy mieć szansy na... - Urwała i przygryzła wargi. - To nie ma przyszłości. My jej nie mamy.
Allistaire zmrużył oczy, a w gardle rosła gula nie do przełknięcia. Nie mógł uwierzyć w to, co ona mówiła. Przede wszystkim zwyczajnie nie chciał jej uwierzyć, bowiem był odmiennego zdania.
- Nie wierzę ci - powiedział wprost, nieustannie patrząc jej w oczy. - Jeśli coś na tym świecie jest prawdziwe i dobre to nasze uczucia. Chcę być obok ciebie już zawsze, dać ci wszystko, na co zasługujesz i uwolnić cię. I zrobię to. Pomimo twojego braku wiary w to.
Uśmiechnęła się przez łzy. Allistaire nie potrafił gniewać się na nią, podszedł i przyciągnął do siebie i objął ją. Jej smutek natychmiast się mu udzielił. Gładził ją po włosach, czując, że w końcu przestała się trząść. Złożył pocałunek na czole.
- Spójrz na mnie, proszę. - Ledwo mówił przez ściśnięte gardło, ale gdy skierowała wzrok na jego oczy, ciągnął dalej. - Wierzę w nas. Tylko z tobą czuję, że jestem naprawdę sobą i mogę przenosić góry. I jestem pewien, że czujesz to samo. Zapytam. Mylę się co do twoich uczuć?
- Powinieneś się wstydzić. Masz tę przewagę, że wiesz, że nie umiem kłamać. - Na jej policzkach wykwitły rumieńce i to w zupełności wystarczyło Allistaire'owi za odpowiedź. - Tak, Allistaire, odwzajemniam twoje uczucia. I nie marzę o niczym innym jak o wyrwaniu się stąd z tobą. - Przycisnęła głowę do jego klatki piersiowej.
- Nawet nie wiesz, jak szczęśliwy teraz jestem. Ale teraz pozostało jeszcze uwolnienie cię. - Powaga wróciła, dopiero wtedy też przypomniał sobie. - Poza tym czas nagli, a ja zapomniałem. Oby nie było za późno. Musisz mi powiedzieć, gdzie i jak odnaleźć czarownicę. Jeśli to wiesz.
- Co się stało?
- Porwała dzieci z osady, a mnie tak zamroczyła twoja obecność, że rozum mi odjęło.
Wróżka wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. Allistaire odwrócił wzrok. Dręczyły go wyrzuty sumienia, bo gdy on beztrosko spędzał czas z ukochaną, one mogły być torturowane. Albo gorzej. Nie miał pojęcia o tym, po co czarownicom obce dzieci.
- Ma siedzibę na najwyższym sąsiednim wzgórzu. Mogłoby się wydawać, że łatwo się tam dostać, ale rzuciła odpowiednie zaklęcia, by chronić się przed niepożądanymi gośćmi. I pamiętaj, jeśli nie będziesz musiał, nie walcz z nią. Wystarczy, że odbierzesz jej różdżkę, a do tego w zupełności wystarczy spryt.
- Poradzę sobie. Pokonam ją i uwolnię zarówno ciebie, jak i dzieci.
- Nie proszę cię, byś tego zaniechał, ale zaklinam, bądź ostrożny. Wiedźmy pozbywają się ludzi niczym chwastów, nie jest to dla nich wielkim problemem. - Przygryzła dolną wargę. Chcę, byś wrócił do mnie, rozumiesz? Bez ciebie już nie jestem w stanie wyobrazić sobie życia.
- Ja bez ciebie też, promyku. - Objął ją mocno, jak gdyby była jego najcenniejszym skarbem. - Dlatego muszę skończyć z czarownicą. Nie tylko dla dzieci, ale dla nas.
Wróżka skinęła głową ze zrozumieniem. Uśmiechnęła się, choć w jej oczach nie było radości. Allistaire wiedział, że się martwiła, ale nie istniało inne wyjście. Spojrzał na nią, chwycił jej dłoń i lekko ścisnął, by dodać otuchy.
- Zdradzę ci sekret. Mam ochotę cię pocałować, ale nie ośmielę się bez twej zgody.
Kobieta spojrzała na niego i najpierw zmarszczyła brwi, lecz zaraz pokręciła głową ze śmiechem. A Allistaire zastanawiał się jedynie, jak to możliwe, że ona naprawdę istniała. Nigdy nie widział wśród wiejskich dziewek takiej piękności jak ona. Była niczym promień słońca, który spadł na ziemię, jedyna i wyjątkowa. Dla niej mógł walczyć z czymś, czego obawiał się każdy.
- Nie jestem pewna, czy to wypada, Allistaire. I pamiętaj, że świetliki nas podglądają, nie mam co do tego wątpliwości. - Wzięła głęboki oddech. - A niech to iskra porwie.
To ona przycisnęła swoje usta do Allistaire'a. Wplotła dłonie w jego włosy, na co mężczyzna nie umiał się nie uśmiechnąć. Wargi wróżki smakowały słodko, zupełnie jak truskawki. Potem mężczyzna nie raz i nie dwa wspominał, że była to jedna z najpiękniejszych chwil w jego życiu. Wcale nie miał ochoty puścić kobiety, lecz ona sama się w końcu odsunęła, a na jej twarzy widniał tak samo złośliwy, jak i uwodzicielski uśmiech. Dobrze wiedziała, że dla niego ta chwila była zbyt krótka. Szybko przypomniał sobie, że będą jeszcze dzielili mnóstwo takich momentów.
- Uwielbiam cię, wiesz?
- Spróbowałbyś nie. - Zagroziła mu palcem wskazującym, a potem oboje się roześmieli. Reszta nocy minęła im nader spokojnie, nie wiadomo kiedy zasnęli, przytulając się do siebie i szepcząc o marzeniach dotyczących przyszłości. W sercach obojga bowiem obudziła się nadzieja, że się one spełnią.
Obudzili się, kiedy chatę rozświetliły wpadające przez okna promienie słońca. Allistaire, mrużąc oczy, ziewnął. Jeszcze nie dotarło do niego, jaki dzień nadszedł, więc cieszył się beztrosko z tego, że w ramionach miał najcudowniejszą kobietę na świecie.
Wyglądała pięknie. Mężczyznę nie obchodziło, że miała lekko rozchylone usta, a każdy kosmyk włosów po całej nocy sterczał w inną stronę. Nagle uśmiechnęła się, zapewne śniła o czymś przyjemnym.
Dopiero wtedy w umyśle Allistaire'a pojawił się cień. Wszystko, co piękne, musiało się kiedyś skończyć, ta noc pełna sielanki również właśnie dobiegła końca. Gdy zrozumiał, że to dziś przyjdzie mu włamać się do domu wiedźmy, żołądek wywinął fikołka. Z ciężkim sercem postanowił obudzić ukochaną. Potrząsnął jej ramieniem, najdelikatniej jak można i czekał, aż otworzy oczy.
- Daj mi spać. Nie jestem ranną wróżką, nie zrywam się wraz ze świtem - mruknęła i jedynie cudem Allistaire zrozumiał, co powiedziała.
- Chyba muszę już iść. Inaczej bym cię nie budził, tylko został tu z tobą.
Na te słowa wróżka zerwała się. Allistaire podrapał się po karku. Przeszło mu przez myśl, że nie musiał budzić kobiety, a zostawić we śnie, by się nie niepokoiła. Ale nie byłoby to rycerskie z jego strony. Tym bardziej, gdy wiedział, co ona myślała o tej wyprawie. Nie, nie mógł wyjść bez pożegnania.
- Nie martw się. Wrócę do ciebie już jutrzejszego wieczoru. A wtedy nie będzie już nic, co mogłoby nas rozdzielić. - Pocałował ją w czoło.
- Dobrze, naprawdę chcę w to wierzyć. Nie pakuj się tylko w niepotrzebne kłopoty, nie musisz zabijać wiedźmy. - Przygryzła policzek.
Zdołała już poznać Allistaire'a i wiedziała, że odwaga mogła pchnąć go do wielkich czynów. Nie zmieniało to jednak faktu, iż miała do czynienia z czarownicą i rozumiała, że nie była łatwym do pokonania przeciwnikiem. Objęła się ramionami, kiedy, po tym jak Allistaire czule się z nią pożegnał, drzwi się za nim zatrzasnęły.
Allistaire wiedział, że dziś musiał ruszyć na poszukiwania domu czarownicy. Nie chodziło jedynie o dzieci, ale również o wróżkę, o którą coraz bardziej się martwił. Dostrzegał, że każdego kolejnego dnia, kiedy ją odwiedzał, światło w jej oczach zdawało się gasnąć. Nie mówiła o tym wiele, ale czuła się coraz gorzej. A on nie wybaczyłby sobie, gdyby choć nie spróbował jej uratować.
Tym bardziej, że zrozumiał już, kim się dla niego stała - sensem jego życia, przeznaczone im było spotkać się i już nigdy nie rozstawać. Wolałby sam poświęcić się w ofierze, dać zamknąć w tej chacie, niż pozwolić, by ona dłużej tam tkwiła. Zasługiwała na coś lepszego niż zamknięcie w chacie, która w rzeczywistości była klatką bez wyjścia.
Osiodłał najlepszego konia, jakiego posiadał i udał się we wskazanym przez wróżkę kierunku. Nie obawiał się, bo przecież robił to w imię miłości. Mimowolnie przypomniał sobie imiona wielkich bohaterów, którzy walczyli dla ukochanych i przeżyli niesamowite przygody.
Skoro Barclay potrafił powalić wielkiego jak zamek i płonącego ogniem smoka, to on mógł ukraść wiedźmie różdżkę. Miał świadomość jednak, że nie będzie to wcale proste, wszak pamiętał o ostrzeżeniu wróżki, że jej chatka otoczona była magicznym murem i innymi zaklęciami. Poza tym, jak powszechnie wiadomo, różdżka to najcenniejszy artefakt, skarb dla każdej czarownicy. Potrząsnął głową, nie istniała możliwość odwrotu.
Gdyby uciekł teraz, byłby wart mniej niż najgorszy tchórz. Obiecał coś ukochanej kobiecie oraz rodzicom tych biednych dzieci. Kiedy przejeżdżał przez miasto, w oknach wystawały kobiety. Mężczyźni zaś pozdrawiali go ruchem ręki, ale ich miny wskazywały na to, że nie wierzyli w to, że wróci. Chyba że wróci jedynie ciało...
Popędził konia, chcąc prędzej spotkać się twarzą w twarz z przeznaczeniem. Lou zarżała z niezadowoleniem, ale zrobiła to, czego od niej wymagano. Stęp przemienił się w kłus. Allistaire natychmiast poczuł zimne uderzenie wiatru na policzkach.
- Lou, potem dostaniesz mnóstwo owsa, a nawet cukru - mruknął cicho, mimo że wiedział, że koń nie rozumie jego słów.
Przemierzali nierówną drogę, która musiała być bardzo rzadko uczęszczana. Niemal co chwilę ocierali się o kłujące krzewy. Mimo to miejsce miało pewien niesamowity, wręcz nieziemski urok. Tak jak gdyby świat zostawił ten leśny zakątek w spokoju, a ludzie całkowicie o nim zapomnieli. Zewsząd docierał do niego śpiew ptaków chwalących dzień. W powietrzu unosił się słodki zapach kwiatów zmieszany z wonią sosny, która rosła tu na każdym kroku. Rośliny, na których osiadła poranna rosa, lśniły soczystą zielenią. Kwiaty róży mieniły się czerwienią, jakiej Allistaire nigdy dotąd nie widział. Wyglądały jak splamione krwią. Na tę myśl mężczyzna przełknął ślinę, ale przestał tak uważnie przyglądać się otoczeniu.
Zdążył jedynie pomyśleć, że ten zagajnik pełen był czarów, nim ukłuł go kolec róży. Przed oczami pojawiły się mroczki, a potem widział już tylko czerń, w której nie mógł nie utonąć.
***
Nie pamiętał zupełnie, co zdarzyło się potem. Kiedy się ocknął, jego całe ciało przeszył dotkliwy ból, jak gdyby wszędzie miał siniaki. Prędko doszedł do wniosku, że musiał spaść z konia i wówczas się potłukł. Spróbował podnieść się do pozycji siedzącej, ale rozsadzający ból w głowie mu na to nie pozwolił. Przytknął palce do skroni, a na nich została szkarłatna ciecz, krew. Nie sądził, że upadek był tak poważny, że rozbił sobie głowę. Skrzywił się, myśląc, że przydałoby się to opatrzyć.
Minęło kilka chwil, zanim odzyskał przytomność umysłu. Nie leżał na trawie czy w zaroślach, jak się tego spodziewał. Zmarszczył brwi, kiedy uświadomił sobie, że leży na prowizorycznym posłaniu z koców na podłodze. Ktoś musiał go tu przenieść.
Co się stało? Gdzie jestem? I z kim...? A co się stało z Lou?
Natychmiast wiele pytań pojawiło się w jego umyśle i na razie na żadne z nich nie potrafił sobie odpowiedzieć. Usłyszał kroki, ktoś najwidoczniej krzątał się po domu. Natychmiast przymknął oczy, by kupić sobie czas. Szczerze wątpił, że ktokolwiek mógłby nabrać się na jego udawanie, lecz zawsze warto próbować. Skwierczenie jednakże zaniepokoiło go sto razy bardziej.
- Niech się zastanowię... Jaszczurzy ogon, szczypta śliny jeża, żabie serce. Gdzie to jest, do stu różdżek?! - Ten głos brzmiał bardziej jak skrzeczenie i, jak się łatwo domyślić, nie był przyjemny dla ucha.
Przynajmniej Allistaire już wiedział, z kim miał do czynienia. Stała się najgorsza z możliwych rzeczy, wbrew swej woli znalazł się w domu czarownicy. Zaklął w myślach i zastanawiał się nad tym, jak stąd uciec.
- O, i jest.
Allistaire otworzył jedno oko, by rozeznać się w sytuacji i zobaczył coś, czego zupełnie się nie spodziewał. Wiedźma wcale nie wyglądała tak, jak sobie ją wyobrażał. Ujrzał najpiękniejszą istotę chodzącą po ziemi, mógłby dać głowę, że żadna bogini nie mogła się z nią równać. Czarne, piękne włosy sięgały pasa, kontrastując z jasną, niemal białą skórą. Pełne usta w kształcie serca mieniły się czerwienią. W ciemnych jak dwa obsydiany oczach nie było jednak niczego dobrego.
W lustrze stojącym naprzeciwko kobiety widniała obrzydliwa twarz czarownicy. Tak jak mówiły bajki, jej skóra miała okropny, zielony odcień. Całą twarz pokrywały liszaje i czyraki. Nos był nieproporcjonalnie długi i wyglądał na złamany, jakby wiedźma miała kiedyś spotkanie trzeciego stopnia ze ścianą. A wodniste oczy zdawały się patrzeć na wszystko wokół z nienawiścią.
Allistaire wzdrygnął się. A więc piękna powłoka była jedynie złudzeniem, a w środku kryła się maszkara. Mężczyznę od samego patrzenia aż zemdliło. Instynkt kazał uciekać, ale to nie skończyłoby się dobrze, więc jedynie siła woli pozwoliła mu zostać bez ruchu.
Coraz bardziej zastanawiało go, co za eliksir przygotowuje wiedźma. Zrozumiał, że następnym składnikiem może się okazać on sam lub jego część. Zacisnął powieki, czekając, aż kobieta opuści pomieszczenie. Z drugiej strony jednak mogło to potrwać bardzo długo, a on nie zdoła udawać snu w nieskończoność. A nawet jeśli by mu się udało, to czarownica się na to z pewnością nie nabierze. Mogła być brzydka, ale nie miało się to w żaden sposób do inteligencji.
- Nie jesteś chyba inteligentny, jeśli myślisz, że dałam się nabrać. Wiem, że nie śpisz od dłuższej chwili.
Allistaire otworzył oczy, po czym usiadł na posłaniu z trudem, gdyż wszystko go bolało. Tak jakby ciało stało się jedynie bólem. Przełknął gulę w gardle.
- Gadaj, po co tu jestem, wstrętna wiedźmo.
Z satysfakcją przyjął to, że jego głos zabrzmiał tak pewnie i ani razu nie zadrżał. Nawet jeśli się bał, nie zamierzał tego okazać. Dzięki polowaniom z ojcem dobrze wiedział, że drapieżniki wyczuwały strach ofiary. A on nie był ofiarą.
Wiedźma przez moment wpatrywała się w niego, a potem jak gdyby nigdy nic roześmiała się. Śmiech brzmiał jeszcze gorzej niż jej głos, zupełnie jak gdyby żaba rechotała. Jednego był pewien, to był śmiech, którym mógł poszczycić się jedynie szaleniec.
Nie dość, że zła wiedźma, to jeszcze jest wstrętna i szalona. Większego pecha mieć nie mogłem.
- Widzisz, śmiertelniku. - Westchnęła ciężko. - Ludzie, a dokładniej ich młodość jest mi potrzebna. I tak nikomu nie zdradzisz moich tajemnic, więc powiem ci. To jest właśnie tajemnicą mojej długowieczności i urody. - Odrzuciła włosy.
Allistaire parsknął śmiechem na wspomnienie o urodzie. Cały czas miał bowiem przed oczami prawdziwą twarz kobiety.
- Widziałem twoje rzeczywiste oblicze. Zwykle nie obrażam dam, ale ty nią nie jesteś. - Uśmiechnął się drwiąco. - Mogę zatem powiedzieć, że jesteś jedynie ohydną staruchą.
Czarownica wpatrywała się w mężczyznę, jak gdyby chciała zesłać na niego piorun. I w gruncie rzeczy być może potrafiła to uczynić, lecz Allistaire zwyczajnie tego nie roztrząsał.
Zauważył różdżkę, kiedy się jej tak przyglądał. Wetknęła ją sobie za pas sukni, by mieć ją zawsze pod ręką. W głowie Allistaire'a pojawił się plan. Niebezpieczny, lecz o bezpieczeństwie nie mogło być mowy, póki siedział zamknięty z wiedźmą w jednym pomieszczeniu. Może nie była głupia, ale próżności jej nie brakło. Plan zakładał wykorzystanie sprytu, tak jak radziła mu ukochana.
- Nikt jednak nie wie tego, dopóki mam dość zaklętej młodości - odrzekła oschło. - I nie spojrzy w lustro, tak jak ty to uczyniłeś. Poza tym jestem najpotężniejszą czarownicą w mieście. Ba! W całym królestwie. Odbicie to jedynie drobny mankament.
Ha! Czyli Allistaire nie mylił się, maszkara była równie próżna co brzydka i stara. Uniósł brwi, udając, iż nie wierzy w żadne słowa wiedźmy, i pokręcił głową.
- Na pewno nie. Słyszałem, że czarownica znad strumienia, Ellinor, jeśli mnie pamięć nie myli, jest o wiele potężniejsza. Każdy się jej boi. Powiadają, że umie przybrać dowolny kształt.
Wiedźma zmrużyła oczy, w których pojawiło się coś niebezpiecznego. Mężczyzna pomyślał, że zdołała przejrzeć jego grę i już żegnał się z życiem.
- Głupcze, ja ci pokażę. Powiedz, w co mam się zmienić, a to uczynię.
Allistaire potarł brodę, niby zastanawiając się.
- Wiem. Nie ma możliwości, byś przemieniła się w lisa.
- Mówisz, masz. - Wyciągnęła różdżkę, która wyglądała jak najzwyklejszy gruby patyk. Wykonała kilka finezyjnych ruchów, po czym dotknęła nią głowy.
Zaczęła się zmieniać, kości zmniejszały się, przekształcały, co chyba nie mogło być przyjemne, bo skrzywiła się. Pojawił się ogon, a w końcu przed mężczyzną stanął lis. Gdyby Allistaire nie wiedział, że to wiedźma, byłby pewien, że spoglądał na lisa. On mógł się jedynie tego domyślać, ale była to nadzwyczaj potężna magia. Najzdolniejsi posługujący się magią niekiedy mieli problem z przekształceniem się w inną istotę.
Prędko znów stanęła przed nim kobieta, a jej twarz wyrażała samozadowolenie. A to oznaczało, że plan działał i niczego nie podejrzewała.
- Proste, niczym bułka z masłem. Wysil się.
- W takim razie mysz? Nie jestem skłonny uwierzyć, że uda ci się zmniejszyć do jej rozmiarów.
Wiedźma jedynie spojrzała na niego z pogardą, jakby powstrzymywała się od prychnięcia. Zrobiła to, po chwili przed nim znalazła się drobna mysz. Nie zastanawiając się, Allistaire rzucił się po różdżkę leżącą przed zwierzęciem, które zaczęło głośno piszczeć, gdy zrozumiało, że zostało ofiarą podstępu. Rzucił magiczny artefakt do kominka, a ogień buchnął tak, że mężczyzna poczuł gorąco na twarzy. Różdżka paliła się szybko, drewno sczerniało i przez krótki moment wydobywały się z niego zielone iskry.
Spojrzał w stronę myszy, która biegała w popłochu dokoła pomieszczenia. Obawiał się, że za moment przybierze swój normalny kształt, ale pozostała myszą. Allistaire musiał przyznać, że nie było mu jej żal.
Jeszcze tego samego dnia Allistaire odnalazł dzieci w stodole znajdującej się nieopodal domu wiedźmy. Na całe szczęście żadnemu z nich nic się nie stało i wszystkie były całe, mimo że najadły się strachu. Przyprowadził je wszystkie do wioski, a rodzice natychmiast wybiegli im na spotkanie ze łzami w oczach. Dorośli ściskali dzieci, matki szlochając dziękowały, a ojcowie klepali Allistaire'a po ramieniu. Stał się kimś, stał się bohaterem, który pokonał wiedźmę i uwolnił od niej wioskę. Opowiedział tę historię tylko raz i to niechętnie. Ale jak to z takimi opowieściami bywa, każdy, kto przekazywał ją dalej, dodawał szczegóły wedle własnego pomysłu.
Kiedy tylko udało mu się wyrwać z tłumu wypytujących go o wszystko ludzi, natychmiast pobiegł do chaty wróżki. Z tyłu głowy miał myśl, że powinien odnaleźć Lou, ale ten koń przypominał psa i jeśli żył, z pewnością odnajdzie drogę do domu.
Wbiegł do chaty, rozejrzał się rozgorączkowany, ale nie było tu kobiety. Sprawdził w ogrodzie i tak jak się spodziewał, stała tuż przy płocie. Złapał ją w ramiona, a ona patrzyła na niego niepewnie. Widział wypisany na jej twarzy lęk i nie mógł tego znieść ani chwili dłużej.
- Nie musisz się już obawiać, kochana. Wiedźma jest nieszkodliwa, a my wreszcie możemy żyć razem i tak, jak tego chcemy. Odnalazłem też dzieci i odprowadziłem do ich rodziców.
Jej twarz momentalnie zmieniła wyraz, z jej oczu popłynęły łzy, po raz pierwszy od dawna były to łzy szczerego szczęścia. Przyciągnął ją mocniej do siebie i pocałował w czoło. Ona jednak nagle odsunęła się od niego.
- Willow. To moje imię. - Roześmiała się, ukrywając twarz w dłoniach.
- Pasuje do ciebie, jest piękne i zarazem delikatne. - Uśmiechnął się równie szeroko co ona.
A potem nie mógł się powstrzymać i złożył na jej ustach pocałunek, tak samo uczynił miesiąc później, na ślubnym kobiercu. Wyprowadzili się z wioski, gdyż skrzydła Willow wzbudzały niezdrową sensację za każdym razem, gdy wyszła z domu. Znaleźli miejsce, gdzie nikomu one nie przeszkadzały. Allistaire dorobił się majątku. A później urodziło się im dwoje cudownych dzieci, które również miały krew wróżek i poszczycić się mogły pięknymi skrzydłami. Zdradzić mogę, że byli ze sobą bardzo szczęśliwi, a problemy omijały ich szerokim łukiem.
***
- Koniec. To co, teraz pójdziecie już spać, łobuzy? - spytałem, uśmiechając się do moich najcenniejszych skarbów. - I musicie przyznać, że umiem opowiadać bajki.
- Tato, to była piękna historia. Nie wiedziałam, że tak potrafisz - stwierdziła z niedowierzaniem Amaryllis. - I to wszystko taaakie romantyczne...
- A jeszcze to, jak pokonał tę wstrętną wiedźmę! Dobrze jej tak. - Wojowniczo zatrzepotał skrzydłami chłopiec.
Amaryllis spojrzała na mnie uważnie, nie mrugając. Skinąłem głową, odpowiadając na pytanie, które zawisło w powietrzu. Jej twarz rozświetliła się jeszcze bardziej.
Roześmiałem się, widząc entuzjazm na twarzach moich dzieci. Pocałowałem w czoło Amaryllis, a potem Cypressa, po czym zdmuchnąłem świece. Byłem pewien, że zasną zaraz po moim wyjściu, bo widziałem, jak ziewali. Wyszedłem, zamknąłem drzwi i w korytarzu natknąłem się na żonę.
- Śpią już? - spytała ze zdziwieniem. - Właśnie szłam opowiedzieć im bajkę.
- Nie ma potrzeby, bowiem wyręczyłem cię. - Uśmiechnąłem się dumny z siebie.
- Dziękuję, kochanie, to miło z twojej strony.
Otrzymałem pocałunek w policzek, po czym przygarnąłem żonę do siebie, uważając na skrzydła. Roześmiała się cicho i odwzajemniła uśmiech. Nie sądzę, że istniał wtedy człowiek szczęśliwszy ode mnie.
- Kocham cię, Willow.
Nawet jeśli była zaskoczona tą nagłą czułością uśmiechnęła się, tak jak tylko ona to potrafiła. Z delikatnością, a w jej oczach dostrzegłem miłość, co jak zawsze wywołało u mnie szybsze bicie serca.
- A ja ciebie, Allistaire.
KONIEC
A tu jeszcze bonus ode mnie, karty postaci głównych bohaterów!
Żadne ze zdjęć nie należy do mnie.
Allistaire
Wróżka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro