Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9

Asmena nie wiedziała, dlaczego powrót do domu i obowiązków był tym razem trudniejszy niż zazwyczaj. Od dzieciństwa nie znosiła wykonywać cudzych rozkazów, lecz jako że była druga w kolejce do tronu stanowiło to coś, czego nie mogła uniknąć. Naprawdę starała się skupić na słowach guwernantki, ale przychodziło jej to z ogromnym trudem. Może było to spowodowane jej monotonnym tonem lub tym, że panował dziś upał ciężki do zniesienia. Nie zdołała się powstrzymać i ze zdenerwowaniem prychnęła. Zorientowała się, co uczyniła, dopiero gdy spostrzegła oburzone spojrzenie Zarel. Przełknęła ślinę i posłała jej przepraszający uśmiech.

– Proszę o skupienie, wasza wysokość – rzekła starsza kobieta, na co czarnowłosa tylko założyła ręce na piersi.

Księżniczka nie odpowiedziała, mając świadomość, iż ta rozmowa nie mogłaby skończyć się dobrze. Poza tym pragnęła, by ojciec wreszcie dostrzegł w niej potencjał, a nie tylko urodę. Zamierzała udowodnić, iż była wart tyle samo co jej brat, jeśli nie więcej. Nie mogła zatem sprawiać problemów. 

Zarel powróciła do wyjaśniania jej istoty wdzięku oraz elegancji, które, jak wielokrotnie podkreślała, stanowiły podstawę dla kogoś o takim statusie społecznym. Po kilku minutach do gabinetu ktoś delikatnie zapukał. Na twarzy staruszki wykwitł grymas, zaś Asmena w głębi ducha się ucieszyła. W drzwiach stanęła jedna z naczelnych służących. Skłoniła się księżniczce.

– Król i królowa kazali mi przekazać, że pragną cię widzieć, wasza wysokość. – Na te słowa uśmiech kobiety zniknął. – Spożywają kolację i chcą byś do nich dołączyła. – Asmena skinęła głową. Wstała, wygładziła suknię, po czym opuściła pomieszczenie.

Nie wiedziała, dlaczego Lanfear chciał ją widzieć. Od kiedy się urodziła, robiła wszystko nie tak, jakby on tego pragnął. Zrujnowała jego idealną rodzinę swym uporem oraz nieposłuszeństwem. Matka raz opowiedziała Asmenie, iż Lanfear wpadł w szał, gdy dowiedział się, że żona urodziła dziewczynkę. Bycie kobietą stanowiło największe przewinienie Asmeny. 

Odetchnęła głęboko, nim przekroczyła próg jadalni. Zdawała sobie sprawę, iż nie powinna była brać sobie zbytnio do serca słów ojca, ale nie potrafiła inaczej. Wiele dałaby za możliwość, dzięki której Lanfear przestałby ją ranić. Po sekundzie zawahania weszła do jadalni. Ściany wyłożone zostały wykwintną boazerią i ozdobione płaskorzeźbami oraz złotymi kinkietami. Wielkie okna sprawiały, iż do wnętrza dostawały się promienie słoneczne. Na środku stał długi, suto zastawiony stół, przy którym siedzieli władcy Galienu.

Mężczyzna zajmował miejsce u szczytu stołu i nawet teraz spoglądał na otoczenie z odpowiednią sobie dumą. Twarz władcy pokrywał kilkudniowy zarost. W ciemnych włosach widniały siwe pasma, lecz w oczach burzył się ten sam gniew, co zawsze. Czasem Asmenie zdawało się, że jej ojciec przyszedł na świat z tym właśnie uczuciem i w żaden sposób nie umiał się od niego uwolnić. 

Jej matka nosząca imię Vanora obdarzyła ją dobrotliwym uśmiechem. Kobieta posiadała długie, brązowe włosy, obecnie upięte w skomplikowaną fryzurę. Migdałowe oczy w ciemnym kolorze spoglądały na świat z dobrocią. Jej ciało opinała marszczona suknia niemająca rękawów. Vanora była niezwykle urodziwą kobietą, a jej serce było jeszcze piękniejsze. 

– Ojcze. Matko – przywitała ich z szacunkiem, tak jak nakazywał obyczaj.

Skłoniła się im, a następnie zajęła miejsce obok matki. Jeden z służących odsunął dla niej obite poduszką krzesło i odszedł. Zerknęła na matkę, licząc, że dowie się, czy to ona miała coś na sumieniu. Ulżyło jej, kiedy matka pokiwała przecząco głową.

– Zapewne nie domyślasz się, co się dzieje - zaczął Lanfear, trzymając w dłoni kielich z winem. Asmena wedle jego oczekiwań uniosła pytająco brew. – Nadchodzi wojna. Regent Arthyen dopuścił się zdrady, gdyż otruł króla Dallasa i sam wstąpił na tron.

Młoda kobieta zdawała sobie z tego sprawę, ponieważ już w Saraenie docierały do jej uszu niepokojące plotki. Nie była tak głupia, jak sądził Lanfear, a co za tym szło, potrafiła niekiedy dostrzec więcej rzeczy niż inni.

Bała się wojny i do tej chwili miała nadzieję, iż nie była ona pewna. Skoro jednak nawet jej arogancki ojciec widzący tylko czubek własnego nosa, zwrócił na to swą uwagę, musiała być to prawda. Nie chciała, by jej świat pogrążył się w rozpaczy i śmierci, bowiem nienawidziła tych dwóch rzeczy. Obawiała się śmierci, chociaż była czymś nieuchronnym, częścią ludzkiej egzystencji.

Nie martwiła się jednak tylko o siebie. Zatrważająca była dla niej myśl, że mogłaby stracić matkę, z którą łączyła ją mocna więź. Nie chciała zostać samotna wśród nieprzyjaznych jej ludzi. Mimo że Lanfear oraz Meryn stanowili jej rodzinę, nigdy tego nie czuła. Posiadali tę samą krew, lecz byli dla siebie nikim.

– Ustaliłem z władcą Saraenu, że w tej wojnie stoimy po tej samej stronie...

– Chwała bogom – wyrwało się Asmenie. Ojciec spojrzał na nią surowo spod zmarszczonych brwi. –  Wszak Saraen to ważny punkt na mapie politycznej wśród innych państw – dodała prędko.

Lanfear nie zważając na jej wypowiedź, ciągnął swój wywód. Nie pamiętała, by kiedykolwiek prowadził prawdziwą rozmowę, wysłuchując drugiej strony. Zawsze to na nim musiała skupiać się uwaga i wszelakie pochwały, co było zdaniem kobiety infantylne. Wbrew etykiecie oparła głowę na dłoniach. Przestała słuchać Lanfeara w momencie, gdy wspomniał o bogactwach, które przeznaczy na broń.

Mimowolnie uciekała myślami do balu zaręczynowego i tego jedynego tańca, który naprawdę wrył się w jej pamięci. Nie przyznałaby się do tego, lecz w ramionach Aidana czuła się naprawdę szczęśliwa i ważna. Wiedziała, kim był mężczyzna i pamiętała, co dla niej niegdyś znaczył. Nie umiała o nim zapomnieć, mimo że bardzo tego chciała.

Przez cztery lata zastanawiała się, dlaczego ich miłość nie mogła zakończyć się szczęśliwie. Nie rozumiała właściwie, w jakim celu udał się do Husanu, choć wielokrotnie opowiadał jej o Zakonie. Zraniło ją to, że wybrał marzenia o niebezpiecznym życiu i walce zamiast jej. Miała wrażenie, iż jego wyznania miłości nie stanowiły nic więcej poza pustymi, nic nieznaczącymi słowami. Minął już czas, gdy na tę myśl wpadała w rozpacz

Obecnie nie czuła do niego nic poza żalem. Asmena dała mu wszystko, o czym mógł marzyć mężczyzna. Miłość, swój czas oraz zaufanie, które później zawiódł. Czasem sama sobie zadawała pytanie, czy nie oczekiwała od niego zbyt wiele, ale zaraz potem karciła się za to.

– Asmeno? Dobrze się czujesz? –  Vanora z troską dotknęła dłonią jej ramienia. Asmena spojrzała na matkę nierozumiejącym wzrokiem. Skarciła się za nieuwagę, po czym skinęła twierdząco głową.

– Dlaczego miałabym się czuć źle? –  Zmarszczyła brwi. Chciała już tylko wrócić do swej komnaty, zamknąć się w niej i nie musieć udawać, że wszystko było dobrze. Czegokolwiek by nie zrobiła, nigdy nie było dobrze.

– Łzy ciekną ci po policzkach – rzekła łagodnie Vanora. Asmena dotknęła swej twarzy i okazało się, że jej matka miała rację. Prędko starła je dłonią, posyłając jej słaby uśmiech.

– To... Nie jest teraz ważne - oznajmiła Asmena, wstając ze swego miejsca. –  Przepraszam, ale nie jestem głodna.

Jedno spojrzenie rzucone na Lanfeara wystarczyło, by wiedzieć, co uważał na temat jej wybuchu żalu. Kobieta zwiesiła głowę i opuściła pomieszczenie, dopiero potem puszczając się biegiem.

Miała wrażenie, że świat oraz bogowie nienawidzili jej, obdarzając ją właśnie takim losem. Wszystko zaczynało ją przerastać, przez co popadała w coraz większe przygnębienie. Liczyła, że to tylko okres przejściowy, lecz to ciągnęło się od dłuższego czasu. Nieustannie czyniła to, czego od niej oczekiwano. Uczyła się o polityce, finansach, językach i wszelakich konwenansach, jakie panowały między Galienem a najbliższymi krajami. Niegdyś uwielbiała swe życie, które pełne było przepychu, nowych sukien oraz bali.

Obecnie zaś boleśnie dawało znać o sobie serce, któremu czegoś brakowało. Asmena nie umiała w żaden sposób temu zaradzić, co wprowadzało ją w nieopanowany gniew. Znacznie łatwiej byłoby to uczucie opanować, gdyby nie wiązała jej pozycja.

Darzyła ogromną miłością swój kraj. Jego pustynie, gorący klimat oraz spore osady, w których można było kupić wszystko, co potrzebne, ale także towary luksusowe. Zawsze sądziła, że to w Galienie spędzi swe życie i to tu odejdzie, mając nadzieję na przejście przez rzekę Carenn.

Jednakże od niedawna coraz częściej przyłapywała się na myśli, iż to nie było jej miejsce na ziemi. Odnosiła wrażenie, że gdzieś indziej miałaby szansę wreszcie poczuć się szczęśliwa i ułożyć sobie życie. W Elfickim Zamku, który był jej domem, najmniejsze drobiazgi przypominały jej to, co najgorsze. Czuła, że to głupie i śmieszne, ale równocześnie nie miała na to żadnego wpływu.

Pchnęła drzwi do swego pokoju, ale nie miała pojęcia, czym powinna się zająć. Przynajmniej w tym miejscu mogła zaznać poczucia bezpieczeństwa. Przez parę minut skupiła się na swym oddechu, chcąc się uspokoić. Odgarnęła czarne włosy z twarzy, rozglądając się po komnacie.

Na marmurowej podłodze rozciągał się ręcznie szyty dywan w barwach czerwieni, żółci i pomarańczy. Jedną ścianę całkowicie zajmowały okna, wpuszczając do środka słońce, które tak kochała. Łóżko wykonane z jasnego drewna musiało być niedawno poprawiane przez służkę, jednakże na toaletce nadal leżała otwarta księga. Podeszła i wzięła ją do rąk.

Za każdym razem czytając, czuła się, jak gdyby przenosiła się do zupełnie innego świata. Nierzadko przynosiło jej to ulgę i sprawiało, że była w stanie zapomnieć o swych troskach. Tylko tak mogła uciec, kiedy rzeczywistość przytłaczała ją.

Lubiła księgi mówiące o historii, gdyż wierzyła, że była w nich zawarta mądrość ich przodków jak i przestrogi oraz ostrzeżenia. Jednakże czymś, co ukochała najbardziej były wszelakie mity oraz legendy. Każda księga była dla niej wyjątkowa i zajmowała szczególne miejsce w jej sercu. Czyniły ją one szczęśliwszą, przenosiły do innego świata.

Jeśli kiedykolwiek zostałaby zapytana o przyjaciół, bez wahania odpowiedziałaby, że były nimi dawno wymyślone przez kogoś historie oraz Kerra i Rozen - służki. Był co prawda ktoś jeszcze, lecz kobieta wiedziała, że to tylko chwilowe uczucie.

Na następne godziny zupełnie przestała przejmować się czymkolwiek, tonąc w słowach jednego z jej ulubionych pisarzy galienskich. Główna bohaterka cechowała się odwagą oraz niezwykłą umiejętnością wpadania w kłopoty. Sama zdołała pokonać złego smoka, który uwięził królewski ród. Po tym wydarzeniu miała wsiąść na statek i żeglować z podejrzaną załogą. Płynęli wiele mil, aż dopłynęli do sporej wyspy. Asmena przygryzła wargę w oczekiwaniu, nie wiedząc, co przydarzy się kobiecie.

Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, gdy postać poznała mężczyznę. Wszystko wskazywało na to, że połączy ich wielka miłość, więc Asmena zamknęła książkę i odłożyła. Dostrzegała tylko dwie opcje. Musiała mieć niewyobrażalnego pecha lub... Nie, nie dopuszczała do siebie możliwości, że to los nie pozwalał jej zapomnieć o Aidanie nawet na sekundę.

Położyła się na łożu i przymknęła powieki. Była zmęczona, ale nie mogła jeszcze odejść do krainy snów. Z westchnieniem wyjrzała przez okno, za którym widniał granat nieba. Jarzyło się na nim mnóstwo gwiazd, nad których znaczeniem często się zastanawiała. Ciekawiło ją, czy to właśnie w niebie znajdował się Tralgon. To według niej byłoby całkiem logiczne, bowiem bogowie zawsze plasowali się wyżej w hierarchii niż ludzie, dla których firmament był nieosiągalny. Poza tym stamtąd mogliby ujrzeć wszystkie miejsca, które pragnęli zobaczyć.

Posłała modły do Hessana i Azer, błagając o spokój i siłę. Matka zadbała o to, by wierzyła w bogów. Twierdziła, że tylko z ich aprobatą istoty ludzkie mogły zaznać szczęścia. Opowiadała o nich Asmenie nieraz i wpajała jej, że nigdy nie należy ich lekceważyć, gdyż bogowie się od niej odwrócą. Księżniczka wierzyła w ich istnienie i ani razu nie przyszło jej do głowy, że mogło być inaczej. Gdyby tak było, ludzie i inne rasy doprowadziłyby się do zniszczenia, zapominając o tym, co naprawdę się liczyło. Żywiła jednak wątpliwości co do ich miłosierdzia i dbałości o ziemię.

Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk otwieranych drzwi. Odwróciła się od okna, marszcząc brwi. Jej oczom ukazał się Zethar. Posłała mu uśmiech, a on odpowiedział tym samym. Mężczyzna był osobistym strażnikiem Meryna i jego przyjacielem. Jednak Asmena zwykła porównywać ich do ognia i wody. Różnili się nie tylko fizycznie, lecz również charaktery posiadali zupełnie inne.

Kobieta musiała przyznać, że pod względem fizycznym Zethar jej się podobał, ale to było za mało. Jego ciało wskutek treningów prezentowało się naprawdę dobrze. Jego śniadą skórę pokrywała niejedna blizna. Czarne włosy jak co dzień rozwichrzyła walka i wiatr. Chociaż mężczyzna wpatrywał się w nią rozmarzonym wzrokiem, zdawał się nie zauważać, że ona też mu się przypatrywała. Asmena zacisnęła wargi i oderwała od niego wzrok. Zethar speszył się swym zachowaniem i podrapał po karku.

– Wiem, że nie powinienem przychodzić do twej komnaty... –  zaczął, na co kobieta się roześmiała.

– Cały czas robimy coś, czego nie powinniśmy, wiesz o tym prawda? –  rzekła zalotnie kobieta, podchodząc do niego bliżej.

Zdawała sobie sprawę, że to, co czyniła, było niemoralne, bowiem wiedziała, iż będzie zmuszona w przyszłości złamać mu serce. I spodziewała się, że nadejdzie to wcześniej niz później. Nie chciała tego, a jednocześnie nie potrafiła zerwać więzi, która między nimi była. Ich relacja nie należała do najprostszych. 

Wpatrywała się w jego piwne oczy i cieszyła się, widząc w nich uwielbienie oraz oddanie. Zbliżyła dłoń do jego policzka, lecz nim go dotknęła, on przekroczył dzielącą ich odległość i dotknął swoimi ustami jej. Dzielili już przedtem wiele pocałunków, ale Asmenie zawsze wydawało się to zupełnie nowym doznaniem. Poza księgami tylko to pozwalało jej się zapomnieć. Nikt nigdy nie poświęcał jej tyle uwagi co Zethar. Może właśnie z tego powodu rozkochiwała go w sobie coraz bardziej z każdym następnym dniem, zważając tylko na siebie. Gdy oderwali się od siebie, Zethar spojrzał jej głęboko w oczy. Kolejne uczucie przeszło przez jego twarz. Kobieta nie była pewna, ale odnosiła wrażenie, że to niepewność. Uniosła pytająco brew.

– Wybierzesz się ze mną na przejażdżkę po pustyni? – zapytał nagle, lecz Asmena sądziła, że to tylko propozycja spędzenia wspólnego czasu.

Skinęła głową na zgodę, poprosiła go tylko o chwilę, by mogła się przebrać w odpowiedni do jazdy strój. Mężczyzna opuścił pomieszczenie, kierując się do stajni, w której trzymano najpiękniejsze królewskie konie.

Asmena dzwoneczkiem, który wisiał na ścianie wezwała do siebie garderobianą. Tak jak się spodziewała, wraz z Kerrą przyszła również Rozen. Wyściskały się, bowiem długo się nie widziały.

– W czym pomóc, wasza wysokość? –  zapytała prześmiewczo Kerra. Księżniczka parsknęła i po chwili wszystkie nie mogły opanować śmiechu.

– Zethar zaprosił mnie na przejażdżkę. Odnajdź w mej garderobie odpowiedni strój. –  Chociaż łączyła je przyjaźń, Asmena nigdy nie nauczyła się prosić. Była przyzwyczajona do wydawania rozkazów, o czym Kerra i Rozen dobrze wiedziały.

Służąca znalazłszy to, o co kobieta prosiła, pomogła się jej ubrać. Rozen przez ten czas mówiła jak najęta o swym potencjalnym adoratorze, na co Asmena tylko się uśmiechała. Wiedziała, że Rozen była naiwna i prawdopodobnie ten mężczyzna upatrzył ją sobie jedynie na ofiarę. Asmena cieszyła się, iż ostatecznie w takich starciach to ona była myśliwym.

Kobieta dostrzegłszy dziwny uśmiech i milczenie Kerry, zmrużyła powieki. To było do niej niepodobne i Asmena nie wiedziała, w jaki sposób to interpretować. 

– Kerro, możesz wyjaśnić mi, co się stało? – zapytała czarnowłosa, przerywając gadaninę Rozen. Wywołana służąca zerknęła na nią z uśmiechem, lecz pokręciła głową.

– Mamy dziś wyjątkowo piękny dzień. Czyż zbrodnią jest dobry humor? –  Kerra uniosła drwiąco brwi. Asmena wykrzywiła usta w grymas, nie pojmując, co się działo. Nie znosiła być tą, która dowiadywała się czegoś ostatnia.

– Mam rozumieć, że nic nie ukrywasz? – Podejrzliwość wyraźnie brzmiała w jej głosie. Dostrzegała na twarzy przyjaciółki wyraz zirytowania, ale nie mogła powstrzymać się od zadania tego pytania.

– Sądzę, że każesz Zetharowi niepotrzebnie czekać... – wtrąciła się nieśmiało Rozen. Asmena skinęła głową, zgadzając się z nią. Skierowała się do wyjścia, ale Kerra zatrzymała ją, łapiąc za dłoń.

– Jeśli byłoby to coś, co musisz wiedzieć teraz powiedziałabym ci. Nie gniewaj się, proszę.

Na jej twarzy nadal igrał psotny uśmiech, jednak Asmena nie umiała długo gniewać się na którąś z bliskich jej osób. Odwzajemniła uśmiech, po czym udała się do miejsca, w którym miała spotkać się z Zetharem.

Siedział na jednym z najlepszych ogierów, którego sierść była siwej barwy. Obok jego konia stał służący, pilnując jej klaczy. Miała ona piękny kary kolor oraz długą grzywę. Dawno temu nadała jej imię - Aren i pozostało ono do dziś. Wsiadła na osiodłanego wcześniej konia i wyjechali poza teren dworu królewskiego. Asmena czuła się, jak gdyby z Aren stanowiły jedność. Pędziły w zawrotnym tempie, przekraczając wszelkie granice.

Dla Asmeny ten pęd, wiatr we włosach i poczucie, że nic nie miało znaczenia, kojarzył się z wolnością. Nie mogła porównać tego do niczego innego. Spojrzała na Zethara i przyspieszyła. Mężczyzna wiedząc, co jej chodziło po głowie, przyjął jej wyzwanie i popędził swego konia do przodu. Po blisko dwudziestu minutach znaleźli się przy wodospadzie znanym jako Rajski Wodospad. Oboje zsiedli z koni i podeszli do wody, czując, że wreszcie mogli być sobą. Zethar wpatrywał się w nią niczym urzeczony.

– Tym razem to ja zwyciężyłam w wyścigu – stwierdziła z satysfakcją dziewczyna, odgarniając włosy z twarzy. Zethar obdarzył ją kpiącym uśmiechem.

– Zachowałem się jak dżentelmen i pozwoliłem ci na to, moja droga. - Kobieta założyła ręce na piersi i pokiwała głową. – Nie sądzisz chyba że było inaczej?

– Skądże, Zetharze. Nie dopuściłabym się takiej ujmy – rzekła z rozbawieniem. – Gdyby grała tu muzyka, to byłoby miejsce wręcz doskonałe.

Przed nimi widniał Rajski Wodospad. Przezroczysta woda lśniła i huczała, trafiając do zbiornika. Niebo nad nimi pełne było gwiazd, które rozpraszały ciemność. Asmena pozbyła się butów i gołymi stopami dotykała przyjemnego w dotyku piasku. 

– Dla mnie to miejsce jest ważne i nie mogłoby być bardziej doskonałe. –  Asmena otworzyła oczy, zastanawiając się, do czego zmierzał. – Parę lat temu ujrzałem tu kobietę. Tańczyła na piasku, nie wiedząc, że tu jestem.

Asmena spięła się. Obawiała się, iż te słowa miały jakiś głębszy cel i po raz pierwszy w swym życiu wolałaby się mylić. Widziała, że w twarzy ciemnowłosego kryła się powaga, co utwierdziło ją w przekonaniu, co się zaraz wydarzy. Jej serce zaczęło bić szybciej przez przerażenie. Pragnęła, by to okazało się tylko złym snem. 

– Przez chwilę sądziłem, że musiała być boginią lub nimfą. Bałem się podejść w obawie, że przede mną ucieknie. Ona jednak podeszła do mnie i zaprosiła do tańca. – Spojrzał na nią znacząco. – Od tamtej pory nie istniała dla mnie żadna inna kobieta prócz ciebie, Asmeno.

Kobieta zacisnęła wargi, wiedząc już na pewno, że ich więź rozpadnie się dzisiejszego wieczoru. Westchnęła cicho ze zdziwienia, gdy Zethar wziął jej dłoń w swoją. Zacisnęła wargi, czując, że za moment dobra opinia mężczyzny na jej temat runie.

– Od dawna chciałem zadać ci to pytanie. – Asmena w tamtej chwili mogłaby się założyć, że jej twarz wyrażała tylko niewyobrażalną chęć ucieczki. – Asmeno Grisel z rodu Elgon, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz mą żoną? – Nadzieja w jego głosie doprowadziła ją do żalu i rozpaczy. Jak mogłaby mu oznajmić, że dla niej ich romans stanowił tylko zabawę?

Wcale nie czuła się szczęśliwa, kiedy usłyszała to pytanie z jego ust. Miała świadomość, iż jej postępowanie było naganne i bezsensowne. A teraz za jej chęć uwagi Zethar będzie zmuszony zapłacić zranionym sercem. Odetchnęła głęboko i przywdziała na twarz maskę chłodu. Sama przyczyniła się do jego cierpień, więc nie mogła mu okazać współczucia. Poza tym nie było to ważne, skoro za chwilę miał ją znienawidzić.

– Nie wiem, co ci się uroiło, ale ja nigdy nie zniżyłabym się do twego poziomu. – Jej głos przecinał powietrze niczym sztylet, na skutek którego mężczyzna odsunął się od niej z niedowierzającym wyrazem twarzy. – To nie było nic więcej poza dobrą zabawą. Żegnaj, Zetharze. – Po tych słowach wsiadła na swą klacz i odjechała do pałacu.

Zdawała sobie sprawę, że skrzywdziła Zethara. Nie wiedziała, czy zdoła zapomnieć o upokorzeniu, jakie go spotkało, ale nie mogła ciągnąć tego dłużej. Lubiła go jako przyjaciela, lecz to nie była miłość. Mężczyzna sprawiał, że nie czuła się samotna. Asmena wiedziała, że nigdy sobie tego nie wybaczy. Potraktowała go jak zabawkę, choć tak jak ona posiadał serce i uczucia.

Oddała klacz stajennemu, który się nią zajmował, po czym skierowała kroki do komnaty sypialnej. Najgorsza była myśl, że niemal co dzień będą mijali się na korytarzach, ona czując wstyd. A Zethar? Czy będzie długo chował urazę czy popadnie w rozpacz? Zdecydowanie wolałaby spełnienie się pierwszej możliwości, gdyż nie mogłaby spoglądać na niego przepełnionego smutkiem.

Będąc na piętrze, na którym znajdowały się jej apartamenty, nie wytrzymała i wybuchła płaczem. W sypialni na jej łóżku siedziała Vanora, co ją zaskoczyło. Asmena natychmiast wyprostowała się i podniosła głowę.

Matka tylko podeszła do niej i objęła ją. 

***

Osobiście nie jest to mój ulubiony rozdział. Cały czas coś mi nie pasuje, więc jeśli ktoś ma jakieś rady, to bardzo proszę o dzielenie się opiniami. Chcę także powiedzieć, że najprawdopodobniej gdy skończę pisać Nuriel, to przejdzie ono zmiany. Gdzieniegdzie większe, gdzieniegdzie mniejsze, ale mam świadomość, że są one potrzebne.

Ostatnio dopiero zauważyłam, że Nuriel zdobyło ponad sto gwiazdek. Wiem, że to niewiele, ale oznacza to, że ktoś czyta. Przede wszystkim chcę Wam podziękować za rady i  miłe słowa. A z tej okazji możecie zapytać mnie oraz bohaterów o to, co przyjdzie Wam do głowy. Czas na to ogłaszam do poniedziałku. Choć zastrzegam sobie prawo do nie udzielenia odpowiedzi, jeśli to będzie oznaczało spoilerowanie.

Gosia

Lavena

Ravelyn

Catriona

Kieran

Arisse

Orgorn

Elowen

Randhall

Aidan

Asmena

Vanora

Lanfear

Meryn

Zethar

Seara

Widar

Arthyen

Hessan

Azer

Varia

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro