Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

Zakon Czarnego Miecza pogrążył się w chaosie. Nikt nie wiedział, co począć ze świadomością, iż smokom udało się przetrwać. Każdy zdawał sobie jednak sprawę z tego, że opuszczenie przez nich kryjówek oznaczać mogło tylko nadchodzące zagrożenie. Lavena jako mistrzyni starała się uspokoić panujące obecnie nastroje i wzmagającą się panikę. Jednakże ona sama również trapiła się tym, co działo się tuż obok niej.

Jakby to niewystarczająco zaprzątało jej umysł, będąc niedawno w mieście usłyszała plotki, jakoby regent dopuścił się zdrady, mordując prawowitego władcę i samemu wstępując na tron. W ciągu swego długiego życia nauczyła się, iż nawet plotki mogły zawierać ziarno prawdy i to ją martwiło.

Obawiała się o przyszłość Zakonu, bowiem regent nie ukrywał niechęci do jej pozycji. Zakon stanowił w pełni samodzielny organ i był niezależny od króla Husanu. Lavena zaś dzierżyła w swych dłoniach ogromną władzę i nikt nie miał prawa w jakikolwiek sposób kwestionować jej decyzji, co nie było regentowi na rękę. Arthyen do tej pory zdawał się akceptować istnienie Zakonu, ponieważ wiedział, że nie miał szans na rozbicie go. Teraz, jeśli rzeczywiście zgarnął koronę oraz tron, uległo to zmianie i Zakon znalazł się w ogromnym niebezpieczeństwie.

Rozejrzała się po pomieszczeniu, które służyło jej za sypialnię. Nikt nawet nie pomyślałby, że ktoś mógłby mieszkać w tak nieludzkich warunkach. Nie dało się ujrzeć tu ozdób ani wygodnych mebli. Tylko prycza ustawiona przy kamiennej ścianie zdradzała, czym było to miejsce. Na ścianach zaś na specjalnie do tego przeznaczonych wieszakach wisiał oręż. Szlachetna stal odbijała płomienie świec i kusiła, by wziąć ją w dłonie. Jednakże dla Laveny najbardziej liczył się wysadzany klejnotami sztylet, z którym właściwie się nie rozstawała. Podczas składania przysięgi wierności Zakonowi, został jej wręczony przez poprzedniego mistrza - Edana. Wydawał się stworzony dla niej, bowiem idealnie pasował do jej dłoni, a rubiny miały symbolizować jej potęgę oraz siłę.

Znienacka do jej sypialni wbiegł młody mężczyzna, którego policzek przecinała szpecąca blizna. Z jego oczu wyczytała, że stało się coś poważnego. Natychmiast wstała ze swej pryczy i spojrzała na niego pytająco.

– Do Zakonu przybył sam regent. Pragnie z tobą mówić – oznajmił prędko, nie robiąc nawet przerwy na wzięcie oddechu.

– Dobrze. Prowadź – nakazała mężczyźnie, opuszczając pokój. Kobieta nie pytała o nic, nie zamierzając marnować czasu, lecz poczuła gniew.

Nie wiedziała, kto i dlaczego wprowadził go do kryjówki Zakonu, ale postanowiła prędko odnaleźć winnego i ukarać go. Rozpowszechnianie tajemnic Zakonu było niemal równoznaczne ze zdradą, a tego nie mogła puścić płazem. Obawiała się, iż ta rozmowa nie mogła skończyć się zbyt dobrze. Ostatnim razem, kiedy miała okazję rozmawiać z Arthyenem, każde jego słowo przyprawiało ją o narastającą wściekłość. Wiedziała, że ta dyskusja przebiegnie w podobny sposób. Zacisnęła wargi w wąską kreskę. Nie pragnęła prowadzić wojny z regentem, lecz gdyby zagroził Zakonowi, nie miałaby innego wyboru.

Dotarli do średnich rozmiarów groty, zwanej przez wszystkich Salą Obrad. W centrum znajdował się długi, prostokątny stół, przy którym stały proste krzesła wykonane z drewna. Świece rozpraszały panujący tu mrok, nadając temu miejscu specyficznego klimatu i rzucając światło na twarz przybysza.

Oczyma granatowymi niczym noc pełna gwiazd obserwował otoczenie. Dumne rysy twarzy wskazywały na pochodzenie z wysokiego, szanowanego rodu. Jasne włosy niemal zlewały się w jedno z alabastrową cerą. Samą swą obecnością wzbudzał u innych strach, bowiem miał w sobie coś z selparda - niebezpiecznego, a zarazem majestatycznego. Na jej widok kąciki jego ust uniosły się, lecz Lavena nie nazwałaby tego gestem okazującym życzliwość.

– Proszę, proszę, widzieć cię to sama przyjemność. – Zlustrował ją od stóp do głów z uznaniem, na co mimowolnie się wzdrygnęła. Nie rozumiała, jak można być tak obłudnym. Lavena wiedziała, że ona sama również nie pozostawała bez skaz, jednak przyznawała się do swego okrucieństwa.

– Przejdźmy do rzeczy. Co cię tu sprowadza? – zapytała chłodno, nie pokazując po sobie emocji.

Chociaż była człowiekiem czynu, jako mistrzyni musiała nauczyć się dyplomacji oraz jej zasad. W takich chwilach tylko to mogło jej się na coś przydać. Arthyen przewrócił oczyma, a Lavena w duchu ucieszyła się, iż zirytowała go. Zdenerwowanej osobie zawsze prościej rozwiązać język.

– Jak zapewne zdążyłaś się dowiedzieć, król Dallas nie żyje. Można powiedzieć, że przytrafił mu się pewien... wypadek. – Uśmiechnął się wyraźnie zadowolony z siebie. Lavena powstrzymała się od prychnięcia, oczekując jego dalszych słów. – Chcę tylko wiedzieć, czy Zakon stoi po słusznej stronie i nie będzie mącić mych planów. – Uniósł brew.

Kobieta zmrużyła oczy, wiedząc, jakiej odpowiedzi oczekiwał. Niestety, w niej od zawsze tkwiło ziarno buntu, które czekało na okazję, aby wyrwać się z klatki. Ręka świerzbiła ją, aby dobyć ostrza, ale zdawała sobie sprawę, że ten pomysł opłaciłaby niefortunnymi skutkami. Czuła wzbierającą moc, nad którą ciężko było zapanować. Arthyen jednak zdołał ujrzeć iskry skaczące po jej ciele i cofnął się dwa kroki.

– W tej chwili nie masz możliwości mnie skrzywdzić. Nadworni czarownicy o to zadbali – rzekł Arthyen. Lavena widziała, że to prawda, ponieważ czuła magię, która tworzyła prawie niewidzialną otoczkę wokół mężczyzny.

– Obawiasz się mnie – stwierdziła z niemałą satysfakcją. – Wiesz, że mogę odebrać ci pozycję, władzę oraz bogactwa. Tylko udajesz najsilniejszą osobę w Husanie, a w rzeczywistości jesteś nikim i jeśli zechcę, staniesz się żałosną garstką popiołu. – Dostrzegła w oczach regenta strach i domyślała się, iż będzie on planował zemstę. Nie żałowała swych słów.

– Zważaj na to, co mówisz – wycedził wściekle przez zęby. – Nawet jeśli jesteś półboginią, władza i los Husanu leży obecnie w moich rękach i nikt nie powstrzyma mnie przed sięgnięciem po więcej. – W jego głosie dało się słyszeć szaleństwo, co nie zdziwiło kobiety. – Pragniesz wojny, zatem będziesz ją miała.

– Opuść Zakon. Nie chcę cię tu więcej widzieć – oznajmiła, a jej oczy ciskały w jego stronę gromy. Każdy, kto by ją wówczas ujrzał, bez wahania stwierdziłby, iż musiała płynąć w niej krew Hessana, boga wojny.

Mężczyźni, którzy wprowadzili go do Sali Obrad, bezceremonialnie wypchnęli go stamtąd, słysząc groźby, jakie rzucał w stronę Zakonu oraz ich mistrzyni. Wojownicy Zakonu świetnie wiedzieli, czym była współpraca i solidarność, bowiem czuli, że wiązała ich pewnego rodzaju nierozerwalna więź. Podwładnym Laveny nie spodobał się ton, którego używał Arhyen i poczuli wściekłość.

– Dziękuję wam, Achaiusie, Haganie. – Skinęła im głową, po czym prędko wyszła z sali.

Im dłużej kroczyła przed siebie, tym większy miała mętlik w głowie. Wiedziała, że jej reakcja na żądanie regenta wywoła wojnę między Zakonem Czarnego Miecza oraz władzą Husanu. Jednak nie mogła postąpić inaczej. Gdyby zgodziła się na warunki Arthyena, Zakon niedługo zatraciłby niezależność i siłę, jaką szczycił się od wieków. Nie bez powodu Edan ustanowił ją swoją następczynią. Był niezwykle mądry i doświadczony, musiał więc wiedzieć, iż nadchodzą ciężkie dla Zakonu czasy i że kolejny mistrz nie będzie miał łatwego zadania. A Lavena miała w sobie zaciętość oraz siłę, by zdołać to udźwignąć. Nie chciała zawieść zaufania jego oraz innych wojowników i była przekonana, że poradzi sobie z ciężarem, który spadł na jej ramiona. Nie po to tak się trudziła, aby teraz to wszystko poszło na marne. Zacisnęła zęby, postanawiając, że choćby miała przypłacić to życiem, za nic nie pozwoli zwyciężyć Arthyenowi.

Pozwoliła swym rozmyślaniom zejść na inny tor. Znów zastanawiała się nad Elowen i klątwą. Ostatnimi dniami uważnie studiowała „Kroniki rodu Vrantes", jednak do tej pory nie odnalazła niczego, co mogłoby pomóc Elowen. Z każdą chwilą utwierdzała się tylko w przekonaniu, iż sprawa ta była beznadziejna i tym razem los zabierze jej jedną z najbliższych jej osób. Chcąc w jakikolwiek sposób uratować Elowen, rozmawiała na ten temat z Aoife, jednak ona nie spotkała dotąd człowieka, który posiadłby taki dar z woli boga i posyłała jej współczujące spojrzenie. Lavena czuła wówczas przygniatającą bezsilność, ale wierzyła, że jeśli nie przestanie wierzyć, to znajdzie się coś, co zdoła zatrzymać ją przy życiu.

Nagle do głowy przyszło jej, by spytać Edana o przypadłość Elowen. Skarciła się w duchu za to, że nie pomyślała o tym wcześniej. Był równie mądry jak Aoife, a może nawet bardziej, bowiem wiele podróżował po świecie i widział rzeczy, jakie się zwykłym ludziom nawet nie śniły. Z szybko bijącym sercem zbiegła po schodach, aby dotrzeć do pomieszczenia należącego do poprzedniego mistrza. Przekraczając próg, spodziewała się, że będzie zajęty czyszczeniem ukochanej broni lub analizowaniem ksiąg.

Kobiecie ledwo udało się powstrzymać krzyk, który zdawał się pochodzić z jej serca. Mężczyzna leżał na podłodze, zaś pod nim zdążyła się już utworzyć spora kałuża krwi. Lavena natychmiast schyliła się i sprawdziła puls, a gdy go nie wyczuła, wydała z siebie ryk podobny do dzikiego zwierzęcia. Zbudziło to czujność strażników stojących na warcie. Przybiegli i zobaczyli roztrzęsioną mistrzynię i zamordowanego Edana. Spojrzeli po sobie, a następnie na Lavenę, nie wiedząc, co teraz uczynić.

– Mistrzyni? Co się tu wydarzyło? – zapytał młodszy z nich. Lavena jak przez mgłę pomyślała, że jego imię brzmiało Ossian.

– Wyjdźcie stąd. – Większość wojowników miało świadomość, iż Edan był dla Laveny niczym ojciec, którego w gruncie rzeczy nie miała. Owszem, spotkała się z Hessanem parę razy, lecz on wiódł swe życie w Tralgonie z idealną żoną i dziećmi. Nie potrzebował jej.

Półbogini czuła, jak jej serce pękło na milion kawałków. Nigdy nie wyobrażała sobie, że straci Edana w taki sposób. Zacisnęła zęby, nie chcąc wylać kolejnych łez. Okazało się to jednak niemożliwe, ponieważ z każdą chwilą gromadziło się ich coraz więcej. Po rozpaczy nadszedł gniew. Nieskończony, przerażający i domagający się zemsty na tym, kto dopuścił się tego czynu. Nie widziała tego, co się stało, lecz przeczuwała, że zabójcą może być Damhnait. Spojrzała na twarz swojego mentora, która powoli zmieniała kolor na trupio blady.

Na jego twarzy nie dostrzegła strachu, a gotowość i akceptację tego, co niechybnie nadeszło. Z niewysłowionym żalem zamknęła mu oczy, modląc się do bogów, aby umożliwili mu przejście przez rzekę Carenn. Nie wiedziała, co działo się później. Miała wrażenie, jakby to był koszmar, z którego niedługo się wybudzi i znów wszystko powróci na odpowiednie miejsca. W amoku poczuła czyjś dotyk na ramieniu. Nie zerknęła nawet, kto ośmielił się na to wobec niej, ponieważ nie zważała na to. Obecnie nie liczyło się nic poza jej poczuciem straty.

Edan zawsze w rozmowach z nią był przekonany, iż zginie w chwale w jakiejś wielkiej bitwie, o której później układać będą pieśni. Ona również nie widziała innej możliwości. Jednakże mężczyzna nie miał wpływu, na to, co się stało. Najgorsze było dla Laveny zastanawianie się, czy mogła coś zrobić, by nie dopuścić do jego śmierci. Prędko doszła do wniosku, iż skoro zginął, to stałoby się to tak czy inaczej i żadne ludzkie stworzenie nie było w stanie tego zmienić.

Z rozpaczy wyrwał ją dopiero widok idącej z naprzeciwka Damhnait. Gdy kobieta zauważyła półboginię, zwiesiła głowę, wbijając spojrzenie w podłogę. W oczach Laveny zapłonęły niebezpieczne iskry. Może rzeczywiście myliła się co do niej, uroiła sobie coś przez rozpacz. Ale Damhnait zawsze kroczyła przed siebie z podniesioną dumnie głową.

– Mistrzyni. – Lavenie wydało się, jakby pod wpływem jej spojrzenia dziewczyna skuliła się. Półbogini zmarszczyła brwi, czując się co najmniej zdziwiona uniżonym zachowaniem dziewczyny.

– Czy coś się stało? – spytała podejrzliwie Lavena. Zdecydowała się nie wysuwać pochopnych wniosków i wpierw upewnić się, iż to ona była winna. Mimo że nie przepadała za Damhnait, należała ona do Zakonu i nie mogła bezpodstawnie oskarżyć ją o nic.

– Doszły mnie słuchu o zdradzie regenta Arthyena... Czy to prawda? – zapytała cicho kobieta, nadal starając się nie patrzeć Lavenie w oczy.

– Owszem. Regent pragnął przejąć władzę nad Zakonem, ale nie pozwolę, by do tego doszło. – Damhnait pokiwała głową ze zrozumieniem. – Ale to oznacza wojnę, ponieważ on tego tak nie zostawi...

Twarz Damhnait wykrzywił grymas, a jej oczy wyrażały smutek. Lavena miała wrażenie, iż zaraz zacznie szlochać.

– Przepraszam cię. Nie powinnam była podważać twego autorytetu, lecz wierzyłam, że regent rzeczywiście chciał dobra Husanu. – Wierzchem dłoni otarła łzawiące oczy.

Lavena nie wiedziała, co o tym sądzić, bowiem niepokoiło ją to. Nagle do głowy przyszła jej pewna myśl, która mogłaby tłumaczyć wiarę Damhnait w słuszne działania regenta.

– Co cię z nim łączy? – zapytała głosem zdolnym przecinać powietrze niczym sztylet. Dziewczyna spojrzała na nią z szeroko otwartymi oczyma.

– Nie zrobiłam nic takiego – wysyczała, a Lavena zdziwiła się, iż wcześniej nie dostrzegła jej podobieństwa do żmii.

– Zdradziłaś Zakon. To ty zabiłaś Edana. – Brzmiało to jak potwierdzenie i choć półbogini oczekiwała, że Damhnait zaprzeczy, nie zrobiła tego. – Powiedziałaś też regentowi, gdzie leży siedziba Zakonu... Pewnie przez cały czas donosiłaś mu o tym, co się tu działo.

Lavena nigdy nie przepadała za Damhnait, bowiem miała ją za osobę, chcącą odebrać jej stanowisko. Jednak dotąd dziewczyna nie dała jej powodów do zmartwień i była wierna zasadom Kodeksu oraz wydawanym przez nią rozkazom.

– Znasz zasady – stwierdziła zimno Lavena. Poczuła okrutną satysfakcję, gdy ujrzała w jej oczach lęk. Potrafiła zrozumieć wiele, szczególnie jeśli szło o wojowników Zakonu, lecz zdrady nie zamierzała tolerować, a za śmierć Edana musiał ktoś zapłacić. Ruchem dłoni przywołała do siebie dwóch kroczących w ich stronę mężczyzn i wskazała na Damhnait.

– Zabierzcie ją do lochów – rozkazała im i z powrotem przeniosła wzrok na dziewczynę. – Jutro zostaniesz stracona – oznajmiła Lavena, a w jej oczach rozbłysło coś groźnego.

Zdrajcy zasługiwali na potępienie i nie mogła tolerować ich obecności, gdyż ukazałoby ją to jako osobę słabą. Uważała Damhnait za dobrą wojowniczkę, choć czasem zbyt arogancką. Poza tym jak dotąd nie miała prawa powiedzieć o niej złego słowa.

– Nie możesz tego zrobić. – W jej głosie pobrzmiewało przerażenie, jednak Lavena nie zważała na to. Damhnait wstąpiła do Zakonu dobrowolnie, więc zdawała sobie sprawę z konsekwencji jej grożących.

– Dlaczego miałabym cię ułaskawić? – spytała z pogardą półbogini. – Zdradziłaś mnie, Zakon oraz wszystkich wojowników, którzy wedle Kodeksu byli twymi siostrami i braćmi. Współpracowałaś z wrogiem. – Przytknęła dłoń do skroni. Wiedziała, że Edan poparłby jej decyzję, ponieważ jedna zdrada pociągnęłaby za sobą kolejne. – Do lochu z nią.

Kiedy wojownicy praktycznie ciągnęli za sobą krzyczącą Damhnait, przez umysł Laveny przemknęła myśl, że bogowie ześlą na nią karę za uczynione zło. Potrząsnęła głową, odpędzając te nieprzyjemne rozmyślania. To nie był odpowiedni czas oraz miejsce, by rozmyślać o swych winach. Poza tym Damhnait zamordowała jednego z wojowników, którzy należeli do Zakonu. Ktokolwiek by to nie był, mistrzyni nie mogłaby zostawić jej bez kary. Przeczuwała, iż śmierć dziewczyny nie przyniesie ulgi, ale gniew rozpierał ją od środka i sprawiał, że jej moc wariowała.

Szła przed siebie, starając się nie rozmyślać więcej o bogach, losie oraz karze, lecz to było silniejsze. Choć może największą ceną za wyrządzone krzywdy, było patrzenie, jak wszystkich, których kiedykolwiek kochała, zabierała śmierć. Z trudem przełknęła gulę w gardle. Po raz pierwszy w życiu czuła się tak zagubiona i zrozpaczona. Nic nie potrafiło uleczyć jej smutku. Śmierć wisiała w powietrzu i co rusz węszyła nowe ofiary, a Zakon przestał być bezpieczną ostoją.

Mistrzyni kierowała się do swego pokoju, wiedząc, że inni należycie zajęli się Edanem. Chociaż nie chciała, przed oczyma stanął jej obraz, na którym ciało mężczyzny spalało się i przeobrażało w popiół. Tylko tyle miało po nim pozostać.

Osunęła się bezwładnie po ścianie, szlochając. Rzadko pozwalała sobie na łzy, lecz nie potrafiła dłużej się powstrzymywać. Miała nadzieję, że gdy będzie tak długo płakać to w końcu jej łzy wyschną. Poczuła, jak objęły ją silne ramiona. Otoczył ją zapach husanskiego ziela oraz drzewa sandałowego. To było coś znajomego pośród tego chaosu i strasznych wydarzeń.

Wtuliła się w umięśnione ciało mężczyzny, czując się całkowicie bezpieczna. Przetarła oczy wierzchem dłoni, by zobaczyć coś za ścianą mgły. Ravelyn wpatrywał się w nią, głaszcząc po ciemnych włosach. Nie przerywał panującej ciszy, pozwalając jej dojść do siebie. Tak zwyczajnie był, kiedy kobieta go potrzebowała. Wbrew sobie trwała w bezruchu, wiedząc, że kiedy wyrwie się z jego uścisku, znajdzie się poza bańką bezpieczeństwa. Sama właściwie nie była pewna, dlaczego nie usłuchała głosu rozsądku i nie odsunęła się od niego.

– Wiem, co się stało. – Głos mężczyzny przeszedł echem w pustym i cichym korytarzu. –  Czegokolwiek bym nie powiedział, słowa nie uśmierzą tego bólu, ale szanowałem Edana. Nie znałem odważniejszego wojaka od niego.

– Damhnait go zabiła – rzekła, choć gardło znów miała ściśnięte przez rozpacz. W tym momencie była słaba i wiedziała, że każdy mógłby ją skrzywdzić. Jednak jakiś wewnętrzny głos mówił jej, iż Ravelyn nie postąpiłby w ten sposób.

Po paru minutach, choć Lavenie zdawało się, że minęła wieczność, oboje wstali. Tym razem kobieta nie unikała jego wzroku, choć ten przeszywał ją na wskroś. W wyrazie twarzy Ravelyna  czaiła się troska, co stanowiło dla półbogini coś zupełnie nowego.

– Ravelynie... Przepraszam, jeśli kiedykolwiek skrzywdziłam cię moimi słowami – oznajmiła kobieta, posyłając mu słaby uśmiech, który bardziej przypominał grymas. Zobaczyła, że mężczyzna odwzajemnił ten gest.

– Czy to znaczy, że nadal mogę mieć nadzieję? – zapytał Ravelyn. Nie chciał jej spłoszyć, ponieważ od dawna zależało mu na niej i liczył na wzajemność. Jednakże Lavena stale upierała się przy swoim i odtrącała go.

– Ja... Nie wiem, czy mogę dać ci to, czego chcesz – oznajmiła Lavena, nie chcąc omamiać go kłamstwami. – Ja będę tu trwała wiecznie. Jestem pewna, że to skończyłoby się tylko moim cierpieniem.

– Skoro moje życie to dla ciebie tylko mgnienie świata, to dlaczego, tak bardzo nie chcesz spróbować? – zapytał Ravelyn spokojnie.

Lavena westchnęła, zdając sobie sprawę z tego, że oboje byli tak samo uparci i żadne z nich nie mogło wyjść z tego starcia zwycięsko. Chciała tego, co on, marzyła o tym, ale ich miłość zakończyłaby się w momencie jego śmierci. A taka strata to wielka cena.

– Nie mogę zabronić ci mieć nadziei - przyznała szczerze kobieta. – Ale nie mogę też zagwarantować ci niczego - ostrzegła mężczyznę Lavena.

Od kiedy wyznał jej prawdę o swych uczuciach, zastanawiała się, co by się stało, gdyby ostatecznie się zgodziła. Nie miała na celu ranić go, lecz równocześnie nie chciała skończyć ze złamanym sercem. Ku jej zdziwieniu Ravelyn wziął ją za rękę. Kobieta przypatrywała się ich złączonym dłoniom, czując przyjemne mrowienie w palcach. Pomimo, że przeżyła na tym świecie tyle lat, nigdy jeszcze nie poznała, czym była miłość. Spojrzała na niego z prośbą w oczach, na co on westchnął i puścił jej dłoń. Ujrzała wypisany na jego twarzy zawód, więc posłała mu delikatny uśmiech.

– Będę na ciebie czekać. Nieważne, ile będzie to trwało. – Zabrzmiał szczerze, co pocieszyło Lavenę. Kobieta nie była teraz pewna niczego, ale wiedziała, że czuła coś do niego. Coś niezwykle silnego i wszechogarniającego.

Ravelyn złożył na jej policzku pocałunek, po czym odwrócił się i poszedł w tylko sobie znanym kierunku. Kobieta wpatrywała się w niego z szokiem wypisanym na twarzy. Czuła, że powinna go zawołać, lecz zdążył zniknąć w jednym z korytarzy. Gdy udało jej się otrząsnąć, skierowała się do zachodniej części Zakonu.

Kiedy dotarła na miejsce, przez przeszklony sufit, zauważyła księżyc w pełni rozświetlający noc. Każdy nazywał to pomieszczenie salą paradną, gdyż była najbardziej ozdobna ze wszystkich. Mieścił się tu duży, okrągły stół, przy którym wojownicy zbierali się w czasach ogromnego zagrożenia. Usiadła na jednym z krzeseł i oparła twarz na dłoniach.

Nadal przygniatała ją świadomość, że nigdy nie zobaczy już Edana, lecz w jej sercu zapalił się płomień nadziei. Całą noc spędziła, obserwując gwiazdy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro