6. Walker
Byłem cholernie wściekły na Archera. Skurczybyk ukradł mi telefon, żeby skontaktować się z Westem. Nie byłem tylko pewny, czy wściekałem się o to, że obił mu mordę, czy o to, że mnie ze sobą nie zabrał.
Teraz siedział na kanapie w salonie Sigmy z podbitym okiem i rozciętą wargą, a Kendall skakała nad nim, psiocząc i opatrując mu knykcie. Miała na sobie krótką, dżinsową spódniczkę, przez to jej nogi wydawały się cholernie długie. Miałem słabość do długich nóg, ale to była Kendall, nigdy nie traktowałem jej inaczej niż przyjaciółki i nigdy nie miało się to zmienić. Ceniłem ją za to z jaką troską opiekowała się Harper.
– Jesteś takim idiotą, Williams – syczała od dobrych piętnastu minut, ku uciesze pozostałych członków bractwa, w tym moich dwóch kumpli z drużyny, którzy wpadli na darmową wyżerkę. Bo jeśli była u nas Kendall to było pewne, że było też żarcie. Serio, ta dziewczyna była aniołem!
– Już gdzieś to słyszałem – wymamrotał w odpowiedzi. Byłem ciekaw co powie trener Jones, kiedy zobaczy, że jeden z jego chłopaków wdał się w bójkę. Podejrzewałem, że znowu każe nam trenować, dopóki wszyscy się nie porzygamy. Czasami podejrzewałem, że trener miał coś nie tak z głową, albo dostał o jeden raz za dużo w łeb krążkiem. Albo był sadystą.
– Jak Jones cię zawiesi to osobiście skopię ci dupsko – rzucił Paxton, jakby czytając w moich myślach, podjadając coś z miski, leżącej na kuchennym blacie.
– Łapy precz, Paxton! – syknęła Kendall, nawet nie podnosząc wzroku znad knykciów Archera. – Albo nie dostaniesz ani gryzą, gdy będzie już gotowe.
Paxton zrobił przerażoną minę i posłusznie odłożył to co wcześniej zwinął. Paxton był śliskim zawodnikiem. Grał z nami od dwóch sezonów i był albo cholernie dobry albo cholernie beznadziejne. Nikt nie potrafił przewidzieć, jak się zachowa. Jeśli chodziło o statystyki to był graczem z największą ilością bójek na koncie i podejrzewałem, że w tym sezonie nie miało się to zmienić. Coś było z nim mocno nie tak, ale żaden z nas nie miał ochoty sprawdzać co.
– Nie możesz oczekiwać, kochanie, że zostawiając żarcie w domu bractwa, nikt go nie tknie.
– Jeszcze raz nazwiesz mnie kochaniem i gwarantuje, że ciebie nikt nie dotknie w wiadome miejsce, bo ci jej odetnę tym nożem – warknęła Kendall wskazując podbródkiem na nóż kuchenny.
Archer uniósł w górę brwi, nie odrywając wzrok od twarzy Kendall, a Paxton zaśmiał się pod nosem.
– Ostra. – Poklepał Archera po ramieniu, na co ten syknął cicho. – Lubię takie.
Zastanawiałem się czy Archer powiedział Kendall o Westonie. Podejrzewałem, że nie, bo gdyby wiedziała, nie byłaby dla niego taka surowa. I zapewne pojechałaby z nim i skopała mojemu bratu jaja. Za to w sumie ją kochałem, nie za to, że potrafiła kopnąć człowieka w jego męskość, ale za to, że jak lwica broniła Harper.
– Jakaś panna czeka na ciebie na werandzie, Walker – rzucił Mason, jeden z chłopaków z bractwa, wchodząc do kuchni. Od razu rzucił się w stronę miski z niedokończonym żarciem.
– Kurwa, Kendall, dla ciebie mógłbym się przerzucić na monogamię.
– Człowieku skąd ty znasz takie mądre słowa? – zapytał Paxton, kiedy wychodziłem z kuchni.
Nie miałem ochoty użerać się z jakimiś namolnym laskami. Dobra, nie byłem święty i zdarzało mi się zabawić z jedną czy drugą, ale po pierwsze, nigdy żadnej nic nie obiecywałem, a po drugie w większości przypadków to one przychodziły do mnie a nie odwrotnie. Z początku było to nawet ekscytujące. Wystarczyło skinąć palcem i już miałem wokół siebie chętne dziewczyny, ale z czasem zrobiło się to zwyczajnie nudne. W każdym razie układ był zawsze idealnie prosty. Jedna noc i koniec. Zero zobowiązań i pieprzenia o miłości i związkach. Zaczynał się sezon i nie potrzebowałem rozpraszaczy. Wystarczyło, że moja średnia zaczynała kuleć, a przez cholernie zajęcia u Palmer miałem nikłą nadzieję na poprawę. Po skończeniu studiów chciałem przejść za zawodowstwo. Właściwie zrobiłbym to już, ale matka nalegała na to, żebym najpierw otrzymał dyplom. Kariera hokeisty nie była wieczna, a właściwie była cholernie krótka i powinienem mieć jeszcze coś, czym mógłbym się kiedyś zająć. Nie chciałem mówić matce, że nie było już nic innego. To było proste równanie – hokej albo nic. Planowałem więc być cholernie dobry na lodzie i dobrze zainwestować zarobioną kasę, tak aby jej wystarczyło, kiedy już przejdę na emeryturę. Nie miałem zamiaru zastanawiać się na alternatywami.
Przeszedłem przez salon, potykając się o butelkę na wpół opróżnionej whisky i klnąc na cały świat, wyleciałem przez drzwi frontowe. Jakie było moje zdziwienie, kiedy na schodach werandy, opartą o balustradę, znalazłem moją dziewczynę z łazienki.
Uśmiech jakoś odruchowo pojawił się na mojej twarzy. Na jej z kolei widniał pochmurny grymas.
– Ty! – syknęła, sprawiając, że mój uśmiech stał się jeszcze większy. Uwielbiałem, kiedy się wkurzała. Wyglądała jak mały kociak, który myśli, że jest dorosłym tygrysem i może przegryźć komuś gardło.
Zmarszczyła gniewnie ciemne brwi i spojrzała na mnie spod długich rzęs. Miała wyjątkowo duże, brązowe oczy, przypominające mi jelonka z bajki. Nie wyglądała jak dziewczyny z którymi się spotykałem. W przeciwieństwie do nich miała klasę. I wydawała mi się jakaś taka... bardziej prawdziwa. Wszystko w niej było bardziej prawdziwe. Nie miała na twarzy za grosz makijażu, nawet wtedy na imprezie, co było dla mnie cholernie dziwne, bo oprócz Harper i Kendall nigdy nie widziałem żadnej laski bez makijażu. A Poppy miała jedynie rzęsy pomalowane czarnym tuszem. Brązowe włosy związała w luźny warkocz, który idealnie pasował do obcisłych, wyglądających jak druga skóra dżinsów i workowatego sweterka w bladoróżowym kolorze. Pod pachą ściskała duży zeszyt w grubej czarnej oprawce. Swoją drogą jej nogi i tyłek wyglądały obłędnie w tych spodniach.
– Ja? – zapytałem, nie przestając się szczerzyć.
– Na ostatnich zajęciach, Donovan, podałam ci mój numer – mówiła, mrużąc gniewnie oczy, a jej głos ociekał czystą wściekłością. Cholera, bawiło mnie to bardziej niż powinno. – Obiecałeś mi, że zadzwonisz.
Oparłem się leniwie ramieniem o framugę i zacmokałem.
– Wiesz, kwiatuszku, że nie powinnaś mówić mi tego tak wprost? – Przechyliłem głowę, obserwując jak jej policzki pokrywają się rumieńcem złości. – Wychodzisz na zdesperowaną.
Westchnęła głośno, na co zaśmiałem się pod nosem. Ta drobna dziewczyna była jak uśpiony wulkan, który raz po raz wypuszczał trochę dymu. I cholera, kurewsko chciałem zobaczyć, jak wybuchnie.
– Powiedziałam ci, że zależy mi na tych zajęcia! – wrzasnęła, podrywając do góry czarny zeszyt. – Ty cholerny egoisto!
Wywróciłem oczami. Dobra, musiałem przyznać, że zachowałem się jak prawdziwy palant, ale szczerze powiedziawszy, miałem na głowie tyle spraw, że zapomniałem o tym głupim projekcie. Miałem zresztą w planach poprosić Kendall, żeby coś za mnie nabazgrała. Zależało mi tylko na łatwej piątce. A właściwie na pozostaniu na lodzie. A żeby grać musiałem mieć dobre oceny. Tylko o to chodziło.
– Wyluzuj, kwiatuszku – westchnąłem głośno. – Mamy jeszcze kupę czasu!
– Kupę czasu? – powtórzyła z niedowierzaniem. Wyglądała cholernie uroczo, kiedy się wściekała. – Kupę czasu! Ty sobie ze mnie chyba żartujesz, Donovan?
Żadna laska, z którą się do tej pory spotykałem, nigdy nie robiła takich szopek. A z tą nawet się nie przespałem. Nie żebym chciał. Ta dziewczyna wyglądała na jedną z tych dobrych, znających swoją wartość i na pewno nie chciała się przespać z kimś takim jak ja. W mojej głowie walczyło dwóch Walkerów. Jeden chciał ją zaciągnąć do sypialni, drugi chciał trzymać się od niej jak najdalej. Budziła zaskakująco podobne uczucia, jak te którymi darzyłem Harper. I za cholerę mi się to nie podobało.
– I zdajesz sobie sprawę z tego, że mam na imię Poppy, prawda?
Poppy. Faktycznie, pamiętam. Pasowało do niej. Układało się słodko na języku. Poppy – kwiatuszek.
Poppy westchnęła głośno, odgarniając za ucho niesforny kosmyk brązowych włosów, który wymknął się z jej niedbałego warkocza. Kusiło mnie, żeby do niej podejść i go rozplątać. Spotykałem ją trzeci raz i za każdym razem miała ten przeklęty warkocz. Mimowolnie zastanawiałem się jak by wyglądała w rozpuszczonych włosach.
– Muszę zaliczyć ten przedmiot, Walker – powiedziała śmiertelnie poważnym tonem.
Nie mogłem się powstrzymać, żeby jej znowu nie zirytować. Cholera, naprawdę chciałem zobaczyć, jak wybucha.
– Możesz powiedzieć to jeszcze raz? – zapytałem, unosząc w górę sugestywnie brew. – Cholernie seksownie to brzmi w twoich ustach... Zaliczyć... Walker....
– Matko, ale z ciebie palant.
Poppy przez chwilę stała ze zmarszczonymi brwiami i wzrokiem utkwionym w drewnianych słojach schodów. Jedną rękę zaciskała na zeszycie, a drugą nerwowo przebierała po pasku workowatej torby, przewieszonej przez ramię.
– Nie zaliczę tych zajęć – jęknęła żałośnie. – Bez tego moje marzenia o Nowym Jorku, posypią się jak domek z kart. – Podniosła na mnie te wielkie, brązowe oczy i dałbym sobie rękę uciąć, że zalśniły w nich łzy. – Marzę o tym od zawsze. Tak niewiele mnie od tego dzieli. Czuję, że zajęcia Palmer pomogą mi wejść na wyższy poziom, ale... ale ty nie chcesz mi pomóc.
– Dobra. – Poddałem się, widząc, że Poppy naprawdę przejmuje się tymi zajęciami. – Za czterdzieści minut mam trening. – Podniosła na mnie powoli to spojrzenie skopanego szczeniaka. – Ale o dziewiętnastej jestem wolny. Podaj mi adres, to wpadnę.
Grymas smutku i rezygnacji momentalnie zniknął z jej twarzy. Była to tak gwałtowana zmiana, że omal nie wybuchnąłem śmiechem. Chociaż zapewne bym wybuchł, gdybym nie zorientował się co właśnie zrobiła. Kurwa, dałem się na to nabrać. Walker Donovan, zmanipulowany jak małe dziecko.
– Dzięki, Donovan, ale skoro wiem, gdzie mieszkasz, to sama się tu zjawię. – Zeskoczyła ze schodów i puściła w moją stronę oczko. – Do zobaczenia, skarbie.
*
Za piętnaście siódma leżałem na łóżku ledwo żywy, z lodem przyłożonym do lewej strony mojego boku, gdzie już zaczynał pojawiać się obrzydliwie fioletowy siniak. Zazwyczaj takie obrażenia pojawiały się po meczach, ale tym razem trening nieco się zaostrzył i skończyłem jak skończyłem. Dwie tabletki przeciwbólowe, które łyknąłem kilkanaście minut temu, wreszcie zaczynały działać i byłem gdzieś między snem a jawą, kiedy drzwi do mojego pokoju otworzyły się z głośnym hukiem. Podskoczyłem na łóżku, a lód ześlizgnął się z koca i upadł na podłogę.
– Kurwa, Williams – rzuciłem, podniesiony z podłogi lód, prosto w krzywy ryj Archera. Niestety złapał go z łatwością i zaśmiał się głośno.
– Masz gościa. – Sugestywnie poruszał brwiami. – Chyba ktoś chce ci poprawić humor, jeśli wiesz co mam na myśli.
Uniosłem w górę brew.
– Wolałabym wydłubać sobie oczy łyżeczką niż poprawić mu humor – Odezwał się damski głos i znowu podskoczyłem na łóżku, jak rażony prądem. Całkowicie zapomniałem, że umówiłem się z tą małą. Miałem ochotę zakląć szpetnie. Znowu.
– Poppy – wymamrotałem, opadając ponownie na poduszki.
– O, zapamiętałeś moje imię, widzę, że robimy postępy – mruknęła, po czym dodała: – Obiecałeś mi, Donovan, że dziś to załatwimy. Zostały tylko dwa dni, a ja nienawidzę robić czegoś na ostatnią chwilę.
Chwyciła się za biodra i spojrzała na mnie spod rzęs. Wyglądała naprawdę słodko. Szlag, nie lubiłem słodkich dziewczyn. Niegrzeczne dziewczyny były proste, chwytały człowieka za kutasa. Słodkie dziewczyny były niebezpieczne – chwytały za serce.
Archer zamknął drzwi, śmiejąc się jak głupi. Przekręciłem się na bok i zginając rękę w łokciu, podparłem nią głowę. Obserwowałem jak Poppy, ściąga przez głowę swoją workowatą torbę i wyciąga z niej szkicownik w czarnej oprawie. Ze zdziwieniem zauważyłem, że drżały jej przy tym lekko ręce. Spomiędzy jej ust wydobył się cichy pisk i kilkanaście kartek wyleciało ze szkicownika, rozsypując się po moim łóżku. Musiałem przyznać, że miała wyjątkowo kuszące usta. Dolna warga była nieco zbyt pełna w stosunku do górnej.
Podniosłem się do pozycji siedzącej i wziąłem do ręki jedną z kartek. Każda miała wielkość A4 i każda zawierała moją podobiznę.
– Oddaj to – syknęła cała czerwona po twarzy, wyciągając w moją stronę drobną rączkę. Miała naprawdę małe ręce z długimi, chudziutkimi palcami, ozdobionymi kilkoma srebrnymi pierścionkami. Gdyby nie to, że wiedziałem o tym głupim projekcie Palmer, zapewne pomyślałbym, że miałem do czynienia z psychopatką. Ale cholera, była naprawdę dobra. Pierwszy szkic przedstawiał moje łuki brwiowe, wiedziałem, że należały do mnie, bo lewą brew przecinała mała, ledwo widoczna blizna. Nie byłem pewny czy ktoś oprócz niej i Harper, kiedykolwiek ją zauważył. Na drugim szkicu znalazły się moje usta i szczęka, trzeci był cały pokreślony, tak samo jak czwarty i piąty, a szósty przedstawiła całą moją twarz. Podobizna była oddana idealnie, ale portret wyglądał jak ze zdjęcia legitymacyjnego.
– Miałam do wyboru to zdjęcie, albo to z Instagrama, na którym jesteś pijany i w otoczeniu dwóch blondynek.
Wyszczerzyłem się.
– Sprawdzałaś mnie na insta.
Twarz Poppy znowu spochmurniała. Chociaż jeśli mamy być szczerzy, Poppy cały czas wydawała się być chmurą gradową, która lada moment miała ciskać w przechodniów gradem wielkości piłeczek tenisowych.
– Nie miałam wyboru – wyburczała obrażona. Krzyżowała ramiona na piersiach, podkreślając ich kształt. Workowaty sweter, ten sam, który miała na sobie popołudniu, skutecznie zakrywał jej kształty.
– Dobra, jak więc chcesz się za to zabrać, szefowo? – zapytałem, podciągając się na łóżku i opierając o zagłówek. Skrzywiłem się lekko, kiedy stłuczone żebra dały o sobie znać.
Poppy wzruszyła ramionami. Wyglądała na nieco niepewną i zawstydzoną, co starała się ukryć pod maską gniewu i pyskówki. Harper też miała cięty język, jednak przekomarzanie się z nią było całkiem inne.
– Nie wiem, może po prostu mi zapozujesz?
– Co mam robić? – Postanowiłem współpracować. – Mogę się zdrzemnąć?
Poppy parsknęła jak kotka. Musiałem przyznać, że brzmiało to całkiem seksownie.
– Nie – odpowiedziała. – Po prostu siedź i się nie ruszaj. Możesz przesunąć się bliżej biurka? Będzie lepsze światło.
Posłusznie spełniłem jej prośbę, obserwując jak zapaliła białą lampkę, stojącą na biurku.
Poppy otworzyła szkicownik i złapała w ręce ołówek. Usiadła na krześle przed biurkiem, odwracając je wcześniej w stronę łóżka i założyła nogę na nogę. Obserwowałem jak w skupieniu przygryza wargę i co chwilę marszy ciemne brwi. Cholera, było w tym coś co sprawiało, że chciałem wiedzieć o czym myślała, kiedy mnie rysowała.
– Możesz przestać się na mnie gapić? – zapytała w pewnym momencie, nie odrywając wzroku od kartki. Wydawało się, jakby chciała się ukryć za szkicownikiem. Cała wydawała się poskurczana i malutka, jakby za wszelką cenę starała się schować. Nie miałem tylko pojęcia przed czym.
Zaśmiałem się cicho.
– Czy to nie ja powinienem być skrępowany?
Jej policzki pokryły się uroczym szkarłatem.
Przywykłem do tego, że ludzie na mnie patrzyli jednak, jeśli miałem być szczery, z każdą kolejną sekundą, w czasie której Poppy mnie obserwowała, czułem się coraz dziwniej. Budziła we mnie jakąś kuriozalną obawę, że zobaczy za dużo.
Jej ciemne spojrzenie łaskotało mnie po szczęce, kiedy zagryzała dolną wargę i w skupieniu przenosiła mnie na papier. Powoli zaczynało mi się robić niewygodnie. Siedziałem na skraju łóżka, z podkurczoną nogą, która powoli zaczynała drętwieć. Poruszyłem się lekko, a Poppy syknęła cicho.
– Nie ruszaj się – Nakazała.
– Niewygodnie mi!
Wywróciła oczami.
– Masz dwa lata czy dwadzieścia? – zapytała, ściskając mocniej ołówek. – Wytrzymasz przez ruchu pięć minut.
– Minęło dopiero pięć minut?! – krzyknąłem, ignorując to, że odmłodziła mnie o cały rok. Miałem wrażenie, że siedziałem tak co najmniej godzinę. Zegarek na moim biurku twierdził jednak, że minęło trzydzieści minut.
Poppy zmrużyła lekko oczy.
– Zamiana – powiedziałem. – Teraz ja sobie poobserwuję ciebie.
Uśmiechnęła się kpiąco, ale nie udało jej się ukryć rumieńca. Cholera, wyglądała z nim całkiem, całkiem. I tak jak byłem dumny z siebie, że potrafię sprawić, że Harper się uśmiecha, tak samo poczułem się cholernie dumny, że sprawiam, że ta mała się rumieni. Nie podobało mi się to.
– Potrafisz w ogóle rysować? – Zmrużyła z powątpieniem oczy.
– Jeszcze nie – odpowiedziałem i wyciągnąłem w rękę po szkicownik i ołówek.
– O nie mój drogi. – Pokręciła głową. – Nie ma mowy, żebym ci pożyczyła szkicownik!
– A to dlaczego? – Naprawdę nie wiedziałem.
– Bo to mój szkicownik. – Zadarła do góry podbródek. Kurde, znowu miałem ochotę się roześmiać. Ta dziewczyna działała na człowieka lepiej niż antydepresant.
– Wiem – powiedziałem powoli. – Dlatego chcę go pożyczyć.
Poppy westchnęła głośno.
– Są rzeczy, których się nie pożycza... jak na przykład, oh nie wiem. – Machnęła ręką. – Pożyczyłbyś kumplowi dziewczynę?
Roześmiałem się naprawdę rozbawiony.
– Porównujesz szkicownik do dziewczyny?
– Dobra, to pamiętnik... pożyczyłbyś pamiętnik?
– Jasne – odpowiedziałem. – Gdybym tylko go pisał.
– Myślisz, że faceci nie piszą pamiętników? – zapytała na wpół zirytowana, na wpół zdziwiona.
– Piszą, jeśli są ciotami...
Poppy westchnęła głośno i musiałem przyznać, że było to dość urocze. Miałem wrażenie, że robiła wszystko byle tylko nie czuć się dobrze w moim towarzystwie.
– Dobra, muszę się już zbierać – powiedziała, sprawdzając wcześniej telefon. Obserwowałem, jak pakowała do tej okropnej workowatej torby swoje rzeczy. – O której masz jutro czas?
Spojrzała na mnie pytająco i cholera miałem wrażenie, że to jej spojrzenie prześwietlało mnie na wylot, jak promienie rentgena.
– Jutro też chcesz się spotkać?! – Udałem oburzenie. – Cholera, dziewczyno!
Wywróciła ukradkiem oczami.
– Niewiele nam się udało dzisiaj zrobić, ale cóż, postaram się coś wykombinować. Wybrałeś już technikę? Ja zastanawiałam się nad akrylami, tradycyjne i nie ekstrawagancko...
– Akryle, mówisz. – Starałem się nie roześmiać. – A jakie mam jeszcze opcje?
Znowu westchnęła.
– Ty nie masz w ogóle pojęcia o sztuce, prawda?
Uznałem, że to pytanie retoryczne, więc wzruszyłem ramionami. Byłem sportowcem, nie malarzem. Skąd do jasnej Anielki miałem wiedzieć takie rzeczy?
Poppy pokręciła jedynie głową i zadzierając wysoko podbródek, opuściła mój pokój. A ja do końca wieczoru nie mogłem pozbyć się głupiego uśmieszku, błąkającego się po moich ustach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro