Rozdział 17
Przez okna sypialni Asmeny wpadały promienie słońca, rozświetlając pomieszczenie. Księżniczka przewróciła się na drugi bok na swym jakże wygodnym łożu. Ziewnęła, marząc o powrocie do snu. Jako księżniczka nie miała jednak możliwości dysponować swym czasem.
Do jej uszu dotarło pukanie. Zezwoliła na wejście i, tak jak się spodziewała, próg komnaty przekroczyła Kerra. Asmena usiadła, po czym przetarła oczy.
– Czas wstać, wasza wysokość – rzekła na powitanie uśmiechnięta Kerra. Asmena nie podzielając entuzjazmu przyjaciółki, spojrzała na nią spod zmarszczonych brwi. Poczuła bolesne ukłucie w skroni.
– Jest zbyt wcześnie. Poza tym boli mnie głowa – wymamrotała cicho, przecierając oczy dłońmi. – Przekaż rodzicom, że nie zjawię się na śniadaniu. – Służka zatrzymała się wpół kroku i spojrzała na nią z uniesioną brwią.
– Nie masz zbytniego wyboru. Twoi rodzice nalegali.
Asmena ponownie uchyliła powieki i spróbowała się podnieść. Syknęła, czując uderzenie bólu. Ostatnio działo się to coraz częściej i nie wiedziała, czym było spowodowane. Matka już nieraz sprowadzała do niej uzdrowicieli, lecz żaden z nich nie potrafił nic ustalić.
– Skoro muszę iść, pójdę – rzekła z niezadowoleniem księżniczka.
Podniosła się z trudem, co z niepokojem obserwowała garderobiana. Kerra pomogła Asmenie przywdziać na siebie oficjalny strój, a następnie uczesała i upięła jej włosy. Miała na sobie suknię o bordowej barwie odsłaniającą ramiona i eksponującą wdzięki. Długie brązowe włosy ułożone były w misternego i skomplikowanego koka. Przejrzała się w lustrze z dumą pomimo złego samopoczucia.
– Wiadomo mi tylko, że po królewskim śniadaniu na dworze zjawi się ktoś ważny. Nie udało mi się jednak dowiedzieć, kim jest ta osoba – powiedziała służąca, odrzucając warkocz do tyłu. – Kto wie, może nadszedł dzień, w którym poznasz swego męża? – Roześmiała się Kerra, chociaż zdawała sobie sprawę, że dla Asmeny to nieprzyjemny temat. Córka Lanfeara zgromiła ją wzrokiem.
Lubiła Kerrę, lecz ta nie zawsze potrafiła ją zrozumieć. Nie rozumiała obowiązków królewskiej córki, która przez całe życie musiała iść, nie potykając się o żadną z przeszkód. Choć nie mogła się skarżyć, czasem przysparzało jej to wielu trudności. Oczy całego ludu były zwrócone właśnie na jej rodzinę, nie mogła sobie więc pozwolić na słabość czy niedociągnięcia. Musiała reprezentować sobą doskonałość, piękno, mądrość i rozsądek, a równocześnie być władczą i zdecydowaną. Los służącej zaś nie obchodził państwa. Było to smutne, ale jednocześnie jakże prawdziwe.
Biedota mogła mieć coś, o czym Asmena marzyła. Mogła odnaleźć miłość i szczęście. Nikt nie mówił im, kogo powinni byli poślubić, bowiem posiadali wolność. A ona, która nosiła diadem, była związana tradycją i polityką. Prawdziwie obawiała się momentu, gdy rodzice oznajmią jej, iż znaleźli odpowiedniego kandydata na jej męża. Wszak nie była rzeczą, którą można sprzedać. Posiadała serce kryjące wiele uczuć.
Poza tym nie chciała stanowić karty przetargowej decydującej o sojuszu. Od dziecka przygotowywano Asmenę do roli małżonki, a ona nie mogła się z tym pogodzić. Jak miałaby się pogodzić z tym, że w przyszłości musiała wyjść za nieznanego jej człowieka? I to wszystko w imię polityki. W rodach królewskich stanowiło to nader częstą praktykę, ale to, że coś stanowiło tradycję, wcale nie oznaczało, że było słuszne.
Nadal nie wiedziała, co czuła do Aidana. Jej uczucia były tak skomplikowane, jakby znalazła się w labiryncie i nie mogła odnaleźć odpowiedniej drogi. W sercu zapanował chaos, którego nie umiała zrozumieć. Wtedy, na przyjęciu zaręczynowym, jego widok coś w niej poruszył. Coś, co jak miała wrażenie, umarło dawno temu wraz z jego odejściem.
Tego dnia, kiedy zostawił Asmenę samą, zranił ją do żywego. Ciągle miała w pamięci chwilę, gdy zamknęły się za nim drzwi. Sądziła, że wróci. Dotąd nie dawał jej powodów, aby wątpiła w jego miłość. Wręcz przeciwnie, zawsze był blisko niej i troszczył się o nią jak nikt inny. Przy nim czuła się najważniejsza. A gdy obecnie przypominała sobie namiętne pocałunki, jakie dzielili, nie mogła powstrzymać rumieńca oblewającego policzki.
Potrząsnęła głową, karcąc się za swe myśli. Dla Aidana najwidoczniej nie znaczyła tak wiele, jak jej się zdawało, skoro ją zostawił. Domyślała się, iż roztrząsanie tej sprawy po raz kolejny było bezsensowne. Rozdrapywała bowiem w ten sposób ranę, która ledwie co się zrosła. Poza tym nie mogła zmienić biegu ich uczucia, które najwidoczniej było skazane na śmierć. Najwidoczniej ich los został dawno temu zapisany w gwiazdach, a ona powinna pogodzić się z tym, że ich miłość umarła.
Pożegnała się z Kerrą, na co tamta skinęła głową i opuściła jej komnaty. Asmena usiadła na jednym z foteli i odetchnęła kilka razy. Wiedziała, że musiała zachować spokój przy rodzicach, szczególnie przy ojcu. Nie zniosłaby jego politowania. Ostatnio już się przy nim roztkliwiła, a on potraktował ją protekcjonalnie, jak gdyby była ledwo odstającym od ziemi małym dzieckiem.
Otarła łzy i przybrała maskę obojętności na twarz. Wiele ją to kosztowało choć już dawno powinna mieć tę umiejętność opanowaną. Zdawała sobie sprawę, że kolejny wybuch rozpaczy mógł jej zaszkodzić lub ośmieszyć, a tego nie chciała. Wstała i podniosła wysoko głowę, po czym wyszła z pomieszczenia.
Skierowała się niezbyt spiesznym krokiem do ogromnej sali, która służyła za jadalnię. Widok ojca skutecznie ją zniechęcał. Nie rozumiała Lanfeara. Czyniła wszystko, byle go zadowolić i dorównać swemu bratu. To zawsze jednak było za mało. Nie doceniał jej starań, zdawałoby się, że zupełnie ich nie dostrzegał lub dostrzegać nie chciał.
Z ciężkim sercem zapukała do złoconych wrót, które chwilę potem otworzyli strażnicy. Skłoniła się lekko w stronę swych rodziców. Lanfear nie zwrócił uwagi na przyjście Asmeny, zaś matka wbiła w nią pełne troski spojrzenie.
Jeden z służących odsunął dla Asmeny krzesło przy długim stole. Przytrzymując suknię, usiadła. Rodzice wydawali się myślami gdzie indziej. Zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc co właściwie się działo. Przedłużająca się cisza irytująco dudniła jej w uszach.
– Lanfearze, powiedz jej. – Vanora przerwała ciszę opanowanym głosem. Asmena jednak patrząc na nią, widziała podkrążone oczy, które musiały być wynikiem nieprzespanej nocy.
– Wojna nie jest już przyszłością – powiedział powoli mężczyzna. Asmena zagryzła wargi, mając przed oczyma najczarniejsze obrazy wprost z koszmaru. – Ona już się rozpoczęła. I jak się okazało, nie tylko ziemskie stworzenia będą brać w niej udział. – W jego głosie pobrzmiewała śmiertelna wręcz powaga.
– Co to oznacza? – spytała natychmiast zbita z tropu Asmena.
– Wiesz zapewne, że dwa dni temu odbył się ślub w królewskiej dynastii Saraenu? – Kobieta skinęła w odpowiedzi głową. – Na wesele niespodziewanie wtargnęła bogini, która dawno temu została skazana na banicję z Tralgonu przez Hessana. Pragnie zemsty, nie tylko na bogach, lecz również na wszystkich, którzy o niej zapomnieli.
Księżniczka przez moment starała się dopatrzeć sensu w jego słowach. Zabrzmiałoby to niczym żart, gdyby nie znała swego ojca. W jego głosie wbrew woli pobrzmiewał strach.
Już sama wojna między rasami jawiła się jej jako największy koszmar i napawała niewyobrażalnym przerażeniem. Jednakże wojna między bogami mogła oznaczać koniec wszystkiego. Koniec ziemii i ziemskich istot. Była przekonana o ich potędze i sile, lecz nie potrafiła orzec, czy wygra w nich rozsądek i będą w stanie załatwić sprawę między sobą. Niektórzy bogowie nie znali laski i nie użyczali jej nikomu.
Vanora dostrzegając niepokój córki, chwyciła jej dłoń w swoją pod stołem. Asmena czując rosnąca gulę w gardle, nie umiała wykrztusić ani słowa. Może i było to egoistyczne, ale rozmyślała nad tym, jak miało zmienić się jej życie.
– Podjąłem również decyzję dotyczącą wojska – rzekł, patrząc na Vanorę. – Mamy niewystarczającą liczbę wojowników. Jeśli tak bym to zostawił, wróg by nas rozgromił i to bez większego wysiłku. - Westchnął ciężko. – Mężczyźni, którzy ukończyli czternaście wiosen, będą zmuszeni dołączyć do armii.
Młoda kobieta w oczach matki dostrzegała furię, na co się wzdrygnęła. Vanora zawsze była oazą spokoju, której nigdy nie opanowywał gniew.
– To wszak jeszcze dzieci. Chcesz posłać ich na pewną śmierć? – Podniosła głos, wstając od stołu. - Nie wolno ci tego uczynić.
– Zrozum, że to wojna. Nasze życie zależy od armii. Powinienem skazać na śmierć nas? – zapytał, oddychając ciężko przez gniew. Jego oczy kryły niebezpieczne iskry.
– Tego nie powiedziałam. Lecz jeśli to zrobisz, jesteś potworem, niczym więcej – warknęła Vanora, po czym opuściła salę. Asmena obserwowała to z niekłamanym zdziwieniem.
Jej rodzice nader rzadko się kłócili, a przynajmniej ona nie miała okazji tego słyszeć. Wiedziała jednak, iż darzą się wzajemnym szacunkiem i zwykle starali się zachować spokój w kryzysowych sytuacjach i odnaleźć złoty środek.
Asmena zacisnęła wargi w wąską kreskę, zastanawiając się nad tym, co usłyszała. Widmo wojny sprawiło, iż przed oczami jawiły jej się drogi Galienu usłane trupami. Krew wszelkich ras niedługo spłynie ogromną falą, zaś rodziny będą rozpaczać po swych najbliższych. Kobieta wzdrygnęła się, wyobrażając sobie zaszłe bielą oczy pusto wpatrujące się w nią.
– Oczekuję cię w sali reprezentacyjnej równo za godzinę. Ani minuty spóźnienia. – Lanfear wpatrywał się surowo w córkę. – Możesz odejść – rzekł, odganiając ją ręką. Asmena nie kłopocząc się ukłonem, jak najprędzej opuściła pomieszczenie.
Przemierzała korytarze, nie do końca wiedząc, gdzie się kierowała. W głowie panował chaos, pesymistyczne myśli nie dawały spokoju. Cichy, złośliwy głosik w głowie niczym chochlik oznajmiał, że ona sama nie miała szans, by przetrwać w tej nowej rzeczywistości.
Asmena kochała życie, nawet jeśli nie wyglądało ono dokładnie tak jak w jej marzeniach. Nie znosiła być księżniczką, lecz dzięki temu miała zapewnioną pozycję w świecie i nie musiała martwić się nędzą. Jej życie pełne było bali, przepychu oraz luksusu. Miała kochającą matkę, która dbała o nią i jej przyszłość. Choćby z tych względów nie powinna narzekać.
Poza tym, tak naprawdę dopiero co weszła w dorosłość i mogła jeszcze wiele przeżyć. Jak nigdy w głębi siebie czuła żal do bogów o to, co się działo. Miała świadomość, że to nie dotknie tylko jej, lecz nabyty egoizm nie pozwalał na szersze myślenie.
Martwiła się jeszcze jedną sprawą. Państwo Galienu nigdy nie należało do państw, które parałyby się wojaczką. Zwykle brakowało wojowników, wskutek czego armia była wybrakowana. Galienczycy nie znali się najlepiej na bitwach, broni czy strategii. Większość rdzennych mieszkańców stanowili kupcy oraz wszelakiego rodzaju artyści - tkacze, trubadurzy, malarze i rzeźbiarze.
To, co się działo, przerastało ją i jej pojmowanie. Z każdym krokiem coraz ciężej chwytała oddech, mając wrażenie, iż płuca zalewała woda. Tonęła w panice, zaś najgorsze było to, że nie miała sił, by z tym walczyć.
Ledwo co zdążyła dotrzeć do komnaty, gdy jej ciałem zaczął wstrząsać szloch. Podświadomie wiedziała, że łzy niczego nie zmieniały, jednak był to jedyny sposób, aby dać ujście uczuciom, jakie się w niej tliły.
Oparła się o ścianę i zsunęła się po niej. Zakryła twarz dłońmi, choć nikt nie mógł ujrzeć, w jakim stanie się znajdowała. Musiała zmierzyć się ze swymi demonami samotnie.
Czuła się zagubiona i nieszczęśliwa jak nigdy dotąd. Zapewne strach stanowił naturalną reakcję na wieść o wojnie.Odniosła jednak wrażenie, iż księżniczka nie powinna poddawać się emocjom, lecz ukazywać sobą niezłomność, odwagę i wiarę, a swą obecnością nieść otuchę. Ona za to pogrążyła się we własnym żalu, nie poświęcając ani myśli swym poddanym.
Przełknęła ślinę, po czym podniosła się powoli. Nie miała prawa zachowywać się w ten sposób, gdy inni mieli oddawać za nią życie. Gdyby jej matka dowiedziała się o tym, co czuła Asmena, z pewnością byłaby zawiedziona. Odgarnęła wpadający do oczu kosmyk włosów za spiczaste ucho.
Spojrzała na swe odbicie w lustrze, chcąc poprawić suknię, która zdążyła się zagnieść. Uniosła wysoko głowę. Pochodziła z poważanej dynastii królewskiej i nie mogła zrujnować jej dobrego imienia. Ojciec nigdy by jej tego nie wybaczył.
Pospiesznie opuściła swe komnaty, zdając sobie sprawę, iż pozostało mało czasu do spotkania z ważną personą. Nie wiedziała, czego powinna się spodziewać, lecz nie zamierzała być tchórzem.
Sala, do której wkroczyła tak pewnie, stanowiła jedną z największych w całym pałacu. Bogactwo i przepych raził w oczy, olśniewając przybywających tu. Pomieszczenie, jak przypuszczała Asmena, miało być definicją Galienu jako silnego, zamożnego kraju. W równym odstępie od siebie stały marmurowe kolumny, zaś pomiędzy nimi ujrzeć można było szczerozłote posągi. W większości przedstawiały one bogów oraz władców, którzy dawno już przekroczyli rzekę Carenn. W głębi pomieszczenia tryskały ozdobne fontanny, pośród których jawiła się roślinność i przechadzały się barwne ptaki, głównie pawie. Stał tu również długi, prostokątny stół znajdujący się na podwyższeniu. Wszystko to zapierało dech w piersiach swym ogromem.
Z niemałym zdziwieniem, lecz także satysfakcją ujrzała, iż zdążyła przed przybyciem rodziców i gości. Powolnym, wdzięcznym krokiem skierowała się w stronę fontann, chcąc tam zaczekać.
Nie była jednak sama. Znienacka czyjeś ręce chwyciły ją w talii. Z jej ust wyrwał się głośny krzyk. Ostatnie, co zapamiętała to mocne uderzenie w głowę i ból. Potem przed jej oczyma zapadła nieprzenikniona ciemność.
***
Asmena z trudem uchyliła powieki. Czuła rozdzierający ból w głowie, lecz nie na tym się skupiła. Jej ciało co i raz podskakiwało, tak jakby jechała konno. Ktoś siedział za nią i podtrzymywał, by nie spadła. Przed nimi i zapewne za nimi również jechali konno mężczyźni.
– No proszę. Piękności się obudziło, panowie – rzekł z drwiną w głosie mężczyzna siedzący za nią.
– Kim jesteście? – Jej głos nie zabrzmiał tak stanowczo, jak chciała. Przeklęła w myślach.
– Nie zadawaj pytań, bo to się dla ciebie źle skończy – warknął jeden z nich.
Kobieta skuliła się w sobie. Nie wiedziała, kim byli porywacze i czego chcieli. Przerażenie rosło z każdą chwilą. Jednakże zdecydowała o nic nie pytać, bowiem ich gniew mógł kosztować ją życie.
Każdy z mężczyzn był umięśniony i miał surowy wyraz twarzy. Asmena z całą pewnością mogła orzec, iż pochodzili z Galienu, bowiem wskazywała na to oliwkowa lub ciemna barwa skóry i takie same włosy oraz oczy. Przeczuwała, że nie byli to ludzie, z którymi możnaby się dogadać. W ich oczach jawił się niebezpieczny błysk, który dodatkowo niepokoił.
Miała pewne podejrzenia co do tego, kim byli, lecz nie wiedziała, w jaki sposób się tego dowiedzieć. Oczywiście, mogli porwać ją dla okupu. Królewski skarbiec został zapełniony po brzegi i wręcz tonął we wszelkiego rodzaju bogactwach, gdyż Lanfear bardzo o niego dbał. Poza tym w żyłach Asmeny płynęła królewska krew. Choć to jej brat dziedziczył tron i koronę, ona była niemal równie cenna.
Galien obecnie stanowił najbardziej zamożne królestwo z Krain Paktu. Dzięki temu miał wiele wpływów i sojuszników, ale równie wielu wrogów. Nikt u władzy nie mógł czuć się zbyt pewien, gdyż mógł przez to stracić wszystko.
Druga opcja, która przychodziła jej do głowy, napawała ją kolosalnym przerażeniem. Ojciec i matka wprost o tym nie mówili, lecz kilka razy zdołała podsłuchać ich rozmowy. Poruszali w nich temat rebeliantów ze wschodu, którzy wszczynali bunty kończące się rozlewem krwi. Jak na razie jednak działali w różnych miastach, ciągle przemieszczając się, by nie dać złapać się strażnikom miejskim. Ich manifestacje nie oszczędzały nikogo. Cel stanowili zazwyczaj osoby związane z dynastią królewską i ich rodziny jak również ci, którzy popierali Lanfeara.
Nie dość, że mordowali z zimną krwią mężczyzn, kobiety i dzieci, zajmowali się również handlem ludźmi. Cechował ich niezwykły spryt. Tylko to ratowało ich od egzekucji. Asmena świetnie rozumiała, co by dla niej oznaczał fakt, iż ci, którzy ją porwali należeli do grupy rebeliantów. Już teraz mogłaby pożegnać się z życiem i z otwartymi ramionami powitać śmierć.
Wkroczyli na tereny Wiecznej Pustyni. Wokół nich, jak okiem sięgnąć, nie było nic poza piaskiem barwy marmuru. To miejsce wydawało się pustką, w której nie istniało życie. Nie było tu nadziei, a wiatr zdawał się nieść ze sobą głosy. Głosy mistyczne i niemal niemożliwe do uchwycenia.
Dawno temu rozegrała się tu najbardziej znana z bitew Galienu. Miała ona miejsce w czasie pierwszej wojny bogów. Tego dnia starły się ze sobą wojownicy Galienu oraz Mirrienoru. Ówczesna córa królewska, Isara przysięgła w imię sojuszu poślubić najstarszego syna władcy Mirrienoru, Zechora.
Plotki głosiły, że ród Zechora miał swój początek od samego Hessana. Z tego względu szanowano dynastię Rachem i starano nie wchodzić z nią w porachunki. Trzeba wam jednak wiedzieć, iż Isara choć obdarzona nieziemską urodą, była uosobieniem głupoty i lekkomyślności.
Niedługo przed ślubem poznała Ceriela, wieśniaka, którego natychmiast obdarzyła uczuciem. Ich płomienny romans, chociaż trwał krótko, był brzemienny w skutkach. Isara bowiem spodziewała się dziecka. Gdyby dziecko urodziło się o białej skórze, mogłaby spokojnie wmówić Zechorowi, iż to dziecko z jego krwi. Jej syn jednak miał czarną skórę i nic nie dały jej błagania. Zechor odszedł od Isary, oszczędzając ją. Wkrótce potem jednak powrócił do Galienu wypowiadając mu wojnę.
Hessan przed bitwą miał podobno obdarować swego potomka oraz jego armię siłą i niezłomnością. To doprowadziło do przegranej Galienu i mnóstwa ofiar. Według legendy to właśnie te ofiary szeptały wśród tej pustki. Wiatr niósł marzenia poległych, aby nigdy o nich nie zapomniano, a ich ciała leżały głęboko pod piaskiem pustyni.
Poznała tę historię dzięki matce. Vanora od małego wpajała jej szacunek do tego, co minęło. Mówiła, że należy wyciągnąć odpowiednie wnioski z przeszłości, aby w przyszłości nie popełniać tych samych błędów. A Asmena wprost uwielbiała wysłuchiwać o dawnych dziejach Galienu. Jako mała dziewczynka siadała koło matki siedzącej na łóżku, przytulała się do niej i słuchała jej kojącego głosu.
Przymknęła powieki, powstrzymując łzy. Nie wiedziała, jak zareagował Lanfear na jej porwanie, lecz jej matka bardzo ją kochała i musiała być zrozpaczona i przerażona. Chciała wierzyć, że to tylko zły sen, koszmar, który rozpłynie się w nicość, gdy się obudzi.
Do szału doprowadzała ją bezsilność oraz niepewność. Nie miała pojęcia, dokąd zmierzali ani po co. W pałacu, choć ograniczały ją etykieta, zajęcia i spotkania z wszelkimi ważnymi personami, miała przynajmniej namiastkę wolności. A teraz stała się zupełnie zależna od nieznanych jej mężczyzn.
Poza tym martwiła się o swych rodziców. Nie miała pojęcia, czy uniknęli spotkania ze zbójcami. Obawiała się, że mogło się im coś stać, że mogą leżeć teraz samotni i bez pomocy i wykrwawiać się na śmierć. A może już teraz byli martwi, ponieważ nikt nie znalazł ich na czas...? Czarne wizje pojawiały się przed oczyma księżniczki i doprowadzały ją na skraj rozpaczy. Nie mogła się jednak teraz złamać. Pokazanie słabości, choćby najmniejszej, swym wrogom było równoznaczne z porażką. Zacisnęła więc zęby i nie pozwalała sobie na płacz.
Z każdą godziną strach, nie tyle zanikał, co usuwał się w cień. Ogarniało ją zmęczenie spowodowane długą podróżą bez postoi i jedzenia. Powieki samoistnie zdawały się opadać na oczy. Niebo zasnuł granat, a pierwsze gwiazdy zdążyły zalśnić. Księżyc rzucał srebrną poświatę na wszystko wokół i tylko on rozpraszał ciemność.
Asmena kierując się resztkami świadomości, spojrzała w gwiazdy. Lśniące i nieosiągalne punkciki na firmamencie dodawały jej otuchy. Wierzyła, że gdzieś wysoko nad ziemią znajduje się Tralgon, zamieszkiwany przez bóstwa. Z goryczą pomodliła się w duchu o ratunek, ten jeden raz nie stosując się do zwyczajowych rytuałów.
Jednakże bogowie jak zwykle nie odpowiedzieli na jej błagania.
Miło mi pokazać Wam kolejny rozdział. Od razu napiszę, że skłaniam się ku publikacji trzech rozdziałów tygodniowo, ponieważ wtedy do końca czerwca opublikowałabym całe Nuriel i z czystym sumieniem mogłabym zająć się nowymi historiami, których nie chcę zaniedbywać. W tym tygodniu więc kolejne rozdziały pojawią się w środę i w sobotę lub niedzielę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro