Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Lavena wpatrywała się niespokojnie w śpiącą Elowen. Policzki kobiety nadal pokrywała trupia biel, a każdy kolejny oddech przysparzał jej trudności. Lavena przez noc nie zmrużyła oka, martwiąc się o przyjaciółkę i czuwając, czy przypadkiem niczego nie potrzebowała.

Poza Elowen i Randhalem, Lavena nie miała nikogo sobie bliskiego. Pozostawał jej mentor - Edan, lecz on nie zawsze mógł poświęcić jej swój czas z powodu pełnionych obowiązków. Ona dobrze to rozumiała i nie miała mu tego za złe bowiem to Edan nauczył ją wszystkiego.

Od dłuższego czasu w gardle miała gulę nie do przełknięcia. Czuła się beznadziejnie bezsilna, czego świadomość przygniatała ją i równocześnie upodobniała do ludzi. Obawiała się, że straci kogoś, kto stanowił jej rodzinę. A ona zawsze chroniła tych, którzy wiele dla niej znaczyli. Jednakże niektórzy myśleli o niej jako osobie niezdolnej do miłości, pozbawionej wszelakich ludzkich uczuć.

Wyrobiła sobie reputację bezwzględnej oraz okrutnej, lecz ludzie i inne rasy rzadko pragnęły prawdy. Wystarczyło im to, o czym słyszeli z cudzych ust, aby powziąć o niej zdanie. Lavena wiedziała, że popełniła wiele błędów. Jej winy pozostaną z nią do końca, tak jak świadomość każdego odebranego życia.

Nieprawdą jednak była plotka, jakoby nie umiała kochać. Serce oddawała tylko tym, którzy zasłużyli na jej zaufanie. Była córką samego Hessana i przeżyła więcej lat niż wskazywałby na to jej wygląd, miała więc świadomość, iż większość ludzi dbała tylko o swoje korzyści. Wiedziała, że wielu z nich dla władzy, potęgi i bogactw dopuściłoby się najbardziej plugawych zbrodni. To sprawiało, iż nie potrafiła zaufać ludziom.

Z zadumy wyrwał ją słaby głos Elowen. Nadal miała zamknięte oczy, co utwierdziło Lavenę, że to senne majaki. Wsłuchała się w słowa, starając się zrozumieć. Nie udało jej się to jednak, ponieważ kobieta mówiła w niezrozumiały sposób. Nagle blondwłosa gwałtownie wstała. Oczy jej zdradzały przerażenie oraz konsternację. Niespokojnie spoglądała po pomieszczeniu, w którym się znajdowały.

– Elowen. To ja, Lavena. Już dobrze, to był tylko koszmar, nic ci nie grozi. –  Starała się, by jej głos zabrzmiał kojąco, lecz nie była pewna, czy zdołała nad nim zapanować. Myśli jej opanował chaos. Lavena nigdy nie widziała czegoś takiego.

– Lavena... – Elowen widząc półboginię, odsunęła się od niej, na pryczy, gdzie siedziała. Lavena nie wiedziała, co się stało. W wyrazie jej twarzy było coś dziwnego, czego jeszcze nigdy u Elowen nie widziała. Coś, co w zatrważający sposób przypominało obłęd.

– Co się stało? – zapytała zaskoczona. Nie rozumiała, co działo się z jej przyjaciółką. Potrząsnęła głową. – Zaczekaj tu – rzekła rozkazującym tonem, nie czekając na odpowiedź.

Opuściła pokój przydzielony tymczasowo Elowen i szybkim krokiem przemierzała korytarze, chcąc jak najszybciej znaleźć się w skrzydle leczniczym. Praktycznie wbiegła po schodach i popchnęła szerokie drzwi.

Na licznych pryczach leżało tylko kilka osób. Słyszała jęki i widziała krew. Do teraz nie zauważała, jak kruche było ludzkie życie, ponieważ nie chciała tego widzieć. Jednak, gdy nad bliską jej osobą wisiała groźba śmierci, to się zmieniło.

Otrząsnęła się, pamiętając, po co tu przyszła. Podeszła do jednej z pomocnic Aoife. Twarz jej nadal zachowała coś z dziecka, nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat. Ciemne warkocze podskakiwały przy każdym jej ruchu, zaś oczy były zaczerwienione, jak gdyby nie spała od dłuższego czasu. Lavena odchrząknęła, by zwrócić na siebie jej uwagę. Dziewczyna zerknęła na nią znudzona, lecz po chwili się zmieszała.

– Mistrzyni. – Skłoniła usłużnie głowę. – Zaszczytem jest dla mnie... – Lavena uciszyła ją ruchem ręki. Wiedziała, że większość jej podwładnych podziwiała ją i okazywała wiele szacunku, jednak wysłuchiwanie tego cały czas zwyczajnie ją męczyło.

– Pragnę widzieć się z Aoife. Zawołaj ją lub zaprowadź mnie do niej. Natychmiast – rzekła Lavena. Dziewczyna wyraźnie się zawahała.

– Aoife jest zajęta tworzeniem mikstur. Może... – Brunetka pod siłą spojrzenia Laveny zamilkła.

Darzyła szacunkiem bogów, ale córka Hessana napawała ją strachem. Oczywistym było, iż znała prawdę o jej pochodzeniu. Któż jej nie znał? Jednak według niej moc, którą władała Lavena, stanowiła niebezpieczeństwo nie tylko dla jej wrogów, lecz także najbliższych.

– Czy nie wyraziłam się wystarczająco jasno? – Młódka z trudem przełknęła ślinę. Doszła jednak do wniosku, iż bardziej niemiłym mógłby okazać się dla niej gniew mistrzyni niż Aoife. Nie chcąc jej rozzłościć, wykonała ruch dłonią, przekazując, by poszła za nią.

Wyszły z sali, gdzie leżeli ranni oraz chorzy, po czym zeszli w dół. Panowała tu ciemność zmącona jedynie przez świeczniki powieszone na ścianach, przez co uzdrowicielka z trudem dostrzegała cokolwiek. Do uszu docierał dziwny świst niewiadomego pochodzenia.

– Powiedz mi, gdzie znajduje się Aoife. Widzę twój strach – stwierdziła Lavena. Sama niezbyt dobrze znała tę część Zakonu, ponieważ rzadko tu bywała. Nigdy dotąd nie stoczyła takiej walki, by potrzebować pomocy.

– Niech mistrzyni idzie prosto, a przy trzecim rozwidleniu skręci w lewo. –  W jej głosie pobrzmiewała ulga.

Kobieta prędko doszła do wniosku, że pomocnica głównej uzdrowicielki była tchórzliwą osobą, o słabych nerwach. Pogardzała ludźmi, którzy nie robili nic, aby pozbyć się strachu ze swojego życia. Rozkazała dziewczynie wracać i zająć się swymi obowiązkami.

Lavena poszła według wskazówek młodej kobiety. W pewnym momencie wyraźnie usłyszała za sobą czyjeś kroki. Zmrużyła oczy, czekając aż ucichną, jednak to się nie stało. Wyjęła sztylet z pochwy i szybkim ruchem odwróciła się w stronę napastnika.

Z zaskoczeniem wypisanym na twarzy spojrzała prosto w głębię smoliście czarnych oczu. Stał przed nią mężczyzna, którego ponad wszelką możliwość, starała się unikać. Jego ciemne włosy jak zwykle były za długie, przez co niesfornie opadały mu na twarz.

– Mogłabyś odsunąć sztylet od mojej szyi? – Uniósł brew do góry, zaś ciemnowłosa bezwiednie opuściła broń. – Cieszę się, że tym razem mnie nie zabijesz – rzekł ironicznie Ravelyn.

– Lepiej ze mną nie pogrywaj. W każdej chwili mogę zmienić zdanie –  warknęła Lavena. Nie wiedziała, co on robił w tej części Zakonu. Wydało jej się to co najmniej podejrzane. – Czy ty mnie śledziłeś? – Zmarszczyła brwi. Mężczyzna posłał jej jedno ze swych słynnych kpiących spojrzeń.

– Rozkazałaś wojownikom stać na straży. Przydzielono mnie tutaj, więc jestem. – Ton jego głosu nie spodobał się Lavenie. – Zaczynam myśleć, że...

– Nie wiem, co myślisz i nie jest to moją sprawą. Zastanawia mnie tylko, dlaczego ważysz się na ironię w stosunku do mnie? – Ravelyn zobaczył w jej oczach niebezpieczne iskry, co tylko zachęciło go, by brnąć w to dalej. Zdawał sobie sprawę, iż igrając z ogniem, mógł się łatwo sparzyć, lecz nie umiał się powstrzymać.

– Pamiętajmy, że niektórzy z Zakonu pragnęli, abym to ja objął stanowisko mistrza. – Lavena widziała, że ta rozmowa go bawiła. Ona sama zaś czuła w dłoniach przeskakującą moc, nad którą w emocjach nie potrafiła zapanować. – Laveno? – szepnął czule Ravelyn.

– Nie rób tego. Postaraj się mnie zrozumieć. – Odwróciła od niego twarz, nie chcąc, by zobaczył wypisany na niej smutek. Mężczyzna westchnął ciężko. – Muszę iść. Lepiej dla ciebie będzie zapomnieć o mnie. – Starała się zabrzmieć obojętnie, lecz nie wiedziała, czy jej się to udało.

Nim Ravelyn zdążył cokolwiek powiedzieć, ona już szła dalej. W jej myślach zapanował chaos, którego nie potrafiła opanować. Kiedyś ona i Ravelyn tworzyli zgrany zespół. Przyjaźnili się, a walcząc razem, byli wręcz niepokonani.

Po jakimś czasie mężczyzna zaczął darzyć ją uczuciem, które ona odwzajemniała. Wiedziała jednakże, iż nie miało to znaczenia. Ravelyn był człowiekiem, a ona - półboginią. Jej życie trwałoby nadal, kiedy jego prędko zabrałaby śmierć. Nie chciała angażować się w coś, co zakończyłoby się w taki sposób. Pragnęła go nienawidzić, ale nie umiała. Kontrolowała każdego z podwładnych, nie potrafiła jednak zapanować nad własnym sercem.

Otrząsnęła się dopiero, gdy znalazła się pod drzwiami prowadzącymi do pomieszczeń należących do Aoife. Nie pukając, przekręciła okrągłą, zdobioną kryształkami gałkę, a następnie przekroczyła próg.

W powietrzu unosił się specyficzny zapach ziół, kwiatów oraz trujących roślin. Na kamiennych ścianach widniały wgłębienia, które służyły za półki. Stały na nich magiczne artefakty, nierzadko kryjące jakąś tajemnicę. Lavena przechodząc obok nich, przyglądała się im. Kamienie szlachetne mieniły się barwami tęczy, klucze sprawiały, że każdy, kto je ujrzał zastanawiał się, cóż takiego były w stanie otworzyć.

Kurzem pokryte księgi kryły w sobie wiedzę, jaką było dane poznać nielicznym. Sięgnęła po jedną z nich, lecz nagle poczuła przeszywający ból w stopie. Obok siebie ujrzała zgarbioną staruszkę odzianą w długą szatę ozdobioną geometrycznymi motywami. Jej twarz poorana była mnóstwem zmarszczek, a w dłoni widniała laska.

– Nie zasłużyłam na to – stwierdziła z urazą Lavena.

– To, że jesteś mistrzynią Zakonu, nie oznacza, że wolno ci ruszać rzeczy, które do ciebie nie należą. One widziały krwawe wojny bogów, rozgrywające się tysiące lat przed twym urodzeniem. – Wpatrywała się w nią przezroczystymi niemal oczyma. – Jednak nie przyszłaś tu po to. Chcesz wiedzieć, co dzieje się z Elowen. – Lavena skinęła głową.

– Tak. Czuwałam nad nią cały czas, lecz ona zachowywała się... Dziwnie. Przyśniło jej się coś, prawdopodobnie był to koszmar, ale moje obawy pojawiły się, gdy wstała i patrzyła na mnie z przerażeniem. – Przełknęła ślinę. – Nie rozumiem, co się z nią dzieje. Ty musisz to wiedzieć. Musisz.

Staruszka nie odpowiedziała, a tylko zmrużyła brwi w geście skupienia. Podeszła do pękatego kotła sporych rozmiarów, znajdującego się w środku groty. Pod nim płonął wesoło ogień, a ciemno błękitny dym unoszący się z niego otulił cały pokój. Aoife uważnie obserwowała eliksir, mamrocząc pod nosem słowa zaklęcia. Barwa z błękitnej stała się ciemnozielona, po czym jakby rozrzedziła się, ukazując postać.

Wpierw Lavena uznała, że to Elowen, bowiem miała ona takie same płowe włosy i jasne oczy. Rysy twarzy jednak były ostrzejsze, a suknia, w którą była odziana wskazywała na wysokie miejsce w społeczeństwie zajmowane przez kobietę.

– To była pilnie strzeżona tajemnica rodu Vrantes. – Aoife odchrząknęła. – Raz na trzysta lat rodziła się córa, posiadająca pewną moc. – Lavena starała się zrozumieć, o czym mówi kobieta, jednocześnie patrząc w głąb kotła.

Blondynka uderzająco podobna do jej przyjaciółki, nagle padła na ziemię bez sił. Miotała się, zupełnie jak gdyby starała się uciec od czegoś. Lavena złapała się za skroń. To nadal nie stanowiło wystarczającego wyjaśnienia.

– Aoife, mów bez tych wszystkich frazesów – nakazała ze zdenerwowaniem kobieta. Uzdrowicielka posłała jej karcące spojrzenie. – To oznacza, że Elowen odziedziczyła chorobę po którymś ze swych przodków?

– Jeśli pragniesz poznać prawdę, wykaż się cierpliwością. – Lavena powstrzymała się od prychnięcia. Przyszła tu tylko po to, aby dowiedzieć się, co grozi Elowen. – Moc ta podobno pochodziła od boga Firela, stworzyciela elfów oraz opiekuna przepowiedni i proroków.

Lavena doznała nagłego olśnienia. Odczuwając szok, musiała opaść na krzesło. Nie mogła uwierzyć, w to, co usłyszała. Zastanawiała się również, czy Elowen wiedziała. Jeśli tak, to dlaczego jej tego nie zdradziła...?

Istniała historia przekazywana z ust do ust od wielu wieków. Firel miał spotkać podczas wojny piękną kobietę, w połowie elfkę noszącą imię Ravell. Zakochał się w niej bez opamiętania. Nie zważał na Hessana, Azer oraz resztę bogów, chcących odwieść go od starania się o nią.

On wierzył, że spotkał prawdziwą miłość, w jego sercu więc zasiane zostało ziarno gniewu, które później zebrało okrutne żniwo. Ravell od zawsze otaczana była przez mężczyzn. Nie szukała miłości, a jedynie poklasku dla swej urody. Gdy zobaczyła, iż bóg chciał poświęcić dla niej wszystko, przyjęła go. Jednakże nie chciała wiązać się do końca życia, a on wręcz przeciwnie.

Tego feralnego dnia oświadczył się jej w magicznym lesie, stworzonym przez niego specjalnie dla niej. Ravell według legendy miała wytrącić mu z ręki pierścionek, który wpadł w kałużę wody, a następnie odejść. Firel wpierw wpadł w sidła rozpaczy, które silnie go spętały i nie pozwalały zapomnieć o zlekceważeniu, jakiego doznał. Pragnął dać jej wszystko, co mógł. A dla niej to nadal było za mało.

Rozpacz minęła, lecz gdy dowiedział się o jej zamążpójściu i córce, coś w jego sercu zbudziło się na nowo. Wtedy to dowiedział się, czym była zazdrość. To odebrało całą jego radość z życia. Niegdyś z wielką chęcią muzykował wraz z elfami, wróżkami i chochlikami. Po tym zdarzeniu wedle opowieści nigdy już nie dotknął żadnego instrumentu. Zatracił się w zazdrości tak bardzo, że zesłał klątwę na ród Ravell.

Ravell była tą, która przepowiedziała wojnę bogów. Usilnie próbowała ostrzec swój lud, lecz on nie chciał jej słuchać, uznając ją za szaloną. Kraj żył więc w nieświadomości, nie zaopatrzył się w broń ani nie przygotowywał ludzi do walki. Kiedy więc wojna nadeszła, byli zupełnie bezradni.

Kobieta zginęła, osłaniając swego męża własnym ciałem przed śmiercionośną strzałą. Firel widząc to, na powrót wpadł w sidła rozpaczy. Wyrzuty sumienia więziły go niczym klatka. Podobno zaczął płakać rzewnymi łzami, a ciało Ravell zmieniło się w błękitny, wiecznie kwitnący kwiat. Od tamtej pory bóg nie zdołał pokochać nikogo. Według legendy pragnął nawet zdjąć klątwę, lecz uczynił ją zbyt trwałą.

Co kilkaset lat w rodzie Vrantes miała rodzić się dziewczynka, potrafiąca w snach ujrzeć przyszłość. Obecnie nazywano to proroczą klątwą, ponieważ kobiety te za każdym razem były chorowite i nieszczęśliwie ginęły. Nie liczyło się to, czy miały świadomość klątwy, czy nie. Nawet, gdy dążyły do zmiany swego losu, on i tak je dopadał.

– Elowen jest następcą Ravell? – spytała Lavena, choć znała już odpowiedź. Nie rozumiała, dlaczego osoba tak dobrotliwa stała się ofiarą prastarych zatargów.

Kobieta pomyślała o Randhalu. Zakładając, iż sama Elowen o tym nie wiedziała, to on również. Dla mężczyzny żona oraz córka były oczkiem w głowie, elementem czyniącym jego życie pełne. Wbrew sobie wyobraziła sobie jego żal i smutek. Był najsilniejszym człowiekiem jakiego kiedykolwiek poznała, lecz to mogło go złamać.

Aoife odwróciła się tyłem do niej, sięgając po jedną ze starych ksiąg obłożoną czarną, jednolitą okładką. Mimo że nie powinna była tego robić, czuła litość w stosunku do Laveny. Chciała pomóc jej chociaż w taki sposób.

– Drogie dziecko... – Lavena wyczuła w głosie Aoife litość. Granat oczu po raz pierwszy od wielu lat zaszedł mgłą. To było dziwne. Jak dotąd zawsze udawało jej się spadać na cztery łapy niczym kot. A w niedalekiej przyszłości miało wydarzyć się coś, na co nie miała wpływu.

– Powiedz, że nie. Błagam. – Aoife w jej oczach zobaczyła czającą się desperację. Desperację kogoś, kto bał się zostać sam na świecie.

Aoife ze smutnym wyrazem twarzy sprawiającym, że jej zmarszczki jeszcze bardziej się pogłębiły, wręczyła jej tajemniczy wolumen. Lavena spojrzała na niego, a potem przekartkowała. Nie było w nim nic nadzwyczajnego, nie emanował też magią czy mocą.

– Co to jest? – spytała, mając nadzieję, że nie zabrzmiała nazbyt opryskliwie. Chociaż to ona pełniła funkcję przywódcy, nie chciała robić sobie wrogów bez powodu. Aoife niecierpliwie wyrwała jej z dłoni księgę i otworzyła na pierwszej stronie. Widniał na niej tytuł zapisany ozdobną czcionką.

– Kroniki rodu Vrantes – wyszeptała Lavena, nie wiedząc, co powinna powiedzieć. – Ukrywasz przed światem więcej, niż sądziłam. Dlaczego od razu po przybyciu moim i Elowen nie zdecydowałaś się mi tego pokazać?

Staruszka skuliła się w sobie. Półbogini domyśliła się, że zalała ją fala wspomnień. Lavenie czasem wydawało się, iż Aoife była tu od zarania dziejów i będzie trwać dłużej niż sam świat. Wiele lat temu nawet ona musiała być dzieckiem, miała rodzinę, tajemnice, nadzieje i marzenia.

– To nie jest odpowiednia historia na tę chwilę... Niechaj wystarcza ci, że powierzono mi ją w sekrecie. Osoba, która mi to dała, nie chciała pokazywać tego wszystkim. Ja spełniam jedynie ostatnią wolę tego człowieka. – Lavena skinęła głową.

Ostatnie życzenie było jednym z najważniejszych praw Zakonu Czarnego Miecza. Ten, kto go nie respektował, tracił wszelki szacunek. Nawet wrogowie polegli w walce mogli wyrazić je na głos, a dopiero potem zostali zabijani. Zasada ta jednak obowiązywała tylko w przypadku zaplanowanych pojedynków.

– Dziękuję ci. – Spojrzenie Aoife pod wpływem jej słów złagodniało.

– Nie wiem, czy ona ci pomoże. Przestudiowałam ją, lecz nie znalazłam sposobu, który uchroniłby przeklętą – rzekła szczerze uzdrowicielka. Lavena potrząsnęła przecząco głową.

– Kto wie? Księgi również mogą mieć swe tajemnice. – Mówiąc to, szczerze liczyła, że tak właśnie było z tą, którą trzymała w swych rękach.

– A teraz idź. Muszę wrócić do warzenia eliksiru, a mały błąd mógłby mnie wiele kosztować – wyprosiła ją, gestykulując. Na powrót stała się Aoife, którą znała Lavena.

Półbogini posłusznie opuściła grotę, kierując się do Elowen. Uczucie przygnębienia zastąpiła nadzieja. Wiedziała, że jeżeli istniał choćby cień szansy na ratunek dla Elowen, to ona za wszelką cenę będzie się o to starać.

Brunetka wkroczyła do Sali Reprezentacyjnej, w której panował istny chaos. Znajdował się tu tłum wojowników. Wielu z nich krzyczało, najwidoczniej kłócili się o coś. Inni mieli szeroko otwarte oczy, jakby byli w szoku.

Lavena chciała przejść na przód pomieszczenia. Jako mistrzyni miała obowiązek rozwiązywać wszelakie spory oraz konflikty. A to, co się działo wyglądało nazbyt poważnie, aby mogła to zignorować. Kiedy wreszcie udało jej się znaleźć na podwyższeniu, wszystkie oczy skupiły się na niej. Budziła respekt oraz szacunek, a jako córka boga wydawała się wręcz stworzona do swej roli. Powiodła wzrokiem po każdym z tu obecnych. Szepty ucichły, a wojownicy i wojowniczki uspokoili się.

– Niech z szeregu wystąpi osoba zdolna powiedzieć, co się wydarzyło – rozkazała donośnym głosem. Echo poniosło się po jaskini.

Z rzędu wyszła Damhnait. Wpatrywała się w Lavenę z pewnym rodzajem satysfakcji, co nie mogło wróżyć nic dobrego. Jej kocie oczy wyrażały rozbawienie.

– Jesteśmy tu, ponieważ któryś z naszych zobaczył przed chwilą bestię. – Lavena zmarszczyła brwi. Zdawała sobie sprawę, że Damhnait żywiła do niej tylko nienawiść. Jednakże nawet ona nie ważyłaby się na kłamstwo w stosunku do niej.

Lavena wpatrywała się w nią czujnym wzrokiem. Nie była pewna, czy nie była to jedna z jej gierek, mających na celu podważenie jej autorytetu. Za każdym razem musiała zastanawiać się, czy Damhnait była przeciwnikiem czy sojusznikiem Zakonu.

– Kto ją widział i czym ona jest? – zapytała rzeczowo. Potrzebowała konkretnych informacji. Wojownicy Zakonu nie mogli walczyć z czymś, czego zupełnie nie znali.

Lavena widziała, że Damhnait starała się maskować drapieżny uśmiech. Spojrzała na nią wrogo.

– Ravelyn ujrzał bestię, na zwiadach. Wraz z nim była Morgan. – Ravelyn oraz kobieta, z którą widziała go ostatnim razem wyszli naprzód. Skinęli jej głową.

Mistrzyni Zakonu odwzajemniła gest, oznaczający szacunek, czekając na wyjaśnienia.

– Zaszliśmy aż do Doliny Seani. Zaniepokoił nas dźwięk uderzająco podobny do ryku. Pomyśleliśmy, że to może być wyrośnięty selpard, ale się myliliśmy – rzekł Ravelyn, unikając jej spojrzenia. – To, co teraz powiem wyda się tobie, mistrzyni, niedorzeczne... Ta bestia wyglądała jak smok.

Lavena stanęła jak wryta. Nie było to możliwe, bowiem smoki dawno temu zostały uznane za gatunek wymarły. W przeszłości dało się je spotkać w niemal każdym zakątku świata. Jednak żądni zysku ludzie rozpoczęli polowanie na nie i stworzenia były zmuszone się ukrywać.

Salę na nowo ogarnęły dysputy. Ludzie nie potrafili uwierzyć, że smokom jednak udało się przeżyć. Istoty te zostały stworzone przez Hessana. Należały do elity zwierząt - potężne, majestatyczne i potrafiące posługiwać się magią. Lavena westchnęła. Dlaczego tyle zmartwień nagle spadlo jej na głowę? Nie wiedziała. Ujrzała w tłumie Edana, który wpatrywał się w nią czujnie. Wierzył słowom Ravelyna. Kobieta musiała ochronić Zakon, nieważne za jaką cenę.

Jeśli nawet smoki opuściły swe ukrycie, oznaczało to tylko jedno. Zbudzenie się mocy zdolnej zniszczyć świat ludzi. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro