Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 26

Nadszedł dzień balu, na którym Arthyen miał ogłosić swe zaręczyny. Lavena wiedziała, iż było to nieuniknione, lecz obudziło ją dziwne przeczucie. Wrażenie to wywoływało w niej niepokój, w jakiś sposób półboginii przeczuwała, że nie może ono oznaczać nic dobrego.

Usiadłszy na łożu, przetarła oczy. Choć dzień dopiero się rozpoczął, ona pragnęła, by skończył się jak najprędzej. Miała świadomość, że na balu będzie wielu ludzi, którzy mogli śledzić każdy jej krok. Nieuważny ruch mógłby kosztować ją życie. Przez setki lat spędzonych w poczuciu zagrożenia zdołała się do tego przyzwyczaić, a nawet to polubić. Tym razem jednak gra toczyła się o większą stawkę i nie chodziło już wyłącznie o jej życie. Rozchodziło się o los tysiąca husanczyków, którzy mogli zostać skazani na tyranię Arthyena.

Lavena w tym momencie myślała tylko o Ravelynie. Tak chciała mieć pewność, że nic mu się nie stało, że żyje. Dopiero gdy zmuszona była go opuścić, zrozumiała, jak bardzo kochała mężczyznę. Niemal zadławiła się, kiedy dotarł do niej ogrom uczuć nią targających. Nie potrafiła pojąć, dlaczego przez te wszystkie lata odtrącała go, nie pozwalała wejść do swego serca. Do Laveny dotarło, jak mocno zraniła mężczyznę i siebie. Stracili tyle czasu, który mogli spędzić razem, rozkoszując się swą obecnością.

Lavena prędkim ruchem wstała z łoża i ledwo powstrzymała się od uderzenia w ścianę. Zagryzła wargi. Poczuwszy w ustach metaliczny smak krwi, skrzywiła się. Oparła się o ścianę i skupiła się na równomiernym oddechu. Musiała zachować czystość umysłu, była zbyt blisko celu, by poddać się wątpliwościom.

Bal bowiem miał zakończyć się śmiercią regenta i definitywnym końcem rządów Arthyena. Lavena skrupulatnie zaplanowała to wydarzenie. Mściciel zadba o odciągnięcie uwagi nadwornych czarodziejów, a wówczas ona będzie mogła wbić sztylet w serce Arthyena. Nawet gdyby dostrzegł jej zamiary byłoby za późno. Bez magii nie stanowił żadnego zagrożenia, wszak płynęła w nim ludzka krew.

Mściciel dowiedział się również, że prawdopodobnie ludzie byli wierni regentowi z powodu klątwy na nich rzuconej. Śmierć Arthyena złamałaby klątwę, ludzie odzyskaliby wolność i mogliby żyć w spokoju. Tego pragnęła Lavena.

Przez okno dostawały się promienie słońca, oświetlając pomieszczenie. Ze zdziwieniem spostrzegła, że nie padał śnieg. Przyroda była dziś spokojna.

Obok łóżka Lavena zauważyła miskę z wodą, prędko więc przemyła twarz. Następnie dzwoneczkiem wezwała do siebie garderobianą. Otworzywszy drzwi, spodziewała się ujrzeć Sevi. Z pewną goryczą zobaczyła obcą kobietę, a to musiało znaczyć, że...

Lavena miała świadomość, że Sevi podczas egzekucji chciała dobrze, stanęła w obronie tych ludzi, gdy nikt inny nie pisnął choćby słowa sprzeciwu. Ta odwaga miała jednak swoją cenę. Albo Sevi tkwiła obecnie uwięziona w lochu, albo jej dusza zdołała się już znaleźć za rzeką Carenn. Lavena złożyła modły za kobietę, gdziekolwiek by ona nie była. Musiała odsunąć smutek na bok, miała zadanie do wykonania.

Służka w ciszy wyjęła z szafy strój codzienny, po czym pomogła Lavenie go włożyć i zawiązała gorset. Półbogini nawet nie spojrzała na swe odbicie w lustrze. Wygląd stanowił ostatnią rzecz, którą się obecnie przejmowała.

Po tym, jak służka wyszła, Lavena znów została sama. Zamiast siedzieć w komnacie i zamartwiać się zdecydowała się iść na śniadanie. Nie lubiła większości kurtyzan, lecz przynajmniej mogła porozmawiać z Fanny.

Nikt nawet nie rzekł słowa powitania, gdy przekroczyła próg jadalni. Kobiety były zbyt pogrążone rozmowami, szeptały gorączkowo między sobą. Lavena wiedziała, że głowę każdej z nich zaprzątał bal. Prychnęła. Nie znosiła ignorancji oraz krótkowzroczności, a one symbolizowały te dwie rzeczy jednoczenie.

Jedynie Fanny siedziała spokojna i grzebała widelcem w mięsie. Lavena zmarszczyła brwi, widząc jej brak humoru. Zajęła miejsce obok niej.

- Fanny, czy coś się stało?

- Nie. Zwyczajnie chcę, by ten dzień się już skończył. Bal to rozrywka dla nadętych.

Lavena nie mogąc się powstrzymać, roześmiała się w głos. Po chwili Fanny do niej dołączyła. Żadnej z nich nie obchodziło, iż ściągnęły tym na siebie uwagę reszty kobiet.

- Ciężko zaprzeczyć. Jutro jednak będzie po wszystkim. - Uśmiech wnet zniknął z twarzy Laveny.

- Teraz to ty wyglądasz, jakbyś kogoś zabiła.

Lavenie przemknęło przez myśl, że dziewczyna w ciekawy sposób dobrała słowa, ale nijak tego nie skomentowała.

- A ty wiesz, kto zostanie żoną Arthyena?

- To nie jest temat na teraz. Ale tak, wiem - szepnęła do ucha Fanny.

Śniadanie minęło spokojnie, tak jak reszta dnia. Lavena miała wrażenie, że czas uciekł jej przez palce. Nim się obejrzała, musiała wrócić do komnaty, by przygotować się na bal.

W sypialni już czekała na nią garderobiana, ta sama, która przyszła rano. Bez zbędnych grzeczności wybrała ona suknię dla Laveny. Na półbogini prezentowała się ona idealnie, jakby była stworzona dla Laveny. Góra przylegała do ciała, podkreślając atuty, spódnica zaś spływała luźno. Granat przekształcający się w czerń sprawiał niesamowite wrażenie i kontrastował z bladą cerą kobiety. Włosy zaś służka zaplotła w warkocza i utworzyła z nich koronę. Lavena tylko czekała, aż to wszystko się skończy.

Gdy wybiła godzina, skierowała się pospiesznym krokiem do sali balowej. Sądziła, że po drodze napotka Fanny, ale myliła się. Uspokoiła się myślą, że dziewczyna musiała być już na miejscu.

Wkroczywszy do sali, poczuła na sobie spojrzenia setki osób. Udało jej się zachować spokój, bowiem w Zakonie zawsze musiała być pewna siebie. A poza tym kulenie się pod czyimś wzrokiem nie leżało w naturze Laveny. Z uniesioną głową zeszła po schodach. Na tronie siedział Arthyen. Obok niego stała Asmena, wzrok wbijając w ziemię. Coś w Lavenie drgnęło. Nawet teraz manifestował swą pozycję, upokarzając przyszłą małżonkę.

Sala stanowiła przestronne pomieszczenie zapełnione stołami oraz krzesłami na czas okoliczności. Nie spodziewała się po Arthyenie chęci tańca, więc nie zaskoczyło ją to zbytnio.

Zajęła miejsce przy stole z dala od tronu. Nie miała ochoty choćby patrzeć na Arthyena. W jej oczach był gnidą, której należało się jak najprędzej pozbyć. Poza tym jako przywódczyni Zakonu czuła się w obowiązku walczyć o wolność Husanu.

Zewsząd dochodziły głosy rozmów. Większość osób kolejno podchodziło do regenta, by złożyć gratulacje. Lavena jednak nie zamierzała bawić się w grzeczności. Posiadając status kurtyzany, wręcz dziwne byłoby, gdyby cieszyła się z małżeństwa Arthyena. Upiła łyk wina, lecz nadal czuła zdenerwowanie. Ręce jej drżały, ledwo panowała nad mocą, która pragnęła się ujawnić.

Rozległ się dźwięk trąbki, co oznaczało mowę władcy. Regent powstał z tronu, spokojny i usatysfakcjonowany widokiem poddanych, którzy darzyli go respektem.

- Ten dzień jest dla mnie szczególny ważny. Jak sami zapewne się domyślacie, nie chodzi tu o celebrację miłości czy innych bzdur. To dzień, który stanie się symbolem nowej ery. Kiedy to Husan zwiąże się z Galienem i stworzą niepokonane imperium.

Jego duma z siebie doprowadzała Lavenę do szału, lecz nie mogła zrobić nic. Zacisnęła dłonie na obrusie. Arthyen jednak nie zabrał ponownie głosu. Spojrzał na Asmenę z oczekiwaniem, a ona stanęła przy jego boku. Wyglądała niczym najpiękniejszy kwiat pustyni. Ciemne włosy upięte w skomplikowany sposób i długa suknia z trenem idealnie się ze sobą komponowały. Jednak twarz księżniczki wyrażała jedynie żal i rozpacz. Z tym jednak Arthyen nie liczył się wcale.

Wtem podłoga sali balowej zadrżała. Goście z przerażeniem patrzyli po sobie, nie rozumiejąc, co się działo. Lavena rozejrzała się, z narastającą paniką, w poszukiwaniu Fanny. Nigdzie nie dostrzegła dziewczyny. Zacisnęła wargi w wąską kreskę, wypominając sobie, że w ogóle zostawiła ją samą. Niespodziewanie świece, oświetlające pomieszczenie, zgasły, jakby pod wpływem silnego powiewu wiatru. Powietrze stało się ciężkie i zimne, niektórzy objęli się ramionami. Lavena wzdrygnęła się, przeczuwając nadejście czegoś bardzo złego.

Lavena zerknęła na Arthyena kątem oka. Starał się nie pokazywać po sobie uczuć, lecz z marnym skutkiem. W jego oczach odbijał się lęk, co oznaczało, że obawiał się czegoś. W pierwszej chwili Lavena poczuła satysfakcję. Prędko jednak uderzyła ją myśl, że skoro nawet regenta nawiedził strach, to każdy z gości miał powody, by się bać.

Półboginii z trudem przełknęła ślinę, a wtedy wrota do pomieszczenia otworzyły się. Do środka z dzikim rykiem na ustach wpadły dziesiątki ludzi. Nie, nie ludzi. To były erviry. Z oczu ziała mrożąca serca pustka, a szpony za moment miały zatopić się w ciałach niewinnych.

Erviry jednak, ku zdziwieniu Laveny, nie zaatakowały, a znieruchomiały po tym, jak ostatni stwór przekroczył próg. Lavena zmrużyła oczy, gdy do sali weszła Varia. Z niepokojem zauważyła, że biła od niej jeszcze większa moc niż ostatnim razem. Czarne włosy, układające się w loki, lśniły, a na głowie bogini znajdowała się korona. Lavena przyjrzała się dokładniej, czy wzrok jej nie mylił. Korona bowiem składała się z kości. Nietrudno domyślić się, że były to kości ofiar Varii. Szkarłatna suknia przywodziła na myśl krew i Lavena mogła założyć się, że Varia nie wybrała jej przypadkowo.

- Proszę, proszę. - Jej niski głos poniósł się echem po sali. - Widzę, że zgromadziłeś ogromne grono sojuszników, Arthyenie. Chociaż nie, to złe słowo. To niewolnicy zaślepieni strachem. - Pogarda wręcz biła od tych słów. - Tylko, że to nie jego powinniście się bać.

- Vario, opuść mój zamek i nie wracaj - rzekł Arthyen, ale jego głos drżał.

- Twój zamek? - ryknęła Varia, posyłając spojrzeniem gromy w stronę Arthyena.

Skierowała się w stronę tronu, obok którego stał Arthyen. Lavena starała się jak najciszej przemknąć, by wciąż mieć ją w zasięgu wzroku.

- Chcę przypomnieć ci Arthyenie, że masz to wszystko dzięki mnie. Ten zamek, bogactwo i bezpieczeństwo. Otrzymałeś Nuriel na czas przechowania. Nie dotrzymałeś swojej części umowy, ty nic niewarta gnido.

Lavena wręcz poczuła, jak ścisnęło jej się gardło. Większość z obecnych nie wiedziała, czym było Nuriel, stąd też brała się ich konsternacja. Ale ona miała tę świadomość.

Arthyen widocznie pragnął coś powiedzieć na swe usprawiedliwienie. Varia jednakże była szybsza. Szyję Arthyena oplotła gruba linia i z każdą chwilą zaciskała się ona coraz mocniej. Twarz mężczyzny stała się czerwona. Lavena domyślała się, że to jego ostatnie chwile.

Każdy z trwogą w sercu wpatrywał się w boginię. Lavena pragnęła przerwać ciszę, dzwoniącą w uszach, lecz jako córka Hessana nie powinna zwracać na siebie uwagi Varii. To byłoby głupie posunięcie, dlatego tylko rozglądała się w poszukiwaniu Fanny.

- Wiedźma - szepnął mężczyzna stojący obok Laveny, co było wyjątkowo głupim posunięciem. Półbogini wzdrygnęła się, czując, jak jej dłonie zostały splamione krwią nieznajomego.

I wtedy właśnie Varia zawiesiła na Lavenie swe spojrzenie. Otrząsnęła się prędko, uśmiechnęła szeroko, a w jej oczach dało się ujrzeć szaleństwo. Bogini zajęła miejsce na tronie i podparła dłonią brodę.

- Aż trudno uwierzyć, że Arthyen był tak głupi i wpuścił do pałacu bękarta Hessana. - Roześmiała się dźwięcznie. - Powiedziałabym, że miło cię widzieć, ale to byłoby kłamstwem. - Zmrużyła oczy. - To niesamowite, jak bardzo go przypominasz. Te same ciemne włosy, jasna karnacja i butne spojrzenie. Erviry. - Machnęła dłonią.

Lavena wyjęła sztylet z pochwy, choć wiedziała, że walka nie miała sensu. Było ich zbyt wiele, a nie mogła opierać się w nieskończoność. Varia roześmiała się drwiąco, widząc to.

- Chcesz mnie zabić? - zapytała, nie bojąc się odpowiedzi. Życie to wieczna walka, śmierć oznaczałaby ukojenie i spokój.

- Nie. Wpierw pozwolę ci patrzeć, jak zabijam twoich bliskich. Dopiero gdy zniewolę Hessana, każę mu patrzeć, jak giniesz.

Lavena przełknęła gorycz. Miała pewność, że jej śmierć nie zrobiłaby wrażenia na Hessanie. Ojciec nigdy nie interesował się nią, nigdy nie pomógł i nie okazywał dumy. Dla niego była tylko owocem chwili zapomnienia i przyjemności. Ugryzła się jednak w język. Rozumiała, że takie słowa mogłyby przechylić szalę na jej niekorzyść.

- Zajmę się tobą później. - Varia odwróciła wzrok od Laveny i spojrzała na tłum. - Daję wam teraz wybór. Możecie przeżyć i służyć mi lub skończyć w paszczach ervirów.

W pewnym momencie tuż obok Varii zmaterializował się Hessan. Miała wrażenie, iż ludzie osłupiali na widok kolejnego boga. Nawet jeśli wierzyli w bogów, nie sądzili, że będą mieli okazję się z nimi spotkać. A już na pewno nie w takich okolicznościach.

- Zostaw moją córkę i tych ludzi. Nie pozwolę, byś kogokolwiek skrzywdziła.

Nienawiść widoczna w oczach Varii była wręcz namacalna. Minął moment, nim Varia odzyskała rezon. Z powrotem przywdziała na twarz uśmiech.

- Jaka to niemiła niespodzianka cię widzieć, bracie - rzekła, panując nad głosem. - Przyszedłeś zobaczyć, jak odzyskuję należne mi miejsce?

- Nie, Vario. Powstrzymam cię tak jak tysiące lat temu.

- I znowu uwięzisz mnie na jakimś odludziu? Jesteś jeszcze większym głupcem, niż sądziłam.

W dłoni Hessana pojawił się miecz. Lavena słyszała o nim, lecz dotąd nigdy nie miała okazji go ujrzeć. Ostrze otoczone było błękitnymi płomieniami, stworzonymi przez samego boga. Hessan kątem oka spojrzał na Lavenę i niemal niezauważalnie skinął głową, co było znakiem do walki.

Lavena zaatakowała stojące za sobą stwory. Jeden stracił głowę, drugiemu wymierzyła cięcie w brzuch. Krew splamiła ręce oraz suknię półbogini, lecz nie obchodziło ją to. Słyszała wrzask ludzi atakowanych przez sługusy Varii, ale docierało to do niej jakby zza szyby. Serce waliło, jak gdyby chciało wyrwać się z piersi, co było spowodowane szałem walki.

Kolejne erviry kierowały się w jej stronę, atakując przedtem tych, którzy stali na ich drodze. Zapanował chaos, obecni krzyczeli, starali się bronić, atakowali choćby pięściami, ale nie mieli szans z o wiele silniejszymi ervirami. Pożoga jednak miała się dopiero rozpocząć.

Przez moment Lavena miała spokój. Spojrzała na Varię, ale nie walczyła już z Hessanem. Bóg zniknął tak prędko jak się pojawił. Do zmęczenia doszedł gniew. Zostawił tych ludzi na pastwę Varii, która była niezrównoważona. Zostawił swą córkę, by radziła sobie sama. Zawiódł ją po raz kolejny.

- Dość! - ryknęła Varia, a z jej dłoni wydostał się lód. Zdołała nim przebić co najmniej kilkanaście osób, które natychmiast padły na ziemię bez życia.

Szepnęła coś do jednego z sług, na co ten opuścił pomieszczenie. Varia znów usiadła na tronie i odetchnęła głęboko. Po gniewie nie zostało ani śladu. Na twarzy widniały zadowolenie oraz duma z siebie.

- Twój ojciec to tchórz. Wiem, że zostawił cię nie po raz pierwszy i nie jestem tym zaskoczona. Zawsze taki był, myślał wyłącznie o sobie - Varia mówiła powoli, akcentując każde słowo. - Złożę ci propozycję, Laveno. Ktoś taki jak ty, silny i nieugięty, przydałby mi się. Daję ci szansę, stań się moją prawą ręką. Razem będziemy niepokonane.

Przed oczami Laveny pojawiło się ogromne imperium, którym by rządziły. Bogactwa, złoto, najrzadsze klejnoty. Ludzie składający im hołdy. Varia roztaczała przed nią piękne, utopijne wizje, jednak nie wiedziała, co dla Laveny liczyło się najbardziej. W świecie wykreowanym przez Varię nie byłoby miejsca na szczerą, bezinteresowną miłość.

- Zastanów się dobrze. Cały świat może należeć do nas.

Lavena starała się uczynić wszystko, by nie pokazać po sobie prawdziwych uczuć. Gdyby odmówiła, Varia bez wahania odebrałaby jej wolność. A jeśli zdobędzie zaufanie bogini, miałaby szansę wykraść Nuriel i odnieść tam, gdzie było jego miejsce.

Półbogini pokiwała głową. Nie wiedziała, czy było to mądre posunięcie, ale na pewno lepsze niż dać się zakuć w kajdany. Varia uśmiechnęła się do niej promiennie. Lavena z każdą chwilą lepiej rozumiała, co Hessan miał na myśli, mówiąc, iż Varia otrzymała więcej zła niż inni bogowie. Podłość wręcz od niej emanowała, a co gorsza Varia działała pod wpływem cierpienia, które zadał jej wiele tysięcy lat temu Hessan. Bogowie bowiem nie wybaczali i nie zapominali. Jako że żyli wiecznie, mogli przez milenia czekać na okazję do zemsty. Czekać i planować. A gdy ta się nadarzyła, nie marnowali jej.

- Stań obok mnie, Laveno - rozkazała Varia, co półbogini bez namysłu uczyniła.

Otworzyły się drzwi, powrócił sługus Varii. W dłoniach trzymał Nuriel. Lavena nigdy dotąd nie widziała legendarnego kamienia na własne oczy. Wyglądał niesamowicie i coś mówiło Lavenie, że mógł posiadać własną duszę, choć było to dość irracjonalne założenie. Przyciągał wzrok, działał wręcz hipnotyzująco.

- Na kolana, wszyscy.

Lavena ze ściśniętym gardłem patrzyła na ludzi przed nią. W strachu o swoje życie każdy wypełnił rozkaz Varii. Powietrze stało się ciężkie, wypełnione strachem i chęcią przeżycia.

- Nuriel to potężny, prastary artefakt. Poza tym, że przywraca pokój, potrafi wykryć kłamstwo. Daj mi kamień.

Gdy dłonie bogini zetknęły się z Nuriel, stało się coś dziwnego. Varia otworzyła szeroko oczy, a sam kamień przekształcał się, pokrywał cieniami. Ludzie kolejno padali jak muchy na posadzkę, która już tonęła we krwi. Do uszu docierały gromy, niebo za oknami stało się czarne.

Rozpoczęła się druga Era Niedoli.

KONIEC

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro