Rozdział 18
Jechali już dość długo, co Aidan wywnioskował z pozycji słońca. Powietrze przesiąkło ciepłem, lecz nie panował zaduch. Na czystym, błękitnym firmamencie nie było znać ani chmurki. Pogoda dotąd im sprzyjała, lecz wszyscy wiedzieli, że to tylko cisza przed burzą.
Przed nimi rozciągała się stolica Saraenu. Ścieżki wyłożone kamieniem tworzyły istny labirynt, a wkoło roiło się od zieleni. Niskie budynki cechowały się prostotą, ale zdawały się schludne. W małych okiennicach zwykle widniały ręcznie robione firany, co przypominało Aidanowi dom. Na twarzach ludzi, którzy przemierzali uliczki, widniał niepokój. Zapewne dlatego, że nocą nie okolica nie należała do najprzyjemniejszych.
Aidan myślał o wojnie. Czuł raczej podekscytowanie na myśl o nadchodzących walkach niż strach. Matka zwykła mówić, iż nie posiadał instynktu samozachowawczego i zwała go narwanym wojakiem. Wiedział, że nie każdy potrafił się obronić i cieszył się, że mógł się przydać.
Zwykli ludzie nie byli w żaden sposób związani z wojaczką. Wątpił, że zdołaliby się choćby obronić. Na czele wojny zaś stała śmierć i chwytała w swe ramiona każdego, kto miał nieszczęście się jej napatoczyć. Poza tym wojna zwiastowała również nędzę kraju i problemy z wyżywieniem rodziny.
Jeszcze nim wjechali do osady, rozdzielili się, by nie przyciągać zbędnej uwagi. Randhal jechał na przedzie, niedaleko za nim Arisse wraz z Orgornem i Kieranem, a na końcu Catriona i Aidan. Był to najlepszy układ, bowiem mogli w ten sposób chronić parę królewską przed ewentualnym niebezpieczeństwem.
– O czym myślisz? – spytała Catriona, wyrywając Aidana z marazmu. Mężczyzna spojrzał na nią, wzdychając.
– O wszystkim po trochu, jeśli mam być z tobą szczery. O wojnie, o naszej misji i... – Zawahał się, nie będąc pewnym, czy powinien rozmawiać o tym z Catrioną.
– Śmiało mów. Jesteś dla mnie niczym rodzina, więc prędzej czy później się dowiem. – W jej głosie pobrzmiewała stanowczość. Aidan przewrócił oczyma.
Dla Aidana Catriona była niemal siostrą. Nie łączyły ich więzy krwi, lecz zawsze troszczyli się o siebie nawzajem. Jednakże czasem nie chciał dzielić się z nią tym, co leżało mu na sercu. Miał świadomość, że kobieta pragnęła dla niego jak najlepiej, jednak nie chciał mieszać jej w sprawy dotyczące Asmeny.
– Czyżby szło o kobietę? – zapytała Catriona z uśmiechem na twarzy. – Przyznaj się, poznałeś kogoś – rzekła Catriona, na co Aidan rzucił jej pełne irytacji spojrzenie.
– Owszem, chodzi o kobietę. O tę, o której ci opowiadałem. O tę, którą zostawiłem w Galienie – wymamrotał mezczyzna, znów czując wzbierające wyrzuty sumienia. – Zapomniałem wspomnieć, że jest ona księżniczką Galienu i spotkaliśmy się na weselu Arisse i Orgorna.
Catriona otworzyła lekko usta ze zdziwienia. Liczyła, iż Aidan nie stroiłby sobie żartów z czegoś takiego, lecz po nim mogła spodziewać się wszystkiego. Starała się przetrawić jego słowa w ciszy, jednak miała wrażenie, że przestała cokolwiek rozumieć.
– Więc twoja ukochana to Asmena, córka Lanfeara oraz Vanory? – zapytała, pragnąc się upewnić. Gdy Aidan skinął głową, zacisnęła wargi.
Mężczyzna domyślał się, że Catriona zastanawiała się, w jaki sposób rzec mu, że ten związek nie miał przyszłości. Nie miało to dlań znaczenia. Kochał ją i musiał odnaleźć sposób, by jej to okazać. Musiał udowodnić Asmenie, że był wart jej serca. Może wówczas wybaczyłaby mu i znów mogliby być razem.
Jednak między nimi stał jej ojciec, który za nic nie zgodziłby się na złamanie tradycji i utratę cennego sojuszu. Aidan był pewien, iż nie obchodziło go dobro córki i wydałby ją nawet za najgorszego okrutnika, gdyby miało to przynieść korzyści. Aidanowi pozostało więc tylko walczyć i wierzyć, że się uda.
– Teraz moja kolej. Czy między tobą i Kieranem jest coś poważnego? – zapytał z drwiną w głosie.
Nie był ślepy i dostrzegał spojrzenia, jakie rzucał Catrionie Kieran. Wiedział, że kobieta sama z siebie do niczego się nie przyzna. Znał ją i jej przeszłość, przez co martwił się.
Kilka lat temu oddała swe serce pewnemu mężczyźnie, który okazał się nie być tym, za kogo się podawał. Przyjął jej miłość i zdawało się, iż ją odwzajemniał. Okazało się jednak inaczej. Jego słowa bowiem były puste i nieszczere. Strzaskał serce Catriony, wyrzucił je, jakby to być nic niewarty śmierć i doprowadził Catrionę do straszliwego stanu. Aidan nadal nie mógł zapomnieć widoku zapłakanej przyjaciółki trzymającej w dłoniach sztylet. Mógł stracić przyjaciółkę tylko dlatego, że ktoś zdecydował się ją wykorzystać.
– W takich chwilach jak ta zastanawiam się, co ty masz w głowie. – Westchnęła przeciągle. – Nic do niego nie czuję. Jest irytującym bucem i bawidamkiem. Nigdy nie zniżę się do takiego poziomu – powiedziała, na co Aidan roześmiał się gromko.
– Zaprzeczasz, a to najlepszy dowód, moja droga – odparł złośliwie mężczyzna, na co Catriona zamilkła.
Tak jak ustalili, będąc jeszcze w Srebrnej Twierdzy, zatrzymali się przy gospodzie "Pod baranem". Zdawali sobie sprawę, iż czeka ich długa droga, nim znajdą się w kolejnym mieście. Saraen pełen był lasów, w których leżały małe wioski. Ludzie żyli tam w zgodzie z naturą i byli zacofani, zdaniem Aidana.
Zsiedli z koni, po czym uwiązali je przy poidle. Ściany budynku były murowane i mimo upływu lat zdawał się on zadbany. Szyld wiszący nad szerokimi, drewnianymi drzwiami serdecznie zapraszał kolejnych gości.
Przekroczywszy próg, ich oczom ukazało się sporych rozmiarów pomieszczenie. Większość drewnianych, okrągłych stolików była już zajęta przez gości. Ściany ozdobiono kinkietami ze świecami oraz obrazami przedstawiającymi krajobrazy wsi. Aidan wręcz ze zdziwieniem dostrzegł, iż po podłodze nie biegały szczury czy owady. Swego czasu często gościł w oberżach i nie we wszystkich panowały zadowalające warunki. W powietrzu zaś unosił się zapach mięsiwa oraz chleba, który rozbudzał apetyt.
Przy długim blacie stała zapewne gospodyni. Włosy upięte w koka, wymykały się i wpadały jej do oczu. Jej twarz przez ostre rysy zdawała się być kanciasta, ale w ciemnych oczach tańczyły wesołe iskierki.
– Zajmijcie gdzieś miejsca, ja pójdę po strawę – rzekł Aidan, wskazując reszcie wolny stolik.
Podszedł do lady i odchrząknął, bowiem kobieta pogrążona była w rozmowie z jakimś staruszkiem.
– Przepraszam, chciałbym prosić o jedzenie dla sześciu osób – rzekł Aidan, kiedy staruszka nawet go nie zauważyła. Kobiecina oderwała się od swego rozmówcy i zerknęła na niego, mrużąc oczy.
– Oczywiście, tak, tak. Czy jaśnie pan wraz ze swą kompanią życzycie sobie zająć pokoje? – zapytała z nadzieją widoczną w oczach.
– Owszem, proszę o sześć pokoi na jedną noc – odparł Aidan, na co staruszka skrzywiła się lekko.
– Mogę użyczyć pięciu pokoi. Ostatnimi czasy panuje tu ruch, jakiego nie widziałam od dzieciństwa. – W jej głosie kryła się autentyczna radość, toteż mężczyzna tylko skinął głową.
W oczekiwaniu przysiadł na jednym ze stołków i złączył dłonie razem. Był podekscytowany wyprawą, lecz wiedział, że ciążyła na nich ogromną odpowiedzialność. Wszak wojna nie rozgrywała się wyłącznie między ziemskimi stworzeniami, ale również między bogami. To już nie było byle co, gdyż bogów porównać możnaby do żywiołów. Nieuchwytni i piękni w swej dzikości, lecz ich gniew przejmował wszystko i nie dało się go opanować. Wystarczyłoby im kilka chwil, by doszczętnie zniszczyć ziemię i zdmuchnąć z niej życie. Aidan zastanawiał się, czy w ogóle by się tym przejęli, ale był co do tego sceptycznie nastawiony.
Dopiero po jakimś czasie poczuł na sobie czyjś wzrok. Podniósł głowę i z niemałym zdziwieniem zauważył, iż wpatrywał się w niego siedzący obok starzec.
Twarz jego naznaczona bliznami i zmarszczkami zdradzała sędziwy wiek. Jednakże czymś, co zwracało uwagę była jego długa, siwa broda i oczy tegoż samego koloru.
– Wyglądasz mi na wojaka, chłopcze. – Głos posiadał niski i ochrypły, zdawał się ukazywać zmęczenie tego człowieka. Aidan zmarszczył brwi na słowa nieznajomego. – I nie jesteś sam. Mam przeczucie, że wiem, czego szukacie.
– Czyżby? – spytał Aidan, nie mogąc powściągnąć ciekawości.
Staruszek rozejrzał się, jak gdyby spodziewał się, że ktoś ich podsłuchiwał. Nie ujrzał jednak nic niepokojącego, toteż nachylił się w stronę Aidana.
– Poszukujecie tego, czego mi nie udało się odnaleźć – wyszeptał, a oczy zaszły mu mgłą. – Poszukujecie kamienia Denay. – Oczy Aidana rozszerzyły się pod wpływem zdziwienia.
Nie wiedział, dlaczego, ale wierzył staremu mężczyźnie. Na jego twarzy nie widniał żaden znak, który mógłby temu zaprzeczyć. A Aidan zdawał sobie sprawę, że kłamstwo zawsze daje o sobie znać. Zmrużył brwi.
– Więc wiesz, czy Nuriel jest prawdą? Kamień istnieje i powstrzyma wojnę? – W głowie Aidana pojawiło się mnóstwo pytań i musiał się dowiedzieć, czy starzec znał odpowiedzi choć na część z nich. Starzec uśmiechnął sie z żalem, jak gdyby coś rozpamiętywał.
– Mam pewność, że kamień istnieje. Moja babka była czarodziejką i posiadała talent widzenia przyszłości. Pewnej nocy nawiedziła ją wizja, w której zobaczyła kobietę. Miała być niezwykle urodziwa, ciemne włosy, niebieskie jak fale oczy. Tak ją opisała.
Aidan z niedowierzaniem odwrócił się za siebie i zerknął na Arisse.
– Według wizji uda jej się odnaleźć Nuriel, prawda? – zapytał z niepokojem mężczyzna, wskutek czego na twarz staruszka wypłynęło strapienie.
– Wizje nie zawsze się sprawdzają, chłopcze. Poza tym każda magia ma swą cenę, dlatego myślę, że poszukujący go muszą być przygotowani na straty.
Aidan zamyślił się nad słowami starca. Może nie wszystko jeszcze stracone i zdołaliby odnaleźć kamień? Od początku było jasne, iż po drodze czekać będzie na nich śmierć, ale dopiero teraz dotarło to do mężczyzny z pełną mocą. Poczuł się, jakby dostał obuchem w głowę. To mogło stać się gdziekolwiek i kiedykolwiek. Nieostrożność, głód, śmierć w walce...
Jedyne, co wiedział to, że musiał dopilnować, by Arisse i Catrionie udało się dożyć do końca ich podróży. Zamierzał chronić wszystkich, lecz cichy i złośliwy głos w głowie podpowiadał mu, że nie da rady. Arisse musiała żyć, aby znów zapanował pokój, zaś Catriona była dla niego ważna i nigdy nie wybaczyłby sobie, gdyby ją stracił.
Prawdą było, że jego własne życie liczyło się dla niego najmniej. Zasługiwało to na miano absurdu, lecz był gotów poświęcić się dla sprawy. Byle tylko jego przyjaciele przetrwali. Wiódł ryzykowne życie wojownika i od momentu podjęcia decyzji, rozumiał, z czym się to wiązało.
Obejrzał się znów w stronę starca z pytaniem na ustach, lecz już go nie było. Mężczyzna zmarszczył brwi, czując narastające wątpliwości. Był pewien, że starzec nie mógł ot tak sobie odejść, nie zwracając jego uwagi. Coś było nie tak, jednak jeszcze nie wiedział właściwie co.
Gospodyni wraz z pomocnicami zaniosła jadło na stół, przy którym oczekiwała gromada. Aidan na ten widok prędko przysiadł się do nich. Randhal rzucił się na jedzenie, a Arisse oraz Orgorn spoglądali zdziwieni na swe talerze, na co Aidan pokręcił głową. Wiadomym było, że w drodze nie będą mogli pozwolić sobie na bażanty czy inne wyrafinowane dania.
– To tylko wygląda tak źle, ale w smaku jest całkiem dobre – zapewnił Randhal, gdy zdołał przełknąć.
Catriona spojrzała na niego z uniesioną kpiąco brwią, a Aidan starał się powstrzymać od parsknięcia śmiechem.
Aidan po zjedzeniu swej porcji, odchylił się do tyłu na krześle. Ukradkiem rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie zauważył jednak niczego ciekawego czy niepokojącego. Większość gości w spokoju prowadziła rozmowy, nie przejmując się innymi. Jeden tylko mężczyzna, najprawdopodobniej już nietrzeźwy, awanturował się z karczmarką. Aidan westchnął cicho, nie wiedząc, w co ręce włożyć. Pora na sen była o wiele za wczesna, bowiem słońce dopiero zaczęło chylić się ku zachodowi.
– Pójdę sprawdzić, jak się mają nasze konie – rzekł Aidan, otrzepując ręce.
– Stajenny chyba dobrze się nimi zajmie. Czyż nie? – spytała Arisse, marszcząc brwi.
– Niech idzie. Oszustów nie brakuje, a husanskie rumaki to nie byle co – stwierdziła bez wahania Catriona.
Mężczyzna zatem wstał od stołu, opuszczając towarzyszy broni. Tak jak Catriona liczył, iż ujrzy konie zdrowe i bezpieczne. Jego klacz, Gaja była dlań przyjaciółką, najwierniejszą, jaką posiadał poza Catrioną. Zjeździł na niej kawał świata i czuł się do niej mocno przywiązany.
Przekroczył próg stajni. Była ona znacznie mniejsza niż stajnie królewskie. W powietrzu unosił się zapach siana oraz końskiego łajna, ale mężczyzna zdołał się przyzwyczaić. Poszedł dalej w głąb stajni, domyślając się, że znajdzie tam ich konie. Wszystko byłoby dobrze, gdyby do jego uszu nie dotarł cichy głos:
– Nie bój się, chodź ze mną. Nie jesteś chyba pierwszym lepszym koniem. – Słysząc to, Aidan przyspieszył kroku. Z niemałym oburzeniem dostrzegł, że złodziejaszek miał chrapkę na Gaję.
Stąpał jak najciszej, byle tylko nie spłoszyć zbrodniarza. Gdy stanął przy Gai, jego oczom ukazała się postać, którą okrywała szara peleryna. Bandyta nawet nie zauważył, że ktoś za nim stał. Aidan niczym błyskawica wyciągnął miecz z pochwy i skierował w stronę nieznajomego.
– Zamierzasz mnie zabić?
– Odwróć się przodem do mnie. Nie mam w zwyczaju wbijać ostrza w plecy przeciwnika – rzekł stanowczo, marszcząc brwi. – I zdejmij kaptur.
Człowiek stojący przed nim powoli odwrócił się w jego stronę, ale z pewnym wahaniem odsłonił twarz. Aidan zamarł, gdy złodziej okazał się kobietą. Jasna, alabastrowa cera kontrastowała z rudymi, niemal ognistymi warkoczami. W bursztynowych oczach tlił się gniew. Rysy twarzy miały w sobie coś szlachetnego, choć kobieta przyodziana była w ubogie szaty. Mężczyzna zacisnął wargi.
– Nie mam w zwyczaju zabijać kobiet... – stwierdził Aidan, zastanawiając się, co z nią uczynić.
– Ale to nie znaczy, że puścisz mnie wolno? – W jej głowie pobrzmiewał gniew, który miał zamaskować lęk. Nie do końca jej się to udało.
Aidan zmarszczył brwi. Dziewczyna zapewne nieświadomie podsunęła mu pewien pomysł.
– Kradniesz, bo jesteś biedna czy chciwa? – spytał ostrzej, niż zamierzał. Nieznajoma chwilę się wahała. – Lepiej odpowiedz. Moja klinga z chęcią pozna cię bliżej. – Roześmiał się gromko na widok jej wyrazu twarzy.
– Nie mam gdzie mieszkać. Żyję za to, co uda mi się zarobić. A w najgorszych momentach... – Odwróciła wzrok zawstydzona. Aidan wziąwszy to za dobrą monetę, spojrzał jej w oczy.
Nie miał pojęcia, czy to, co zamierzał uczynić, było dobre. Wiedział jednak, że ta kobieta potrzebowała pomocy, nawet jeśli jego plan nie przypadnie Catrionie do gustu.
– Dobrze pojmuję, iż nic cię tu nie trzyma? – Kobieta skinęła głową. – Skoro i tak narażasz się na niebezpieczeństwa, to może chcesz pójść ze mną? – Dziewczyna oburzona wciągnęła powietrze. – Nie miałem na myśli nic złego. Zatrzymałem się tu z moją kompanią. Jeśli się zgodzisz, powiem ci więcej. Jestem jednak pewny, że jeżeli się zdecydujesz, twoje życie stanie się lepsze. Nie będziesz złodziejką, a bohaterem. – Pominął fakt, iż mogli przy tym zginąć. To tylko jeden, mały szkopuł.
Dostrzegał emocje nią szarpiące i domyślał się, że nie mogła być to łatwa decyzja. Po prostu czuł, że należy jej pomóc. Może znów pragnął przypomnieć sobie, że był człowiekiem, nawet jeśli wojna zmuszała dobrych ludzi do złych rzeczy.
– Nie musisz podejmować decyzji teraz. – Starał się, by jego głos był spokojny i przyjazny. – Masz czas do jutrzejszego ranka. Później wyruszamy.
Nie miał pewności, dlaczego to robił. Serce podpowiadało mu, że to dobra decyzja. Gdyby sam znalazł się w tak opłakanej sytuacji również chciałby otrzymać szansę na zmianę życia. Poza tym kobieta wyglądała na zagubioną. Musiała kraść, by przeżyć, lecz w jej oczach widział, że tego nie chciała.
– Jakie nosisz imię?
– Esyld – odpowiedziała śmielej. – Dlaczego miałabym się zgodzić? I skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz?
– Nawet w świecie pełnym zła istnieje dobro. A ja nie wierzę, że jesteś na wskroś zła – odparł prostolinijnie. Może był naiwny. Wolał jednak być naiwny niż zostawić ją na pastwę okrutnego losu i bogów. – Jeszcze jedno, tak na przyszłość. Gaja to wierna klacz i nigdzie by z tobą nie poszła. – Policzki Esyld oblały się rumieńcem. – Zastanów się nad mą propozycją. Kto wie, może zmieni ona twoje życie?
Opuścił stadninę, pogwizdując wesoło i będąc pewnym, że koniom już nic nie groziło. Niedaleko od gospody, w której się zatrzymali, zauważył targ. Przeszło mu przez myśl, że mogli odwiedzić to miejsce, nim na dobre opuszczą cywilizację. Przekroczył próg tawerny i rozejrzał się, spodziewając się zobaczyć tam towarzyszów podróży. I rzeczywiście nadal zajmowali miejsca przy stole. Skończyli już jeść, więc klasnął w dłonie, by zwrócić ich uwagę.
– Niedaleko jest targ, może chcielibyście się tam wybrać? Wydaje mi się to lepszą rozrywką od siedzenia tutaj.
Catriona wzruszyła ramionami, a Arisse oraz Orgorn zdawali się zaciekawieni. Aidan prędko doszedł do wniosku, że to, co było normalne dla większości ludu, dla nich mogło być czymś nowym.
– To chyba najlepsze, co możemy zrobić – uznała Arisse.
Wszyscy więc wstali od stołu, kierując się do wyjścia. Orgorn przed wyjściem zostawił gospodyni hojny napiwek, co Aidan poznał po jej iskrzących radością oczach. Opuścili gospodę, zakładając przedtem na siebie peleryny, gdyż powietrze przesiąkło chłodem.
Targ zapełniony był ludźmi. Do ich uszu docierały rozmowy, kłótnie kupujących z sprzedawcami oraz śmiechy dzieci biegających wkoło. Matrony spoglądały sceptycznie na najróżniejsze tkaniny. Kupcy przechwalali się swymi towarami. Skóry, tkaniny, mięsiwa, warzywa i owoce, zboże oraz wypieki. W powietrzu unosiła się gryząca nos mieszanka tych wszystkich zapachów.
Aidanowi w pewien sposób to miejsce kojarzyło się z rodzinną osadą. Oczyma wyobraźni ujrzał matkę oraz siostry, zastanawiające się, co powinni byli kupić, by przeżyć następny tydzień. Ich życie nigdy nie było łatwe, lecz odkąd zmarł ojciec Aidana, sytuacja drastycznie się pogorszyła. Wspomnienie umierającego ojca uderzyło w niego. Mężczyzna, który był jeszcze młody, wyglądał jak wrak człowieka. Zwijał się z boleści i kaszlał krwią. Jego blada twarz, oczy, z których wyzierało cierpienie i na koniec jego prochy. Aidanem wstrząsnęły dreszcze.
Gdy jego ojciec zmarł, Aidan miał dziesięć wiosen na karku. Nadal był dzieckiem, ale rozumiał już, co się działo i z czym wiązała się śmierć taty. Miał świadomość, że to on jako jedyny mężczyzna stał się poniekąd głową rodziny i powinien opiekować się matką i swymi siostrami. W głębi siebie bał się, że nie poradzi sobie, że nie będzie umiał utrzymać rodziny i że przez brak posagu siostry nigdy nie znajdą adoratorów.
Arisse, która zauważyła, że coś było nie tak, położyła mu dłoń na ramieniu. Spojrzała na niego z pytaniem w oczach, lecz nic nie rzekła. Aidan pokręcił głową.
– To nic takiego. – Chciał uspokoić ją Aidan, ale widział, że nie dała się nabrać. Uniosła brew.
– Nie twierdzę, że masz mi mówić o tym, co cię gryzie. Ale wiedz, że teraz jesteśmy drużyną i zawsze będzie obok ktoś, kto wysłucha. – Posłała mu uśmiech, zapewne starając się dodać mu otuchy. Mężczyzna pomyślał, że nie widział jeszcze nikogo, kto miałby tyle dobroci w sercu.
– Dziękuję Ci, Wasza... – zaczął, ale kobieta uciszyła go ruchem ręki.
– Tytuły obecnie nie istnieją — rzekła cicho, na co Aidan uświadomił sobie, jaką głupotę by popełnił.
Rozejrzał się. Catriona zatrzymała się niedaleko od nich przy stoisku kowala z bronią. Klingi sztyletów oraz mieczy lśniły w słońcu, odbijając jego promienie. Ich rękojeści wysadzane były najróżniejszymi kamieniami szlachetnymi. Rubiny, szmaragdy, szafiry kusiły wojaków i zachęcały do kupna. Aidan przewrócił oczyma, dobrze wiedząc o obsesji Catriony i poszedł przed siebie.
Kiedy jego oczom ukazały się stoiska z biżuterią oraz tkaninami, pomyślał o swych siostrach. W sakiewce miał trochę monet na zbyciu. Srebrne i złote bransolety, zdobione naszyjniki oraz pierścienie olśniewały przechodzących. Aidan zwrócił uwagę na srebrne naszyjniki. Nie należały do najtańszych towarów, ale było go na to stać.
Wybrał podobne do siebie naszyjniki, wysadzane drobnymi kamieniami. Miał nadzieję, że powróci do Husanu i będzie mógł powiedzieć im, jak bardzo za nimi tęsknił.
Muszę przyznać, mam satysfakcję, że Nuriel będzie w całości opublikowane do końca czerwca. Ostatnimi czasy nawiedziło mnie mnóstwo pisarskiej energii (a co mi tam i tu się pochwalę, że w trzy dni naskrobałam aż dziesięć tysięcy słów), więc niedługo w Królowej i Klątwie też zacznie dziać się więcej. Przypomniałam sobie, że kolejny rozdział jest podzielony na dwie części, więc wrzucę je od razu w sobotę lub niedzielę, zobaczę, jak się wyrobię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro