Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13

W ciągu dwóch dni spędzonych w skrzydle leczniczym Catriona poczuła się znacznie lepiej pod względem fizycznym. Nadal jednak nie miała pojęcia, co takiego pragnęło jej zagrozić. Mimo wszystko była tylko człowiekiem, który odczuwał strach na myśl o rzeczach potężniejszych od niej. Nie wiedziała nawet, z czym powinna była walczyć, a to dodatkowo potęgowało jej przerażenie. Starała się nie panikować i funkcjonować tak, jak gdyby nic się nie stało. Nie ułatwiała jej tego Bellona, która spoglądała na nią z niepewnością. Służąca była osobą niezwykle czczącą bogów, stąd kobieta nie zdziwiłaby się, gdyby sądziła ona, iż wstąpił w nią demon bądź inna zła moc. Najbardziej przeraził się jednak Aidan, dla którego generał była niczym siostra. Nie pojmował, co właściwie się wydarzyło i Catriona dowiedziała się, że podczas jej omdlenia, kilkanaście razy zdołał przekląć bogów.

Obecnie kobieta znajdowała się w przydzielonej komnacie, zastanawiając się, czym się zająć. Życie w pałacu było niezwykle przewidywalne, co spowodowało, że doskwierała jej nuda. Mogła tu tylko jeść, spać i pięknie wyglądać. Ćwiczenia nie stanowiły prawdziwego boju. Tęskniła za prawdziwą walką - dynamiczną, pełną adrenaliny i niekiedy niepewności, za satysfakcją, którą czuła, pokonując kolejnego wroga. Za planowaniem strategii, wydawaniem rozkazów i polem bitwy.

Westchnęła ciężko, po czym położyła się na łożu. Pragnęła wyłącznie odzyskać swe dawne życie. Paradoksalnie jednak jedyne, o czym marzyła, było dla niej nieosiągalne. Przymknęła oczy, próbując pozbyć się natrętnych i co rusz powracających myśli.

Nagle dotarło do niej delikatne pukanie do drzwi. Z niechęcią uchyliła powieki i podniosła się, po czym wygładziła suknię. Otworzyła drzwi i z pewnym zaskoczeniem zauważyła Bellonę. W jej oczach widniało zdenerwowanie, lecz nie był to już paniczny strach.

- Wejdź - rzekła jasnowłosa, a służka odchrząknęła.

- Nie mogę. Catriono, król pragnie cię widzieć. - Twarz wojowniczki stężała.

Obawiała się, iż władca Saraenu rzeczywiście pomyślał, że to ona, Aidan lub Randhall winni byli pożaru. To byłby koniec, nie udałoby im się wtedy uratować Husanu, który zostałby w całości strawiony przez chaos i tyranię Arthyena. A ludzie... Bała się, co on mógł im zrobić. Mężczyzna od zawsze zdawał jej się niezrównoważony i gdyby miał ochotę na masowy mord, obecnie nikt nie stałby mu na drodze.

Szła prędko, prawie biegnąc. Z niepokoju zagryzła wargi tak mocno, że w pewnym momencie poczuła metaliczny smak krwi. W głowie układała sobie, co należało powiedzieć. Widar musiał uwierzyć w ich niewinność. Nie weszła, a wparowała niczym huragan do sali, w której przebywał król. Jednakże nie był on sam, gdyż byli tu również książę Orgorn, księżniczka Arisse, Randhall, Aidan oraz Kieran, który bezwstydnie posłał jej czarujący uśmiech. Zmarszczyła brwi z konsternacją, a następnie skłoniła się Widarowi.

- Wiem, że nie spodziewaliście się tego wezwania. - Spojrzał na Catrionę, Aidana oraz Randhalla. Kobieta nadal nie rozumiała, dlaczego się tu znajdowała i co mogło to oznaczać. - Mój syn pokazał mi coś bardzo ważnego. Zobaczcie to, co pokazał mnie, a potem zadawajcie pytania - powiedział, widząc ich nierozumiejące wyrazy twarzy.

Catriona nie zrozumiała, o czym mówił mężczyzna, póki nie poczuła, że Orgorn użył na nich magii. Wzdrygnęła się, ponieważ nie była zwolenniczką czarów i zaklęć. Po chwili otworzyła oczy i tak samo postąpili Aidan oraz Randhall.

Widzieli Arisse rozmawiającą z boginią. Kobieta słysząc nazwę Nuriel, otworzyła szerzej oczy. Sądziła, że został on dawno temu zniszczony, a jednak przetrwał i mógł ochronić miliony ludzi przed niepotrzebną śmiercią. Zerknęła na swych towarzyszy, którzy byli równie zaskoczeni co ona.

Wspomnienie rozmyło się i ponownie znaleźli się w Srebrnej Twierdzy. Catriona przeczesała włosy, nadal będąc w lekkim szoku. Idąc tu, zdecydowanie nie spodziewała się usłyszeć tego typu wieści. Zmrużyła oczy. W głowie kobiety zapanował mętlik. Jedna myśl starała się prześcignąć kolejną. Nie mieli pewności, że kamień rzeczywiście istniał. A gdyby nie, to puściliby się w pogoń za czym? Widziała, że inni również nie byli w pełni przekonani, a jednak w ich oczach widniała iskry nadziei.

Zwykle w tak ważnych sprawach kierowała się rozumem i czasem nadmiernie wszystko analizowała, sprawdzając, czy na pewno się to opłaci. Teraz jednak nikt nie mógł dać jej tej gwarancji. Wiedziała, że bogowie to kapryśne istoty, rzadko czynili coś z dobroci. Za każdym razem, gdy Ziemię nawiedzał jakikolwiek bóg, kończyło się to tragicznie dla każdej z ras.

Nie była pewna, co powinni byli zrobić. Czuła się rozdarta, bowiem pragnęła uwierzyć, że zdarzył się prawdziwy cud mogący odroczyć wyrok śmierci wielu niewinnych. Jednakże nie mieli planu i opierali się na niewiadomych. Wiedzieli tylko, że Nuriel znajdował się w Husanir. To tworzyło kolejną lukę w ich planie, gdyż Catriona jako wróg państwa, nie mogła ot tak przekroczyć granic.

- Czy wasza wysokość jest pewna, że należy zaufać bogini Azer? Skąd wiadome, że to nie jest kolejna gra bogów, dla których jesteśmy niczym więcej jak pionkami? - powiedziała mniej spokojnie, niżby tego chciała. - Ile to już ludzi zostało poświęconych dla ich uciechy?

Czuła na sobie karcące spojrzenie Aidana, lecz wiedziała, że to, co mówiła, było prawdą. Wiedziała, iż nie należało rozmawiać w ten sposób z władcą, który miał w swych rękach ich los. Nie potrafiła jednak postępować wbrew sobie i dusić niewypowiedzianych słów. Nie leżało to w jej naturze.

- Nie mamy żadnej pewności, masz rację. Jednak jako król mam obowiązek zatroszczyć się o swych poddanych i chwytać się każdej deski ratunku. - Na te słowa generał Husanu skinęła głową. – Również wolałbym, by to była prawda. Ale jak wszyscy wiemy, brakuje nam czasu na odkrycie prawdy i upewnienie się.

Czas. To jedno słowo tłukło się po jej głowie i zaburzało spokój. Według Catriony czas był irracjonalnym zjawiskiem, ale jakże potężnym. To przez czas ludzie więdli, usychali, aż wreszcie zabierała ich śmierć. Niszczył wszystko, co spotkał na swej drodze. Osłabiał uczucia, rujnował wszelkie sojusze. Był najsilniejszą mocą, której nie dało się objąć rozumem.

- Catriono, rozumiem twój punkt widzenia. - Przerwał ciszę niski głos księcia. - Mimo to proszę cię, byś nam pomogła. Być może nic tam nie znajdziemy. Jednak istnieją księgi historyczne, które potwierdzają  istnienie Nuriel. - Słysząc to, kobieta na powrót wpadła w zadumę.

Nie wiedziała, czy miało to choćby najmniejszy sens. W jej sercu mimowolnie obudziła się nadzieja. Musiała ochronić swój kraj, a w ten sposób uczyniłaby to najskuteczniej. Czuła, że jeśli by tego nie zrobiła, zostałaby zdrajczynią Husanu i skazałaby ojczyznę na zagładę, a właśnie tego pragnęła za wszelką cenę uniknąć.

- Dobrze. Trzeba odnaleźć kamień i to jak najprędzej. - W jej głosie pobrzmiewała niezłomność. - Ja i moi wojownicy ruszamy z tobą, pani - zwróciła się do księżniczki, na co tamta skinęła głową w podzięce.

- Ja również - rzekł Kieran, a Catriona spojrzała na niego z nieskrywaną niechęcią, lecz widziała po twarzy Orgorna oraz Arisse, że to prawda. Wiedziała, że mężczyzna podczas ich wyprawy będzie starał się zająć miejsce lidera, które z oczywistych względów należało się jej. Musiała jednak to przełknąć i zignorować.

Twarz króla Saraenu wyrażała powagę i ulgę. Choć starał się prezentować dumnie, przekrwione oczy zdradzały zmęczenie. Catriona nie wyobrażała sobie, jak by to było dźwigać na swych barkach nadzieje poddanych oraz podejmowanie tak znaczących decyzji. Podziwiała Widara, ponieważ był naprawdę dobrym władcą. Ponad wszystko starał się dbać o swych poddanych i cenił sobie sprawiedliwość. Gdyby nie bieda, z którą walczył, Saraen byłby krajem miodem i mlekiem płynącym.

W powietrzu unosiła się napięta atmosfera, jednocześnie pełna oczekiwania oraz niepewności. Nieważne na kogo spojrzałaby Catriona widziała na ich twarzach te same emocje - mieszaninę strachu oraz wiary.

Król podszedł do półki, na której znajdowało się mnóstwo wiekowych ksiąg, które najprawdopodobniej widziały powstanie Saraenu. Wyraźnie czegoś poszukiwał. Gdy znalazł grube dzieło oprawne w brązową skórę, wyciągnął je i położył na stole. Zaczął wertować pożółkłe karty.

- Podejdzcie bliżej - nakazał wszystkim. - Tak podobno wygląda Nuriel.

Wskazał na rysopis kamienia wrysowanego w okrąg. Miał nieregularne kształty i nie był jednobarwny. Mienił się feerią barw - co chwilę zdawało się Catrionie, iż zmieniał kolor. Raz królował błękit, który potem przechodził w szmaragdową zieleń, a potem stawał się burgundowy. Mimo że to nie był prawdziwy kamień miał w sobie coś hipnotyzującego. Catriona z trudem oderwała od niego wzrok. Tylko magia zdolna była stworzyć coś tak nieziemskiego jak to. Ten, kto posiadałby Nuriel miałby ogromną władzę nad każdą z krain paktu. Nuriel bowiem w dłoniach nikczemnika mogłoby wyrządzić wiele szkód, których odwrócić by się już nie dało.

- Jeśli uda wam się odnaleźć kamień, będziecie musieli odnieść go na miejsce. - Powiódł uważnie wzrokiem po zebranych.

- Wszystko to byłoby piękne, lecz w legendzie mowa jest o trzęsieniu ziemi, które zniszczyło świątynię Denay. - W głosie Kierana pobrzmiewał sarkazm, choć zwracał się do swego władcy.

- Świątynia bogini Denay w Smoczych Górach została niedawno odbudowana - przerwała mu prędko Catriona. Mężczyzna tylko uniósł brwi, jednak nic nie odpowiedział. Widar skinął głową z wdzięcznością.

- Mam nadzieję, że wszyscy macie świadomość, że to nie będzie łatwa droga. Czeka na was wiele niebezpieczeństw, lecz liczę, że zdołacie dotrzeć do celu. - Catriona choć czuła powagę sytuacji, jednocześnie nie mogła doczekać się tej wyprawy.

To jej ostatnie dni w Srebrnej Twierdzy, więcej nie będzie musiała znosić uszczypliwej służby oraz ściśle trzymać się etykiety. Czuła ekscytację, myśląc o tym, że przemknie niezauważona tuż pod okiem regenta. Budziło w niej to pewną satysfakcję, której nie burzyła nawet myśl, że niekoniecznie musiało im się udać. Nie obawiała się Arthyena, lecz bała się tego, czego mógł się dopuścić. Wszakże miał w swych rękach ogromną władzę i był w stanie wykorzystać ją przeciw ludności Husanu, którzy nie byli niczemu winni.

Jako wysoko postawiona osoba znała osobiście Arthyena. Wiedziała, iż był on okrutny i nie raz miała okazję ujrzeć, jak cieszył go widok krwi jego wrogów. O tak, był człowiekiem nieobliczalnym, w szale wściekłości mordował każdego, kto się napatoczył.

Kilka lat temu po Radzie Królewskiej nie spodobała mu się jedna z decyzji swego doradcy. Nie mógł skierować swego gniewu w jego stronę, więc zemścił się na jego dziecku, ledwie odstającym od ziemi. Podobno dosypał do jego napoju pyłku cerietu. Był to niebezpieczny, zdolny doprowadzić do śmierci kwiat, który przez sam dotyk wywoływał gorączkę i sprawiał, że skóra pokrywała się bąblami. Istniała odtrutka, lecz składniki do niej potrzebne były nader rzadkie.

Mały Leod ostatecznie nie zdołał pokonać trucizny i zmarł. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że to właśnie regent to uczynił, lecz cóż mogli zrobić? Jako zastępca władcy był nietykalny i bezkarny. Rodzice chłopca byli załamani, gdyż było to ich jedyne dziecko, które kochali nad życie.

Catriona znała tą rodzinę i blisko trzymała się z Innes, matką Leoda. Była przy niej i widziała, jak rozpaczała. Tego dnia, gdy Leoda zabrała śmierć, szlochała aż zmęczenie ją zmorzyło. To było coś przerażającego. Innes zawsze radosna i troskliwa matka straciła swój sens życia. Właściwie w imię czego?

Wtedy również Catriona zrozumiała, że niektórzy ludzie nie byli warci życia. Regenta miała za potwora, który dla swej wygody i kaprysu był w stanie dopuścić się każdego bezeceństwa. Bowiem tym właśnie trzeba było być, by mordować niewinne dziecko. Najprawdziwszą bestią. Skoro był zdolny potraktować w ten sposób bezbronną istotę, oznaczało to, że nie znał skrupułów w swym działaniu. Czerpał przyjemność z mordowania, ponieważ dawało mu to poczucie władzy, którym napawał się i rozkoszował.

Kobieta nie potrafiła objąć tego rozumem. Zabójstwo było zatraceniem człowieczeństwa. Sprawiało, że człowiek, elf, czy czarodziej, nieważne o kim mowa, stawał się coraz bardziej okrutny oraz nieczuły. Wiedziała, że ona również taka właśnie była. Zimna, nieufna i niekiedy stawiająca się wyżej od innych. Nigdy temu nie przeczyła i nie starała się zmienić. Nie przysparzało jej to przyjaciół, lecz nie potrzebowała ich.

Od kiedy straciła swych rodziców musiała nauczyć się żyć samodzielnie. Wówczas nie była jeszcze dorosła, lecz Husanczycy nie uznawali jej już za dziecko. Zarabiała na siebie, jak tylko mogła, gdyż mogła liczyć tylko na siebie. Co prawda siostra jej matki przygarnęła ją do siebie i zapewniła dom, lecz zastrzegła, że Catriona sama musiała pracować. Otrząsnęła się z marazmu, przypominając sobie, iż nadal znajdowała się w gabinecie królewskim.

- Wszystko dobrze, Catriono? - spytała z troską Arisse. Wyglądała, jak gdyby miała zamiar położyć jej dłoń na ramieniu, ale zrezygnowała. Wojowniczka odchrząknęła i pokiwała głową.

- Jak najbardziej. - Uśmiechnęła się. Każdy jednak widział, że był to gest wymuszony, pełen sztuczności.

Aidan zerknął na nią, chcąc upewnić się, czy nie skłamała. Kobieta widząc to, zmrużyła gniewnie oczy, a Aidan tylko odchrzaknął, po czym zwrócił się w stronę władcy.

- Wasza wysokość wybaczy, jeśli będzie to impertynencja z mej strony, ale czy możemy liczyć na jakiekolwiek zapasy z królewskiej kuchni? - Catriona pomyślała, że bez niego nie mogłaby się obejść. Gdy ona traciła rezon, mężczyzna zachowywał zimną krew.

- Naturalnie - odrzekł, jak gdyby dyskutowali o pogodzie. Jego zdenerwowanie zdradzało jedynie nerwowe drżenie ust. - A czy wasze konie są już gotowe do drogi?

Generał wbrew sobie uniosła kąciki ust. Husanskie konie były silniejsze oraz bardziej wytrzymałe niż jakiekolwiek inne. Żyjąc w trudnych warunkach wśród śniegu i nieurodzaju zmuszone były się do nich przystosować. W jej ojczyźnie te stworzenia były czczone szczególnie przez najniższe warstwy społeczne.

Dawno temu ludzie żyli w zgodzie z bogami, a natura była w ich oczach nieziemska potęgą. Rzeka rozdzierająca Husan na pół miała być miejscem, w którym po raz pierwszy ujrzano ojca wszystkich koni - dzikiego mustanga. Stworzyć go miał Rezav, który był patronem żywiołów. Pierwszy mustang podobno powstał z piany morskiej oraz wiatru, co miało  symbolizować jego niezaspokojone pragnienie wolności. Nosił imię Aed. Tylko raz pozwolił na swój grzbiet wsiąść człowiekowi i ani razu więcej.

Ówczesna córka husanskiego króla nienawidziła życia w pałacu. Była jedyną dziedziczką, więc od zawsze dbano o nią i traktowano, jakby była ze szkła. Księżniczka Marion jednak była stworzona z twardszego kruszca. Nie chciała władzy, lecz wolności. Co noc marzyła o odległych podróżach. Nie znosiła sukien i żałowała, że nie urodziła się mężczyzną. Opanowała niemal do doskonałości sztuki walki, a  gdy nikt nie widział, jeździła konno po męsku, co w teorii nie przystawało damie takiej jak ona.

Była w stanie porzucić luksusowe życie, wyzbyć się dotychczasowych przyzwyczajeń, byleby tylko otrzymać w zamian wolność. Nie pragnęła potęgi ani bogactw. Po śmierci ukochanej matki nic nie trzymało ją w zamku. Zdawała sobie sprawę, że ojciec na nią liczył. Ich relację śmiało można było nazwać skomplikowaną. Marion miała w pamięci czasy, w których ona i ojciec byli ze sobą bardzo blisko, swobodnie mogli rozmawiać o wszystkim. To on się z nią bawił, a wieczorem opowiadał baśnie oraz legendy o silnych wojownikach, którzy ratowali kobiety z dobrych domów, o smokach i prastarej magii.

Im była starsza, tym bardziej się od siebie oddalali. Gdy Marion ukończyła dziesięć lat, on musiał ruszyć na wojnę. Po dwóch latach powrócił do domu, ale nie był już tym samym człowiekiem. Podczas walk stracił wiele swych zaufanych kompanów. Stał się zgorzkniały, ponury i małomówny. Nie troszczył się o Marion tak jak dawniej, a przynajmniej nie okazywał jej tego. Zaczął mówić jej, że władza to najwyższa z wartości i ona nie mogła zaprzepaścić swej szansy. Miała zostać królową, a potem doczekać się potomków, by ród Mereinów nie odszedł w zapomnienie.

Przez dwa lata naprawdę starała się być dobrą władczynią. Podejmowała rozsądne decyzję i robiła wszystko dla państwa, zapominając o własnych potrzebach i zagłuszając uczucia.
Nie potrafiła jednak sprzeciwić się temu, co czuła w głębi siebie, chciała żyć w zgodzie ze swą naturą.

Nadeszła feralna noc. Marion uciekła, gdy księżyc świecił wysoko na firmamencie, jak gdyby wskazywał jej drogę i dodawał otuchy. Szła i szła, miała wrażenie, iż jej droga nigdy nie dobiegnie końca, gdy ujrzała rzekę Aeda. Księżniczka Husanu nie była czarodziejką ani elfką, lecz nie musiała, by wiedzieć, że to miejsce wręcz przepełniała magia. Podświadomie czuła to i miała słuszność. Zatrzymała się, by zaczerpnąć łyk wody. Znienacka jednak fale wezbrały, zerwał się porywisty wiatr, a ziemia poczęła drżeć.

Upłynęła chwila, nim zza zakrętu rzeki pojawił się pierwszy koń. Spoglądał na Marion swymi ludzkimi oczami, które ukazywały jego porywczość i niezłomność. Rzucał jej wyzwanie, a ona podniosła rękawicę. Jak dotąd każdy na widok Aeda uciekał, gdyż zdawał sobie sprawę, że był świętym stworzeniem stworzonym przez bogów. Prawda była taka że Aed nigdy nie chciał wzbudzać strachu. Pragnął tylko zyskać sobie na tym świecie przyjaciela, powiernika, z którym pozostałby na zawsze. Poszukiwał kogoś, dla kogo najważniejsza była wolność. To dlatego, gdy Marion podeszła do niego z wystawioną naprzód dłonią, pochylił głowę w jej stronę.

Matka wiele razy opowiadała jej tę historię, gdy była jeszcze dzieckiem. Zawsze słuchała jej uważnie, gdyż uwielbiała tę legendę. Z zamyślenia wyrwał ją głos Widara.

- Musicie jednak zachować należytą ostrożność i mieć oczy dokoła głowy. Z pewnością będziecie rzucać się w oczy, szczególnie przejeżdżając przez najuboższe dzielnice.

- Najlepiej będzie, jeśli podzielimy się na dwie grupy i zachowamy między sobą pewną odległość, przynajmniej w miastach - zaproponował Kieran, na co inni się zgodzili.

Niedługo potem wszyscy rozeszli się w swoją stronę. Catriona zdawała sobie sprawę, że nie było już odwrotu. Od teraz tkwili w tym wszystkim razem, nie wiedząc, co napotkają na swej drodze i czy sobie poradzą. Na ich barkach spoczął ogromny ciężar. A oni wiedzieli, że muszą temu podołać.

W głowie wojowniczki tliły się wątpliwości oraz niepewność. Zwykle miała pewność swych czynów, lecz dziś było inaczej. To nie decyzja o strategii czy sposobie walki, lecz coś znacznie ważniejszego. Los tysięcy ludzi, elfów, czarodziei i krasnoludów, dzieci, dorosłych oraz starców zależał właśnie od nich.

Miała wrażenie, że to zbyt wiele, że sobie nie poradzą. Już kilkanaście razy zdążyła zadać samej sobie pytanie - co jeśli nie zdołają odnaleźć kamienia i odnieść w odpowiednie miejsce? Co jeśli bogowie nie chcieli, by rasy ludzkie odnalazły kamień i wykorzystały go dla siebie? To byłoby dla świata karą za chciwość, egoizm i podłość.

Szła przed siebie, jak gdyby w transie, nieświadoma tego, co działo się wokół niej. Zmysły miała przytępione, więc nie usłyszała kroków za sobą. Odwróciła się dopiero, gdy ktoś złapał ją za ramię. Z grymasem złości i zaskoczenia na twarzy spojrzała na Kierana. Westchnęła z irytacją.

- Czego ode mnie chcesz? - spytała szorstko, marszcząc brwi.

Nie miała nastroju na rozmowę z nim ani z kimkolwiek. Pragnęła zostać sama, wyobrazić sobie, że wszystko było jak dawniej. Podświadomie wiedziała, że dzięki temu wcale nie poczułaby się lepiej, wręcz przeciwnie. Doprowadziłaby się do rozpaczy i zapomniałaby się w tęsknocie za tym, co było, a się zmieniło.

- Ujrzałem cię, więc pomyślałem, że odprowadzę cię do twej komnaty. - Kąciki jego ust uniosły się, a biel zębów błysnęła. - Chciałem tylko zapytać, czy wszystko dobrze. Na spotkaniu wyglądałaś dość niewyraźnie. Wręcz zbladłaś, a wydawałoby się, że nie jest to możliwe.

Blondwłosa spojrzała na niego z gniewem w oczach. Nie potrafiła pojąć, dlaczego tak się uparł. Nie była głupia, świetnie zdawała sobie sprawę, czego Kieran od niej oczekiwał, lecz nie zamierzała mu tego dawać. Istniały pewne powody, dla których wolała wieść samotne życie. Dwa lata temu przysięgła sobie, że w jej sercu już nigdy nie zagości żaden mężczyzną. Jak dotąd udało jej się dotrzymać danej sobie obietnicy.

- Nie jesteś osobą, z którą chciałabym o tym rozmawiać. Moje sprawy nie są twoimi. Poza tym, gdybym nawet miała jakiś problem to poradzę sobie z nim sama... - Czuła, że przy ostatnim zdaniu jej głos załamał się. Odwróciła wzrok od mężczyzny, nie chcąc, by ujrzał jej smutek.

- Catriona, ja... - Kobieta pokiwała głową i przyspieszyła kroku, nie bacząc na suknię opinającą jej ciało.

Miala wrażenie, że od tego dziwnego wypadku, kiedy trafiła do szpitala, była w stanie odczuwać tylko gniew. Irracjonalny, wszechogarniający i przysłaniający wszystko inne.

Jako że sama nie władała magią, nie mogła wiedzieć, że to najczarniejsza, prastara magia.

***

Jestem względnie zadowolona z tego rozdziału. Oczywiście chętnie przyjmę opinie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro