Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

Książę Saraenu czuł, że wydarzenia ostatnich dni przytłaczają go. Od zawsze zdawał sobie sprawę, iż jego przyszłość polega na pełnieniu niezwykle ważnej funkcji i noszenia ciężaru korony. Dopiero jednak w ostatnich dniach doświadczył tej odpowiedzialności, o której opowiadał mu ojciec.

Nadal usilnie zastanawiał się, kto podłożył ogień i jakim sposobem nikt nie zdołał tego zauważyć. Niepokoiła go myśl, że mogła to uczynić osoba z zewnątrz, niekoniecznie zaś ktoś z służby.

Domyślał się, że wtedy o wiele prościej byłoby odnaleźć winnego i ukarać go. A jeżeli jego podejrzenia były słuszne i ta osoba nie mieszkała w Srebrnej Twierdzy, to stanowiła zagrożenie nie tylko dla jego rodziny, lecz również dla ludu.

Frustracja zżerała go od środka, gdyż wiedział, że on sam nie miał choćby cienia szansy, aby zapobiec ewentualnym ofiarom. Ponad wszystko pragnął być dobrym władcą, którego poddani by szanowali. Nie darowałby sobie, gdyby niewinny człowiek ucierpiał.

Jakby tego było mało, czuł skrajną irytację, wiedząc, że jego ojciec nie rozpoczął poszukiwań zdrajcy i czekał na jego kolejny krok. Widar miał nadzieję, iż za którymś razem potknie się, dzięki czemu będą mogli go zdemaskować. Mimo że Orgorn respektował decyzje ojca i zwykle uznawał je za słuszne, tym razem było wręcz przeciwnie.

Próbował się skupić na papierach, jakie przed paroma minutami przyniósł mu służący, ale nie potrafił się do tego zmusić. Rzucił dokumenty na masywne biurko wykonane z drewna, po czym odchylił się na krześle, przymykając powieki.

Nagle usłyszał pukanie do drzwi. Na jego twarzy pojawił się grymas, ale udzielił pozwolenia na wejście. Zmarszczył brwi, kiedy dostrzegł Arisse. Ostatnimi czasy nie spędzali ze sobą wiele czasu. Okazję na rozmowy stanowiły głównie posiłki. Natychmiast podniósł się z krzesła.

Bez trudu spostrzegł, że przyszła tu, ponieważ coś się stało. Miała ściśnięte w wąską kreskę wargi, a z jej oczu wręcz wyzierało zmartwienie. Podszedł do niej na odległość dwóch kroków i spojrzał w jej oczy.

– Generał Husanu jest w skrzydle szpitalnym. – Orgorn słysząc to, westchnął ciężko. – Jej zły stan jednak nie wynika z żadnej choroby. Służka, która z nią była, również nie wie, co się wydarzyło. Uzdrowicielka twierdzi, że przeciwko Catrionie z pewnością została użyta silna magia.

Mężczyzna na jej słowa, na powrót wpadł w zadumę. Był przekonany, że mogło mieć pewien związek z pożarem. Kto wie, może nawet dokonała tego dokładnie ta sama osoba? A jeśli rzeczywiście tak było, to wiedział już, że musiał to być czarodziej lub czarodziejka potrafiąca się posługiwać czarną magią na wysokim poziomie.

– Czy poprawiło się jej? – Chciał upewnić się Orgorn. Wiedział, że to nie była w żadnym stopniu jego wina, a mimo to obwiniał się za to, że ten złoczyńca robił, co chciał i czuł się bezkarny. Poczuł ulgę, gdy Arisse skinęła głową.

– Tak, lecz to nie zmienia faktu, że ludzie się boją. Nie wiedzą, co się dzieje i czy są bezpieczni w pałacu – oznajmiła szczerze księżniczka. Orgorn przetarł twarz dłońmi.

Mężczyzna miał wrażenie, że cały świat zwrócił się przeciwko niemu i już zawsze będzie zbierał baty od losu. Nie chciał myśleć, co wydarzyłoby się, gdyby tajemniczy zbrodniarz doprowadził do czyjeś śmierci.

– Nikomu innemu nic się nie stało? –  zapytał książę, marszcząc brwi.

– Nie, możesz być spokojny. Rozmawiałam również z uzdrowicielką, która zajmuje się Catrioną i powiedziała, że wróci niedługo do pełnego zdrowia - rzekła Arisse, co pozwoliło Orgornowi się uspokoić.

Widział po niej, że martwiła się o niego. Jej ciepłe oczy w kolorze nieba zdradzały wszystkie uczucia. Nie mógł zaprzeczyć, iż zdążył się przyzwyczaić do jej obecności. Kobieta również zdawała się darzyć go sympatią, z czego był rad.

Od momentu, w którym dowiedział się, że jego małżeństwo musiało być podyktowane polityką, liczył na żonę mądrą oraz życzliwą. Nie chciałby być związany z kimś, kogo obchodziłaby tylko władza i bogactwa. Arisse idealnie wpasowała się w jego marzenie o idealnej kobiecie. Wiedział, że nie mieli szans zapałać do siebie miłością z dnia na dzień. Wierzył jednak, że kiedyś mogliby oddać sobie nawzajem swe serca.

– Czy uczynisz mi ten zaszczyt i udasz się ze mną na spacer do lasu? – zapytał Orgorn.

Chciał w jak najbardziej zwyczajny sposób spędzić najbliższe godziny, a nic nie stało na przeszkodzie. Dzisiaj jego ojciec przyjmował w Sali Tronowej interesantów, prostych ludzi, którzy zazwyczaj kierowali wtedy do niego najróżniejsze prośby. Domyślał się, że Widar nie był zadowolony z jego nieobecności, lecz potrzebował odpoczynku, przynajmniej ten jeden dzień.

Kobieta na jego prośbę wyraźnie się spięła, a rysy jej twarzy stężały. Nie rozumiał, o co chodziło, ale to nie powstrzymało go od martwienia się o nią.

– Arisse, jeśli zrobiłem coś nie tak... –  Kobieta potrząsnęła głową, lecz to nie uśmierzyło obaw Orgorna. – Jeżeli coś się dzieje, to powiedz mi, dobrze? – Arisse na jego słowa kiwnęła głową, wyraźnie nie chcąc o tym rozmawiać.

– Z chęcią będę ci towarzyszyć – rzekła Arisse po chwili wahania, śląc mu lekki uśmiech. Książę odwzajemnił ten gest, podając jej swe ramię. Niebieskooka roześmiała się cicho, lecz bez wahania je przyjęła.

Krocząc kolejnymi korytarzami, Orgorna zaskoczyła niczym niezmącona cisza oraz spokój, jak gdyby wszyscy się przed czymś skryli. Tylko strażnicy zwyczajowo stali na warcie, na wypadek gdyby nadeszło jakieś zagrożenie. Nie ujrzeli jednak ani królewskich ludzi, ani służby, co zazwyczaj się nie zdarzało.

Kiedy dotarli do ogromnych drzwi frontowych, strażnicy skłonili się przed nimi, a następnie otworzyli wrota. Orgorn z ulgą przyjął chłodny wiatr, który otoczył jego twarz.

Powolnym krokiem zmierzali do wysokich drzew, na których nieliczne jeszcze liście mieniły się zielenią. Kwiaty wystawiały główki tak, by otrzymać jak najwięcej promieni słonecznych. W powietrzu unosił się zapach wiosny, co poczuły również zwierzęta. Co i raz przed ich nogami przebiegały małe stworzenia takie jak jaszczurki czy myszki.

– Lubię to miejsce. Przypomina mi dom. – Przerwała ciszę Arisse, rozglądając się z błyskiem zachwytu w oczach. Orgorn uśmiechnął się, pragnąc, aby opowiadała dalej. – W Fidylli gdzie nie spojrzysz rosną przepiękne kwiaty oraz krzewy w najróżniejszych barwach.

– Mam nadzieję, że kiedyś dane mi będzie ujrzeć twój kraj. – Choć w oczach kobiety nadal widniało zaniepokojenie, jej twarz rozświetlił promienny uśmiech.

Przez chwilę znów szli w ciszy, zwyczajnie ciesząc się obecnością drugiej osoby. Doszli prawie do Bagnistych Wód, które znajdowały się na drugim końcu lasu. Arisse skrzywiła się, ujrzawszy jezioro, przy którym spotkała boginię Azer.

Kobieta zerknęła na Orgorna, zastanawiając się, czy nie powinna była mu teraz powiedzieć o tym. Z trudem przełknęła ślinę i potrząsnęła głową, odpędzając złe myśli. Oczywiście, że musiała mu o tym opowiedzieć, najlepiej jak najprędzej. Zebrała się więc w sobie.

– Orgornie... Jest coś o czym powinieneś wiedzieć – oznajmiła Arisse, unikając jego wzroku.

Mężczyzna skinął głową w geście zachęty. Po dwóch tygodniach z nią spędzonych miał świadomość, iż nalegania byłyby bezcelowe.

– Nie znamy się może długo, ale chyba wiesz, że będę cię wspierał. Cokolwiek by się nie stało – rzekł ze szczerością książę, na co Arisse posłała mu lekki uśmiech.

Arisse nie potrafiła uwierzyć w to, jak mylnie oceniła go podczas balu. Teraz zdawała sobie sprawę, że przywdział wówczas maskę. To przez nią odniosła wrażenie, że nie pragnął jej bliżej poznać.

– Kilka dni temu zaszłam właśnie do Kryształowego Jeziora. W taflę wody wpatrywała się kobieta... – przerwała, chcąc zastanowić się, w jaki sposób powinna przekazać mu to, co miała do powiedzenia.

Książę wpatrywał się w nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nie mogła znać jego myśli, czego w tym momencie żałowała.

– Ciężko w to uwierzyć, lecz ona okazała się boginią. – W oczach Orgorna rozbłysło niedowierzanie, a po nim zrozumienie.

– Więc to prawda. Zostałaś wybrana. – Na jego słowa to Arisse zmarszczyła brwi w geście konsternacji. – Nim cię ujrzałem tam, na balu, miałem sen. W śnie tym ujrzałem ciebie i Azer, mówiącą ci o przepowiedni. Najwidoczniej była to wizja.

Mężczyzna przeniósł wzrok w nieokreślony punkt w przestrzeni. Ten sen wiele razy się powtarzał, aż wreszcie okazało się, że to nie działo się tylko w jego głowie. Stało się rzeczywistością.

– Boję się, że los wybrał źle. – Choć usilnie starała się zapanować nad głosem, nie udało się jej. – Nie umiem władać magią, nie jestem silna ani nawet szczególnie odważna...

Orgorn widząc ją tak zagubioną, miał wrażenie, że to jego wina, gdyż nie zdołał jej ochronić. Uważał, że ona sama oceniała się zbyt surowo. Mężczyzna dostrzegał w niej dobrą osobę, która dla wszystkich zawsze miała dobre słowo. A to, według niego, stanowiło moc większą, niż cokolwiek innego.

– Ja wiem, dlaczego los wskazał na ciebie. – Arisse podniosła na niego zaszklone oczy. – Nie znam innej osoby, która miałaby w sobie tyle dobra. Kto inny miałby odnaleźć święty kamień zwany kamieniem pokoju? – Ścisnął jej dłoń, chcąc dodać jej otuchy. – Nie chodzi o moc, siłę, ale o nieskalane złem serce.

Czuł, że nadal przepełniał ją smutek i niezrozumienie. Jednakże ujrzał w jej oczach, że to, co powiedział, dało jej nadzieję. Musiała uwierzyć w to, iż mogła tego dokonać. Orgorn w nią wierzył i z pewnością uczyniłby wszystko, aby jej dopomóc.

– Tylko... Mam tak nagle zniknąć? Uciec z pałacu niczym zbrodniarz? –  Domyślał się, że poruszy tę sprawę. Zdążył się również utwierdzić w przekonaniu, jak powinna brzmieć jego odpowiedź.

– Wyruszamy razem. – Dziewczyna otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. – Jutro, gdy wzejdzie słońce.

– Nie mogę cię o to prosić. – W jej głosie pobrzmiewała stanowczość. - Nie, nie zgadzam się. Jesteś potrzebny w Srebrnej Twierdzy. Nie mogę pozwolić, byś z powodu misji mi danej, tobie się coś stało. Jesteś jedynym dziedzicem.

Orgorn zmarszczył brwi. Nie mógł pozwolić jej na samotną podróż pełną niebezpieczeństw. Ostatecznie jedna osoba mogła sobie nie poradzić, tym bardziej, że nie potrafiła walczyć. Arisse była jego narzeczoną i musiał się nią odpowiednio zaopiekować. Gdyby zginęła, wyrzuty sumienia nawiedzałyby go do końca życia.

– Oboje wiemy, że samotna podróż dla kobiety jest niemal samobójstwem. Gdybym pozwolił ci na to, byłbym winny. – Kobieta słysząc władczość w jego głosie, uniosła brew. Z tej strony jeszcze nie zdążyła go poznać.

Arisse spojrzała na niego, mając świadomość, że znalazła się na przegranej pozycji. Westchnęła z irytacją, po czym założyła ręce na piersi. Kopnęła najbliższy kamyk, nie przejmując się, że jej to nie przystoi.

– Cóż... Twoja magia może okazać się przydatna. – Orgorn uśmiechnął się zawadiacko, widząc, że osiągnął to, czego pragnął. – Co powiesz rodzicom?

Mężczyźnie zrzedła mina, bowiem nie pomyślał o tym przedtem. Był przekonany, że nie pozwolą mu na to, gdyż był dziedzicem korony. Gdyby rzekł im prawdę, uznaliby go za niespełna rozumu. Misja powierzona Arisse stanowiła sprawę najwyższej wagi, ponieważ nie chodziło tylko o ród królewski, ale o cały Saraen.

– Nie zastanawiałem się nad tym... – przyznał niechętnie. – Wiem, że powiedzenie prawdy może nie skończyć się powodzeniem. Jednocześnie zdaje sobie sprawę, że ucieczka nie jest dobrym rozwiązaniem. – Nagle Orgorn doznał olśnienia. – Pokażę im moją wizję. Będą musieli uwierzyć.

– Poza tym pamiętajmy, że dwie osoby to nadal za mało jak na wyprawę. – Arisse zmarszczyła brwi, zastanawiając się. – Potrzebna jest nam drużyna z prawdziwego zdarzenia.

Książę pokiwał powoli głową. To była sprawa ważniejsza niż ich ślub czy nawet cały Saraen. Chodziło o wojnę, która miała pochłonąć tysiące istnień, nie zważając na ich bliskich.

– Nie martw się. Nie jesteś sama – zapewnił ją Orgorn, chwytając jej dłoń. – Masz słuszność, mówiąc, że potrzeba nam jeszcze kilku osób.

– Kogo proponujesz? – zapytała rzeczowo Arisse. Nie mogli czekać, bowiem czas był na wagę złota i nie mogli sobie pozwolić na straty.

Orgorn zmrużył powieki, myśląc, kto byłby przydatny. Ktoś, kto bez strachu patrzył w oczy niebezpieczeństwu i miał świetnie opanowaną walkę wręcz.

– Pierwszą osobą, która przyszła mi na myśl, jest Catriona – oznajmił poważnie. – Nigdzie nie znajdziemy osoby umiejącej walczyć lepiej od niej, poza tym sama jej reputacja wzbudza strach. – Arisse zacisnęła wargi.

– Nie wiemy, kiedy zupełnie wyzdrowieje...

– W takim razie nie wyruszajmy jutro. Dajmy jej tydzień – przerwał jej Orgorn.

Zauważył, że Arisse unikała Catriony, tak samo jak jej podwładnych, lecz nie wiedział, czym było to spowodowane. Może bała się jej przez plotki, jakie krążyły na temat ludzi północy.

– Mam również przyjaciela, który uwielbia ryzyko. Należy do armii Saraenu. – Kobieta pokiwała głową, zgadzając się. Wiedziała, że im więcej osób zdolnych do walki zbiorą, tym większe powodzenie miała ich misja.

– Może Randhall oraz Aidan? –  zaproponowała Arisse, wiedząc, że w takim składzie byliby gotowi. Mężczyzna zaaprobował to skinięciem głowy, po czym zerknął na nią. Kobieta przekrzywiła głowę, co według Orgorna było nadzwyczaj urocze. Roześmiała się cicho.

– Zanim cię zobaczyłam, wyobrażałam sobie ciebie zupełnie inaczej. – Orgorn uśmiechnął się, myśląc, że przynajmniej do końca tego dnia będą zwykłymi ludźmi. Bez obowiązków i ciężaru. Tak, jakby wcale nie pochodzili z dynastii królewskich.

– Sądziłaś, że będę aroganckim bucem, który będzie cię miał za powietrze?

Kobieta widząc, że ledwo powstrzymał się od parsknięcia śmiechem, uderzyła go lekko w ramię. Po chwili jednak ona również się uśmiechnęła, po czym oboje serdecznie się roześmiali.

– Dokładnie. Jednak moje przypuszczenia były mylne – odrzekła Arisse. – Jesteś wyjątkowy, Orgornie. Choć nadal nie do końca wiem, na czym polega ta wyjątkowość.

Oboje cieszyli się z tego, że się poznali, choć żadne nie pragnęło brać ślubu z obowiązku. Wbrew temu okazało się, że wreszcie mieli kogoś, na kim mogli polegać w każdej sytuacji i bez względu na wszystko. Chociaż nie można było jeszcze nazwać ich relacji przyjaźnią, zaczynali obdarzać się zaufaniem, co było cennym tak samo dla Arisse, jak i Orgorna.

Przedtem z powodu tego, kim byli, nie posiadali zbyt wielu przyjaciół. Nie mieli możliwości rozmowy o ich nadziejach, marzeniach i o tym, co ich trapiło. Obecnie, kiedy Orgorn o tym myślał, uważał to za bardzo smutne i niesprawiedliwe, tak jak wiele innych rzeczy, które spostrzegł dopiero niedawno.

Rozmawiali o najróżniejszych rzeczach. O dzieciństwie, lubianych książkach oraz tradycjach panujących w Fidylli i Saraenie. Nim się spostrzegli, firmament stał się granatowy i wzeszedł księżyc, rzucając mistyczny blask na ziemię.

Skierowali swe kroki w stronę pałacu, wiedząc, że las nocą nie był najbezpieczniejszym miejscem. Nie występowały tu groźne zwierzęta, ale nierzadko zdarzało się, że ktoś wchodził do lasu pod osłoną nocy, a potem z niego nie wychodził.

Na przestrzeni lat znalazło się paru śmiałków, którzy zamierzali odkryć, co tu się działo. Wchodzili do lasu, a rankiem nikt nie wiedział, gdzie byli, choć las przeszukiwano. Za każdym razem kończyło się to w ten sam sposób.

Podobno dawno temu, gdy jeszcze władzy nie sprawowali królowie, a barbarzyńcy, zginęła tam kobieta nosząca imię Mairin. Niektórzy twierdzili, iż musiała być ona zbrodniarką, wskutek czego nie miała wstępu za Rzekę Carenn.

Jej duch miał w ramach zemsty krążyć po terenach lasu i nocami pożerać czyste, nieskalane złem dusze. Istniała historia o człowieku - Fergalu, który miał na swym sumieniu wiele żyć. Nocą udał się do kniei, aby zakopać zwłoki i zatrzeć po sobie jakiekolwiek ślady. Strażnicy miejscy jednak dowiedzieli się, czego się dopuścił i puścili się za nim w pogoń. Wtedy nie udało im się go odnaleźć, gdyż zły duch Mairin ukrył go przed ich oczyma. Jednak nic, co robiła nie było za darmo

W zamian Mairin zażądała, by przychodził do niej co noc, z kimś, kogo mogła zabić. Fergal nie miał wyboru, obawiając się, że w innym wypadku to on stałby się jej ofiarą. Ich znajomość prędko przemieniła się w płomienny romans. Wierzono, że połączyła ich radość z mordu i widoku krwi. Legenda znana była w najbliższych miastach i wioskach i często straszono nią dzieci.

Arisse przypomniawszy sobie tę legendę zbliżyła się do Orgorna, tak, że stykali się ramionami. Mężczyzna nie mógł zaprzeczyć, że jej bliskość była dla niego czymś przyjemnym. Ważniejsze jednak było to, że będąc obok niego czuła się bezpieczna. Szczerze się z tego cieszył, gdyż zdawał sobie sprawę, że było to poniekąd oznaką zaufania.

Widząc przed sobą pałac, na moment się zatrzymali. Arisse oraz Orgorn wiedzieli, że niedługo będą zmuszeni opuścić to miejsce, by odnaleźć boski kamień. W ich głowach panowała gonitwa myśli, bowiem nie mieli pojęcia, dokąd ich to zaprowadzi.

Poza tym żadne z nich nie chciało przerywać tego, co się działo. Dziś coś między nimi bezpowrotnie się zmieniło i otworzyło wrota do uczuć, których nie znali, a tak bardzo pragnęli. Orgorn niepewnie sięgnął po dłoń Arisse i spojrzał prosto w oczy.

– Zrobimy to razem – rzekł mężczyzna. – Żadne z nas już nigdy nie musi zaznać samotności. – Arisse słysząc jego zapewnienia, uwierzyła w ich szczerość. Dla nich oznaczało to koniec szarych dni, nową epokę, znacznie lepszą od poprzednich.

Po paru minutach, a może godzinach, jak wydawało się Arisse, wkroczyli do zamku, nadal trzymając się za ręce. Nie śpiesząc się, przekraczali kolejne korytarze oświetlone tylko pochodniami oraz światłem księżyca, który dostawał się do wnętrza poprzez okna.

– Jutro powinniśmy zająć się przygotowaniami – rzekła rzeczowo kobieta, sprowadzając mężczyznę na powrót do rzeczywistości. Orgorn tylko westchnął ciężko.

– Podobno takie wyprawy zmieniają ludzi. Jednakże mam nieokreślone wrażenie, że nam to nie grozi. – Posłał jej jeden ze swych najpiękniejszych uśmiechów.

Będąc na jednym z wyższych pięter pałacu, rozstali się, życząc sobie dobrej nocy. Arisse zmierzając do swych komnat, nadal miała na twarzy szeroki uśmiech. Odnosiła wrażenie, że nic ani nikt nie będzie w stanie go zetrzeć z jej twarzy, jednak się myliła.

Zauważywszy przed sobą znajomą sylwetkę mężczyzny, chciała się cofnąć, lecz było już na to za późno. On też dostrzegł ją, a na jego twarzy, uważanej przez wiele kobiet za niezwykle przystojną, pojawił się nieszczery uśmiech. Podszedł do niej.

W jej sercu pojawił się strach, który próbowała zdusić w zarodku, lecz okazało się to niemożliwym. Skupiła się na tym, by oddychać równomiernie i nie dać po sobie poznać przerażenia. Ostatecznie tutaj nie mógł jej zrobić krzywdy.

– Co tu robisz, Merynie? – zapytała kobieta lodowatym tonem. –  Powinieneś być w Galienie. – Na jej słowa ciemnowłosy roześmiał się, lecz nie można było nazwać śmiechu tego życzliwym.

– W taki sposób witasz swego niedoszłego męża? – odpowiedział pytaniem na pytanie, co dodatkowo ją poirytowało.

Prychnęła, po czym pragnęła minąć go. Nie miała ochoty go widzieć. W ostatniej chwili Meryn złapał ją silnie za przedramię, a jego twarz wykrzywił grymas. W oczach widniał ten sam gniew, który musiała niegdyś znosić.

– Puść mnie. – Jej głos bardziej przypominał błaganie, co wyraźnie spodobało się Merynowi.

Serce biło jej tak, jak gdyby pragnęło wyrwać się z klatki. Nie mogła już powstrzymywać przyspieszonego oddechu. Meryn wbrew jej woli zbliżył swe usta do jej ucha.

– Jestem cierpliwy. A ty i tak należysz do mnie, rozumiesz? – Jego szept był dla niej tak wstrętny jak kiedyś złożone przez niego zapewnienia miłości. Arisse nie wiedziała, co powinna była zrobić. Nie miała szans wyrwać się dobrze umięśnionemu mężczyźnie, lecz z każdą chwilą robiło jej się coraz bardziej słabo.

Zupełnie znienacka mężczyzna wrzasnął. Księżniczka Fidylli odsunęła się od niego, nie wiedząc, co właściwie się wydarzyło. Dopiero, gdy mgła odeszła sprzed jej oczu, ujrzała Catrionę ze sztyletem, z którego spływała krew. Meryn trzymał się za ramię, wpatrując się w Catrionę z niewysłowionym gniewem.

– Nie obchodzi mnie, kim jesteś. Jeśli jeszcze raz zobaczę cię w jej pobliżu, nie będę się powstrzymywać. – Arisse słysząc jej głos, zadrżała. Szanowała Catrionę, choć jednocześnie odrobinę się jej obawiała. – Zabiję cię.

Meryn musiał zdawać sobie sprawę, kim była kobieta i tylko dlatego odwrócił się na pięcie i odszedł w swoją stronę. Arisse oddychała głęboko, próbując uspokoić zszargane nerwy, lecz to nic nie dało. Oparła się o ścianę, by po chwili osunąć po niej. Nie płakała, tylko tępo patrzyła przed siebie.

Catriona zawahała się, ale po paru sekundach usiadła obok niej. Wiedziała, że nie najlepszym pomysłem było obecnie zadawanie pytań, ale potrzebowała informacji.

– Możesz mi powiedzieć, kim on był? – spytała spokojnie jasnowłosa. Arisse zerknęła na nią, a w jej oczach była przerażająca pustka.

– To Meryn. – Nawet jego imię wypowiedziała z obrzydzeniem, dzięki czemu Catriona zorientowała się, że niegdyś musiał zadać jej wiele cierpienia. – Jest synem władcy Galienu, Lanfeara. Kochałam go. Ale on okazał się nie być tego wart... – Catriona pokiwała głową ze zrozumieniem.

Przez to, ile razy sama została skrzywdzona przez mężczyzn, dobrze rozumiała, jak Arisse się czuła. Współczuła jej, bowiem jako księżniczka oraz przyszła królowa nie miała szans odciąć się od niego i zapomnieć. Dopóki Meryn żył, będzie musiała widywać go na radach oraz balach.

– Odprowadzę cię do komnat, wasza wysokość. – Arisse zmarszczyła brwi, na co Catriona spojrzała na nią z niezrozumieniem.

– Uratowałaś mnie. Nazywaj mnie Arisse – powiedziała życzliwie.

Catriona spojrzała na nią z uniesioną brwią, ale potem posłała jej uśmiech. Żadna z nich nie spodziewała się, że te słowa zapoczątkują przyjaźń.

***

Wiem, że na razie rozdziały są dość przejściowe, ale mam nadzieję, że jest ciekawie. Jak zwykle czekam na opinię oraz konstruktywną krytykę. Następny rozdział zapewne pojawi się koło świąt.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro