Rozdział 14
Upłynęło parę dni. Srebrna Twierdza pogrążyła się w niepokoju, który narastał z każdą chwilą. Nie każdy znał jego źródło, ale wszyscy zdawali się czuć, że nadchodzą nowe czasy dla pałacu, pełne grozy oraz niebezpieczeństw. Sama Arisse starała się ponad wszystko zachować spokój, lecz nie było to dla niej łatwe. Wszak dalsze losy sprzymierzonych ze sobą krain zależały właśnie od niej.
Z trudem przychodziło jej zrozumienie tego, wiedziała jednak, że przekroczyła niewidzialne wrota, które bezpowrotnie się za nią zamknęły. Nie była już tylko księżniczką Fidylli i przyszłą królową Fidylli i Saraenu. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu przepowiednia mówiła o niej. W myślach często powtarzała sobie to, co rzekł jej niedawno Orgorn. Jednakże, czy dobroć wystarczyła, by przezwyciężyć zło? Nie posiadała pewności, choć w sercu podjęła decyzję już podczas spotkania z Azer.
Nie wiedziała, co czekało ich w czasie wyprawy. Ryzyko było ogromne, a cena zbyt wysoka. Usilnie więc pragnęła wierzyć, że była w stanie osiągnąć cel i uczynić wszystko, by przywrócić pokój. Nie pomagało to, że do jej uszu ostatnimi czasy docierały nader nieszczęśliwe pogłoski o walkach na granicy Saraenu oraz Husanu.
Armia Saraenu była zmobilizowana oraz gotowa do walki, ponieważ wypowiedzenie wojny stało się tylko kwestią czasu. Arisse jako obecna władczyni Fidylli wysłała głównemu generałowi epistołę, w której przekazała stosowne instrukcje. W praktyce to jej matka winna była nadal sprawować rządy, lecz Irella stwierdziła, że nie miała na tyle siły. Księżniczka dostrzegała, iż jej matkę trawiło zmęczenie. Widziała jednak w jej decyzji również pewien egoizm oraz hipokryzję. Kobieta rozumiała, że Irella rządziła przez wiele, wiele lat, ale dlaczego oddawała jej władzę akurat teraz, kiedy nadchodziły ciężkie czasy i wszystkiego miało zabraknąć... Dobrze znała swoją matkę, ponieważ była z nią blisko, nigdy jednak nie stworzyły takiej samej więzi, jaką Arisse dzieliła z ojcem.
Domyśliła się, że miała to być dla niej próba. Wszakże monarcha musiał radzić sobie w kryzysowych sytuacjach, nie mógł zawieść swych poddanych i pozwolić sobie na słabość. Spoczęła na łożu, przymknęła powieki, po czym skupiła się na równomiernym oddechu. To zawsze sprawiało, że stawała się spokojniejsza i trzeźwiej patrzyła na świat.
Od kiedy dowiedziała się o przepowiedni, rzadko wychodziła ze swych komnat. Ponad wszystko unikała spotkania z matką, ponieważ w głębi duszy obawiała się o jej reakcję. Obawiała się, iż jej serce mogło nie wytrzymać takiego ciosu. Była jedynym dzieckiem Irelli oraz Widara i to ona stanowiła spadkobierczynię tronu i korony Fidylli. Co absurdalne, jeszcze nie zdążyła jej nałożyć, a już czuła się przygnieciona jej ogromnym ciężarem. Niespodziewanie poczuła na policzkach łzy. Nawet nie wiedziała, kiedy zaczęła płakać.
Otworzyła szklane drzwi prowadzące na taras i wyszła na balkon. Słońce wschodziło ponad horyzont i niosło ze sobą obietnicę nowego dnia. W dole zieleniły się drzewa i trawa, a nieopodal dało się ujrzeć szemrzący strumyk. Ostatnimi czasy natura rankiem zdawała się dawać ludziom nadzieję i otuchę. Zapach kwiatów oraz nowego życia unosił się w powietrzu. To było czymś zupełnie dziwnym dla Arisse. Ludzie i inne rasy mogli niedługo doprowadzić do upadku tego świata, jednak przyroda była ponad tym wszystkim, jakby żyła gdzieś obok. Księżniczka otuliła się rękoma. Mimo niedalekiej wiosny, poranki tchnęły chłodem, a ona miała na sobie tylko cienką, koronkową koszulę nocną.
Nagle do jej uszu dotarło pukanie do drzwi. Nie odwracając się nawet od barierki, zezwoliła na wejście. Spodziewała się służebnej, która zawsze przychodziła szykować dla niej kąpiel oraz pomagała we wszystkich porannych czynnościach.
- Arisse. - Zdumiała się, słysząc głos Orgorna. Odwróciła się do niego, lecz przypominając sobie o swym ubiorze, założyła ręce na piersi, speszona. - Czy coś nie tak, moja droga?
Widziała w jego oczach szczerą troskę, co do reszty ją roztkliwiło. Łzy znów płynęły, tyle że z jeszcze większą siłą. Mężczyzna przez chwilę stał, jak gdyby nie wiedział, co począć. Po chwili jednak pewnie przyciągnął ją do siebie. Arisse nadal łkała w jego ramionach, a jej ciałem co rusz wstrząsał szloch.
- Cii, skarbie. Poradzimy sobie ze wszystkim. - Gładził ją po włosach, czekając, aż się uspokoi.
Orgorn zdawał sobie sprawę, że przyszła królowa powinna być silna i pewna swego, lecz każdy miał swoje granice wytrzymałości. W obliczu wojny nikt nie miał łatwo, nieważne, czy pochodził z prostego ludu czy arystokracji. Prawda jednak była taka, że najtrudniej mieli wówczas władcy. To oni podejmowali ważne decyzje, które mogły zaważyć na losach całego państwa oraz rzecz jasna poddanych. To oni na swych barkach nieśli ciężar, który nie był znany każdemu. Nikt, kto pochodził z dynastii królewskiej nie miał łatwego życia, bowiem życie osobiste przenikało się z władzą. Było to ściśle powiązane i z tego powodu rzadko kiedy książęta oraz księżniczki mieli możliwość sami decydować o sobie.
Kobieta z trudem łapała oddech. Oparła głowę na piersi Orgorna. Była mu niezwykle wdzięczna za to, co dla niej czynił. Każdy inny zapewne zacząłby wypytywać o to, co się stało, a on zwyczajnie był przy niej i ją akceptował. Nigdy dotąd nie miała nikogo takiego, kto tak by się o nią troszczył i opiekował. To stanowiło niesamowicie krzepiące uczucie. Poczuła ciepło na sercu.
- Orgornie... - Zaczęła z niepewnością, podnosząc głowę, by patrzeć mu w oczy. - Czy ty naprawdę chcesz być ze mną czy robisz to wszystko ze względu na poczucie obowiązku? - Musiała wiedzieć.
Z nim czuła się szczęśliwa oraz kompletna. Nic nie potrafiło jej rozweselić tak jak rozmowa z nim. Gdy wpatrywała się w niego, była przekonana, że to on był tym jedynym, jej serce na jego widok przyspieszało. Przy nim czuła, iż miała u stóp cały świat, a gdy stał tak blisko, ciężko było jej się skupić na czymkolwiek. Tylko czy on czuł to samo...?
Musiała usłyszeć to wprost, ponieważ nie była zdolna uwierzyć w swe szczęście. Kiedy patrzyła w oczy mężczyzny, wydawało jej się, że dostrzegała w nich oddanie i zaufanie. To, co ich łączyło, nie zasługiwało jeszcze na miano miłości, lecz mogli to zmienić. Zwiesiła głowę, zaciskając wargi. Zaraz jednak Orgorn ujął dłonią jej podbródek i delikatnie zmusił do podniesienia na niego wzroku.
- Jesteś dla mnie kimś bardzo ważnym. Nigdy wcześniej nie spotkałem tak wyjątkowej kobiety jak ty, rozumiesz? - Uśmiechnął się do Arisse, na co ugięły się pod nią nogi. Mężczyzna przełknął ślinę. – Jeśli zechcesz trwać przy moim boku i zostać moją królową, będę zaszczycony.
Kobieta uniosła brew, nachyliła się w jego stronę i złożyła pocałunek na jego policzku. Orgorn w tamtej chwili wydawał się najszczęśliwszym czarodziejem na ziemi. Jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, a w oczach jawił się magiczny blask. Znienacka chwycił ją i okręcił wokół własnej osi. Zdumiona Arisse pisnęła, po czym się roześmiała. Widząc ją szczęśliwą, Orgorn uczynił to samo.
Oboje cieszyli się tym krótkim, jakże ulotnym momentem. Wiedzieli, że zaraz będą wyrwani z tego pięknego snu, ale rzeczywistość obecnie wydawała się łatwiejsza do zniesienia. Ich myśli krążyły wokół marzeń o wspólnym życiu. Nie brali tego za pewnik. To, co mieli zamiar uczynić, należało niewątpliwie do niebezpiecznych i ryzykownych przedsięwzięć. Śmierć nie czekała na pozwolenie czy odpowiedni czas. Zwykle przychodziła nagle i nie była litościwa. Wyłącznie ona mogła ich rozdzielić, a to czy tak się stanie zostało już dawno temu zapisane w gwiazdach. Cieszyli się więc tym, co zostało im dane.
Kiedy Orgorn pozwolił Arisse stanąć na nogach, jego uśmiech jak gdyby zbladł. Kobieta przechyliła głowę, wiedząc, że znów wydarzyło się coś, co rujnuje ich beztroskę. Westchnęła ciężko. Miała dość tego, że ani chwilę nie mogli po prostu być ze sobą. Za każdym razem coś musiało im przeszkodzić.
- Orgornie, powiedz mi, co się dzieje - rzekła spokojnie Arisse. Martwiła się o niego. Stał się jej niezwykle bliski przez czas, który zdołali razem spędzić. Owszem, mieli stać się małżeństwem, lecz przede wszystkim mężczyzna został jej przyjacielem. Ich relacja wbrew wszystkiemu, nie była skomplikowana. Troszczyli się o siebie i czynili wszystko, co było w ich mocy, aby to drugie czuło się szczęśliwe.
Orgorn zdawał się przez moment unikać jej wzroku, przez co kobieta zaczęła sądzić, iż nie chciał jej tego mówić. Zmrużyła oczy i założyła ręce na piersi, mając nadzieję, że wyglądała dość stanowczo. Skoro mieli zostać partnerami, musieli mieć do siebie zaufanie i być szczerzy. Bez tego kobieta nie wyobrażała sobie ich dalszej przyszłości.
- No dobrze... Mój ojciec poinformował Radę Królewską o naszych planach. Rzecz jasna, byli zmuszeni złożyć przysięgę tajemnicy na swe życie przed moją matką. Nie rozgłoszą tych wieści, większość z nich kurczowo trzyma się swego nędznego żywota... - Podrapał się po karku, wyraźnie niepewien, w jaki sposób przekazać jej kolejną wieść. - Rada po długich dysputach uznała, że wolno nam wyruszyć. Mieli jednak warunek. Wpierw musimy się pobrać.
Kobieta wciągnęła ze świstem powietrze. Musiała przyznać, iż była zaskoczona. Nie powinno jej to dziwić, gdyż Rada pragnęła mieć tylko pewność, że w razie ich ewentualnej śmierci, państwa nadal łączyć będzie sojusz na podstawie wypełnionych warunków oraz złączenia dynastii królewskiej. Pokiwała wolno głową.
- Rozumiem ich perspektywę. Jednak czy kamień nie powinien być kwestią priorytetową? Nuriel powstrzyma wojnę, a nasze małżeństwo w żaden sposób nie przyczyni się tym ludziom, jeśli tuż potem stracą życie. - Jej głos był pełen powagi oraz smutku. Orgorn wpatrywał się w nią, mając świadomość, że miała słuszność.
- To już postanowione. Służba rozpoczęła przygotowania. - Arisse spojrzała na niego z oburzeniem.
- Nie, powiedz, że to nieprawda - jęknęła. - Czegoś tu nie rozumiem. Jesteśmy przyszłymi władcami, lecz nie do nas należy podejmowanie decyzji. Czy nie zdaje ci się to absurdem?
Mężczyzna roześmiał się serdecznie, a w jego oczach ponownie widniał ten sam błysk. Ciemnowłosa dostrzegając to, uspokoiła się. Jeśli on uznał, że nie zaważy to na ich wyprawie, to być może miał rację. Ona zapewne zbytnio się przejmowała i wzięła do serca swą misję. Nadal była ona niezwykle ważna, ale kobieta nie mogła jej jeszcze poświęcić wszystkich swych myśli.
- Mnie też zastanawia to od dłuższego czasu. Jednakże taki obrót wypadków napawa mnie zadowoleniem, jeśli mam być szczery. - Wziął jej dłoń w swoją i ucałował, na co kobieta delikatnie się uśmiechnęła.
Może w rzeczywistości tak było lepiej. Ludzie staną się spokojniejsi, bowiem zyskają pewność co do sojuszu. Dzięki temu po zawarciu małżeństwa będą mogli w pełni skupić się na przygotowaniach do nadchodzącej wojny. Saraenczycy będą działali wraz z Fidyllijczykami, dzięki czemu staną się silniejsi.
Brązowowłosa odgarnęła włosy z twarzy. Spojrzała z czułością na Orgorna, po czym wtuliła się w niego. To wydało jej się czymś zupełnie naturalnym i zwyczajnym. Pasowali do siebie idealnie mimo różnic ich dzielących. Nigdy wcześniej Arisse nie czuła czegoś takiego. W Fidylli nie było nikogo, kto postrzegały ją po prostu jako człowieka. W swym rodzimym pałacu była postrzegana przez pryzmat korony, którą miała odziedziczyć. Żaden mężczyzna nie starał się nawet jej poznać, gdyż stanowiła wyłącznie przepustkę do władzy i towar z ogromnym posągiem. Nikt nie był w stanie zdobyć jej serca, póki nie pojawił się Meryn.
Poznali się na balu z okazji święta zjednoczenia. Arisse wówczas liczyła sobie piętnaście wiosen. Od pierwszego tańca wręcz iskrzyło między nimi. To zdawało się kobiecie miłością od pierwszego wejrzenia. Była w niego bez reszty zapatrzona i nie umiała wyobrazić sobie życia bez niego. Marzyła o ich wspólnej przyszłości, choć wiedziała, że obowiązków będą mieli wówczas jeszcze więcej.
W pewnym momencie jednak coś się zmieniło. Uczucie między nimi przygasło, z każdym dniem coraz mniej ze sobą rozmawiali. Nawet gdy mijali się na korytarzach zamku, Arisse odnosiła niepokojące wrażenie, że mężczyzna traktował ją lekceważąco i z niechęcią.
W pewnym momencie poczuła smak krwi w ustach. Nie miała pojęcia, że z frustracji zacisnęła wargi w wąską kreskę. Wolałaby zapomnieć o przeszłości, którą dzieliła z Merynem. Uczynił coś strasznego, a ona pozwoliła mu się bez reszty omotać.
Jednakże to, co tworzyli z Orgornem miało być związkiem z prawdziwego zdarzenia, partnerstwem opierającym się na wzajemnym zaufaniu oraz szacunku. Wierzyła, iż książę Saraenu był wobec niej uczciwy. Została już raz skrzywdzona, lecz była tylko ziemską istotą. Ponad wszystko więc pragnęła kochać i być kochaną.
Cieszyła się, że Orgorn nie dostrzegał jej zaszklonych oczu. Przeszłość nie powinna być skazą na ich wspólnej teraźniejszości. Poza tym powinna była cechować się siłą i skutecznie odpędzać od siebie złe wspomnienia. Niestety, nie potrafiła być jak swoi rodzice, którzy byli wzorem władców.
- Ustalili, że ślub odbędzie się za dwa dni. - Arisse uniosła brwi z zaskoczenia. - Oczywiście, ślub królewski nie mógłby się odbyć bez wesela.
Kobieta ledwo powstrzymała się od otwarcia ust. Ucieszyło ją, że Rada Królewska wiedziała, że musieli się spieszyć. Obawiała się, że gdyby musieli czekać z wyprawą dłużej, mogłoby być za późno.
- Jakim sposobem chcą w dwa dni zorganizować ślub oraz wesele na tyle gości? - zapytała Arisse.
- Pamiętaj, że wśród służby Srebrnej Twierdzy są czarodzieje. Magia bywa pomocna. - Z jego palców wystrzelił błękitny płomyk, który okrążył jej głowę i zniknął. - Poza tym twoja matka przywiozła ze sobą służących z Fidylli. - Na jego słowa Arisse westchnęła.
- Nadal jej nie powiedziałam... - oznajmiła strapionym głosem, przez ściśnięte gardło. - Muszę to zrobić. Teraz. - Stanowczość była widoczna w jej postawie oraz oczach, więc Orgorn nie próbował jej zatrzymać.
- Jestem z ciebie dumny - powiedział mężczyzna, całując ją w czoło. Arisse pokręciła głową, powstrzymując szeroki uśmiech. Gdyby Orgorn okazał się inny, nie wiedziałaby, jak wyglądałoby jej obecne życie.
Orgorn opuścił jej apartamenty, aby mogła w spokoju przyszykować się do rozmowy z matką. Ciemnowłosa pociągnęła sznurek przy dzwoneczku, by wezwać swą garderobianą. Po chwili do pomieszczenia weszła średniego wzrostu młoda kobieta.
- Wasza Wysokość. - Skłoniła się nisko służka, tak jak nakazywały konwenanse.
- Witaj, Nan. - Skinęła głową księżniczka, w geście powitania. - Wybrałam już strój, leży na łóżku.
Nan prędko pomogła jej przywdziać suknię i ułożyła fryzurę. Arisse nie pomyślała nawet o śniadaniu, lecz od razu wyszła ze swych komnat i skierowała się do pokoi należących do jej matki. Wierzyła, a raczej chciała wierzyć, że matka nie będzie miała obiekcji i zrozumie jej decyzję. Ojciec od zawsze wpajał Arisse, że ponad wszystko należy być odważnym, nawet, gdy mrok gęsto ścielił się wokół nas, nie należało się poddawać. Pod wpływem tej myśli uniosła dumnie głowę i w bojowym nastroju przekroczyła próg komnat Irelli.
Matka akurat siedziała na jednym z foteli i popijała herbatę. Widząc swą córkę całą roztrzęsioną, zmarszczyła brwi w konsternacji. Młoda kobieta odchrząknęła, skłoniła się Irelli, po czym przysiadła koło niej.
- Wytłumacz mi, dlaczego wpadłaś tu niczym burza i to o tej porze - zażądała Irella, a w jej głosie pobrzmiewał karcący ton.
- Jest coś, o czym powinnaś wiedzieć. Za długo już z tym zwlekałam... - Irella zbladła jak na zawołanie.
- Czyżby chodziło ci o ślub? Wiedziałam, że to się tak skończy, ale przecież dobrze wiesz, że musisz wyjść za księcia Orgorna. - Arisse wpatrywała się w nią z oburzeniem i równoczesnym zdumieniem.
- Ależ skąd, matko - westchnęła, zbierając się na odwagę. - Będę musiała wyjechać. Muszę coś odnaleźć, aby na powrót mógł panować spokój. To długa i niebezpieczna wyprawa...
Irella pokiwała głową, po czym położyła dłoń na ramieniu swej córki. Arisse zerknęła na nią, jednak na jej twarzy nie było widać gniewu czy rozpaczy. W jej oczach za to czaiła się najprawdziwsza rodzicielska duma.
- Sądziłaś, że do tej pory o tym nie wiem? - spytała spokojnym tonem. - Cały pałac aż huczy od plotek, a ja wszak byłam kiedyś królową, wiem, jak dojść do prawdy.
- Więc nie jesteś zła...? - zapytała z nutą niepewności księżniczka.
- Jak mogłabym być zła za to, że chcesz ratować swój lud? Poza tym królowa musi niekiedy poświęcić własne szczęście dla spokoju swych poddanych. Jestem pewna, że będziesz świetną władczynią, która ponad wszystko będzie stawiała sprawiedliwość i dobro poddanych. - Na twarzy Arisse wykwitł szeroki uśmiech. - Twój ojciec na pewno widzi twe poczynania zza rzeki Carenn i jest tak samo dumny jak ja.
Arisse wiedząc, że jej ojciec nie chciałby, żeby roniła łzy, uśmiechnęła się tylko. Matka odwzajemniła ten gest i złapała za jej dłoń. W jej jasnych oczach lśnił smutek, jednak Irella nigdy nie płakała. Zresztą nigdy nie dawała po sobie znać żadnych uczuć. Była oazą spokoju.
Z jednej strony Arisse podziwiała w niej to, że była taka niewzruszona. Zachowania zimnej krwi stanowiło ważną umiejętność dla każdego władcy. A jednak to czasami sprawiało, że nie potrafiła pojąć zachowania matki. Zupełnie jak gdyby nie była człowiekiem, który poddawał się porywom emocji takim jak miłość, szczęście czy rozpacz.
Po śmierci męża jeszcze bardziej zamknęła się w sobie, ale Arisse zdawała sobie sprawę, że nie było to jej winą. Irella szczerze kochała Revalyna i to było czymś oczywistym dla młodej kobiety. Nie potrafiła po prostu cieszyć się życiem po stracie ukochanego. Jednakże wówczas prawie zupełnie zapomniała, że na świecie została ich córka, która potrzebowała matczynej miłości. Arisse była wtedy jeszcze dzieckiem, które nie rozumiało w imię czego ojciec musiał odejść. Była zupełnie zagubiona, a przez to, że matka pogrążyła się bez reszty w rozpaczy, otaczała ją pustka.
- Kocham cię, mamo - rzekła, a kobieta przytuliła ją tak jak za dawnych lat, gdy wszystko było proste i oczywiste.
- Ja ciebie również, córeczko. - Księżniczka cieszyła się, słysząc w jej głosie miłość. Zupełnie jak gdyby między nimi nigdy się nic nie popsuło.
Arisse wiedziała, że mogło im zostać niewiele czasu, nie wracała więc pamięcią do tamtych złych czasów, gdy nie umiały się porozumieć. W głębi serca wybaczyła jej już dawno temu, poza tym widziała w tym również swoją winę. Unikała wtedy matki, gdyż nie była pewna, jak powinna się przy niej zachowywać. Zamiast trwać przy sobie obie tylko się bardziej od siebie odsuwały, cierpiąc przez samotność. Nie miały wszakże nikogo poza sobą. Ich relacja niegdyś była skomplikowana, ponieważ pełno było wówczas między nimi niedopowiedzeń. Arisse za nic nie chciała, by to znów się powtórzyło. Nie zniosłaby, gdyby musiała wyjechać, zostawiając matkę bez żadnych wyjaśnień.
W głębi serca cieszyła się, że mogła z nią spędzić choć chwilę czasu. Mogła poczuć się jak dziecko, a nie księżniczka, która za najważniejsze uznawała wypełnianie powinności wobec swego ludu. Czuła, że wraz z opuszczeniem zamku skończy się pewien etap jej życia.
Pragnęła wierzyć, że to tylko wyzwanie, przygoda, o jakiej później trubadurzy oraz karczmarze będą opowiadać historie. Historie, które za każdym razem będą stawać się coraz mniej prawdopodobne.
Irella również oddała się rozmyślaniom. Wspominała czasy, gdy Arisse była jej małą córeczką. Przed oczami miała obraz maleńkiej istoty z pięknymi błękitnymi oczami, którą godzinami nosiła na rękach. Wiedziała, że dzieci dorastały, lecz widząc Arisse tak zdeterminowaną i dojrzałą, w jej oczach zbierały się łzy smutku.
- Nim wyjedziesz, pragnę, byś mi coś obiecała, córko. - Na te oficjalne słowa Arisse natychmiast się wyprostowała i spoważniała.
- Cóż takiego, mamo? - spytała przejęta Arisse.
- Kiedy w twe myśli wkradną się wątpliwości, nie poddawaj się. Szukaj rozwiązania tam, gdzie wydaje ci się, że go nie ma. - Jej ton był tak poważny, że młoda kobieta wzięła sobie jej słowa do serca. - A przede wszystkim nie zapominaj, kim jesteś i skąd pochodzisz.
- Przysięgam to na Fidyllę i na własne serce - oznajmiła w tym samym tonie co Irella.
W Fidylli wszelakie przysięgi były traktowane nader poważnie, a złamanie danego słowa stanowiło hańbę. Ród królewski szczególnie musiał o tym pamiętać. Starsza z kobiet uśmiechnęła się z dumą. Na jej twarzy nie było już śladu łez.
Nadchodziło nieznane i nikt nie wiedział, co ze sobą przyniesie. Jedno było pewne: wszystko miało się teraz zmienić.
***
Wiem, że rozdział był raczej przejściowy, ale wydał mi się potrzebny, by lepiej ukazać relacje Arisse z Orgornem oraz Arisse z jej matką. Z chęcią przyjmę opinie jak i krytykę. Przepraszam także za opóźnienie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro