3. Poppy
#numer9watt
Późno popołudniowe słońce przedarło się do auli, ogrzewając blaty stolików. Dochodziła godzina dziesiąta i właśnie rozpoczęły się pierwsze zajęcia z historii sztuki. Czekałam na nie, odkąd tylko zapisałam się na studia. Moja młodsza siostra McKenzie zapewne stwierdziłaby, że jestem nieźle popaprana, ale studia naprawę miały być dla mnie nowym początkiem i ekscytowałam się tym, jak pięciolatka czekająca na święta Bożego Narodzenia. Boston był moim czystym startem, a zajęcia z historii sztuki były spełnieniem marzeń. Chciałam się uczyć i osiągnąć taki poziom w malarstwie, który dałbym mi satysfakcje. Malowanie było jedynym zajęciem, które utrzymywało mnie na powierzchni. To dzięki farbom przetrwałam cztery lata liceum. Gdyby nie ta pasja, nie byłam pewna, czy jeszcze byłabym na tym świecie.
Profesor Gemma Palmer, zagrzechotała drewnianymi bransoletkami, oplatającymi jej nadgarstki. Wyglądała jak egzotyczny, kolorowy ptak. Wszystko w niej było krzykliwe i awangardowe, począwszy od wielkich okularów w jaskrawozielonej oprawce, poprzez kwiecistą długą spódnicę, a na rudych włosach skończywszy. Przypominała mi trochę profesorkę od wróżbiarstwa z książek o Harrym Potterze.
Była młodą kobietą, nie mogła mieć więcej niż trzydzieści kilka lat. Znałam kilka jej prac, które wystawiała na wernisażu w Nowym Jorku zeszłego lata. W jej obrazach było coś lekkiego i wyjątkowo subtelnego – coś czego mimo usilnych starań nie potrafiłam osiągnąć.
Po nagłej rezygnacji dotychczasowego profesora, starszego i siwego jak moja babcia, profesor Palmer dołączyła do grona naszych wykładowców. Nie mogłam powiedzieć, że mi to przeszkadzało.
– Zdaję sobie sprawę, że profesor Hestings na zaliczenie wymagał napisania testu wyboru, jednak w tym roku zasady zaliczenia znacznie się zmienią. – Głos miała delikatny, jednak donośny. Docierał do mnie, siedzącej w ostatnim rzędzie, pomimo tego, że profesorka mówiła cicho. – Przed każdym z was znajduje się sylabus, proszę się z nim zapoznać.
Spojrzałam na spięte zszywaczem kartki papieru A4 i przeleciałam wzrokiem tekst.
Celem zajęć jest przybliżenie studentom historii sztuki od starożytności do XX wieku. Student powinien posiadać umiejętności przekrojowego myślenia o sztuce europejskiej, wyszukiwania wpływów, nawiązań i kontekstów, a także dostrzegania powiązań z innymi dziedzinami (historia, literatura, filozofia itp.) oraz potrafić opisywać i analizować dzieła sztuki.
Zawsze lubiłam historię, a ten wycinek dotyczący sztuki, wydawał się być jeszcze bardziej interesujący. Całe studia wydawały mi się cholernie interesujące. Nie chciałam zapeszać, ale mój nowy początek wydawał się całkiem obiecujący.
Zanim zdążyłam zjechać wzrokiem do tabelki z formami zaliczenia, profesor Palmer już zaczęła wyjaśniać na czym będzie ono polegało.
– Historia sztuki ukazuje nam jej zmiany i ewolucję nie tylko w stylach i technikach malarskich, ale również w sposobie patrzenia na świat. – Kontynuowała. – I warunkiem zaliczenia tego przedmiotu, oprócz oczywiście testu teoretycznego będzie właśnie to. Każdy z was przejdzie swoją własną historię sztuki.
Przez salę przeleciał zbiorowy szelest. Każdy wyraził swoje zdezorientowanie i zdenerwowanie. Ja sama podparłam głowę na ręce, nadstawiając ucho z zainteresowaniem.
– Zanim wyjaśnię wam dokładnie o co chodzi, proszę, abyście usiedli obok siebie po dwie osoby. Co dwie osoby, proszę zostawić jedno wolne miejsce.
Nie mogłam powstrzymać małego grymasu, który wykrzywił moje wargi. Nienawidziłam dobierać się w pary czy grupy. Rozejrzałam się po sali. Studencie wstawali ze swoich miejsc, spiesząc do kogoś znajomego.
– Nie, nie! – krzyknęła profesorka, unosząc w górę ozdobione bransoletkami ręce. – Nie chcę żebyście dobierali się pod względem sympatii. Zakładam jednak, że skoro to nasze pierwsze zajęcia, to nie zdążyliście się jeszcze dobrze poznać. – Posłała nam krzywy uśmiech. – Nie przesiadajcie się. Siedzicie dwójkami, tak jak siedzicie. Dwójka, miejsce wolne, kolejna dwójka, miejsce wo...
Jej głos utonął w głośnym trzasku. Wszyscy jak na komendę odwrócili głowy w stronę wyjścia, a ja z trudem powstrzymałam się od wywrócenia oczami, widząc kto stanął w progu.
– Przepraszam bardzo, za spóźnienie! – powiedział Walker Donovan, wkraczając do auli. Mimowolnie wywróciłam oczami, jednak nie mogłam nie zauważyć dziwnego fikołka, który zrobił mój żołądek na widok Walkera. Czarne włosy miał lekko rozczochrane, a ten chłopięcy uśmiech nadawał mu dziwnej lekkości. Właśnie kim takim zdawał się być Walker Donovan – osobą, której wszystko przychodziło na tyle łatwo, że nigdy nie miał żadnych zmartwień. Znałam chłopców takich jak on – z czarującym uśmiechem i podłym charakterem. Wiedziałam, że trzeba trzymać się od nich na bezpieczną odległość.
Profesorka posłała mu tylko karcące spojrzenie.
Rozejrzałam się po auli, patrząc na utworzone pary. Dziewczyna siedząca w tym samym rzędzie co ja, dołączyła do wysokiego punka z różowym irokezem. Siedziałam ostatnia, a więc zostałam bez pary. A to znaczyło...
– Cześć, dziewczyno z łazienki – rzucił głośno Walker, siadają obok mnie. Rozłożył się na siedzeniu, jakby przyszedł do domu po męczącym dniu. Wyglądał na całkiem wyluzowanego, co momentalnie mnie irytowało.
Punk i jego partnerka spojrzeli na nas z dziwnym wyrazem twarzy, a ja spiekłam raka. Głos Walkera był tak sugestywny, że nie chciałam wiedzieć, co pomyśleli, że robiliśmy w tej łazience.
– To nie to... – wymamrotałam do nich, nie wiedzieć czemu się usprawiedliwiając. Punk uśmiechnął się lekko, jakby próbował powstrzymać wybuch śmiechu.
– Och, stary to dokładnie to – mrugnął do niego Walker, ciągnąć mnie delikatnie za warkocz. Strzepnęłam jego rękę.
– Oszalałeś? – syknęłam do niego, ledwo powstrzymując chęć uderzenia go. A byłam pacyfistką i brzydziłam się przemocy.
Walker wywrócił oczami i machnął lekceważąco ręką.
– Możesz mi wyjaśnić co tutaj się dzieje, skarbie? – zapytał. – I kim jest ta dziwna kobieta na katedrze?
Spojrzałam na niego jak na kosmitę. Walker Donovan na zajęciach z historii sztuki zdecydowanie był jak kosmita. No bo bądźmy szczerzy, hokeista i sztuka to zdecydowany paradoks.
– Nowa profesorka – syknęłam. Studenci nadal rozmawiali i kręcili się na swoich miejscach.
– A co ze starym Hastingsem?
Wzruszyłam ramionami i przeniosłam wzrok na Palmer, bo właśnie wzniosła ręce do góry, prosząco o uwagę.
– Teraz, kiedy znacie już swoich partnerów możemy przejść dalej. – Zaczęła. Oparła się o biurko i skrzyżowała ręce na biuście. – Waszym zadaniem będzie wykonanie portretu waszego partnera. Chcę, żebyście dostarczyli go na zajęcia, które odbędą się za tydzień. Kolejny w połowie semestru a ostatni na koniec, na zaliczenie. Trzy prace. Technika pracy może być dowolna. Wykorzystajcie swoje największe talenty. Może to być praca olejna, tempera, szkic, praca na drewnie, kartce, płótnie, rzeźba... co tylko wam przyjdzie na myśl i w czym czujecie się najlepiej. I proszę was, abyście potraktowali to zadanie poważnie. – Zamilkła na moment, patrząc każdemu z pięćdziesięciorgu studentów prosto w oczy. – Nie chcę, żebyście wykonali trzy pracę w jeden dzień i później mi je oddali. Ostrzegam was, że takie lekceważenie tego zadania nie przejdzie. Wymagam jednak, abyście przez ten czas utrzymywali kontakt w waszym partnerem i starali się go jak najbardziej poznać. Nie oczekuję, że będziecie się lubić. Możecie się nawet nienawidzić. Chodzi mi o to, abyście poznali go na tyle, aby stwierdzić, czy go lubicie czy też nie. Ludzka twarz nie składa się tylko z kształtów czy linii... składa się z emocji. Oczekuję od was, abyście postarali się w chociaż jak najmniejszym stopniu uchwycić charakter i duszę waszego partnera.
Na sali zapanowało poruszenie, kiedy uczniowie zaczęli się obracać i komentować głośno zadanie.
Ręka Walkera wystrzeliła w górę.
– Akty są dozwolone?! – zapytał z tym swoim niewinnym, chłopięcym uśmiechem.
Sala wybuchła śmiechem, a ja ponownie tego dnia spaliłam raka. Profesorka spojrzała na Walkera pobłażliwie.
– Wybieram akty – szepnął do mnie, mrugając konspiracyjnie.
– Zapomnij – syknęłam w odpowiedzi, pocierając ramieniem gorący policzek. Nie wiedziałam czy byłam bardziej zawstydzona na myśl, że mogłabym zobaczyć nagie ciało Walkera, który najwyraźniej wyrwał się z Photoshop, czy że ja miałabym się rozebrać. Nie, żeby jakakolwiek z tych opcji była brana pod uwagę.
Nie mogło być po prostu gorzej. Ze wszystkich ludzi na auli, musiałam trafić na niego. Już wolałabym tego różowego punka, który raz po raz szczerzył się do mnie jak głupi.
– Czy są jeszcze jakieś pytania? – Profesor Palmer spojrzała na nas spod uniesionych brwi. – Tym razem poważne.
– Co, jeśli ktoś nie ma zdolności artystycznych? – zapytał jakiś chłopak z drugiego rzędu.
– Nie powinien wybierać tych zajęć – odpowiedziała.
Kolejny szmer przetoczył się przez aulę.
– Słuchaj... – zaczęłam, zwracając się do Walkera. – Te zajęcia są dla mnie ważne.
– Dla mnie też – zapewnił, nie przestając się głupio szczerzyć. Czułam, że będę miała z nim kłopoty.
– Serio? – zapytałam z powątpieniem. Uniosłam brew przyglądając mu się uważnie. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że pod bluzą miał czarną koszulkę bractwa. Pięknie. Hokeista i członek bractwa. To musiało równać się zuchwałości.
– Dlaczego zapisałeś się na te zajęcia? – zapytałam, czując autentyczne podirytowanie.
Walker zmarszczył lekko brwi, jakby starał się sobie coś przypomnieć.
– Szczerze? – rzucił po chwili. Skinęłam głową. – Myślałem, że będą łatwe.
Pięknie. Zapowiadał się ciekawy semestr.
Westchnęłam głośno.
– Mam nadzieję, że podejdziesz do tego poważnie, Walker.
Posłał mi ten szeroki, chłopięcy uśmiech, chwytając się przy tym za serce.
– Jestem naprawdę poważnym facetem, skarbie.
Zmarszczyłam brwi, czując coraz większą irytację. Walker Donovan był wszystkim tym, czego powinno się unikać nie tylko w facetach, ale i ludziach. Nie poszłam na studia, aby sobie z nich żartować. Miałam określony plan. Plan, który nie uwzględniał takich kolesi jak Walker.
– Nie nazywaj mnie tak.
– Jak? – Uniósł brwi, nie przestając się szczerzyć,
– Tak jak mnie nazwałeś. – Wyjaśniłam zirytowana. – Mam na imię Poppy. Nie Kochanie, Skarbie czy mała. Poppy, łapiesz?
– Cokolwiek zechcesz, kwiatuszku – odpowiedział, nadal szczerząc się głupio. Fuknęłam pod nosem, krzyżując ręce na piersiach, jak obrażona pięciolatka i skierowałam spojrzenie w stronę katedry, całkowicie ignorując Walkera Donovana.
Niech go szlag.
Nagle znowu poczułam, jak pociągnął mnie za warkocz. Spojrzałam na niego zirytowana.
– Co? – fuknęłam.
– Trzymaj, kwiatuszku.
Naprawdę miałam ochotę pokazać mu środkowy palec. Spojrzałam ze zmarszczonymi brwiami na jego telefon, który wyciągał w moją stronę. Ekran był odblokowany i nie miałam pojęcia czego ode mnie oczekiwał.
Zwróciłam za to uwagę na dłonie Walkera. Były duże, ale przy tym zaskakująco smukłe. Na palcach miał lekkie zgrubienia, a jego nadgarstek oplatał brązowy rzemyk.
– Nie jestem kwiatuszkiem – syknęłam.
Walker przechylił lekko głowę, marszcząc brwi.
– Trochę jesteś. – Posłał mi kolejny durny uśmiech. Zdecydowanie nie podobały mi się te przeklęte dołeczki w policzkach. – A teraz bądźmy w końcu poważni, kwiatuszku. Bo jak mówiłem, jestem bardzo poważnym facetem i podchodzę do tego zadania z pełną powagą. Zapisz mi twój numer, to odezwę się w wolnej chwili i coś wymyślimy.
Uniosłam w górę brwi, próbując doszukać się w jego słowach oszustwa. To był tylko numer telefonu, prawda? I to tylko w celach czysto naukowych, a więc mogłam mu go podać bez strachu.
Wzięłam głęboki oddech i drżącymi palcami wystukałam ciąg cyfr.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro