Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16

Nadszedł dzień spotkania Laveny oraz Mściciela. Kobieta obudziła się jednocześnie z uczuciem niepokoju oraz ekscytacji. To, co pragnęli zrobić, było szaleństwem, lecz mieli szansę wyzwolić Husan spod jarzma tyrana. O tym właśnie rozmyślała Lavena, wiedząc, iż podjęła dobrą decyzję.

Po wykonaniu rutynowych porannych czynności Lavena skierowała się do pomieszczenia, które służyło za jadalnię. Nawet nie spojrzała na to, co wzięła na talerz.

Wszystko zdawało się jej nieważne w obliczu upragnionej śmierci regenta. Nie zważała na to, czy upajanie się jego śmiercią w marzeniach było moralne czy nie. Musiała bowiem przyznać sama przed sobą, iż wizja jego śmierci napawała ją satysfakcją. Od zawsze uznawała za słuszną zasadę - oko za oko, ząb za ząb.

Zbliżała się do niego, każdy krok oznaczał jej sukces. Dłonią unosi sztylet do góry, by zadać ostateczny cios. Szeroki uśmiech widnieje na jej twarzy. Arthyen nie wiedząc, co się wydarzyło, upada na posadzkę i dławi się krwią, biorąc ostatnie oddechy. Sztylet i dłonie Laveny splamiła szkarłatna ciecz. To koniec, zadanie zostało wykonane, a Husan uratowany.

Nagle poczuła na ramieniu czyjąś dłoń, co wyrwało ją z rozmyślań. Obejrzała się za siebie i ujrzała Ravelyna. Posłała mu szeroki uśmiech, na co mężczyzna uniósł brwi z zaskoczeniem. Jeszcze nigdy nie widział, aby Lavena uśmiechała się z taką radością.

– Widzę, że masz dobry humor. – Zajął miejsce obok niej na drewnianej ławie. Lavena przewróciła oczyma.

– Czy to zbrodnia? – zapytała z drwiną.

– Skądże. Miło widzieć ukochaną kobietę szczęśliwą. – Lavena poczuła, jak na jej policzkach wykwitły rumieńce i znienawidziła się za to.

Mało kto umiał ją onieśmielić, ale Ravelyn potrafił to uczynić bez specjalnych starań. Stanowiło to dla niej całkowicie nowe doznanie. Nim w jej życiu pojawił się Ravelyn, miewała przelotne romanse, które jednak prędko się rozpadały. Nikt nie wzbudził w półbogini takich uczuć jak Ravelyn, żaden z jego poprzedników nie był zdolny wywołać w niej tego ognia i feerii emocji.

Ravelyn to jedyna osoba, której rady brała pod uwagę i jedyna, która potrafiła sprawić, by na jej twarzy pojawił się uśmiech. Nigdy nie wierzyła, iż znajdzie tę osobę. Nie potrafiła uwierzyć, iż była zdolna do szczerej, bezinteresownej miłości. Wszyscy wokół mówili o jej okrucieństwie i braku litości, jak więc ktoś taki mógłby kogoś pokochać, a tym bardziej być kochanym?

W samą ideę miłości wierzyła, gdyż widziała uczucie Randhala oraz Elowen. Każdy, kto im się przyglądał, dostrzegał łączącą ich więź, która zdawała się czasem czymś nadnaturalnym. Zawsze wiedzieli, kiedy to drugie było strapione, zdarzało się, iż kończyli za siebie zdania. Podczas obserwowania tego Lavena za każdym razem czuła przeszywającą jej serce pustkę. Cieszyła się, rzecz jasna ze szczęścia swych przyjaciół, ale sama nie poznała jeszcze, czym właściwie była miłość. Obecnie miała świadomość, iż to najbardziej upajające i przejmujące umysł uczucie ze wszystkich.

– A czy z tobą wszystko dobrze? Ostatnio spędzamy razem mało czasu – powiedziała Lavena, zagryzając wargi, miała bowiem świadomość, że to z jej winy. Poczuła ukłucie wyrzutów sumienia. Nie chciała oddalać się od Ravelyna, lecz to nie było zależne od niej. Wstali i opuścili jadalnię, w której tłoczyło się coraz więcej osób.

– Nie martw się, Laveno. Nie planuję zamachu na władcę państwa i nie zamierzam współpracować ze znanym, groźnym mordercą. – Roześmiał się pod nosem, a Lavena założyła ręce na piersi.

– Wiesz dobrze, że ja sama nie jestem bezbronna. Poradzę sobie. – W jej głosie pobrzmiewała powaga, więc Ravelyn westchnął i skinął głową.

– Tak, wiem... Martwię się, ponieważ będziesz daleko ode mnie i w razie potrzeby nie będę mógł ci pomóc. – Lavena spojrzała mu prosto w oczy i ujrzała w nich autentyczne zmartwienie. – Zrobiłbym dla ciebie wszystko. Nie potrafię sobie już wyobrazić życia bez ciebie, gdyż uczyniłaś mnie kompletnym. Kocham cię, Laveno.

Kobieta wpatrywała się w niego, nie mogąc uwierzyć w słowa, które usłyszała. Czuła wzbierające w niej wzruszenie, gdyż wiedziała, że to prawda. Widocznie to właśnie Ravelyn był jej przeznaczony, bo ona również go kochała.

– Kocham cię, Ravelynie – odwzajemniła wyznanie Lavena.

Ravelyn przygarnął Lavenę mocno do siebie, jak gdyby nie chciał wypuścić jej z rąk. Miał świadomość, że była niezwykle silną kobietą i za każdym razem udawało jej się pokonywać przeciwności. W jego ramionach jednak wydawała się krucha niczym szkło. Jeden zły ruch wystarczył, aby ją zniszczyć.

Bał się o nią tak jak jeszcze nigdy i o nikogo. Miał pewność co do swych uczuć do niej i nie potrafił wyobrazić sobie sytuacji, w której nie byłoby Laveny przy jego boku. To ona dawała mu siłę, aby żyć. Nie, to nadal za mało powiedziane. To ona stanowiła sens jego życia. Od pierwszego spotkania coś przyciągało mężczyznę do Laveny. Pomimo jej reputacji i niezbyt miłych początków, odkrył, iż pod tą skorupą, którą się otoczyła, było coś więcej.

Musiał przyznać, iż rozgryzienie Laveny przysparzało wiele trudności. Była skomplikowaną osobą, która wiele przeszła w swym życiu. Zaznała wiele cierpienia, lecz nigdy się nie poddała. Już na początku ich znajomości, wiedział, że zabijała ludzi z zimną krwią. Jednak im bliżej ją poznawał, tym bardziej czuł, że to tylko maska. Imponowała mu inteligencja oraz spryt Laveny. Zdołał również odkryć jej drugą stronę, zupełnie inną - dobrą, kochaną oraz troskliwą. Nie pamiętał dokładnie, ale prawdopodobnie wydarzyło się to podczas bitwy nad rzeką Illien. Armia wrogów była pokonana. Wojownikom Zakonu udało się zwyciężyć większość nieprzyjaciół. Sam Ravelyn walczył z zaciekłym osiłkiem, który niemal wtrącił go do grobu.

Ostatecznie udało mu się powalić przeciwnika i poderżnąć mu gardło. Niedaleko siebie dostrzegł Lavenę, która stała tyłem do niego, więc nie mogła go dostrzec. Ravelyn podszedł bliżej. Okazało się, iż koło kobiety stał młody chłopak. Nie mógł mieć więcej niż dwanaście wiosen. Wpatrywał się w pobojowisko przerażonymi oczami niczym sarna mająca już świadomość, co się z nią zaraz stanie. Lavena rzuciła miecz na ziemię i ruchem ręki kazała mu uciekać.

To wtedy zrozumiał, co do niej czuł. Od tamtego momentu uczucie tylko dojrzewało, powoli przekształcając się w bezgraniczną miłość do kobiety. Mając przed oczyma ten moment, spojrzał na półboginię i posłał jej uśmiech. Lavena, nie rozumiejąc, skąd wzięła się u niego ta tkliwość, uniosła brew w geście zapytania. On jednak w odpowiedzi tylko potrząsnął głową.

– Powinnaś już iść. Nadchodzi południe – rzekł, wracając do poważnego tonu.

– Masz rację... – Westchnęła z pewnym żalem. – Martwię się, iż teraz wszystko się zmieni. – Ravelyn wziął dłoń Laveny w swoją i złożył na niej pocałunek.

– Niektóre rzeczy pozostaną niezmienne. A te, które się zmienią, zmienią się na lepsze – zapewnił Lavenę mężczyzna, dodając jej otuchy.

Przy rozwidleniu korytarza pożegnali się prędko. Lavena niemal biegnąc, skierowała się w stronę wyjścia. W jej głowie krążyło wiele myśli, nie wszystkie były optymistyczne, lecz starała się z nich otrząsnąć. One jednak były równie uparte co ona, przypominały ostre ciernie róż, które kłuły i pozostawiały po sobie rany. Nachodziły ją wątpliwości, czy słusznie postępowała. Mściciel był kimś nieznajomym, więc, czy aby na pewno mogła mu zaufać? Może miał własne cele w pozbyciu się regenta i dlatego tak mu zależało, by dołączyła do jego planu.

Nim się spostrzegła, znalazła się niedaleko rzeki Talhan, której wzburzone fale obijały się o brzeg. W oddali widziała już mężczyznę, który czekał na nią. Odrzuciła od siebie sceptyczne myśli, mówiąc sobie, że dotąd Mściciel nie uczynił nic, czym mógłby sobie zasłużyć na brak zaufania.

– Witaj, Laveno. – Skinął głową w geście powitania, co odwzajemniła. – Prowadź.

– Liczę, iż jesteś wytrzymały, gdyż siedziba Zakonu mieści się wysoko w górach – rzekła Lavena z dającą się słyszeć kpiną w głosie. Mściciel zerknął na nią z rozbawieniem.

– Nie martw się o mnie. Bywałem w wielu niebezpiecznych miejscach – odparł mężczyzna. Lavena zerknęła na niego z powątpiewaniem, lecz nic więcej nie dodała.

Panował przeszywający kości mróz. Ziemia była szczelnie okryta śnieżnym płaszczem, co sprawiało wrażenie, że wszystko dokoła umierało. Góry dumnie pięły się przed Laveną oraz Mścicielem. Zdawałoby się, iż ich wierzchołki sięgają nieba, bowiem stąd nie dało się ich dostrzec.

Lavena odetchnęła głębiej i poczuła w płucach uderzenie zimnego powietrza. Uwielbiała zimę, gdyż była niezwykle piękna. Podczas tej pory roku wszystko się uspokajało, zapadało w sen zimowy. Płatki śniegu spadające z chmur wirowały w tylko sobie znanym tańcu. Mróz przeszywał człowieka na wskroś i sprawiał wrażenie zdolnego do ogarnięcia każdego serca. Niósł również ze sobą ogromne niebezpieczeństwo, szczególnie dla tych, którzy nie mieli gdzie się przed nim skryć. Jednakże kobieta dostrzegała w nim niepowtarzalne piękno.

Wchodzili coraz wyżej po jednej ze znanych półbogini ścieżek. Była wąska i dość strona, lecz stanowiła jedną z najbezpieczniejszych dróg do Zakonu. O tej porze wiele dróg zasypała lawina, z której nikt nie wyszedłby żyw. Po blisko godzinie dotarli do siedziby Zakonu. Pod dotykiem dłoni Laveny wrota otworzyły się przed nimi. Mściciel uniósł brwi, widocznie będąc pod wrażeniem.

– Nie wiem, czego się spodziewałem, lecz sądzę, że Zakon kryje w sobie jeszcze wiele tajemnic. – Na jego twarzy malowało się zaciekawienie.

– Zakon nie wyjawia obcym swych sekretów i radzę, byś to zapamiętał – rzekła, powoli cedząc słowa. – W innym wypadku będziesz miał do czynienia ze mną. – Zmrużyła oczy. Mężczyzna z szerokim uśmiechem, uniósł ręce w geście poddania.

Wędrowali korytarzami wydrążonymi w skale, mając za oświetlenie jedynie płomienie świec. Lavena ukradkiem spojrzała na Mściciela. Mężczyzna przyglądał się otoczeniu z fascynacją i swego rodzaju czcią.

Doznał zaszczytu, mogąc przekroczyć próg Zakonu. Rzadko bowiem zdarzało się, by siedzibę odwiedzał ktoś z zewnątrz, poza obecnym władcą. Zakon Czarnego Miecza pilnie strzegł swych tajemnic, a niektórych nie znała nawet Lavena. Nic więc dziwnego, że Mściciel samą obecnością wzbudzał zainteresowanie i wywoływał pytające spojrzenia. Mistrzyni miała świadomość, że tak się stanie, jednak nie przejmowała się szeptami, jakie wzbudził nieznajomy. Pragnęła wierzyć, że był godzien zaufania i nie popełniła błędu, decydując się na współpracę z nim. Wszakże czyniła to dla Zakonu, po to, by mógł trwać jeszcze długie stulecia.

Dotarli do sali, w której zazwyczaj odbywały się najważniejsze narady. Wskazała mężczyźnie jedno z krzeseł stojących przy stole, zaś sama usiadła naprzeciwko niego. Przez moment Mściciel mierzył ją oceniającym spojrzeniem, jak gdyby starał się odkryć jej najgłębsze myśli i skrywane obawy. Lavenę pod wpływem jego wzroku przeszedł dreszcz.

– Mogę wiedzieć, co starasz się osiągnąć tym spojrzeniem? – zapytała lekko zirytowana już półbogini.

– Próbuję zrozumieć, dlaczego postanowiłaś mi zaufać i przyprowadziłaś mnie tu – wyjaśnił spokojnie. – Nie umiem cię rozszyfrować. Nim cię poznałem, słyszałem o tobie wiele historii i jeszcze więcej plotek. Myślałem, że jesteś okrutną córką Hessana, która nie nie cofnie się przed niczym, co mogłoby przynieść jej zysk. Decyzja o naszym sojuszu wydaje się jednak spowodowana czymś więcej niż chęcią korzyści.

– Mam wiele powodów, by nienawidzić Arthyena. Najważniejszą motywacją jest dla mnie dobro Zakonu. Oboje wiemy, że regent jest niezadowolony z potęgi, jaką tworzy Zakon i zniszczyłby go bez mrugnięcia okiem. – Każde wypowiadane przez nią słowo kipiało od narastającego gniewu. - Poza tym chcę zemsty. Arthyen zabił jedną z najważniejszych dla mnie osób. Nie ma możliwości, bym puściła to w niepamięć.

Mściciel skinął głową, a w jego oczach jawiła się powaga. Nie potępił jej, nie próbował wmówić, że zemstą nic nie wskóra. Tu nie chodziło o to, co on sądził na temat jej motywacji. Szło nie tylko o uczucia, ale przede wszystkim o zasady. A jej nienaruszalną zasadą było: oko za oko, ząb za ząb. Musiała pomścić Edana i nie dopuszczała do siebie myśli, iż mogłaby postąpić inaczej.

Lavena potrząsnęła głową, wracając do rzeczywistości. Skrzyżowała ręce na piersi i odchyliła się do tyłu, stykając się plecami z oparciem.

– Przejdźmy do sedna. Czy udało ci się dopracować szczegóły planu i mogę się dowiedzieć, na czym będzie on polegał? – spytała kobieta, marszcząc brwi.

– Tak, udało mi się. Jeden z mych zaufanych ludzi jest obecnie w pałacu. Zdołał zbliżyć się do regenta na tyle, by zdobyć jego zaufanie. Niby to przypadkiem napomknął o przepięknej, lecz biednej kuzynce, której rodzina przymiera głodem. Arthyenowi jeszcze nie zdarzyło się pogardzić urodziwą kobietą. – Mściciel wpatrywał się w Lavenę oczekująco.

Miała nadzieję, że nie zmierzał do tego, co przemknęło jej przez myśl, lecz wyraz jego twarzy był jasny. To ona miała udawać kuzynkę i jako ona stać się kurtyzaną regenta. Zgodnie z tradycją pałacowe kurtyzany nosiły zasłaniające twarze woalki. Ten plan jednak był bardzo ryzykowny, a jego powodzenie zależało od wielu czynników.

– Nie wiem, czy ktoś ci to już mówił, ale musiałeś się bardzo mocno uderzyć w głowę – warknęła, nie zważając na uprzejmości.

– Wiem, że to niebezpieczne, jednak to jedyna szansa – rzekł, wpatrując się w nią uparcie. – Sama wiesz, że udając służkę, nie będziesz dostatecznie blisko regenta, by go zabić.

– Ten plan ma wiele niedociągnięć, a ja stawiam na szali swoje życie. Zresztą Arthyen jest chroniony przez najlepszych czarodziei na dworze, więc tym sztyletem to mogę mu co najwyżej pokroić mięso. – W jej głosie brzmiała ironia.

Nie potrafiła uwierzyć w bezmyślność lub odwagę mężczyzny. Zdawał się tak pewny swego, jak gdyby już mieli głowę Arthyena podaną na tacy. Lavena jednak nie czuła się przekonana. Będzie tam sama przeciwko wszystkim wiernym mu ludziom. Jeśli coś pójdzie nie tak i ktoś ją przejrzy, niechybnie straci życie, zapewne w jakiś okrutny sposób.

– Jest wiele sposobów, by kogoś uśmiercić. Niektóre są mniej... inwazyjne i bardziej subtelne niż wbicie ostrza w brzuch. Akurat po tobie spodziewałem się w tej kwestii większej kreatywności. – Parsknął niepohamowanym śmiechem, na co kobieta przewróciła oczyma.

– Myślisz o truciźnie, prawda? – zapytała Lavena.

– Owszem. Chociaż możliwe jest również, że w pałacu magia go nie chroni i możesz zdecydować się na ostrze. Arthyen jest pewny swej potęgi, a cały pałac podporządkował się mu – stwierdził rozsądnie mężczyzna. – A po kurtyzanie raczej nie spodziewałby się zamachu. Jego głównym słabym punktem jest właśnie pewność siebie.

Lavena westchnęła. To, co mówił Mściciel brzmiało rozsądnie, lecz czy kiedy przyjdzie co do czego, to okaże się tak proste? Nie była pewna. Ona sama jednak nie miała lepszego planu niż ten Mściciela.

– Zgadzam się na twój plan. Nie mamy nic lepszego, a to może być nasza ostatnia szansa – powiedziała z determinacją. – Kiedy mam się stawić w pałacu?

– Za dwa dni. – Słowa te rozbrzmiały echem w głowie Laveny. Nie miała wiele czasu, by przygotować się psychicznie do roli, jaką miała odegrać. – Pamiętaj, masz się nie wychylać, być uprzejmą i jak najmniej się odzywać w obecności regenta. Głos mógłby cię zdradzić.

– Coś jeszcze powinnam wiedzieć? – Uniosła brew. – Utrzymałam się na pozycji mistrzyni przez wiele lat, jestem bezlitosna i władam mocami Hessana. Czy nadal uważasz mnie za bezbronną? – odparła, na co Mściciel pokiwał głową ze zrezygnowaniem.

– Pałac rządzi się własnymi prawami. To miejsce, gdzie jedna intryga kwitnie na drugiej. Każdy ma tam jakichś wrogów. Postaraj się nie przysporzyć sobie ich zbyt wielu. – Kobieta z trudem przełknęła ślinę.

Od początku było dla niej jasne, iż pałac to nie to samo co Zakon. I tu, i tu mogła czaić się zdrada, lecz w zamku gra toczyła się o większą stawkę, a mianowicie o władzę nad państwem i pieniądze. Słyszała kiedyś, iż pałac husanski to siedziba żmij, które tylko czekają na odpowiedni moment, aby zaatakować. Będzie miała okazję przekonać się, czy to prawda.

– O wschodzie słońca staw się przy rzece Talhan. Tam będzie czekał na ciebie Cathal. Dopiero gdy się przedstawi, możesz z nim iść.

– Sądzisz, że już teraz ktoś zna nasz plan? – spytała, czując jak strach bierze ją w swe objęcia.

– To środek ostrożności. W obecnych czasach wręcz należy spodziewać się zdrady. – Jego twarz zachmurzyła się, zapewne pod wpływem jakiegoś wspomnienia.

Lavena w duchu przyznała mu rację. Ona nie spodziewała się zdrady, stała się zbyt pewna i słono za to zapłaciła. Zagryzła wargi z frustracją. Gdyby tylko wiedziała, jak skończy się jej postępowanie, wykazałaby się większą ostrożnością. Może zauważyłaby zdradę Damhnait wcześniej, dzięki czemu Edan nadal by żył. Lavenę zalała fala wyrzutów sumienia, które nie pozwalały wziąć oddechu. Arthyen mógł odebrać życie jej, wskutek czego Zakon upadłby, ale on zdecydował się powoli doprowadzać Lavenę do upadku, aż nie zostanie jej nic. Pragnął ją zranić tak mocno jak jeszcze nikt, dotknąć do żywego. Wszystko to po to, by dowiedziała się, że ona w tym starciu była niczym. Swój plan rozpoczął od odebrania jej człowieka, któremu zawdzięczała swe umiejętności, pozycję oraz poniekąd również charakter. Człowieka, którego kochała jak ojca.

Nie mogła tego dostrzec, lecz mężczyzna przyglądał się jej badawczo. Musiał przyznać, iż Lavena go intrygowała. Jej uroda przywodziła mu na myśl czarną różę z kolcami. Jednak nie tylko uroda ją definiowała, bo jednocześnie była inteligentna oraz niebezpieczna. Cieszył się, że stali po tej samej stronie, gdyż nie chciałby mieć takiego wroga.

– Życzę ci powodzenia – rzekł bez cienia drwiny brunet. – Rzecz jasna, jeśli ci się uda, otrzymasz sowite wynagrodzenie. – Uśmiechnął się pod nosem, zdając sobie sprawę z tego, że to dodatkowa motywacja. Lavena spojrzała na niego z grymasem na twarzy.

– Nie pogrywaj ze mną. Wiesz przecież, że podjęłam już decyzję niezależnie od tego, czy będę coś z tego miała – powiedziała ze zrezygnowaniem.

Mściciel posłał jej ostatni zagadkowy uśmiech, po czym za chwilę już go nie było. Mistrzyni opuściła salę narad, kierując się do sypialni Ravelyna. Kroczyła korytarzami w zamyśleniu, wiedząc, że będzie tęsknić za tym miejscem. To był jej dom. W pałacu z pewnością zazna luksusów, jakich wcześniej nie znała. To nie będzie jednak to samo. Rozglądała się wokół, pragnąc zapamiętać jak najwięcej szczegółów.

Znienacka z przeciwnego korytarza nadbiegła jedna z wojowniczek, trzymając w dłoni kopertę.

– Mistrzyni, wreszcie cię znalazłam. To list z Saraenu, podobno niezwykle pilny. – Skłoniła głowę, a Lavena nie przejmując się konwenansami wzięła od niej list i podziękowała. Kobieta poszła w swoją stronę, a półbogini udała się do swej sypialni.

Usiadła na zniszczonym fotelu. Rozdarła lak, na którym była wybita pieczątka królewskiej dynastii i pospiesznie przeczytała list. Tekst informował ją o przybyciu bogini Varii na królewskie wesele Arisse oraz Orgorna. Lavena odgarnęła włosy z twarzy, po czym zaczęła chodzić w kółko po pomieszczeniu.

Nadszedł moment, w którym Zakon był zmuszony wybrać stronę, jaką obierze w tej wojnie. Nie można było już czekać, ponieważ wojna mogła rozpocząć się lada dzień. Złożyła list w mały kwadrat i schowała do kieszeni. Wyszła z pomieszczenia, pędząc, by znaleźć Ravelyna. Na swej drodze spotkała młodego, jeszcze nie inicjowanego wojownika, więc nakazała mu sprowadzić wszystkich za godzinę do sali reprezentacyjnej.

Wparowała niczym burza do sypialni Ravelyna. Mężczyzna rzeczywiście tam był i spojrzał na nią ze zdziwieniem. Po jej minie zorientował się, że coś się wydarzyło.

– Co się dzieje? – spytał, wstając z siedzenia.

– Otrzymałam list z Saraenu, z pieczęcią samego króla Widara. – Słysząc to, Ravelyn zmarszczył brwi z niezrozumieniem. – Na weselu pojawiła się wyklęta przez Hessana boginia Varia. To skomplikowane, gdyż nikt o niej nie wie. Zakładam, że maczał w tym palce Hessan, ale nie jestem pewna. Ona pragnie kolejnej wojny bogów. Jednakże skoro bogowie walczą...

– To wszystkie rasy również – dokończył za nią mężczyzna, zachowując kamienną twarz.

– Spotkałam ją. Kiedy bez twojej wiedzy wyruszyłam na poszukiwanie Mściciela. Na moich oczach zabiła pewną czarownicę. Potem ona zniknęła i... – W oczach kobiety pojawiły się łzy. Oparła się o ścianę i zsunęła do pozycji siedzącej.

Ravelyn nie zważając na gniew spowodowany kolejnymi tajemnicami, klęknął przy niej i przyciągnął do siebie. Wiedział, że Lavena była silna, lecz każdy miał granice wytrzymałości. Zbyt wiele w tak krótkim czasie spadło na jej barki. Po kilku minutach Lavena otarła łzy i spojrzała z wdzięcznością na ukochanego. Parę razy odetchnęła głęboko, by odzyskać spokój.

– Staniemy po stronie Saraenu. Gardzę Arthyenem i zamierzam się go pozbyć. Ustaliłam z Mścicielem szczegóły planu.

Naprędce wyjaśniła Ravelynowi, że będzie musiała udawać pałacową kurtyzanę, co, tak jak się spodziewała, nie spotkało się z jego zadowoleniem.

– To głupi i lekkomyślny pomysł. Nie powinnaś się na to zgadzać! – Po raz pierwszy Lavena widziała, jak mężczyzna krzyczy. Wzdrygnęła się.

– Wiesz dobrze, że nie pozwolę im na nic. Muszę tylko ładnie wyglądać i podstępem dorwać regenta – rzekła łagodnie, patrząc mu w oczy. – Zaufaj mi, proszę. Muszę to zrobić, abyśmy mogli być razem. – Miała świadomość, iż był to cios poniżej pasa, lecz podjęła decyzję i nic nie zdoła ją od niej odwieść.

Ravelyn spojrzał na nią niezadowolony. Był nastawiony sceptycznie do tego planu, ponieważ w pałacu z pewnością nie brakowało mężczyzn, którzy marzyliby o takiej kobiecie jak Lavena. Sam fakt, że miała przebywać wśród nich napawał go nieopanowanym gniewem.

– Jestem jedynym, który może cię choćby dotknąć. – Przyciągnął ją do siebie, na co Lavena podniosła brwi. Tej strony Ravelyna jeszcze nie zdążyła poznać.

– Dobrze wiesz, że tak – szepnęła, po czym wspięła się na palcach, by pocałować go namiętnie. Gdy oderwali się od siebie, oboje mieli problem ze złapaniem oddechu.

Musieli jednak zaprzestać przyjemności, a skupić się na obowiązkach, bowiem za chwilę powinni byli znajdować się w sali reprezentacyjnej. Dotarłszy na miejsce, Lavena wkroczyła na podwyższenie i objęła zimnym spojrzeniem tłum. Odchrząknęła, a wszyscy oczekiwali na to, co miała do powiedzenia.

– Domyślam się, że jesteście zdezorientowani. Zebrałam was tu, ponieważ nadchodzi wojna, o czym z pewnością wiedzieliście. – Szepty wezbrały na sile. – Musicie jednak być świadomi, że nie tylko ziemskie stworzenia będą brać w niej udział. Na ziemię powróciła przeklęta bogini o imieniu Varia. Chce, by ziemia zapłaciła za jej krzywdy.

Kobieta dostrzegała przerażone i niedowierzające spojrzenia. Niezrozumienie i pytania ogarnęły wojowników Zakonu Czarnego Miecza.

– Ja osobiście muszę na pewien czas udać się w podróż, właśnie w sprawach wojny. – Tym razem rozległy się krzyki. Kobieta przytknęła dłoń do skroni. – Cisza! – krzyknęła Lavena, a na jej dłoniach skakały iskry mocy powodowane zdenerwowaniem. – Czynię to dla dobra Zakonu. Dotąd mi ufaliście i tym razem również musicie to zrobić. Mam ważny powód dla tej podróży i nie zostawiłabym was, gdyby istniał inny sposób.

– Kto będzie cię zastępować w obowiązkach mistrza? – spytał pewien mężczyzna, a wszyscy wpatrywali się w półboginię, jak gdyby samym spojrzeniem chcąc sprawić, by zmieniła zdanie.

– Zastąpi mnie Ravelyn. To jego rozkazów macie słuchać w czasie mej nieobecności i do niego zwracać się w razie potrzeby – rzekła nadal wzburzona kobieta. – Mam nadzieję, że dla wszystkich jest jasne, iż popieramy w tej wojnie stronę Saraenu i sprzymierzonych z nim państw. – Nie usłyszała sprzeciwów, więc uspokoiła się w duchu. – Koniec ogłoszeń.

Zeszła z podestu, a następnie pośpiesznie wyszła z sali. Miała dość nerwów na ten dzień.

Wszystko, co znała, mogło ulec zniszczeniu. Ludzie, których kochała, mogli stracić życie tak jak ona sama. Podniosła głowę. Wojnę czas zacząć.

Jako że udało mi się skończyć Nuriel (nareszcie, zajęło mi to prawie dwa lata) to zastanawiam się nad publikacją dwóch lub nawet trzech rozdziałów tygodniowo. Jeśli ktoś jest chętny to byłoby mi miło, gdyby dał znać w komentarzu. Dziękuję, że wciąż tu jesteście i śledzicie losy moich bohaterów, cieszę się, że mam tak cudownych czytelników jak Wy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro