Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*27* Misja braci

Gemini porzucił pisanie, zamykając laptop. Sięgnął po telefon i natychmiast skontaktował się z Phuwinem, wysyłając mu krótką, ale stanowczą wiadomość.

Gem: Przyjdź do mnie jak najszybciej, musimy porozmawiać.

Phuwin i Gemini mieszkali w tym samym budynku, ale na różnych piętrach. To dlatego Phu mógł być świadkiem czegoś, co mogłoby rzucić nowe światło na sprawę. Gemini uczepił się tej możliwości jak tonący brzytwy. Phu mógł mieć jakieś odpowiedzi, dlatego warto było ten jeden raz schować dumę do kieszeni i szczerze z nim porozmawiać.

Odpowiedź otrzymał dopiero trzy długie jak stulecie minuty później. I była ona irytująco krótka.

Brat dupek Phu: po co? Napisz, nie chce mi się łazić tak daleko, miałem ciężki dzień, odpuść mi dzisiaj

Ta wiadomość wytrąciła go z równowagi. Zacisnął dłoń w pięść i uderzył nią w blat biurka.

– Auć! – Syknął, rozcierając obolałą rękę. – Kiedyś ci się odpłacę, Phuwin, ty kretynie.

Mimo swojej złości nie mógł odpuścić rozmowy z nim. Chciał wiedzieć, co takiego Phu widział i co nagrywał. A także dlaczego?

Zaciskając zęby i marszcząc brwi odpisał wściekle:

Gem: Rusz ten swój królewski tyłek i przyjdź do mnie. Czekam! To ważne!

Brat dupek Phu: zawsze ty możesz przyjść do mnie, taka sama droga.

Gem: idiota

Brat dupek Phu: właśnie zamierzałem ci coś powiedzieć, ale skoro zachowujesz się w ten sposób, to nic ci nie powiem

Gem: Przepraszam! Powiedz mi!

Brat dupek Phu: nie, mogłeś być milszy

Gem: słuchaj, Phu, dzieje się coś dziwnego, czy możesz przez chwilę być poważny? Muszę z tobą porozmawiać i mam swój powód, żebyś to ty przyszedł do mnie. Wyjaśnię ci, jak już tu będziesz, dawaj, chodź do mnie. Przepraszam, okay?

Pięć minut później okazało się, że udało mu się zaciekawić swojego brata, aczkolwiek ten przywędrował do niego w szlafroku i piżamie oraz zabawnych kapciach z kocimi uszkami. Gemini rozdrażniony tylko przewrócił oczami, ale wpuścił brata do pokoju. A potem bez żadnego wstępu zapytał:

– Nagrywałeś wczoraj Fourth'a?

– Wczoraj? Ja miałbym nagrywać twojego Fourth'a?

– Nie rób ze mnie idioty, widziałem cię przez okno, nagrywałeś coś telefonem. Widziałem też, że chwilę wcześniej Fourth wyszedł z naszego bloku, ale z okna mam słaby widok na parking, a wydawało mi się, że tam właśnie poszedł Fourth.

– Ach, więc to po to mnie tu ściągnąłeś... – Phu westchnął i opadł ciężko na kanapę. – Miałem dzisiaj naprawdę długi i trudny dzień, opowiem ci, jeśli zrobisz mi coś do jedzenia. Może być coś prostego. Padam z nóg.

Gemini na końcu języka miał zdanie: „Sam sobie zrób, nie jestem twoim służącym", ale machnął tylko ręką, nie chcąc się z nim kłócić. Tym bardziej, że Phuwin wyglądał na bardzo zmęczonego i poniekąd Gemini'iemu zrobiło się żal brata.

Zanim Gemini przygotował na szybko omlet, Phuwin zdążył zasnąć. Gem zauważył, że telefon wysunął mu się z kieszeni spodni i leżał obok. Młodszy z braci zabrał urządzenie i bez trudu je odblokował. Upewnił się, że Phu mocno śpi i zaczął przeglądać jego galerię zdjęć. Dość szybko odnalazł filmik nagrany przez Phu. Kliknął „Odtwórz" i zaczął oglądać.

Na nagraniu zobaczył płaczącego Fourth'a, który w kółko powtarzał te same zdania:

– Przepraszam, Gem, naprawdę cię przepraszam, nie zasługuję na przyjaźń z tobą, wiem, że nie, przepraszam. Nie zasługuję na to, żebyśmy byli razem. Nie mogę narażać cię na takie niebezpieczeństwo.

Słowa były niewyraźne, Phu nagrywał je z pewnej odległości, a Fourth dwukrotnie wykrzyczał niektóre z nich na całe gardło nawet nie zastanawiając się nad konsekwencjami takiego zachowania. Na nagraniu zobaczył też cień przypominający szarą, nieco rozmazaną sylwetkę człowieka stojącego obok drzwi od strony kierowcy szarej Toyoty.

„To pewnie jest Heart, mam go!" – Pomyślał nagle podekscytowany. Nagranie nie było zbyt wysokiej jakości, ale pomogło mu zrozumieć, że Fourth rzeczywiście nie odpowiadał za nic. Jeśli nawet Gun był jedną z jego osobowości, to ten prawdziwy Fourth nie miał z nim nic wspólnego. Chociaż P'First powiedział, że Fourth nie ma dostępu do wspomnień Gun'a, one są dla niego zablokowane. Ale mimo to jest w stanie czuć wyrzuty sumienia, lecz nie wie, czego dotyczą. Gem pomyślał, że coś takiego musi być prawdziwą torturą.

Gemini widząc rozpacz i frustrację chłopaka, poczuł, że ogarnia go fala współczucia. Nie chciał nawet wyobrażać sobie, jak to jest, kiedy nie jesteś pewien, kim właściwie jesteś...

Niezbyt delikatnie obudził Phuwina, szarpiąc go za ramię.

– Hę? – Phu spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem. – Która godzina? Już czas iść na wykłady?

– Wykłady? Phu, jest 21:49, noc! Obudź się, mam sprawę.

– Sprawę?

– Yhm. Pisałem ci o tym. Masz, tu jest twój omlet, nie wiem, czemu nagle w środku nocy chcesz jeść omlet, ale niech ci będzie.

– Wcale nie chciałem tego jeść.

– Nie? Ale poprosiłeś mnie, żebym przygotował ci coś do jedzenia!

– O nic cię nie prosiłem! Jeszcze byś mnie otruł!

– Skoro tak, to powinieneś się cieszyć, bo jak cię otruję, to będziesz miał ode mnie spokój.

Phuwin udał, że rozważa poważnie taką możliwość. Gem trzepnął go w ramię.

– Auć, aleś ty okrutny!

– Dobra, jedz i słuchaj, bo to ważne.

– To ty mnie nie słuchasz. Powiedziałem, że wcale nie chcę jeść.

– W takim razie i tak to zjesz, bo włożyłem sporo wysiłku w to, żeby ci to przygotować. Jedz i nie wybrzydzaj, ciesz się, że ma ci kto ugotować cokolwiek.

– Yhm, dobra, to mów, czego chciałeś.

Gemini uśmiechnął się triumfalnie. To starcie wygrał. A potem opowiedział mu o swoich snach, o dziwnych sytuacjach, a na koniec pokazał mu dwie kartki papieru: na jednej była notatka wykonana przez Gem'a świadomie i własnoręcznie, była to kopia tego, co w jego mniemaniu Heart napisał, posługując się jego ciałem, a druga przedstawiała „wiadomość od Hearta".

– To jest moje własne pismo. A teraz spójrz na to. Są inne. To nie ja to napisałem!

– Jesteś pewien, że nie ty? Mogłeś być zmęczony, śpiący i tak dalej.

– Jestem całkowicie pewien. Wydaje mi się, że Heart jest tu z nami, ale teraz go nie widzę. Może dowiedział się, że przychodzisz i się schował. Tylko nie mam pojęcia, gdzie i jak duchy się chowają.

Phuwin dzielnie znosił wysłuchiwanie tych rewelacji, ale ilekroć Gem wspominał coś o duchach, skóra mu cierpła. Od zawsze bał się duchów. I potworów pod łóżkiem. Nigdy nie zaglądał pod łóżko. Duchy, demony, cokolwiek, czego nie dało się wytłumaczyć w logiczny, naukowy sposób, go przerażały. Przy Gem'ie nie musiał udawać, że się ich nie boi, jego młodszy braciszek zbyt dobrze go znał, a mimo to powstrzymywał się od okazywania tego, co naprawdę czuł i myślał.

– Wiem! Musimy zdobyć adres ojców twojego Fourth'a – Phuwin nareszcie, po zjedzeniu omleta i popiciu go poczuł, że nabrał nowej energii, a krótka drzemka jakby rozjaśniła jego umysł.

– Niby jak zamierzasz to zrobić?

– Zwyczajnie. Mogę zhakować konta Fourth'a na internecie, gdzieś na pewno ma ukrytą wiadomość na temat swojego miejsca zamieszkania.

Gem zrobił kwaśną minę. Ten pomysł mu się nie podobał, Phu od razu to wyczuł.

– Jeśli potrafisz wymyślić coś lepszego, to mów, słucham. Czekam na jakiś twój genialny pomysł.

Gemini spojrzał bratu w oczy. I dopiero wtedy uwierzył, że Phuwin pod maską sarkazmu i bycia wrednym ukrywał swoją troskę o niego. Phuwin był mistrzem w robieniu min, które odstraszały każdego, nawet najodważniejszego, jedynie Pond i Fourth się go nie bali, zupełnie jakby oni dwaj dostrzegli w nim coś więcej, co było ukryte przed jego wzrokiem.

– Dobra, rób swoje – Gemini skapitulował i podał Phuwinowi swój laptop. – Oby się udało.

– Spokojna głowa, jestem w tym najlepszy w całej ekipie.

Phuwin mrugnął do brata okiem i pochylił się nad ekranem laptopa, skupiając się tylko na czekającym na niego zadaniu. W tym samym czasie rozległ się dźwięk oznaczający powiadomienie o wiadomości z Line. Gem natychmiast ją odczytał. Ku jego przerażeniu był to Fourth, jego Fourth, jego głupiutki, zabawny, niezdarny, uroczy chłopak, któremu tak nieopatrznie powierzył swoje serce, a on je właśnie w tej chwili okrutnie łamał, wyrzucając je w błoto.

Każde kolejne zdanie było jak nadcięcie skóry rozgrzanym do czerwoności nożem. A gdy Gemini przeczytał już całość, wyszedł z pokoju do łazienki, aby nie okazywać swojej słabości przy Phuwinie i dopiero tam osunął się na chłodne, jasne płytki, opierając się plecami o wannę.

A więc stracił wszystko, na czym kiedykolwiek mu zależało. Stracił Fourth'a i nawet nie wiedział, gdzie miałby go szukać. Chciał płakać, ale przypomniał sobie, że Phu jest tuż za ścianą w pokoju obok i powstrzymał się od tego, zaciskając zęby. Przez jego twarz przebiegł skurcz, a gdy spojrzał na swoje odbicie w lustrze, nie ujrzał już wesolutkiego i głupiutkiego dzieciaka. Tym razem naprzeciwko niego stał dorosły mężczyzna o silnych, napiętych mięśniach i groźnym spojrzeniu. Gem sam przestraszył się swojego własnego wyglądu. Miał na sobie tylko długie spodnie od piżam i podkoszulek na ramiączka, co tylko podkreślało jego niezwykle potężne jak na jego wiek mięśnie w ramionach. Złość malująca się na jego twarzy nadawała mu wygląd prawdziwego potwora. I nagle dotarło do niego dlaczego jego matka tak bardzo go nienawidziła. Nie chodziło o to, że był tak bardzo podobny do ojca. Nie. Jego matka musiała już wcześniej dostrzec pewne sygnały, które wyraźnie wskazywały na kierunek, w którym zmierzało dorastanie Norawita. Chłopak przeistoczył się z uroczego chłopca w przerażającego, groźnego i emanującego złością oraz agresją dorosłego mężczyznę.

Ten widok tak bardzo zirytował Gem'a, że zamachnął się i uderzył dłonią, w której trzymał telefon, w lustro, które pod wpływem siły jego uderzenia pękło i którego odłamki z głośnym brzękiem posypały się na podłogę i do umywalki poniżej.

– Co ja narobiłem?! Nie, nie, nie! To niemożliwe! To nie ja! – Gemini przestał panować nad sobą. Znów zdawało mu się, że ktoś inny przejął jego ciało, a on był tylko bezsilnym pasażerem na gapę. Chciał, żeby to się skończyło, ale wiedział, że wspomnienie widoku z lustra będzie go prześladowało jeszcze bardzo długo.

Phuwin, zaniepokojony dziwnym hałasem, wszedł do łazienki i zastał swojego brata klęczącego pośród odłamków lustra. Nadgarstek chłopaka krwawił i trzeba było go opatrzeć. Phu od razu domyślił się, co mogło być przyczyną, widząc nieco popękany wciąż rozświetlony ekran telefonu z wiadomością od Fourh'a. Zabrał telefon i schował do swojej własnej kieszeni, po czym pomógł Gem'owi wstać i wyprowadził go z łazienki.

– A mówiłeś, że nie wierzysz w miłość, jak na kogoś, kto nie wierzy w miłość, ta właśnie miłość za bardzo cię zraniła – Phuwin powiedział ironicznie. Gem go nie usłyszał, myślami był gdzieś daleko. Phu usadził go na łóżku, a sam poszedł po apteczkę pierwszej pomocy. Kiedy już skończył opatrywać ranny nadgarstek brata(podejrzewał, że Gem zupełnie celowo podniósł jeden z odłamków szkła z lustra i się nim zranił). Gemini siedział bez ruchu i wyglądał, jakby jego dusza opuściła ciało. Oddychał i Phu wyraźnie wyczuwał puls, ale brakowało w nim życia. Phu musiał dowiedzieć się prawdy, poznać dokładną przyczynę jego fatalnego stanu, więc wyjął telefon Gem'a i po odblokowaniu go przeczytał wiadomość od Fourth'a.

„Cześć Gem.

Wiem, że nie powinienem zrywać z tobą przez wiadomość, ale, choć może Cię to zdziwi, to właśnie robię. Nie pasujemy do siebie. Od początku to czułem. Wybacz, że się Tobą zabawiłem. Dzięki za mile spędzony czas, ale... Ale to nie dla mnie. Nie kocham Cię i nie chcę być Twoim chłopakiem. Odpuść sobie, zapomnij. Dla mnie nie jesteś nikim ważnym i chciałbym, żebyś już więcej się ze mną nie kontaktował. Nic o mnie nie wiesz, nie znasz mnie i tak jest lepiej. Nie szukaj mnie, wyjeżdżam z Tajlandii jeszcze dziś do dalekiego kraju w Europie, dość daleko, abyś nigdy mnie nie odnalazł. Może uznasz mnie za egoistę, nie dbam o to. Od początku mnie wkurzałeś i teraz nadszedł czas, by powiedzieć Ci prawdę: nie masz w sobie ani odrobiny tego czegoś, co jest potrzebne by być dobrym przywódcą. Dałeś szansę obcemu chłopakowi, o którym nie wiedziałeś zupełnie nic. Tak, Gem, należę do mafii. Jesteś zawiedziony? Cóż... Nie będę za to przepraszał. Idź dalej, jesteś dorosłym, silnym facetem z jajami, prawda? Poradzisz sobie. O mnie zapomnij. Tak będzie lepiej. Nie dzwoń, nie szukaj mnie, nie wypytuj o mnie moich braci. Mnie już w Twoim życiu nie ma.

Do widzenia

~ Nie Twój Fourth".

Ani Phu, ani Gem nie wiedzieli, ile Fourth'a kosztowało napisanie tych kłamstw, ile litrów alkoholu w siebie wlał, zanim to napisał i wysłał. Nie wiedzieli, jak bardzo trzęsły mu się ręce ani że przez cały czas podczas pisania tego na ekranie laptopa widział ich wspólne zdjęcia. Nie mieli pojęcia, że Gun zobaczył napisaną przez niego wiadomość i uderzył go za to z liścia w twarz, nazywając go największym kretynem pod słońcem. Nie przyszło im nawet do głowy, że Fourth wcale tego nie chciał, że pragnął, aby Gem wyczytał między wierszami jego lęk, niepokój, tęsknotę i miłość większą od życia, śmierci i cierpienia.

– On tego nie napisał, jestem pewien, że twój Fourth by tego nie zrobił – Phuwin uszczypnął brata boleśnie w ramię, co przyniosło oczekiwany skutek.

– Co mówiłeś? – Gem spojrzał na niego lekko nieprzytomnym wzrokiem.

– Mówiłem, że to nie twój Fourth to napisał. Jeśli go znasz, a wiem, że znasz go najlepiej z nas wszystkich, to powinieneś wiedzieć, że on by tego nie napisał. No, chyba że ma jakiś powód.

– Powód? Niby jaki? Nawet jeśli coś się wydarzyło, to powinien był przyjść do mnie i mi o tym opowiedzieć. Razem na pewno znaleźlibyśmy wyjście z tej sytuacji! Cokolwiek się stało, pokazało mi wystarczająco dokładnie, że on mi nie ufa. Phu... On chyba nigdy mi nie zaufa. Mógł mi powiedzieć...

Phuwin nie miał na to żadnej odpowiedzi. Przed oczami wciąż miał płaczącego Fourth'a, ale nie potrafił znaleźć właściwych słów by opisać to, co widział.

– Mam adres zamieszkania jego ojców, jeśli się pospieszymy, może złapiemy go tam – Phuwin zaproponował, bo tylko to wydawało mu się możliwe do zrealizowania. – Jest tylko jeden mały problem. Taki maleńki, tyci tyci.

– Jaki? – Gem spojrzał na niego nieufnie.

– A taki, że ich domu strzeże cały batalion uzbrojonych i groźnych ochroniarzy i żeby tam wejść potrzebujemy poważnego powodu.

– Mam powód. Chcę się zobaczyć z ojcem mojego chłopaka – Gem odpowiedział bez namysłu głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji. W postawie Phuwina było coś, co zmusiło go do ochłonięcia i podejścia do sprawy z chłodną głową.

„Weź się w garść, GemGem, nie jesteś małym dzieckiem ani tchórzem, dasz radę" – Gemini nakazał samemu sobie w myślach.

– Jesteś pewien?

– Jestem tego całkowicie pewien. Nasze zdjęcia ciągle krążą po internecie, myślę, że zechcą ze mną porozmawiać, jeśli powiem, że chodzi o ich syna – Gemini starał się zachować spokój i obojętny wyraz twarzy. Był aktorem i wielogodzinne workshopy teraz przynosiły owoce. Nawet Phuwin mu uwierzył.

– Idę z tobą.

– Po co? Zostań tu, tu jesteś bezpieczny. To mafia.

– Nie chcę być bezpieczny, chcę być przy tobie. Jeśli nas zaatakują...

– Nie zaatakują, jestem zbyt ważną osobą, wiele osób mnie zna, zrobiłaby się niezła chryja, gdyby mnie tknęli choćby palcem.

Phuwin czasem zazdrościł Gemini'iemu tej niezachwianej pewności siebie i świadomości własnej wartości. Chłopak zachowywał się, jakby naprawdę był pieprzonym księciem i centrum wszechświata. Phu, patrząc na niego, ostatecznie pozbył się obaw. Gem nie był już małym chłopcem, którego trzeba było ciągle pilnować, żeby nie zrobił sobie krzywdy, bo był nadpobudliwy. Teraz to był Norawit, dorosły, młody i przystojny mężczyzna gotów zabić w imię obrony ważnej dla siebie osoby, a Fourth kimś takim dla niego był.

Gem wyjął z szafy dwie bardzo podobne do siebie czarne bluzy z kapturami i jedną z nich rzucił Phuwinowi.

– Ubierz to, nie chcę, żeby ktoś nas rozpoznał.

Po czym wybrał też mocno znoszone, ciemne, równe jeansy i nieco przybrudzone, białe trampki. Żadna z tych rzeczy nie była nowa, droga ani markowa, ponieważ chodziło mu o ewentualne wtopienie się w tłum, a do tego nie nadawało się nic od Louis Vuitton czy Prady. Dla niepoznaki domalował sobie kilka piegów na twarzy(jeden w tym samym miejscu na nosie, w którym znajdował się pieg u Fourth'a). Na palce wsunął obrączki kupione za bezcen u znajomego jubilera, wierząc, że uderzenie ręką wyposażoną w choćby tak mały kawałek metalu będzie skuteczniejsze niż cios gołą ręką.

Gem chciał zabrać pistolet z szafki, ale Phu go powstrzymał.

– Nie bierz tego, bo pomyślą, że przyszedłeś ich zaatakować. Pokaż im, że masz dobre zamiary. Żadnej broni.

– Okay.

– I... I idę z tobą.

– Ale...

– Nie ma żadnego „ale", idziemy razem albo nie idziesz wcale.

Phuwin był nieugięty, a Gem nie miał najmniejszej ochoty z nim walczyć. Wyszli z mieszkania razem. Phu przekazał Gem'owi kartkę z odręcznie napisanym adresem. Okazało się, że to niedaleko. Ruszyli przed siebie szybkim krokiem, naciągając kaptury czarnych bluz na głowy. Było już bardzo późno, większość ludzi już powoli szykowała się do snu. Po ulicach szwendali się tylko ostatni maruderzy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro