Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

Arisse nie do końca wiedziała, co działo się wokół niej. Książę Orgorn powrócił na bal, lecz zachowywał się inaczej. Jego oczy zasnute były mgłą, jak gdyby myślami znajdował się daleko stąd. Kobieta nie wiedziała, co spowodowało tę zmianę, ale przeczucie podpowiadało jej, iż nie była to sprawa błahej wagi. Tańczyli jako jedna z niewielu par, bowiem dawno już zapadł zmrok i większość gości zmorzyło zmęczenie. Świece wcześniej intensywnie się palące traciły swój blask, zaś ogień zamieniał się w ulotny dym.

– Wasza Wysokość? – Arisse zebrała się na odwagę, czując, że nie zniosłaby dłużej milczenia. Orgorn wyrwany z zadumy, spojrzał na nią zaskoczony.

– Przepraszam, zamyśliłem się – rzekł Orgorn, nie chcąc jej zmartwić. Był jednak świadom, że ona dostrzegła jego niepokój. Będzie musiał powiedzieć jej o możliwej wojnie, inaczej prędko dowiedziałaby się tego od kogoś innego.

Mężczyzna czuł się, jakby na jego barki zrzucono ogromny ciężar i poniekąd tak właśnie było. Jako przyszły król był odpowiedzialny za swój kraj oraz poddanych, którzy pokładali w nim nadzieję. Po raz pierwszy w życiu przemknęło mu przez myśl, że mógł temu nie podołać. Od urodzenia przygotowywano go do objęcia tej roli. Wpajano mu, jaki powinien być, w jaki sposób się zachowywać. Odebrano mu dzieciństwo, każąc mu skupić się na nauce polityki, języków, finansów oraz magii, którą płynęła w jego krwi.

Dotąd nie czuł za to żalu, ponieważ wiedział, kim miał się stać. Zmarszczył czoło, nareszcie dostrzegając tę niesprawiedliwość losu.

– Orgornie, nie okłamuj mnie. – W jej głosie zabrzmiała ostra nuta, a w błękitnych oczach ukazały się iskry gniewu. – Sam mówiłeś, że stoimy po jednej stronie, czy nie tak? – rzekła księżniczka, patrząc mu głęboko w oczy.

– Masz słuszność. Jednak to, co mam ci do powiedzenia, musi zaczekać. Nie pragnę wzbudzić paniki wśród zebranych, a wiem, że tak by się to skończyło. – Arisse skinęła głową ze zrozumieniem.

Kobieta miała złe przeczucia już wówczas, gdy na bal znienacka wtargnęli husanczycy. Dawniej wierzono, że ich przybycie stanowiło zły omen. Dzisiaj, choć panowała większa tolerancja, ich obecność nadal nie była mile widziana.

W pewnym momencie promienie wschodzącego słońca wpadły do sali, rozświetlając ją. Oznaczało to koniec przyjęcia zaręczynowego. Ostatni goście ukłonili się władcom i przyszłemu królewskiemu małżeństwu, po czym skierowali się do drzwi wyjściowych. Arisse odetchnęła z ulgą na myśl, że nie musiała posyłać sztucznych uśmiechów i udawać. Nienawidziła tej części swego życia, lecz wiedziała, że tak było i będzie.

Orgorn złapał jej dłoń w swoją, oczekując, że podąży za nim. Bez słowa sprzeciwu zrobiła to, ponieważ potrzebowała wyjaśnień. Czuła, że coś było nie tak i nie chciała, by Orgorn zmagał się z tym samotnie.

Szybkim krokiem przemierzali pałac, by po schodach dostać się do południowego skrzydła. Strażnik otworzył przed nimi masywne, zdobione srebrem drzwi. Arisse rozejrzała się po pomieszczeniu, natychmiast orientując się, że znaleźli się w komnatach księcia. Ściany świeciły pustkami, a jedynymi ozdobami zdawały się popiersia dawnych, zasłużonych władców Saraenu oraz rzeźby przedstawiające dzikie zwierzęta.

Jednak tym, co szczególnie zwróciło uwagę Arisse, były zamknięte w gablocie kamienie szlachetne. Mieniły się barwami tęczy, nie pozwalając jej odwrócić wzroku. Nie potrafiła ich rozpoznać, co było dla niej dziwne, bowiem Fidylla bogaciła się właśnie dzięki najróżniejszym klejnotom. Podeszła bliżej do gabloty, chcąc przyjrzeć się im. Zerknęła na Orgorna z uniesioną brwią.

– Stworzyłeś je sam? - zapytała z podziwem Arisse. – Są przepiękne...

– Tak. To właśnie jest mój talent –  potwierdził jej podejrzenia Orgorn.

Talenty były umiejętnościami czarodziejów, które przychodziły im z dziecinną wręcz łatwością. Najczęściej spotykało się telekinezę  oraz telepatię. Jednakże niektórzy posiadali unikalne umiejętności, takie jak porozumiewanie się ze zwierzętami czy władanie żywiołami. Powszechnie wierzono, że talenty stanowiły dar od matki magii, czyli Denay. W rzeczywistości czarodzieje mogli się nauczyć mocy spoza zakresu swego talentu, lecz zabierało to mnóstwo lat i wymagało niezwykłego wysiłku.

– Siądź, proszę – powiedział Orgorn, myśląc, w jakie słowa powinien ubrać to, co miał jej oznajmić. Arisse usłuchała go i zajęła miejsce na wygodnym fotelu, który stał obok etażerki. Wbiła w niego czujne spojrzenie, oczekując prawdy.

Młody książę przetarł oczy dłońmi. Z trudem przełknął ślinę. Jako przyszły król nie powinien był okazywać słabości. Przed oczyma ujrzał obraz matki posyłającej mu karcące spojrzenie. Odetchnął głęboko.

– Ci, którzy wtargnęli tak niespodziewanie na przyjęcie, byli zmuszeni zbiec z Husanu. – Ton oraz wyraz twarzy nie zdradzały żadnych uczuć, co zaniepokoiło jeszcze bardziej Arisse.

– Dlaczego przybyli tu, do Saraenu? –  zapytała cicho kobieta, marszcząc brwi. Obawiała się, że to, co usłyszy, potwierdzi jej obawy. Orgorn wreszcie pozwolił opaść masce, którą zastąpiły smutek i zwątpienie.

– Król Dallas nie żyje. Regent okazał się zdrajcą. Otruł go. – Arisse objęła się ramionami, próbując uchronić się przed osnuwającym ją strachem. Skoro prawowity król nie żył, koronę z pewnością przejął regent. To ukazywało przyszłość w niezwykle ciemnych barwach.

– Czego on chce? – zapytała rzeczowo, choć Orgorn i tak poczuł jej strach i niepewność. Obecnie czuł to samo, lecz wiedział, że byli w stanie przejść przez to, łącząc swe siły.

– Wojny. – Jego głos złowróżbnie rozbrzmiał echem po komnacie.

Najgorsze obawy kobiety potwierdziły się i choć starała się nie wpaść w panikę, to było już za późno. Z coraz większym trudem dostrzegała otoczenie wokół siebie. Pragnęła być silna, lecz w jej pamięci pojawiły się obrazy sprzed lat. Ciała koloru popiołu leżące na ulicach, niekiedy z szeroko otwartymi oczyma. Krew, która zrosiła drogi i pola. Ludzie, elfy, czarodzieje oraz krasnoludy rozpaczające za swymi najbliższymi. Do dziś pamięć ich krzyku rozdzierała serce księżniczki.

Arisse zdołała się otrząsnąć ze wspomnień, zanim rozpacz złapała ją w swe objęcia. Musiała być silna, skoro wisiała nad nimi groźba wojny. Tyle że nie wiedziała, w jaki sposób odnaleźć tę siłę i nie pozwolić zwyciężyć lękowi.

– Czy mamy jakieś szanse? – zapytała, mając nadzieję, że Orgorn odpowie szczerze. Nie potrzebowała fałszywych zapewnień, które miałyby ją uspokoić. Z drugiej strony pragnęła nadziei, myśli, że jeszcze nie wszystko było stracone. Zdawało jej się, że bez niej rozpadłaby się na milion kawałków, których nie dałoby się na powrót zebrać w jedno. Orgorn skinął powoli głową, na co ona uśmiechnęła się smutno. Przymknęła oczy, starając się odzyskać spokój.

– Mój ojciec nie pozwoli ot tak zniszczyć Saraenu – zapewnił ją z pewnością książę, odgarniając włosy z oczu. Arisse powstała z siedziska z zamiarem wyjścia. – Mam do ciebie pewną prośbę. Nie budujmy wokół siebie tych barier. Nie kłaniaj mi się i nie tytułuj – powiedział stanowczo Orgorn. – Ja również nie będę tego czynić. – Arisse otworzyła szerzej oczy, po czym na jej twarzy wykwitł nieśmiały uśmiech.

– Dziękuję – odparła łagodnie, a potem opuściła jego komnaty.

Chociaż nie spała od kilkunastu godzin, nie odczuwała zmęczenia, ponieważ jej myśli pogrążyły się w chaosie. Obawiała się wojny, jak niczego na świecie i nie rozumiała, dlaczego ludzie oraz inne rasy zamiast dążyć do pokoju między krainami, decydowały się na podjęcie zbrojnych działań.

Wiedziała, że najprawdopodobniej nigdy nie zapanuje zgoda między rasami, ponieważ to było tylko marzenie, mrzonka, która nie miała prawa zaistnieć. Zbyt wiele osób pragnęło władzy i uczyniłoby wszystko, byleby dostać ją w swe ręce. Kobieta wiedziała, iż wojna stanie się faktem. Regent tylko przyspieszył rozwój wydarzeń i poprzez zdradę sprowokował władców sąsiednich krain. Niedługo miała przyjść śmierć przyodziana w czarną jak noc pelerynę i sprawić, że drogi sczerwieni krew. Hessan, który był bogiem wojny, musiał zacierać ręce na myśl o tej rzezi.

Arisse prędko zganiła się za tę myśl. Od dziecka wpajano jej, że bogowie czuwali nad każdą rasą i tylko oni mogli odwrócić bieg losów. Kiedy w Fidylli panował pokój, plony były urodzajne, a ludzie i inne rasy żyły ze sobą w zgodzie, księżniczce łatwo było w to wierzyć.

Szła, sama nie wiedząc dokąd. Przemierzała korytarze, których ściany udekorowane były najróżniejszymi tkaninami z Galienu, charakteryzującymi się motywami roślinnymi oraz zwierzęcymi. Gdzieniegdzie wisiały rekonstrukcje obrazów zniszczonych lub zrabowanych dawno temu. Płaskorzeźby zaś przedstawiały sceny z życia bogów.

Zatrzymała się przy rzeźbie wykonanej na cześć bogini Azer. Zdawała się wpatrywać w nią, swymi czujnymi oczyma. Posyłała jej dobrotliwy uśmiech, jak gdyby wiedziała, co jej ciążyło na duszy. Księżniczka przyjrzała się jej. Było w niej coś dziwnego, co przyciągało wzrok. Nagle rzeźbione oczy rozbłysły turkusem, lecz kobieta nie miała pewności, czy nie było to przywidzenie. Rozejrzała się z przestrachem, gdy poczuła czyjąś obecność. Zmrużyła oczy, zastanawiając się, czy aby nie oszalała.

Odeszła od rzeźby, na odległość kilku kroków, po czym zaczęła biec. Czuła na sobie zaskoczone spojrzenie strażników, lecz nie zważała na nie. Brakło jej tchu w piersi. Zwolniła, kierując się do drzwi frontowych. Pałac jawił jej się w tej chwili jako klatka, w której zamknięto ją niczym egzotycznego ptaka.

Nie wiedziała, czy chaos w jej myślach powodowany był ogromem przeżyć, czy czymś innym. Niczego nie pragnęła tak bardzo jak spokoju. Miała wrażenie, iż lepiej byłoby zasnąć na tysiące lat i niczym się nie przejmować. Szybkim krokiem skierowała się do lasu widniejącego na horyzoncie. W powietrzu unosił się orzeźwiający zapach drzew oraz ziół. Wzięła głęboki oddech, chcąc zatrzymać go ze sobą.

Niespodziewanie usłyszała melodyjny, obcy jej głos, który w niewytłumaczalny sposób wabił ją do siebie. Przygryzła wargę, nie będąc pewną, czy powinna za nim podążyć. Nie trwało to jednak długo, bo Arisse od dziecka była nadzwyczaj ciekawska. Poszła na wschód, skąd dochodził nieziemsko brzmiący dźwięk.

Dotarła do czystego, niemal przeźroczystego jeziora, po którym zgrabnie sunęły wodne lilie. Do uszu kobiety docierały odgłosy wydawane przez żaby oraz świerszcze. Całą uwagę Arisse skradła kobieta wpatrująca się w głębię wody. Włosy o smoliście czarnej barwie wiły się na jej plecach. Smukłą sylwetkę opinała suknia z materiału, jakiego Arisse nigdy dotąd nie widziała. Zdawał się gładki niczym satyna, a jednocześnie przyjemny w dotyku jak bawełna. Rozpuszczone włosy zasłaniały jej twarz niczym woal, więc Arisse nie mogła dostrzec tego, co skrywały jej oczy. Zawsze sądziła, iż to one były zwierciadłem duszy. Choć księżniczka stąpała ostrożnie, jej kroki nie były wystarczająco ciche. Tajemnicza postać zastygła w bezruchu, niczym skamieniała.

– Kim jesteś? – zapytała niepewnie Arisse. Nie wiedziała, kim była stojąca przed nią kobieta, dlatego nie chciała mówić do niej lekceważąco.

Czarnowłosa odwróciła się w jej stronę i dumnie uniosła głowę. Oniemiała Arisse otworzyła lekko usta. Oczy nieznajomej miały barwę tego samego turkusu co posąg. Otrząsnęła się, i uklękła, choć suknia krępowała jej ruchy. Wzrok wbiła w trawę, czując, iż nie była godna spojrzeć bogini w twarz.

Do tej pory nie wiedziała, czy bogowie naprawdę istnieli, lecz nieziemska moc, jaka biła od Azer, potwierdzała to i sprawiała, że czuła się mała i nieznacząca. Boginię otaczał niewytłumaczalny, jaśniejący blask, który wydawał się częścią niej. Arisse wstrzymała oddech, wiedząc, że ten ogrom mocy mógłby ją zniszczyć. Przyroda również zdawała się ją czcić, ponieważ wiatr przestał szumieć, a kwiaty nachylały się w jej stronę. Wszystko jakby przycichło w oczekiwaniu na reakcję bogini.

– Stworzenia ziemi zwą mnie doprawdy różnie. Boginią matką, niosącą dobrobyt... – wymieniała spokojnie, jakby nie dostrzegła onieśmielenia Arisse. – Powstań z kolan, Arisse, córo Fidylli.

Kobieta wykonała jej rozkaz, po czym z pewnym wahaniem spojrzała w jej oczy. Były rażąco turkusowe, jak niespokojne fale i spoglądały na nią z wyrazem przygniatającej potęgi. Arisse widziała w nich mądrość całego wszechświata, co stanowiło niesamowite doznanie.

Gdyby miała powiedzieć szczerze, do którego z bogów żywiła najwięcej szacunku, bez wahania wskazałaby Azer. Patronowała ona wartościom najbliższym jej sercu, a jej główną cechą była odwaga oraz szlachetność, które podziwiała.

– Nie wiesz, dlaczego tu jestem –  stwierdziła Azer, przyglądając jej się przenikliwym spojrzeniem. Arisse spuściła wzrok.

– Nie wiem, wielka bogini –  potwierdziła cicho i pokornie kobieta. Nie rozumiała, dlaczego bogini przyzwała ją do siebie. Czuła, że miało to związek z tym, czego dowiedziała się od księcia Orgorna.

– Przybyłam tu, by poinformować cię o przepowiedni. – Arisse zmarszczyła brwi, domyślając się, iż to nie mogło oznaczać nic dobrego. – Czy wiesz, czym jest Nuriel?

Kobieta przymknęła oczy, starając przypomnieć sobie tę nazwę. Nagle olśniło ją. Wiele lat temu, będąc dzieckiem, wysłuchała tej historii z ust ojca. Dawno temu, bowiem jeszcze przed powstaniem Fidylli oraz Husanu daleko z Zachodu nadeszły wrogie plemiona, poszukujące ziemi, na której mogliby się osiedlić. Saraen wraz z królestwem Mirrienor zawarło sojusz, by wspólnie odeprzeć siłę nieprzyjaciół, lecz liczba wojowników okazała się za mała. Niczemu winni ludzie ginęli w nierównej walce, zamykając oczy z nadzieją przejścia przez rzekę Carenn. Wedle wiary za nią czekało szczęśliwe, wieczne życie. Jednakże tylko ci, którzy nie mieli skazy w sercu, mogli ją przekroczyć.

Jeden z wojowników Saraenu, noszący imię Erwan, dopuścił się w życiu najgorszej zbrodni, mordując swego przyjaciela. Uczynił to, ponieważ pragnął władzy, jaką miał on jako naczelny doradca króla. Nie mógł więc przejść przez rzekę i zaznać spokoju. Przewoźnik dusz nakazał mu odkupić w swe winy. Dano mu na to tylko rok, co nie było długim czasem.

Przez wiele miesięcy miał błąkać się po równinach Saraenu, w przepaści między śmiercią a życiem. W końcu zlitowała się nad nim bogini Denaa, która kochała go, mimo że był chciwy i zachłanny. Własnymi rękoma stworzyła niezwykły kamień, a następnie tchnęła w niego swą magię, wiedząc, że tylko w ten sposób może uczynić go na tyle silnym, by przezwyciężyć nienawiść. Kamień później nazwany został Nuriel, co oznaczało w języku starogalienskim harmonię.

Wręczyła go Erwanowi i powiedziała, co winien zrobić, aby zapanował pokój. Mężczyzna wykonał rozkazy bogini. Zawędrował aż do Smoczych Gór, obecnie leżących na terenie Husanu i pozostawił Nuriel w poświęconej Denaii świątyni. Jego wyprawa zakończyła się sukcesem i rzeczywiście w ciągu roku zawarto pokój z dzikimi plemionami. Erwan przeszedł przez rzekę Carenn i cieszył się upragnionym spokojem.

Kilkanaście lat później w Smoczych Górach nastąpiło trzęsienie ziemi, które doszczętnie zniszczyło świątynie pierwotnej czarodziejki. Nikt od tamtej pory nie widział Nuriel, przez co ludy stały się niespokojne i nieufne. Pokój znajdował się pod znakiem zapytania, aż w końcu władca Mirrienor uznał pokój za niekorzystny i doszło do Wielkiej Wojny.

Ta legenda miała głosić wybaczenie błędów, ale przede wszystkim nadzieję. Nadzieję, że w przyszłości kamień zostanie odnaleziony i w krainach nadejdzie czas spokoju i dobrobytu.

– Tak, pani – odrzekła Arisse, kiwając głową.

– Dobrze. Ty musisz odnaleźć kamień stworzony przez moją córkę. – Arisse skamieniała, a następnie pokiwała głową, nie dowierzając w jej słowa.

– Czcigodna bogini, to nie może być prawdą – zaprzeczyła księżniczka, na moment zapominając, iż rozmawiała z boginią. W oczach Azer rozbłysły niebezpieczne iskry. Arisse wykonała krok do tyłu, po raz pierwszy naprawdę się jej obawiając.

– Przeznaczenie dokonało wyboru i nawet bogowie nie potrafią go odmienić – rzekła stanowczo Azer, co sprawiło, iż kobieta skuliła się w sobie.

Nie sądziła, by była na tyle odważna i silna, by móc odnaleźć Nuriel. Nie rozumiała, dlaczego los zdecydował się wybrać właśnie ją, ale nie miała zamiaru również o to pytać. Widziała, że bogini nadal odczuwała gniew, lecz starała się tego po sobie nie pokazywać. Gdy bogini Azer zerknęła na przerażoną Arisse, jej oczy zmiękły.

– Wiem, że to nie będzie łatwe zadanie, lecz pamiętaj, iż nic nie dzieje się z przypadku. – Arisse zwiesiła głowę, wbijając wzrok w swe stopy.

Nim księżniczka podniosła spojrzenie, przyroda ożywiła się, tafla jeziora zafalowała, a kruk skryty w gałęziach drzew zakrakał. Bogini Azer zdawała się rozpłynąć w powietrzu, pozostawiając po sobie tylko nieprzeniknioną mgłę. Arisse rozejrzała się wokół.

Mogłaby przysiąc, iż wszystko, co przed chwilą widziała, było snem albo przywidzeniem. W głębi siebie jednak czuła, iż to była rzeczywistość. Naiwnie okłamywałaby siebie, myśląc, że było inaczej.

Wróciła do pałacu pogrążona w myślach. Czuła, że powinna obawiać się przyszłości, ale jedyne, co była w stanie odczuwać to obojętność. Jak gdyby znajdowała się daleko stąd i tylko obserwowała wydarzenia z boku.

Zanim zdążyła przekroczyć próg swych komnat, zauważyła idącego w jej stronę księcia Orgorna. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, co on mógł robić w tej części Srebrnej Twierdzy. Gdy zauważył ją, szybkim krokiem pokonał dystans, który ich dzielił.

– Byłem w twych komnatach, szukałem cię. Wszystko dobrze? – zapytał wyraźnie zatroskany Orgorn. Arisse tylko pokręciła przecząco głową. Nie uwierzyłby jej, gdyby spróbowała opowiedzieć mu, co się wydarzyło. – Szukałem cię, ponieważ mój ojciec zgodził się na twe uczestnictwo w Radzie. Jesteś przyszłą królową i uznał, tak samo jak ja, że twoja obecność jest potrzebna - oznajmił szczerze, a Arisse wpatrywała się w niego ze zdziwieniem.

Rada była zwoływana zwyczajowo raz do roku lub w stanach wyjątkowych. Miała za zadanie podejmować najważniejsze decyzje dotyczące państwa oraz jego ludu. Składała się z najbliższych doradców króla, do których żywił zaufanie. Kobieta ucieszyła się, iż jej głos również zostanie wysłuchany. Wiedziała, że zgoda na jej wstąpienie do Rady była najwyższą oznaką zaufania i poczuła momentalną wdzięczność w stosunku do króla Widara oraz Orgorna.

Wspólnie skierowali się do sali obrad, gdzie zwykle odbywały się najważniejsze dysputy. Wszedłszy do sali, Orgorn zauważył, że wszyscy byli już na swych miejscach. Król Widar gestem wskazał im dwa wolne miejsca po swej prawej stronie. Książę odsunął krzesło dla Arisse, po czym sam usiadł. Wbrew przewidywaniom Arisse panował spokój, nikt się nie kłócił i nie wpadł w panikę. Co i raz jednak do jej uszu docierały przytłumione szepty pełne niepokoju oraz niepewności.

– Zebraliśmy się tutaj z powodu wojny, która niechybnie nadchodzi. – Szepty przybrały na sile. – Zbiegli z Husanu wojownicy przysięgli ofiarować nam ludzi w zamian za uratowanie ich spod władzy regenta – rzekł, czujnie obserwując reakcje swych doradców. – Labrasie, czy wysłano posłańca do Galienu?

– Tak, wasza wysokość. Powinien wrócić za pięć dni, jeżeli nie napotka żadnych przeszkód – stwierdził niemłodo wyglądający mężczyzna, którego twarz zaorały zmarszczki.

– Dobrze. Czy mamy dość wyszkolonych wojaków? – To pytanie skierował do naczelnego generała armi, który okazał się być masywnym mężczyzną z bujnym zarostem. Arisse słyszała o nim z opowieści jako o świetnym strategu i silnym wojowniku.

– Jeśli Galien zgodzi się użyczyć nam swej jazdy konnej widzę szanse na zwycięstwo – odrzekł głębokim, niskim głosem. – Jednak tylko pod warunkiem, że Mirrienor nie zwróci się przeciw nam.

Każdy z obecnych domyślał się, że władca imperium Mirrienor podejmie decyzję, która przyniesie mu więcej korzyści. To zaś oznaczało, iż wróg mógł przybyć z siłą, jaka mogłaby okazać się miażdżącą dla Saraenu.

– Pozostaje więc spytać mi o Fidyllę... – Król Widar spojrzał na Arisse, a wszyscy obecni uczynili to samo. Większość z doradców władcy dopiero teraz spostrzegła, że ona tu była, o czym świadczyły zaskoczone spojrzenia i zduszone okrzyki.

– Jako przyszła królowa przysięgam, że Fidylla walczy po słusznej stronie –  rzekła uroczyście, mając nadzieję, że wywarła pozytywne wrażenie. Wiedziała, iż warto, by radcy przekonali się do jej osoby i obdarzyli zaufaniem, gdyż każdy wielki władca potrzebował swych pomocników.

Podczas rady przekonała się, iż król naprawdę starannie dobierał swych ludzi. Każdy z nich wykazywał się mądrością i odpowiedzialnością, przez co nie mogła im nic zarzucić. Z początku nie byli przekonani co do jej uczestnictwa w Radzie, lecz pod wpływem wzroku króla, zdecydowali się trzymać nerwy na wodzy.

Gdy obrady zakończyły się, księżniczka odeszła do swej komnaty. Dopiero teraz poczuła zmęczenie spowodowane ilością emocji oraz wrażeń. Powieki same opadały jej na oczy. Dotarłszy do swej komnaty, zdjęła suknię i przywdziała nocną szatę. Ledwie wiedząc, co czyni, zległa na łożu, niemal natychmiast zapadając w sen.

***

Przepraszam za to opóźnienie, ale szkolne obowiązki mnie porwały. Uczciwie mówię, że teraz rozdziały mogą pojawiać się nieregularnie. Zmieniałam dywizy, jednak wattpad to anulował i już nie wiem, co powinnam zrobić, by tak nie było. Jak zwykle chętnie posłucham Waszych opinii i wszelkich uwag.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro