Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12

Lavena opuściła karczmę, po czym skierowała się na obrzeże Navierii, bowiem to właśnie tam znajdowała się Puszcza Diavren. Opatuliła się ciaśniej płaszczem, mając wrażenie, że nadchodzi jeszcze zimniejsza noc niż zwykle.

Zacisnęła wargi, przypominając sobie, iż Ravelyn najprawdopodobniej czekał na nią. Wiedziała, że nie powinna była pozostawiać go bez żadnych wieści. Nie chciała, aby się martwił, lecz jednocześnie znała go i domyślała się, że starałby się za wszelką cenę odwieść ją od tego pomysłu.

Nie wspomniała mu ani słowem o zabójstwie regenta. Mężczyzna żywił do niego tylko nienawiść i pragnął jego śmierci. Nie była jednakże pewna, jak zareagowałby, słysząc, że to ona miała odebrać mu życie. Z pewnością nie odwodziłby jej od tego planu, ale zmartwiłby się, że jego ukochana wplątała się w niebezpieczną grę polityczną. Tym właśnie to było - grą, w której można było utracić wszystko, a przyjaciele mogli okazać się wrogami.

Kobieta jednak czuła, że znalazła się w sytuacji, z której nie było już odwrotu. Nie usłuchałaby nikogo, kto spróbowałby zakwestionować jej działania. Nawet jeśli byłaby to któraś z najbliższych jej osób. Miała świadomość, czego zdecydowała się podjąć i nie cofnęłaby się przed tym. Nie teraz, kiedy wiedziała o nadchodzącej wojnie. Nie było czasu na przemyślane, starannie zaplanowane decyzje. Brakowało czasu na wszystko, gdyż zbliżało się nieuchronne, niosąc ze sobą niepewność, przerażenie oraz śmierć.

Po godzinie wędrówki zapadł zmrok. Księżyc w pełni oświetlał ziemię, sprawiając, że wszystko było wyraźne, lecz jednocześnie niepokojące. Przed kobietą rozciągała się ściana drzew - Puszcza Diavren. Lavena wzdrygnęła się, widząc wysoki las rzucający niepokojące cienie.

Nigdy nie przepadała zbytnio za lasami. Zdecydowanie preferowała puste i duże przestrzenie takie jak łąki czy polany. Kojarzyły jej się z wolnością i swobodą. Wszelakie knieje zaś zdawały się jej więzieniem. Wpuszczały każdego, niby z otwartymi ramionami, a potem nasyłały na niego dzikie zwierzęta lub sprawiały, że nie umiał odnaleźć drogi.

Otrząsnęła się, powtarzając sobie w myślach, że las to tylko skupisko drzew, nic więcej. Mimo pewnego strachu weszła do lasu pewnym krokiem. Tylko raz była w tej puszczy, ale wiedziała, że nie trzeba było iść daleko, aby dotrzeć do chaty.

Liczyła, że Mściciel zdecydował się tam zatrzymać do czasu aż nie ucichną plotki. Zawsze to czynił. Zabijał osobę, która kogoś krzywdziła, pomagał i zostawał gdzieś w pobliżu. Zupełnie jak gdyby oczekiwał kogoś, kto rzuciłby mu wyzwanie. Lavena sądziła, że manifestował w ten sposób swą pozycję w społeczeństwie.

Korony drzew zasłaniały księżyc i nie pozwalały jego promieniom dostać się do wnętrza lasu. Nieprzenikniona ciemność obejmowała swymi mackami wszystko. Jednak Lavena dzięki temu, że płynęła w niej krew boga widziała doskonale. Jednakże to nie ciemność napawała ją przerażeniem. Wokół wyraźnie czuć było czarną magię. Jej toksyczny zapach rozpoznawalny dla istot nadludzkich unosił się w powietrzu i zdawał się wręcz pochłaniać otoczenie. Większość drzew pokryta była czarnymi skrzepami, które pięły się w górę, kierując się w stronę liści. Kobieta nie zdołała ujrzeć właściwie żadnych zwierząt poza owadami. Nie było tu gruboskórych jaszczurek, alirów, czyli dzikich psów o brązowej, gęstej sierści czy nawet białych lisów, których było pełno w lasach husanskich. Puszcza umierała. Zmieniała się w krainę śmierci, jakby zwiastowała przyszłość kraju.

Nagle do uszu czarnowłosej dotarły jakieś głosy. Nie wiedząc, kto to, ukryła się za drzewem. Głosy wyraźnie stawały się coraz głośniejsze. Lavena w dłoń chwyciła miecz, który wzięła ze sobą na wszelki wypadek.

- Jeśli nie powiesz mi, gdzie to odnajdę, to wiedz, że twoja śmierć będzie powolna i bolesna. Zrozumiałaś? - Kobiecy głos przeszywał powietrze niczym sztylet i wzbudzał niepokój każdego, kto miał wątpliwą przyjemność go słuchać.

- Nic ci nie powiem - rzekła z trudem przez łzy. - Wiem, że jeśli go zdobędziesz, pogrążysz świat w chaosie.

Półbogini z szybko bijącym sercem wychyliła się z ukrycia. Nie miała pojęcia, kim byli ci ludzie, ani co się działo, lecz zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli ona nie uratuje tej kobiety, nikt jej nie pomoże.

Ofiara siedziała skulona na ziemi, najwyraźniej została wcześniej popchnięta. Miała ciemną skórę i takie same włosy. Jednak tym, co zwróciło uwagę Laveny były jej oczy. Prawe było czarne niczym otchłań, zaś drugie wręcz przeciwnie - zupełnie białe, bez źrenicy.

Kobieta musiała być czarownicą. Ranną czarownicą, ponieważ na jej sukni z każdą chwilą powiększała się szkarłatna plama. Półbogini przełknęła z trudem ślinę. Czuła, że wychodzenie z kryjówki nie miało sensu, bowiem napastników było trzech.

Obok kobiety, której głos słyszała, stali dwaj mężczyźni. Od któregoś z nich biła wręcz oniemiająca moc, lecz Lavena nie była pewna, kto był najpotężniejszy. Mężczyźni wyglądali dosyć podobnie i niczym się nie wyróżniali. Rude włosy okalały ich twarze, a szare oczy pusto przyglądały się ofierze. Jednakże coś było z nimi nie tak. Mistrzyni zmrużyła oczy i zauważyła kły wystające z ich ust oraz długie szpony zamiast paznokci.

Nie byli ludźmi, lecz potworami. Słyszała o nich w jednej z karczm. Podobno to zła magia szukała sobie pomocników i pod osłoną nocy w takich miejscach jak Puszcza Diavrel zamieniała ludzi w bestie. Zwano je ervirami. Uczucia były im obce, a litość nie leżała w ich naturze. Nie były to jednak zbyt inteligentne bestie, potrzebowały przywódcy.

Przeniosła swój wzrok na kobietę i już wiedziała, że ta moc pochodziła od niej. Najwidoczniej siłą podporządkowała sobie erviry i zmusiła do służby. Lavena nie mogła jednak wiedzieć, do jakiej rasy należała. Stała tyłem do niej, więc Lavena nie widziała jej twarzy.

- Dobrze. Zatem nie jesteś mi już potrzebna. - Półbogini nie pojmowała, co się wydarzyło, gdy w dłoni czarnowłosej z niczego uformował się sztylet. Prędko wbiła go w brzuch dziewczyny i pogardliwie się roześmiała. - Nie sądziłaś chyba, że zostawię cię przy życiu, byś mogła ostrzec swoich. Chłopcy, idziemy.

Rozpłynęli się w powietrzu, zostawiając tylko szarą chmurę unoszącą się nad ziemią. Lavena prędko podbiegła do rannej i uklękła przy niej. Oderwała kawałek rękawa swej bluzki, by mieć czym zatamować krwotok.

- To nie ma sensu. Zostaw - wycharczała, po czym zaczęła kasłać i pluć krwią. Jej oddech z każdą chwilą słabł. Lavena miała świadomość, iż dla kobiety nie było już ratunku. Półbogini zacisnęła wargi sfrustrowana swą bezsilnością.

- Zdradź mi swoje imię, proszę - powiedziała szybko Lavena i chwyciła ją za dłoń, na co czarownica spojrzała jej prosto w oczy.

- Ornora. - Lavena skinęła głową. Miała wrażenie, że powinna była znać jej imię i nie pozwolić, by została całkowicie zapomniana. - Wiem, kim jesteś. Musisz wiedzieć, że tamta kobieta to bogini. Nie tylko Husan jest zagrożony, to będzie druga wojna bogów. Nosi imię Varia, ostrzeż swoich, że powróciła. Tylko wtedy moja śmierć nie pójdzie... Na marne. Przysięgnij.

- Przysięgam ci to na me życie. - Ornora chyba starała się posłać jej uśmiech, lecz nie miała tyle siły.

Po minucie, a może godzinach jak zdawało się Lavenie, Ornora wzięła ostatni oddech, a uścisk jej dłoni zelżał. Półbogini zamknęła jej oczy, po czym westchnęła ciężko. Czuła się, jakby zostały jej odebrane siły niezbędne do życia.

Prędko uznała, iż jej obowiązkiem było pochowanie zmarłej. Nie mogłaby ot tak zostawić jej ciała. Rozejrzała się i ze zdumieniem ujrzała przy pobliskim drzewie łopatę oraz materiał do okrycia. Lavena zrozumiała, że Ornora była przygotowana na taką ewentualność i przyzwała łopatę z chaty.

Prawdą było, że Lavena właściwie jej nie znała. Jednakże kiedyś również mogłaby znaleźć się w takiej sytuacji i nie chciałaby być wówczas samotna. Śmierć to jedno, lecz śmierć będąc samotną zdawała się najgorszym koszmarem.

Samotność u wielu wywołuje strach, przerażenie i sprawia, że myślą o najgorszym. Lavena choć uważana była przez wszystkich za bezlitosną, to nie życzyła by tego nikomu, nawet najgorszym wrogom. Odgarniając kolejne warstwy ziemi łopatą, zastanawiała się, jak to możliwe, by tamta tajemnicza kobieta mogła być boginią. Dlaczego nikt nie znał jej imienia i nie oddawał czci? Wszak nie mogła być jakąś pomniejszą boginką. Poziom jej mocy wykluczał taką możliwość.

Czuła się zagubiona. Nie wiedziała, w jaki sposób odkryć, kim dokładnie była Varia, jednak miała świadomość, iż było to bardzo ważne. Nie mogła uwierzyć w to, że nie dość, że wojna między krainami była coraz bliższa, to jeszcze szykowała się wojna między bogami.

Szanse świata w tym starciu malały z każdym dniem. Wszystkie rasy były zagrożone, a tylko zjednoczenie mogło nieść z sobą ratunek. Gdzie podziewała się nadzieja, tak potrzebna w takich czasach jak te?

Szybko udało jej się uporać z wykopaniem odpowiednio głębokiego dołu. Podeszła do ciała Ornory, po czym ostrożnie owinęła je płótnem. Nie mogła urządzić jej pogrzebu z prawdziwego zdarzenia, a to było jedyne, co jej pozostało. Tylko to mogła dla niej uczynić.

Ułożyła zmarłą w dole, a następnie zakopała. Nie wiedziała, co zrobić z łopatą, więc położyła ją w przy drzewie. Złożyła modlitwę za Ornorę, aby pomóc jej przekroczyć rzekę Carenn. To rodzina powinna być przy niej w chwilach śmierci, nie ona, a jednak los zadecydował inaczej. A los nigdy nie kierował się przypadkiem, o czym Lavena dawno powinna wiedzieć.

Nie miała pewności, w którą stronę powinna się skierować, dlatego szła przed siebie. Odnosiła wrażenie, że zaprzepaściła szansę na odnalezienie Mściciela, ale właśnie wtedy do jej uszu dobiegły jakieś kroki. Obejrzała się za siebie i z niemałym zdziwieniem ujrzała poszukiwanego mężczyznę. Przywdziała na twarz obojętną maskę.

- Wiedziałem, że zmienisz zdanie. - Jego głos rozniósł się echem, przecinając ciszę. Lavena zacisnęła wargi w wąską kreskę, nie chcąc po sobie nic pokazać. To miała być znajomość czysto profesjonalna, więc oboje powinni się odpowiednio zachowywać wobec siebie.

- Okoliczności również uległy zmianie - odrzekła chłodno kobieta, chcąc urwać temat. Mężczyzna tylko pokiwał głową ze zrozumieniem, a w jego oczach pojawiła się powaga. Z pewnością wiadomość o śmierci poprzedniego mistrza rozeszła się już po mieście. Był znaną w Husanie osobą.

- Przybyłaś tu sama? - zapytał, marszcząc brwi. W jego tonie znać było podejrzliwość, dlatego Lavena zmrużyła oczy.

- Dlaczego o to pytasz? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Lavena, odgarniając włosy wpadające jej do oczu. - Niepotrzebna mi ochrona - oznajmiła niemal z oburzeniem.

Mężczyzna tylko uniósł ręce w geście obrony. Mimo tego, że wiele o nim słyszała, najczęściej złych rzeczy, nie mogła pozbyć się wrażenia, że tkwiła w nim... ludzkość. Nie prowadził swej działalności dla siebie, nie mordował dla korzyści czy przyjemności. Czynił to, wierząc, że należało pomagać słabszym od siebie. Tak jak niegdyś Lavena. Różnica była taka, że kobieta starała się nie plamić swych rąk, a mężczyzna wiedział, że bez tego nie mógłby pozbyć się tych, którzy stanowili skazy.

Było to w pewien sposób absurdalne. Aby zmienić świat na lepsze, pomóc dobrym ludziom, musiał czynić zło. To pokazywało bezsens świata i Lavena niegdyś nie potrafiła zrozumieć, dlaczego tak było. Do tej pory zdołała zaakceptować to, ale nigdy nie rozmyślała nad tym.

Los okrutnie pogrywał sobie z ludźmi, więc oni zmuszeni byli robić to samo. To właśnie powtarzał jej Edan. Nie istniała moralność, ponieważ w gruncie rzeczy każdy miał coś na sumieniu, nikt nie był czysty. Byli tylko mniej i bardziej winni.

- Planujesz zapuścić tu korzenie, czy może wrócimy do Navierii i tam porozmawiamy? - zaproponował Mściciel z niecierpliwością. Lavena potrząsnęła głową, by wyrwać się z marazmu, po czym przyznała mu rację.

Większość wędrówki spędzili w milczeniu. Żadne z nich nie zamierzało przerywać ciszy, aby prowadzić kurtuazyjną pogawędkę. Nie dostrzegali w tym sensu. Potrzebowali siebie nawzajem wyłącznie do osiągnięciaa swych celów.

Już dawno księżyc w pełni znajdował się centralnie nad ziemią, co oznaczało środek nocy. Dotarłszy na miejsce, nie zastali nikogo na ulicach, jednak mogli napatoczyć się na straż miejską. Arthyen, który posiadał obecnie władzę w swoich wstrętnych łapach, zdążył już wprowadzić wiele zmian.

Ogłosił rewizję wszystkich domów należących do obywateli Husanu, by wyeliminować przeciwnych mu ludzi i tych powiązanych z Zakonem. Następnie wprowadził godzinę policyjną. Stała się ona restrykcyjnie przestrzegana pod groźbą surowej kary. To był prawdziwy terror, nie dało się tego nazwać inaczej. Nikt nie był tu bezpieczny, od kiedy władzę przejął regent.

Lavena i Mściciel unikali strażników, mając świadomość, iż pojmanie zapewne skończyłoby się dla nich śmiercią. Mistrzyni Czarnego Miecza stała się wrogiem państwa, choć prym wiodła generał armii Husanu. Mściciel zaś nierzadko zabijał co możniejszych i wpływowych, czym na pewno nie zaskarbił sobie sympatii regenta.

Szli najciszej, jak się dało. Oboje byli wyszkoleni na profesjonalnych zabójców, więc nikt nie zdołał ich złapać. Mężczyzna zatrzymał się przy jednym z budynków, rozejrzał się, po czym otworzył drzwi i przekroczył próg. Lavena wkroczyła za nim.

Przedsionek był małym pomieszczeniem, w którym poza drewnianą skrzynią i schodami prowadzącymi do góry nie było niczego. Ze ścian odpadała farba. Kobieta uniosła brwi.

- Co to za miejsce? - zapytała, na co mężczyzna odwrócił się w jej stronę.

- To był dom mojego przyjaciela - odpowiedział obojętnie, ale Lavena wiedziała, że nie powinna była o to pytać. Była w stanie się założyć, że to regent Arthyen przyczynił się do jego śmierci. - Chodźmy na górę - zaproponował i ruchem dłoni wskazał na schody.

Piętro wcale nie prezentowało się lepiej. To pomieszczenie, jak domyślała się kobieta, służyło za salon. Stały tu sofa, niski stół oraz odrapana komoda. Przy małym okienku zaś znajdowały się dwa krzesła. Promienie słoneczne niemal nie miały tu wstępu.

W Zakonie nie uznawano zbytniego przepychu, a mimo to Lavena nie czuła się dobrze w tym obskurnym miejscu. Nie mogła również zaprzeczyć, iż zaskoczyło ją miejsce ich spotkania. Czuła się, jakby naruszała prywatność Mściciela, nie rozumiała, dlaczego przyprowadził ją właśnie tutaj. Mężczyzna zajął miejsca na krześle, a niebieskooka poszła w jego ślady.

- Co właściwie zmieniło cię do zmiany zdania? - zapytał Mściciel, pochylając się w jej stronę. - Nie wyglądasz na osobę, która co i raz zmienia zdanie ot tak - wyjaśnił prędko.

- Czy to jest ważne? - wycedziła przez zęby. Uważała, że nie powinien zadawać jej takich pytań, bowiem były zbyt osobiste. Mężczyzna odchylił się na krześle, a Lavena pomyślała, że oparcie pęknie pod jego ciężarem.

- Muszę wiedzieć, czy mogę ci zaufać. Czy staniesz po mojej stronie, gdy przyjdzie co do czego? - Kobieta pokiwała głową. Miał słuszność, a ona nie mogła w żaden sposób tego podważyć.

Zebrała myśli i wzięła się w garść. Ta rana nadal była bardzo świeża i nie należało jej rozdrapywać. Jednak musiała otrząsnąć się z żalu, ponieważ zależało jej na współpracy z Mścicielem. Wszakże w pojedynkę zamordowanie regenta byłoby prawie niemożliwe. A z kimś takim jak Mściciel mogło się udać. Odetchnęła.

- Doszły cię słuchy o Edanie, poprzednim mistrzu Zakonu? - spytała, a on w odpowiedzi skinął głową. - Regent Arthyen przeciągnął na swą stronę jedną z moich wojowniczek i zlecił je to zabójstwo. On był mi rodziną, gdy nikogo innego nie miałam. - Mściciel nic nie powiedział, zapewne wiedząc, że pocieszanie jej było nie na miejscu.

- W takim wypadku możemy współpracować. - Napotkał jej zaskoczone spojrzenie spowodowane tak szybką decyzją. - Ja także straciłem przez niego kogoś mi bliskiego. Nie chodzi mi jednak tylko o zemstę. Zamierzam wywalczyć normalny byt dla mieszkańców Husanu. A czas ucieka, nie ma czasu na myślenie.

Kobieta wiedziała, że miał słuszność i w głębi ducha odetchnęła z ulgą. Wierzyła, że ich sojusz zakończy się upragnioną śmiercią regenta.

- Powiem ci o moim planie, ale wpierw muszę dopracować pewne... Szczegóły. - Lavena uniosła brew. - Daj mi tydzień, a wszystkiego się dowiesz.

Na twarzy Laveny wypisana była niepewność. Jednakże zaufanie musiało działać w obie strony, inaczej nigdy nie osiągną swego celu. Skinęła głową i oficjalnie pożegnała się z mężczyzną. Pospiesznie opuściła budynek, by wkroczyć w niezmąconą niczym ciemność. Musiała się spieszyć, o ile pragnęła dostać się do Zakonu przed świtem.

Odniosła wrażenie, że ta rozmowa była przełomowym wydarzeniem. Zdawała sobie sprawę, że zabójstwo obecnego władcy nie mogło należeć do najprostszych. Gdyby ona i Mściciel się tego nie podjęli, najprawdopodobniej nikt nie wyzwoliłby Husanu od jego tyranii.

W jej głowie panował mętlik. Jedna myśl goniła następną, a Lavena nie była w stanie żadnej z nich złapać. Była przekonana o słuszności swej decyzji, jednakże nie wiedziała, co stanie się, jeśli im się uda. Kto miał zasiąść na tronie, objąć władzę i zaprowadzić porządek w kraju, który pustoszony był przez chaos? Z tego, co było kobiecie wiadome, król Dallas nie pozostawił po sobie żadnego potomka.

Nie chciała, aby jej kraj został zawłaszczony przez któreś z sąsiednich państw, bowiem Husan zawsze cieszył się pewną odrębnością, dobrze widoczną w zwyczajach ludu. To kraj wojowników, którzy walczyli do ostatniej krwi, nawet wówczas, gdy jarzmo porażki wisiało tuż nad nim. Saraen, Galien i Mirrienor były potężnymi królestwami, nie dało się temu zaprzeczyć, lecz gdyby władca któregoś z nich, pragnął zgarnąć władzę w Husanie dla siebie, nikt nie byłby zadowolony. Husanczycy za najwyższą wartość uznawali od zawsze wolność i niezależność. Jeśli odebrano by im to, wznieciliby bunty i uczyniliby wszystko, byle znów to odzyskać. Lavena wychowała się tutaj i dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Nie posiadała pewności, czy Mściciel przemyślał ten aspekt swego planu. Prawdą było to, iż zastanawiała się, czy on właściwie wiedział, na co się porywali i czy miał świadomość odpowiedzialności, jaka teraz miała na nich ciążyć.

Gdy znalazła się w siedzibie Zakonu, marzyła już tylko o zamknięciu oczu i zapadnięciu w sen. Tego dnia nie dało się nazwać lekkim. Lavena jako córka boga fizycznie czuła się fantastycznie, jak gdyby samotnie mogła pokonać cały oddział żołnierzy. Psychicznie jednak była zwyczajnie i po ludzku zmęczona. Niespodziewana śmierć czarownicy i powrót bogini, o której nigdy nie słyszała to było dla niej zbyt wiele naraz.

Kroczyła korytarzami wydrążonymi w skale i po raz pierwszy odnosiła wrażenie, iż było tu niezwykle ponuro. Gdyby nie ogień świec, wkoło panowałaby ciemność. Nierówne ściany ujrzały więcej niż ona w ciągu swego dotychczasowego życia i kryły tajemnice, o których wszyscy zapomnieli dawno temu.

Nie spodziewała się spotkać nikogo po drodze i rzeczywiście cały Zakon zdążył już spowić się absolutną ciszą. Przemknęło jej przez myśl, iż powinna była skierować się do Sali jadalnej, by spożyć kolację, ale już po chwili zmęczenie pozwoliło jej to zignorować. Będąc na miejscu, przekroczyła próg swojej sypialni.

Ku jej zdumieniu na pryczy siedział Ravelyn. Na jej widok podniósł głowę i posłał jej gniewne spojrzenie. Przyłożyła dłoń do skroni, wiedząc, że ta rozmowa niekoniecznie mogła zakończyć się, w taki sposób, jak gdyby ona tego chciała. To zawsze ona była tą, która miała wszystko pod kontrolą i dlatego tak bardzo obawiała się jego reakcji na jej decyzję. Nie miała wątpliwości, że będzie zdenerwowany. Jednakże ona jako Mistrzyni nie mogła narażać swych ludzi i zostawiać ich na pastwę regenta, co byłoby jednoznaczne z poddaniem się. On musiał to zrozumieć.

- Gdzie byłaś? - zapytał cicho spokojnym głosem, na co Lavena westchnęła. Ich temperamenty były zupełnie różne. Ravelyn w każdej sytuacji zachowywał spokój, chłodno kalkulował i analizował. - Martwiłem się o ciebie. - Słysząc te słowa, kobieta poczuła przyjemne ciepło rozlewające się po jej ciele. Wreszcie czuła się kochana.

- Ravelynie, wyjaśnię ci wszystko - odrzekła prędko, chcąc mieć tę dyskusję za sobą. - Jest coś, o czym ci nie powiedziałam. Parę dni temu w jednej z karczm spotkałam się z potencjalnym klientem. Jednak jego oferta zbiła mnie z pantałyku. - Ravelyn zerknął na nią z gniewem w oczach, lecz równocześnie z nutą zaciekawienia. - Pragnął wynająć mnie, abym uśmierciła regenta Arthyena.

Przez moment Ravelyn nic nie odpowiedział, wyraźnie zastanawiając się nad tym, co usłyszał. Przeczesał włosy nerwowym ruchem i znów podniósł na nią wzrok.

- Zgodziłaś się. Dlaczego zawsze, kiedy się rozstajemy, podejmujesz lekkomyślne decyzje? Oboje uśmiechnęli się. Ravelyn podniósł się z pryczy, podszedł do niej, a następnie złożył na czole kobiety pocałunek.

- Wiem, że czegokolwiek bym nie powiedział, nie zmienisz swego zdania. - W jego głosie pobrzmiewał żal. Lavena poczuła wzbierające wyrzuty sumienia. Zwiesiła głowę. - Proszę cię tylko o jedną rzecz. - Ravelyn uniósł jej podbródek, by spojrzała mu w oczy. - Nie miej więcej przede mną tajemnic. Bez zaufania niczego nie zbudujemy. I bądź ostrożna. Regent nie jest wrogiem, którego można znieważyć.

Pokiwała głową, bowiem w gardle czuła ścisk i nie umiała wykrztusić słowa. Nie mogła uwierzyć, że trafiło jej się takie szczęście i miała go przy sobie. On należał do niej, a ona do niego, chociaż nadal czuła się dziwnie na myśl o tym. Błądziła wzrokiem po twarzy mężczyzny, pragnąc zapamiętać każdy szczegół. Ciemne, wiecznie potargane włosy. Blada skóra. Pozioma zmarszczka na czole oznaczająca zadumę.

Nagle jego usta zetknęły się z jej. Lavena zaskoczona odwzajemniła pocałunek, który smakował słodko-gorzko, co spowodowane było tym, że nie mieli świadomości, ile czasu jeszcze spędzą razem. Oboje wiedzieli, iż czas to wartość i to nadzwyczaj cenna. Dopiero zrozumieli, co mogli zbudować razem, a już teraz los starał się pokrzyżować im plany i zrujnować to.

Po paru minutach oderwali się od siebie, z trudem łapiąc oddech. Wtedy mogli uwierzyć w to, że mieli szansę. Nie znali jutra ani kolejnych dni, które nieubłaganie miały nadejść, lecz obecnie się to nie liczyło.

- Przysięgam ci, że będę tu, zawsze kiedy będziesz mnie potrzebowała. - Słowa Ravelyna przeszły echem w głowie Laveny.

Musieli tylko przeżyć wojnę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro