Rozdział 1
Słońce dopiero co pojawiło się na horyzoncie, zalewając szerokie pola zbóż łuną światła. W niewielkiej od nich odległości znajdowała się wartko płynąca rzeka, a za nią las składający się z dębów, świerków, sosen i najróżniejszych leczniczych roślin. Za tym lasem rysował się ogromny pałac zwany Srebrną Twierdzą. Jego strzeliste wieże starały się sięgnąć nieba, po którym obecnie płynęły pierzaste, czysto białe chmury. Kolumny oraz płaskorzeźby dodawały mu finezyjności i czarowały każdego z tu przybyłych. Trzeba wam również wiedzieć, że mury budowli od jej powstania pozostały niezdobyte przez nikogo. Nawet Wielka Wojna będąca czasem krwawych bitew i okrutnych potyczek, nie zdołała zniszczyć tego miejsca.
Dokładnie dziś minęło pięć lat od tych trwożących serca wydarzeń, a całe państwo – Saraen pogrążyło się we wszechobecnej radości, ponieważ wieczorem odbyć się miało przyjęcie zaręczynowe jego wysokości Orgorna i przybyłej z Fidylli Arisse. Właśnie ona przemierzała obecnie labirynt korytarzy pałacu. Sunęła prędko, z godną podziwu gracją, nie zważając na długą do ziemi suknię. Jej bladą skroń otaczały ciemne, długie do pasa loki. Błękitnymi jak niebo oczyma spoglądała na świat wokół. Przyciągała do siebie ludzi jak pszczoły do miodu. Trubadurzy układali na cześć jej urody pieśni, rozsławiając ją nawet w najdalszych zakątkach świata. Zmierzała w stronę apartamentów swej matki, która wedle tradycji miała pobłogosławić swoje dziecko przed ważną zmianą w życiu.
Delikatnie zapukała do mahoniowych drzwi, po czym przekroczyła próg komnat należących do wielkiej księżnej. Znalazła się w ogromnym pomieszczeniu służącym jako pokój dzienny. Stał tu regał na książki, które tak ukochała sobie jej matka, a w centrum pomieszczenia stały sofa, otomana oraz fotele specjalnie do przyjmowania gości. Ściany ozdabiały obrazy najlepszych artystów. Niektóre z nich przedstawiały ważne epizody w dziejach Saraenu, a inne były pejzażami czy portretami królów oraz królowych. Jej matka – Irella siedziała, dumna i wyprostowana na otomanie, a przed nią na ławie stała filiżanka herbaty. Jak nakazywało wychowanie, Arisse ukłoniła się jej.
– Witaj, matko – przywitała ją, a następnie podeszła do niej, by ją objąć.
– Nareszcie jesteś, córeczko. – Jej twarz zmieniły pojawiające się z wiekiem zmarszczki, lecz głos pozostał tak samo silny i dziewczyna wyczuła w nim ogrom miłości. – Już sądziłam, że zapomniałaś o tradycji i zamierzałam sama do ciebie iść – powiedziała z przyganą. Arisse spojrzała na nią z wysoko uniesioną głową.
– Jestem córą Fidylli i nigdy nie zapomnę o naszej tradycji, nawet będąc na obcej ziemi. – Twarz kobiety wyrażała oburzenie. Wysoko ceniła sobie swoją ojczyznę. Jej poległy w wojnie ojciec pragnął, by została królową i od małego wpajał, że nie istniało nic cenniejszego od górzystych ziem Fidylli oraz poddanych. Zmuszona jednak była opuścić krainę, w której się urodziła i ledwie dwa dni temu przybyła do Saraenu, aby poślubić księcia Orgorna. Miała poznać go dopiero dzisiaj na balu. Nie uważała tego za coś dziwnego, bo wiedziała, że było to praktykowane już dziesięć pokoleń wstecz. W jej sercu z każdą mijającą sekundą coraz bardziej wzrastał strach jak i nadzieja jednocześnie.
Książę Orgorn pochodził ze znamienitego rodu czarodziei. Podobno w linii prostej był potomkiem samej Deanay, lecz to tylko plotki, którym nikt nie dawał wiary, choć prawdy rzecz jasna nie znał nikt. Arisse nie poznała go, ale zdołała spotkać się z jego rodzicami. Ojciec jego – Widar, twardą ręką rządził państwem, jednakże nikt nie znał bardziej sprawiedliwego króla od niego. Matka księcia, Seara, miała w oczach gniewne iskry, które nakazywały każdemu podporządkować się jej woli. Nieliczni powiadali, że poprzedni jej mąż został przez nią otruty athriem, znanych w puszczach saraeńskich, niebezpiecznym kwiatem.
– Jesteś pewna, że pragniesz za niego wyjść? Będziesz w stanie znieść konsekwencje tego czynu? – spytała cicho Irella, zaciskając usta. Znała od lat matkę Orgorna i obawiała się, że ta będzie knuła przeciwko jej jedynej córce. Serce matczyne w piersi kobiety biło niepokornie, wiedząc, że jej dziecku może cokolwiek grozić. – Oczywiście, że będzie to nadzwyczaj korzystne dla Fidylli, lecz...
– Dlatego też muszę to zrobić – przerwała matce hardo. – Gdybym nie zrobiła tego, nasz kraj prędko zostałby najechany przez te szuje z Mirrienor. – W te słowa włożyła całą pogardę, jaką żywiła do nieprzyjaciół. – Mimo że nasi wojownicy są silni i serca mają poczciwe, nie damy rady odeprzeć potęgi, jaką oni by z sobą przynieśli – rzekła z niechęcią. Ciężko jej było pogodzić się z tym, że najeźdźcy z północy mogliby podbić jej kraj i zrobić z nim, co zechcą, a Fidyllijczycy najprawdopodobniej staliby się niewolnikami pracującymi na korzyść wroga.
Wielka księżna westchnęła ciężko, ale skinęła głową. Miała świadomość, że jej córka posiadała wiele cech z ojca, lecz przedtem nie widziała tej samej odwagi i woli walki. Zdawała sobie sprawę, że próby odciągnięcia jej od powziętej decyzji nie miałyby sensu. Tym bardziej, że widziała w niej dojrzałą kobietę, która w rzeczywistości wiedziała, czego pragnęła i za nic nie pozwoliłaby sobie tego odebrać.
– Dobrze. – Zaczęła intonować starą formułkę, przekazaną ludziom przez samego Hessana. Brzmiała ona niezwykle, wręcz magicznie. Ton Irelli przepełniony był nabożną czcią. Arisse czuła, że działo się coś ważnego. Jeszcze nigdy nie doświadczyła takiego spokoju, jaki ogarnął ją w tym momencie. W końcu zamknęła oczy, pragnąc, by ta chwila trwała jak najdłużej.
Miała wrażenie, że obok niej stoi ktoś i szepcze do ucha słowa otuchy, mające dać jej wiarę w lepsze jutro. Rozbrzmiewały one coraz głośniej i głośniej, aż echo rozchodziło się w umyśle Arisse. Pozwoliło to zapomnieć młodej kobiecie o rzeczywistym świecie. Nagle intrygujący głos ucichł, pozostawiając idealną ciszę, brzęczącą w uszach. Arisse uchyliła powieki, zawiedziona, że to już koniec mistycznego pokazu. Nigdy jeszcze nie miała okazji przysłuchiwać się tak pięknemu śpiewowi. W pewnym momencie jej matka przestała śpiewać, a ktoś inny przejął jej rolę, aby dusza dziewczyny mogła ją usłyszeć i zrozumieć. Tkwiła w tym pierwotna, dzika jak żywioły magia, zdolna do wszystkiego.
– Co się stało? To było... Niesamowite – wykrztusiła z trudem. – Ale samo błogosławieństwo to tylko słowa, nic więcej... – Na jej twarzy pojawiła się konsternacja.
– Opowiadałam ci, że moja prababka była czarodziejką. Jej krew płynie we mnie i dlatego nadal jestem taka młoda. Przez boga Hessana oddałam ci całą magię i moc, która we mnie drzemała – oznajmiła szczerze. – Teraz należy do ciebie. Twoja moc z każdym dniem będzie silniejsza. Lecz pamiętaj, że nadmierne korzystanie z niej może sprowadzić na ciebie zgubę, zniszczyłoby cię. Każdy ma pewne granice. – Wpatrywała się prosto w oczy córki, a w jej głosie pobrzmiewała powaga. Arisse skinęła głową, rozumiejąc, że to dar bogów - błogosławieństwo i przekleństwo zarazem. – Ci, którzy się tego dopuścili, stawali się tak samo potężni jak bogowie, a boską dumę łatwo urazić. Płacili za to jednak okrutną cenę. – Arisse zmrużyła oczy, pragnąc dowiedzieć się czegoś więcej. – Stawali się cieniem samych siebie. Byli czymś więcej niźli duchami, lecz mniej niż prawdziwymi ludźmi.
Szatynka skinęła głową, pojmując, że bogowie niczego nie dają za darmo. Choć sami zdecydowali się stworzyć ich, to oczekiwali od wszelakich ras posłuszeństwa oraz oddawania czci.
– Matko, dlaczego to zrobiłaś? – zapytała, gdy zrozumiała, co uczyniła Irella. – Tobie ta moc również była potrzebna...
– Nie – przerwała jej stanowczo. – Czuję, że zbliża się kres. Chociaż wyglądam na młodą, to żyję już dość długo. Przeżyłam swoje, a nikt nie ucieknie śmierci. – Jej wzrok przysłoniła mgła, jak gdyby znalazła się daleko stąd. Arisse przygryzła wargę i pomrugała, starając się odgonić łzy, napływające do oczu. Zdawała sobie sprawę, że ten moment kiedyś by nadszedł, lecz dla niej było zbyt wcześnie. Bez matki nie poradziłaby sobie na dworze królewskim. To ona chroniła ją od wszelakich knowań oraz niebezpieczeństw. Kochała swoją matkę i szanowała jak nikogo innego.
Wieczorem, wraz ze zmierzchem rozpoczął się bal zaręczynowy dla księcia Orgorna i księżniczki Arisse. Wedle zwyczaju Arisse miała przybyć chwilę po rozpoczęciu przyjęcia, aby połączyć się z narzeczonym w tańcu. Przygotowywały ją trzy, młode i niezwykle gadatliwe służki. Jednak przeglądając się w lustrze, kobieta uznała, że dobrze wykonały swą pracę.
Jej brązowe włosy zostały ułożone w misterną fryzurę, a czoło opasał diadem wysadzany szafirami. Ciało zdobiła długa do ziemi, lejąca suknia w kolorze lawendy. Rękawy rozszerzały się przy dłoniach, a dekolt odsłaniał ramiona oraz szyję, na którą włożyła bogato zdobiony naszyjnik, wykonany z klejnotów pochodzących z Fidylli. Był w jej rodzinie od pokoleń i podobno sam założyciel dynastii - Monahan wręczył go swej żonie przed ślubem.
Czuła się niczym bogini, która zstąpiła z nieba. Ciężko było uwierzyć jej, że to jej odbicie widniało w zwierciadle, ponieważ wcale nie widziała w sobie tej urody, dostrzegała wycofaną, przeciętną dziewczynę, na którą nikt nie zwracałby uwagi, gdyby nie fakt, iż należała jej się korona.
Służki zaraz potem wyszły, wszystkie zachwycając się urodą księżniczki i gawędząc o przyjęciu. Arisse kilkanaście razy odetchnęła głęboko, pragnąc uzyskać spokój ducha, lecz zdenerwowanie i przerażenie wzięły górę. Obawiała się przyszłości. Nie znała narzeczonego, który mógł okazać się barbarzyńcą lub głupcem, niemającym intelektu.
Jesteś królową. Nic cię nie pokona.
Podniosła wysoko głowę, na powrót mając w oczach blask. Nie mogła stchórzyć. Nie teraz, gdy była tak blisko swego celu. Musiała uratować ojczyznę za wszelką cenę. W jej głowie pojawiły się słowa ojca.
To strach więzi cię, nie pozwala ci osiągnąć zwycięstwa. A tak naprawdę to nic innego jak złudzenie. Iluzja klatki, która cię ogranicza.
Przywołała w pamięci jego obraz. Stał przed nią jak żywy. Wysoki, dumny mężczyzna z ciemnymi jak jej włosami i niebieskimi oczyma, które potrafiły patrzeć na nią z ogromem miłości, a jednocześnie wpatrywać się w poddanego i rzucać w jego stronę błyskawice.
– Ojcze? – Głos mimowolnie jej zadrżał. Szybko pokłoniła mu się. Położył swoją silną dłoń na jej ramieniu.
– Wstań, moja córko. – Uderzył w stanowczy ton, lecz brzmiała w nim również duma. Wykonała rozkaz i uniosła oczy do twarzy mężczyzny pooranej zmarszczkami. Odziany był w pełną zbroję, a przy pasie miał miecz, za jego życia siejący śmierć wśród wrogów. – Dręczą cię wątpliwości.
– Ojcze, ja... – zaczęła Arisse niepewnym głosem. – Boję się. Zawsze powtarzałeś, iż każdy ma prawo do strachu. Co, jeśli Orgorn będzie złym człowiekiem? A może to ja będę złą żoną i on mnie znienawidzi... Nie chcę cię zawieść, tato. – Zbierało jej się na płacz, choć ostatkami sił się powstrzymywała. Spojrzała w oczy ojca, które wyglądały tak samo jak jej. Niezachwiany spokój Revalyna koił jej nerwy.
– Rozumiem twe obawy – rzekł mężczyzna, obejmując córkę. – Wątpliwości są normalne w twoim położeniu, ale pamiętaj proszę, dlaczego to robisz – powiedział z przyganą, jak w czasach, kiedy była jeszcze nieokrzesanym dzieckiem. – Zaufaj mi... – Echo rozeszło się po pomieszczeniu.
Mężczyzna nagle zniknął, a Arisse została sama w komnacie. Rozejrzała się, chcąc dowiedzieć się, co dokładnie się wydarzyło. Przyłożyła dłonie do skroni, tłumacząc sobie wizję tremą. Jednakże, to było nazbyt rzeczywiste, aby zwyczajnie o tym zapomnieć. Naprawdę rozmawiała z Revalynem, zmarłym kilka lat temu.
W jej głowie zapanował mętlik. Niemożliwością przecież było, iż ojciec jej wstał z umarłych. Nie łudziła się. Nawet magia nie zdziała nic przeciw fundamentalnym zasadom losu. Potrząsnęła głową, wiedząc, że nie powinna była się w tej chwili skupiać na wymysłach swego umysłu.
Pewnym krokiem wyszła ze swych apartamentów, chcąc sprawiać wrażenie nieugiętej i władczej. Czuła na sobie wzrok każdego mijanego strażnika. Mimo wszystko niedawno przybyła do Srebrnej Twierdzy, co znaczyło, że musiała wyrobić sobie reputację sprawiedliwej i dobrej, acz wymagającej władczyni. Nie chciała być widziana przez przyszłych poddanych jako naiwna młódka, dająca sobą manipulować.
Stanęła przed szerokimi wrotami sali balowej. Strażnicy skłonili się jej, po czym otworzyli drzwi. Przekroczyła próg, znajdując się na podeście. Po obu jej stronach były schody prowadzące w dół na salę, gdzie dostrzegła tłum najznamienitszych gości, odzianych w najlepsze szaty i suknie. Niektórzy wirowali w tańcu, inni spożywali wino i przysmaki kuchni saraeńskiej. Zapowiedziano ją, lecz ona nie słyszała głosu należącego do mężczyzny. Wzrok każdego z gości, bez wyjątku skierował się na nią.
Miała świadomość, że to przełomowa chwila. Oceniali ją i snuli domysły odnośnie jej charakteru. Zauważyła również tych, co jawnie posyłali jej wrogie spojrzenia, wyrażające pogardę. Stare rody nadal pamiętały o dawnej bitwie pomiędzy Saraenem a Fidyllą, którą wygrał drugi kraj. Jedną ręką uniosła rąbek sukni, by zejść po schodach. Na dole już czekał na nią ten, za którego miała wyjść.
Z opisów matki wiedziała, że to on. Jego blada cera kontrastowała z ciemnym zarostem oraz włosami. Szare jak burza oczy spoglądały na nią chłodno, nie okazując żadnych uczuć. W sercu poczuła ukłucie niczym szpila. Jej przyszły mąż jawił się jako lód, zimny i obojętny. Nie dostrzegała w nim człowieka z krwi i kości, a tylko chłodną powłokę. Kobiecie przemknęło przez myśl, że może to tylko maska.
Zszedłszy na dół, z gracją wykonała ukłon w jego stronę, a on powtórzył ten gest. Nawzajem obserwowali się niczym drapieżne koty, gotowe do walki. Żadne nie wiedziało, czego powinno się spodziewać po drugiej osobie. Gdy Orgorn złapał ją w talii, wstrzymała oddech. Musiał to zauważyć, ponieważ uśmiechnął się z lekceważeniem pod nosem. Gniew sprawił, że zmarszczyła nos. Poza tym jednak zachowała niezmącony spokój.
– Czyżbyś była onieśmielona? – spytał pozornie obojętnie. Jako wprawny mag wyczuwał emocje od niej bijące. Strach, złość oraz chęć wykazania się tworzyły nietypową mieszankę.
– Pałac twego rodu bez wątpienia jest wspaniały. Widziałam jednakże budowle przyćmiewające jego blask – rzekła lekceważąco. Przeczuwała, że rozpoczął grę. Chociaż nienawidziła tego elementu życia dworskiego, zdecydowała się przyłączyć do niej, na własnych zasadach. Czarodziej uśmiechnął się z uznaniem. Widząc ją, przez myśl przemknęło mu, że była kolejną delikatną kobietą, która z niczym sobie nie radziła. A ona już teraz go zaskoczyła.
– Mówiłem raczej o swojej osobie, lecz cieszy mnie myśl, że podoba ci się twój nowy dom. – Arisse denerwowała jego pewność siebie oraz fałszywa kurtuazja, a z drugiej strony zabawnym było spotkać kogoś, kto zachowywał się odmiennie od innych ludzi królewskich. Choć próbowała go rozgryźć, nie wiedziała, co w nim tkwiło. Wydawał się mądry, jak każdy czarodziej, a równocześnie beztroski niczym wróżki hasające po lasach. Łączył w sobie przeciwieństwa, które pozornie nie mogły ze sobą współistnieć.
– Cóż za skromność. – Arisse ledwie powstrzymała się od prychnięcia. Przeczuwała, że choć książę w chwili obecnej miał dobry humor, lepiej było go nie drażnić. Ukradkiem rozglądała się po sali, poszukując króla i królowej.
– Arisse – rzekł stanowczo, a ona spojrzała mu prosto w oczy. Po raz pierwszy wypowiedział jej imię. Nie w sposób szyderczy lub gniewny, lecz spokojnie. – Wiem, że to nasze pierwsze spotkanie, jednak musisz wiedzieć, że stoimy po jednej stronie. – Jego wyraz twarzy wyrażał powagę, więc skinęła głową. Niedługo potem muzyka przestała płynąć z instrumentów, co oznaczało koniec tańca.
Wykonała ostatni obrót, po czym skłoniła się Orgornowi, a on jej. Podszedł do niej i podał ramię. Chwyciła się go, nie będąc już tak niepewną. Strach przestał sączyć się w jej sercu, a na jego miejsce wstąpiła nadzieja.
Dała się poprowadzić księciu. Serdecznie witali się z każdym co ważniejszym gościem. Ich twarze wyrażały uprzejme zaciekawienie, podziw dla jej urody, ale nieliczni okazywali również lekceważenie, co na powrót wprawiało ją w gniew, który tłumiła głęboko w sobie. Jednakże nie ugięła się ani razu, starając się być uprzejmą. Orgorn był pod ogromnym wrażeniem postawy Arisse. Z początku wydała mu się bardzo płochliwa, przez co z miejsca ją skreślił.
– Powinnaś przywitać moich rodziców – postanowił Orgorn. Arisse pokiwała głową. Nie wypadało, aby zwlekali z tym dłużej.
– Dobrze – odpowiedziała, zauważając, że jej dłonie zadrżały. Co prawda zdążyła już ich poznać, lecz po jednym spotkaniu nie była w stanie wiele o nich powiedzieć. Skierowali się ku tronom, gdzie siedzieli władca i władczyni Saraenu. Musiała przyznać, że Orgorn niesamowicie przypominał swego ojca. Mieli podobne, szlachetne rysy twarzy i surowe spojrzenie szarych oczu.
Widar wpatrywał się w nią z aprobatą, a jego żona wprost przeciwnie. Ogniście rude włosy okalały jej pociągłą twarz. Nie była piękna, lecz wzbudzała w poddanych respekt oraz strach. Jej czarne, migdałowe oczy wyrażały tylko nienawiść. Arisse prędko odwróciła od niej wzrok. Już po raz kolejny tego wieczoru mieli się ukłonić, jednak władca powstrzymał ich ruchem dłoni.
– Wystarczy mi na dziś pokłonów. Jako że to przyjęcie na waszą cześć, mam nadzieję, że dobrze się bawicie – rzekł uprzejmie władca.
– O, tak, panie. Przyjęcie to godne jest bogów – odparła Arisse. Musiała przyznać, że w swoim domu rzadko bywała na balach. Wolała czas wolny spożytkować w bibliotece pałacowej lub jeżdżąc konno, ale zasady panujące na tego typu wydarzeniach nie były jej nieznane. Matka za każdym razem gniewała się za jej nieobecność, a ona zwyczajnie czuła się zmęczona ciągłą kurtuazją i udawaniem kogoś, kim nie była.
Widar posłał jej lekki uśmiech, a Seara zacisnęła pięści. Nie mogła się pogodzić z faktem, iż niedługo będzie zmuszona odstąpić swój tron na rzecz Arisse. Najbardziej jednak uderzył ją zachwyt, jaki okazywali jej mąż oraz syn. Choć Orgorn próbował to maskować, to w jego oczach było to wyraźnie widoczne. Przepadł. Zacisnęła usta w wąską kreskę.
– Powinniście wygłosić oficjalne przemówienie – upomniała ich królowa, po raz pierwszy kierując do nich słowa. Arisse w duchu odetchnęła z ulgą, mając nadzieję, że to koniec nieprzyjemności. Królowa działała na nią w dziwny sposób, wywołując najgorsze emocje. Wiedziała, że była do tego zdolna i władała siłą potężniejszą niż większość czarodziei.
– Tak, matko, masz rację. – Arisse nie wierzyła, że kobieta siedząca przed nią, wydająca się żmiją, wychowała Orgorna. Domyślała się, że gdy zachodziła taka potrzeba, potrafił stać się niebezpieczny, lecz z całą pewnością nie nazwałaby go okrutnym. Zaraz odeszli od władców i stanęli na podium, na którym w przeszłości wygłaszali swe wzniosłe mowy najlepsi z dynastii. Do ich uszu dobiegł dźwięk trąbki ogłaszającej przemówienie. Natychmiast pogawędki oraz śmiechy ucichły, czyniąc salę zupełnie cichą. Uwaga wszystkich skupiła się na nich.
– Witam was w tym cudownym dla mnie dniu wraz z mą przyszłą małżonką, Arisse. – Tembr jego głosu poniósł się po całej sali. Poddani bili brawa. – Żywię nadzieję, iż przyjmiecie ją ciepło i okażecie należyte względy. Wraz z tym dniem obchodzimy również inną ważną rocznicę. Minęło równo pięć lat, od kiedy w naszej ojczyźnie zapanował ład i spokój. Dziękujmy bogom za ich wspaniałomyślność, dobroć i zachowanie Saraenu dla przyszłych pokoleń. Za Hessana! – Wzniósł w górę kielich, a w ślad za nim poszli wszyscy inni. Zerknął na rodziców, sprawdzając, czy zaaprobowali jego mowę. Uspokoił się, gdy ujrzał dumę na ich twarzach.
Niespodziewanie podłoga pałacu oraz kryształowe żyrandole zatrzęsły się, jak gdyby do środka starało się wedrzeć liczne stado koni. Ludzie, czarodzieje i elfy tu zebrane skierowały wzrok ku ogromnym, ozdobnym wrotom. Nie mieli pojęcia, czego powinni się spodziewać. Od stuleci nie wystąpiło tu żadne trzęsienie ziemi.
Nagle wejście rozstąpiło się, a do środka weszły trzy osoby. Ku zdziwieniu Arisse na czele pocztu stała kobieta. Jasne, prawie białe włosy układały się w loki do ramion. Jej głowę przyozdabiał pióropusz z czarnych piór, a na sobie miała granatową suknię, zdobioną ornamentami. Za nią ciągnęła się czarna peleryna ze złotym zapięciem przy szyi. Cała trójca miała bladą jak śnieg cerę i oczy w różnych odcieniach błękitu oraz granatu.
– Ludzie północy. – Doszły do jej uszu liczne szepty wyrażające przerażenie.
Słyszała o nich, lecz nigdy nie miała okazji ich ujrzeć. Według opowieści wywodzili się z bezwzględnego plemienia wojowników. Kobiety jak i mężczyźni odbierali tam surowe wychowanie, a tych którzy nie radzili sobie, zostawiali na pastwę krwiożerczych wilków, żyjących w Husanie. Były to tylko plotki, nikt tak naprawdę nie wiedział, jak wyglądało życie Husanczyków. Pewne było jednak, że Husan to odrębne, silne państwo, które ponad wszystko ceniło sobie niezależność. Handel prowadzili z nielicznymi, a sojuszy nie zawierali prawie wcale.
Tłum rozstąpił się przed nimi. Kierowali się wprost do tronów władców.
***
Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam tak podekscytowana. Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał, zachęcam do dzielenia się opiniami. Rzecz jasna, jeśli coś nie gra, również proszę o konstruktywną krytykę.
Rozdział z dedykacją dla mojej najlepszej przyjaciółki. Zawsze, gdy mówiłam, że jakiś fragment jest beznadziejny, czytałaś i mówiłaś mi, czy rzeczywiście tak jest, czy to tylko moja paranoja. Dziękuję za to i za to, że byłaś pierwszą czytelniczką.
Staram się, aby świat przedstawiony był spójny i logiczny, tak samo jak bohaterowie. Bohaterów jest wielu, więc jeszcze nie radzę szukać ulubieńców.
Trzymajcie się!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro