Rozdział 23
Lavenie dłużył się czas w pałacu. To nie było jej miejsce na świecie i w przerwie między posiłkami nie wiedziała, czym powinna się zająć. Kurtyzanom nie pozwalano opuszczać ich skrzydła, nie mogła więc zająć się zwiedzaniem pałacu i zgłębianiem jego tajemnic. Bardzo chciała je odkryć, poza tym może zdołałaby dowiedzieć się, co dokładnie planuje Arthyen.
Frustracja ogarniała ją na myśl o tylu niewiadomych. Nie miała pojęcia, co zamierzał regent, obawiała się o Zakon, Ravelyna, Elowen i Randhala. Po raz pierwszy tak dotkliwie czuła, iż nie miała wpływu na pewne wydarzenia. Z każdą chwilą utwierdzała się również w przekonaniu, że zabójstwo Arthyena mogło być trudniejsze, niż przewidywała. Mężczyzna posiadał obecnie lepszą ochronę niż kiedykolwiek i mało kiedy dało się go przyłapać samego.
Westchnęła głęboko, siadając na fotelu i złączyła dłonie. Zabójstwo Arthyena nie miało oznaczać tylko jej osobistej zemsty. Po śmierci mężczyzny mieszkańcy Husanu odzyskaliby swobodę oraz wolność, przestaliby bać się o swoje rodziny i mogliby żyć, tak jakby sami chcieli... Półbogini dotąd nigdy nie czuła więzi z krajem, w którym żyła od urodzenia. Aby zrozumieć, że kocha Husan, wiecznie spowity śniegiem i lodem.
Regent był bowiem uosobieniem władcy zimnego i niedbającego o poddanych. Dbał wyłącznie o siebie i potrzebnych mu szpiegów. Nakazał rewizję wszystkich pałacowych ludzi, którzy kiedykolwiek mu się narazili. Lavena mogła jedynie domyślać się, że nawet jeśli nie odnalazł niczego niepokojącego, jego ludzie podrzucali do ich domostw niebezpieczne, zakazane przedmioty. Rozkazał dzieciom pracować fizycznie, a rodziny nieprzestrzegające tego nakazu skazywał na śmierć. Wprowadził także dekret dyskryminujący krasnoludy i zakazał ludziom „mieszania się z nimi" uzasadniając to gorszą krwią potomków takich par.
Przez jego pragnienie władzy niewinni skazani byli na cierpienia. Lavena nie potrafiła pojąć, dlaczego postępował w ten sposób, ponieważ nie wierzyła w zło wrodzone. Każdy, nieważne jakiej rasy, krył w sobie tyle samo dobra co zła. I każdy mógł wybrać drogę, jaką będzie podążał. Lavena miała świadomość, że ona również skrzywdziła wielu ludzi i nie wypierała się tego. W większości jednak było to podyktowane dobrem Zakonu Czarnego Miecza. Zaś regent po morderstwie dokonanym na prawowitym władcy pastwił się nad poddanymi Husanu dla czystej przyjemności.
Otrząsnęła się z zamyślenia i wyjrzała przez okno. Dzień chylił się ku zachodowi, na firmamencie lśnił już księżyc, któremu towarzyszyły gwiazdy. Niebo powoli przywdziewało granatowy płaszcz, a chmury niemal całkiem przewiał wiatr. Góry w oddali prezentowały się nader majestatycznie, przypominając o tym, że stworzenia ziemskie były niczym. Kolejny dzień dobiegał końca, a Lavena odnosiła wrażenie, że nie zdołała uczynić nic pożytecznego.
Znienacka do szyby podleciał kruk, co zaniepokoiło Lavenę. Półbogini miała niemal pewność, iż był to ten sam ptak co poprzednio. Tym razem zdawał się spokojniejszy niż poprzednio, więc Lavena zdecydowała się podejść. Spojrzała nań pytająco, pamiętając jednak o zachowaniu ostrożności. Nie wiedziała, czego się spodziewać. Kruk ten patrzył na nią oczyma wyglądającymi na inteligentne, jednakże nadal nie domyślała się, czyim posłańcem mógłby być. Dlaczego tu przylatywał? W dziobie nie miał wszak żadnego listu.
Nagle stało się coś, czego Lavena się nie spodziewała. Nagle kruk zaczął się przekształcać, jego kości gwałtownie rosły. Oniemiała kobieta otworzyła lekko usta, nie pojmując, co się właśnie zdarzyło. Za szybą stał nie kto inny, a Mściciel. Obejrzała się za siebie, wrota do jej komnaty były szczelnie zamknięte. Drżącą dłonią przekręciła gałkę, by wpuścić mężczyznę.
Jego włosy wyglądały niczym uosobienie nieładu, do czego zapewne przyczynił się szczególnie porywisty dziś wiatr. Granatowa koszula była pognieciona podobnie jak nogawice. W oczach dostrzec się dało determinację oraz powagę.
– Kim ty jesteś? – zapytała cicho Lavena, nie potrafiąc powstrzymać ciekawości. Rzadko kiedy umiała ugryźć się w język, poza tym wolałaby wiedzieć, z kim przyszło jej współpracować.
– Pozwól, że zignoruję to pytanie – mruknął widocznie niezadowolony. – Mamy do omówienia stokroć ważniejsze sprawy. – Lavena skinęła głową, postanawiając nie wypytywać. W odpowiednim momencie na pewno odkryje tę tajemnicę. – W ostatnich dniach dowiedziałem się dwóch ważnych dla nas rzeczy. Regent porwał księżniczkę Galienu, Asmenę.
Lavena pokiwała głową, wciąż mając w głowie ich ostatnie spotkanie, o ile można było to tak określić. Obecnie miała przynajmniej pewność, że jej podejrzenia się sprawdziły.
– Wiadomo dokładnie dlaczego to uczynił? – zapytała rzeczowo.
Widziała kilka możliwości. Przede wszystkim porwanie księżniczki mogło przysłużyć mu się pod względem politycznym. Wystarczyłoby szantażem wymusić na Galienie współpracę z nim, a jego wygrana w wojnie stanowiłaby pewnik. Drugą opcją, którą brała pod uwagę, był okup, chociaż to nie opłacałoby się Arthyenowi. Ewentualna była również zemsta za znieważenie go na początku jego władzy. Arthyen uwielbiał mścić się na innych za wszelkie swoje krzywdy i stanowiło to wręcz obsesję.
– Ludzie plotkują, że pragnie wziąć ją za żonę. – Lavena zakrztusiła się, nie mogąc w to uwierzyć. Nie dało się przewidzieć, co uczyni regent, ale nie spodziewała się czegoś takiego. – Nie wiem, dlaczego zamierza to uczynić. – Pokręcił głową Mściciel, najwidoczniej dostrzegając pytanie w jej oczach.
Lavena przygryzła wargę. Trybiki w jej głowie działały prężniej niż kiedykolwiek i ostatecznie doznała olśnienia. Małżeństwo Arthyena z Asmeną oznaczałoby formalne połączenie Husanu oraz Galienu i nic nie byłoby w stanie go zerwać. Spojrzała na mężczyznę, który nadal nie miał pojęcia, co działo się w jej umyśle.
– Ja chyba wiem, co może to znaczyć – rzekła niepewnym głosem. – Pomyśl przez moment. Zawieranie małżeństw od zawsze miało znaczenie polityczne w dynastiach królewskich. W ten sposób Galien i Husan będą musiały współpracować, a regent umocni swą pozycję, ponieważ stanie się księciem.
Mściciel pokiwał powoli głową. Teraz jego działania nabierały sensu, gdyż zyskując tytuł księcia, z łatwością mógł stać się królem, nie wszczynając rewolucji. Lavenę przeszedł dreszcz na myśl o tym, co działoby się w Husanie, gdyby Arthyen został prawowitym władcą.
– Nie możemy na to pozwolić – rzekła pewnym głosem półbogini. – Co mam robić dalej, masz jakiś plan?
– Regent z pewnością mówił kurtyzanom o balu, na którym wybierze królową. Moi ludzie dopilnują, by czarodzieje mu służący nie mogli pojawić się na balu. Bez nich będzie bezbronny.
– A wtedy zaatakujemy – dopowiedziała kobieta, rozumiejąc, do czego zmierzał.
Mściciel spoglądał na nią ponuro, co z pewnością nie znaczyło nic dobrego. Przymknął oczy, pod którymi malowały się wory od zmęczenia. Lavena wręcz obawiała się zapytać, czy było coś jeszcze.
– Jest coś jeszcze. Jeden ze szpiegów powiedział mi o tajnej broni regenta. Niestety nie wiemy, czym ta broń jest ani w jaki sposób działa.
Z wrażenia Lavena była zmuszona usiąść. Nie domyślała się nawet, jaką broń władał Arthyen, w jej umyśle jednak rozbrzmiał echem głos Damhnait: Strzeż się, Laveno, bowiem jesteś ostatnią mistrzynią Zakonu. Wiedziała. Musiała wiedzieć, że regent dysponował jakąś silną bronią, choć może niekoniecznie miała świadomość, co to dokładnie było. Tuż przed tym, jak zginęła, jej głos brzmiał jednak bardzo pewnie. Zapewne znała dokładnie jego plany i z premedytacją zdradzała Zakon, pomagając Arthyenowi we wszystkich jego działaniach.
– Ostrzegała mnie... Nie wierzę. – Bezsilna opadła na fotel.
Niespodziewanie zmęczenie dało jej się we znaki tępym pulsowaniem w skroni. Lavena przycisnęła dłoń do czoła. Po raz kolejny poczuła na swych barkach ciężar tytułu mistrzyni, a przecież tyle osób na nią liczyło. Ludzi, którzy z własnej woli wybrali ją na swą przywódczynię. Nie pozwoli na zniszczenie Zakonu, gdyż to było jedyne miejsce, które mogła zwać domem. Tam nie musiała udawać kogoś, kim nie była. Co równie ważne Edan wierzył w nią, nawet w najgorszych sytuacjach, które wydawały się bez wyjścia. Owszem, nie żył, ale to on w miarę swych możliwości zatroszczył się o nią i sprawił, że znalazła się tu gdzie, dziś była. Jeśli by go zawiodła ze wstydem spoglądałaby w przyszłości w lustro.
– Jest coś jeszcze, ale to dobra wiadomość. Nie wiem, czy dotarły do ciebie wieści, iż książę Orgorn wraz z małżonką i kilkoma zaufanymi ludźmi wyprawiło się po Nuriel. Jeśli przeżyją i im się uda, zapanuje pokój – rzekł i choć próbował to ukryć, w jego głosie brzmiała nadzieja. Lavena miała świadomość istnienia Nuriel, lecz nie wiedziała, gdzie się obecnie znajdowało. – Pójdę już. Za pięć dni tu wrócę, jeśli dowiem się czegoś nowego – rzekł, po czym wyszedł na balkon i przemienił się w kruka. Lavena już tego nie widziała, ponieważ przysiadła przy toaletce.
Czuła, jak przygniatało ja zmęczenie i niepewność wzrastała w jej umyśle. Mimochodem zerknęła na swe odbicie w lustrze, zastanawiając się, co powinni począć teraz. Gdyby urodziła się człowiekiem zapewne jej twarz pokrywałaby sieć zmarszczek. Życie już wiele razy obeszło się z nią okrutnie.
Nigdy nie ukrywała przed sobą prawdy, bowiem zwykła kierować się rozumem. Miała świadomość beznadziejnej sytuacji, w jakiej się znalazła i nie wiedziała, jakim sposobem naprawić to wszystko. Jedno było pewne, nie podda się. Jej duma nie pozwoliłaby na to, nie mogła dać satysfakcji Arthyenowi.
Chwila upłynęła, nim wstała. Otrzepała suknię z pyłków kurzu, po czym podeszła do szafy i ją otworzyła. Musiała, choć na moment, opuścić pałac, odetchnąć świeżym powietrzem. Liczyła, iż to odświeży jej umysł i wówczas wpadnie na rozwiązanie kolejnych problemów. Chwyciła długą pelerynę ze srebrnym zapięciem pod szyją i wdziała na siebie. Opuściła pomieszczenie, kierując się wedle wcześniej danych przez Fanny wskazówek. Strażnicy pełniący wartę przy wrotach spojrzeli po sobie, lecz jeden z nich otworzył drzwi.
Mroźne powietrze otuliło ją, przynosząc upragniony spokój. Po firmamencie płynęły białe obłoki, gdzieniegdzie dało się zauważyć idealny błękit nieba. Słońce nieśmiało przebijało się przez chmury i chwilowo nie padał śnieg. Natura nie zważała na świat ludzi, na to, że niedługo tysiące żyć zostanie odebranych w niesłusznej sprawie.
Niedaleko siebie dostrzegła Fanny. Dziewczynka przyglądała się niebu z nieobecnym wyrazem twarzy. W jej oczach widoczny był smutek, który uderzył Lavenę. Półbogini pomyślała, że w jej wieku już nie miała domu i została całkiem sama na świecie. Fanny musiała czuć to samo co ona wówczas, a żadne dziecko nie zasłużyło na taki los. Dzieci były niewinne i płaciły za błędy dorosłych.
Lavena delikatnie dotknęła jej ramienia i ujrzała, jak zaduma na twarzy Fanny zniknęła.
– Wybacz, nie zauważyłam cię – powiedziała Fanny, uśmiechając się przepraszająco.
– Nic się nie stało, naprawdę. – Lavena odwzajemniła uśmiech. – Powiedz, jak długo tu jesteś?
– Dwa lata – odparła Fanny, unikając wzroku Laveny. – Ledwo pamiętam, jak to było poza pałacem. Pamiętam biedę i brak jedzenia, ale tam byłam wolna. – W jej oczach wezbrały łzy, które szybko otarła dłońmi. - Czy... Czy myślisz, że zrobiłam coś złego i dlatego tu jestem? Może to bogowie mnie ukarali.
Lavena spojrzała na nią z żalem. Cierpienie od zawsze ją otaczało, być może to ona sama je przyciągała, lecz nigdy nie potrafiła spokojnie obserwować krzywdy dzieci. Musiała uwolnić Fanny spod jarzma Arthyena. Krótko się znały, jednak nie miałaby sumienia zostawić jej tu.
– Nie, Fanny. Znalazłaś się tu przez złe czyny złych ludzi. Nie zrobiłaś nic, za co mogłabyś zostać ukarana, jestem tego pewna. – Lavena niepewnie położyła dłoń na ramieniu dziewczyny. – Czasem tak się dzieje, że dobrych ludzi spotyka wiele złych rzeczy. Chcesz poznać pewną tajemnicę? – W odpowiedzi Fanny pokiwała skwapliwie głową. – Próby czynią nas silniejszymi. Nie zawsze wychodzi się z nich bez blizn, lecz jeśli przetrwasz, oznacza to, że jesteś silna.
– Sądzisz, że jestem silna? – zapytała z wyraźnymi wątpliwościami Fanny. – Mi się zdaje, że nie masz słuszności. Inne kurtyzany drwią ze mnie, odbierają mi jedzenie... – Lavena pokręciła głową.
– Nie mówię o sile fizycznej, ale o tej, która jest w tobie głęboko ukryta. Gdybyś była słaba, nie przetrwałabyś tu tygodnia – stwierdziła szczerze półbogini. Fanny zamilkła, widocznie zastanawiając się nad słowami kobiety.
– Dziękuję – odparła cicho Fanny. – Mam do ciebie pytanie, ale nie jest one zbyt taktowne.
– Pytaj mnie, o co zechcesz.
– Czy pochodzisz z Husanu? Wiesz, większość ludzi ma tu jasne włosy, a twoje są czarne. –Lavena spojrzała na nią i roześmiała się.
– Mój ojciec nie urodził się w Husanie. To skomplikowane, kiedyś ci to wyjaśnię – zapewniła Lavena, na co usta Fanny wygięły się w grymasie.
– Wyjaśnisz mi to, gdy będę starsza? To chciałaś powiedzieć? – W jej głosie pobrzmiewał zawód.
– Nie. Gdybym wyjawiła ci prawdę, naraziłabym cię na niebezpieczeństwo. – Lavena zmarszczyła brwi. – Nie uważam cię za głupie dziecko, bądź tego pewna.
Na twarzy Fanny po raz pierwszy od ich spotkania wykwitł szczery, promienny uśmiech.
Rozmawiały, póki niebo nie spowiło się w granat. Wówczas jeden ze strażników kazał im gestem dłoni wejść do środka. Wykonały polecenie ze spuszczonymi głowami, by przypadkiem nie dostrzegł na ich twarzy ni cienia uśmiechów. Kurtyzany nigdy nie powinny zwracać na siebie uwagi obcych mężczyzn.
Wewnątrz pałacu obie rozdzieliły się, ponieważ ich sypialnie leżały dość daleko od siebie. Lavena zirytowana chwyciła skrawek sukni, by nie potknąć się o materiał.
Przekroczyła próg swej komnaty i natychmiast zauważyła Sevi. Służka przywitała Lavenę skinieniem głowy. Półbogini bez zbędnych pytań usiadła naprzeciw lustra i pozwoliła Sevi wyjąć ze swych włosów spinki podtrzymujące misterną fryzurę.
Sevi prędko pomogła Lavenie przebrać się w strój nocny, po czym wyszła, nie pozwalając półbogini nic rzec. Lavena nawet nie poczuła irytacji, gdyż domyślała się, że Sevi nie miała dobrego dnia. Szanse na poprawę życia czy awans społeczny w jej sytuacji niemal nie istniały. Kobieta domyślała się również, że jako ktoś bez statusu i odpowiedniego rodowodu była nikim i tak ją traktowano. Jednakże blizna i siniaki na twarzy wskazywały na to, że ktoś naumyślnie ją krzywdził.
Przez moment przez głowę przemknęła jej myśl, iż mogłaby namówić ją do wstąpienia do Zakonu. Wpierw jednak musiała zniszczyć Arthyena. Dopiero wtedy będzie miała możliwość pomóc słabszym od siebie. Potarła oczy, gdyż powieki mimowolnie opadały. Każdy dzień spędzony w tym miejscu był trudny i pełen lęku, nic zatem dziwnego, że dokuczało jej zmęczenie. Ledwo położyła się na łożu, okryła pościelą i prawie od razu zasnęła.
***
Uchyliła powieki i wnet poraziło ją światło, przed oczami zamajaczyły mroczki, ale znikły tak szybko jak się pojawiły. Rozejrzała się wkoło i zorientowała się, że znajdowała się w sali tronowej pałacu Husanu. Stała na środku pomieszczenia, a dłonie miała skute. Zauważywszy to, dostrzegła również, iż miała na sobie zbyt skąpą suknię.
Spojrzała w stronę, gdzie powinny znajdować się trony władców. Rzeczywiście, były tam, a miejsce króla, ku jej przerażeniu zajmował Arthyen. Na głowie lśniła złota korona wysadzana najpiękniejszymi kamieniami szlachetnymi. Wzdrygnęła się na widok jego ust rozciągniętych w szerokim uśmiechu. Obok niego, na drugim tronie spoczywała Asmena z idealnie ułożonymi włosami i pięknie leżącą, srebrną suknią. Jednakże w jej oczach tkwiła pustka.
Lavena próbowała ruszyć dłońmi w kajdanach, ale nie było to możliwe. Oddychała z trudem, nie wiedząc, czego powinna się spodziewać.
Zewsząd docierały do jej uszu rozmowy i śmiech tłumu. Arthyen skinął głową na jednego ze strażników.
– Wpuść ich – rozkazał Arthyen, widocznie zniecierpliwiony.
Wartownik bez słowa otworzył wrota, przez które wkroczył ciąg więźniów. Wszyscy mieli skute dłonie, lecz to ich oczy przyciągnęły uwagę półbogini, bowiem zamieniły się one w puste otchłanie tak jak u Asmeny. Gdy ujrzała wśród więźniów Ravelyna odzianego w łachmany poczuła się, jakby jej serce przeszyła śmiercionośna strzała. Tuż za nim szedł mężczyzna z toporem. Kat, jak uświadomiła sobie Lavena.
Oddychała coraz prędzej, ale czuła, że brakło jej powietrza. Wolała Ravelyna po imieniu, lecz mężczyzna zdawał się jej nie poznawać. Lavena przez łzy, ledwo dostrzegała, co działo się wkoło.
– Nie, nie, nie. – Gula w jej gardle rosła z każdą chwilą. Spojrzała na Arthyena, nie zważając na jego pełen satysfakcji wyraz twarzy. – Zrobię wszystko, zabij mnie. Oszczędź go, błagam.
– Śmierć byłaby dla ciebie wybawieniem. A ja przysięgłem, że stworzę ci najgorsze piekło, tu, na ziemi. – Lavena była pewna, że zauważyła błysk szaleństwa w jego oczach. – Będziesz półboginią, która umrze jeszcze za życia. – Brzmiał niczym wąż, który szykował się do ugryzienia ofiary. – Podaj mi miecz, kacie, i uwolnij go z kajdan. – Wskazał na Ravelyna, jakby był nic niewart. Ravelyn bez sprzeciwu stanął przed Arthyenem. – Klęknij przed swym władcą. – Splunął na niego.
Ravelyn uczynił to, co mu kazano i wbił wzrok w podłogę. Arthyen pogładził miecz, nadal wbijając wzrok w Lavenę. Znienacka, bez ostrzeżenia wbił miecz w tułów Ravelyna, tak głęboko, że przeszedł na wylot. Szkarłat krwi splamił wcześniej lśniącą podłogę, tak samo jak dłonie Arthyena.
Powietrze rozdarł krzyk półbogini. Ledwo docierał do niej przerażający śmiech Arthyena, który napawał się jej cierpieniem. Głos Laveny zdradzający cierpienie nadal niósł się echem po wielkiej sali.
***
Lavena gwałtownie podniosła się do pozycji siedzącej. Rozejrzała się prędko, nie mogąc uspokoić przyspieszonego oddechu. Dłońmi odgarnęła włosy wpadające do oczu. Nie potrafiła powstrzymać szlochu, ponieważ wiedziała, że sen niekoniecznie musiał być tylko snem.
Co jeśli Hessan pozwolił jej ujrzeć przyszłość? To jedno pytanie tłukło się w umyśle i sprawiało, że łzy płynęły tak rzewnie. Nie wyobrażała sobie życia bez Ravelyna, bowiem szczerze go kochała. Wiedziała, że to było absurdalne. Jeszcze kilka tygodni temu sądziła, że lepiej postąpi, pozostając samotna. Jednakże miłość obróciła jej świat do góry nogami, uczyniła życie Laveny znacznie lepszym i pełniejszym. Jej serce niechybnie zostałoby złamane, gdyby jego spotkała śmierć.
Ciemność otaczała ją, nie pozwalając odetchnąć ani o sobie zapomnieć. Wrogowie czaili się wszędzie, a Lavena mało komu mogła zaufać. Utraciła poczucie bezpieczeństwa, gdy Zakon został zdradzony, ale z każdym dniem coraz trudniej było poruszać się na oślep wśród cierni. Jedna zła decyzja kosztowałaby ją życie. W tym momencie Lavena tylko czekała na przebłysk jasności, lecz było to daremne. W pałacu wroga nie istniało coś takiego, zewsząd wdzierało się tu zło i cienie.
Nadal czuła dreszcze przechodzące przez całe ciało. Wiedziała, że nie zdoła już zasnąć. Nie była pewna, czy Ravelyn nie znajdował się w ogromnym niebezpieczeństwie i miała wyrzuty sumienia, że zostawiła go samego. Co jeśli Damhnait nie była jedyną zdrajczynią w Zakonie? Arthyen potrafił być nader przekonujący, kiedy chciał i niejeden ulegał jego woli. A jeśli rzeczywiście władał potężną bronią, o której nie wiedzieli zupełnie nic?
Po raz pierwszy pragnęła spotkać się z Hessanem. Tylko po to, by dowiedzieć się prawdy i odzyskać spokój. On jednak nie zdradziłby jej prawdy, ponieważ dawno temu uznał, iż lepiej dla wszystkich będzie, jeśli bogowie postarają się nie mieszać w sprawy śmiertelnych.
– Hessanie, wiem, że nie możesz powiedzieć mi prawdy – powiedziała z żalem. – Jednak zrób wszystko, by Ravelynowi nie stała się krzywda lub pozwól mi go uchronić przed złem, proszę. Choć raz zrób to, co słuszne i nie zawiedź mnie.
Nie spodziewała się odpowiedzi, a mimo to wyjrzała przez okno. Niebo jednak wyglądało zwyczajnie, jedynie chmury przysłaniały jego granat. Lavena objęła się rękoma i westchnęła ciężko. Podeszła do świecy ustawionej w wiszącym na ścianie świeczniku i przyłożyła do niej dłoń. Przymknęła oczy i skupiła się na przyzwaniu swych mocy. Otworzyła oczy i zauważyła błękitne płomienie. To była magia w najczystszej istniejącej formie. Żywioł, który w złych lub niepewnych rękach mógł uczynić ogromne szkody. Jedynie siła woli pozwalała Lavenie go kontrolować. Zwykle jednak starała się go nie nadużywać.
Dotknęła palcem wskazującym knota, odsunęła dłoń, a ogień zniknął. Płomień pozostawiony na świecy szybko przybrał zwyczajny, czerwony kolor. Wyjęła z zamkniętej na klucz szuflady etażerki księgę o rodzie Vrantes. Dotąd nie zdołała znaleźć ani jednej informacji, która zdawałaby się dla niej pożyteczna. Doprowadzało ją to do szewskiej pasji i przypominało, kruche było ludzkie życie. Między życiem bogów a ziemskich stworzeń widziała pewną, ważną różnicę. Życie ludzkie było jak najprawdziwsze światło płonące jasno i intensywnie, ale szybko gasło. Egzystencja bogów zaś przypominała długotrwały, niegasnący płomień, przez co nierzadko stawali się oni zgorzkniali.
Wpatrywała się w świecę i zacisnęła wargi. Elowen była zbyt dobra dla tego świata, Lavena nie wątpiła w to. Właśnie dlatego jednak musiała ją ocalić. By uratować przyjaciółkę wpierw musiała pozbyć się Arthyena.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro