Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Walker

#numer9watt

Telefon zabrzęczał na siedzeniu obok, kiedy skręciłem w boczną uliczkę. Nocna mgła powoli sunęła po ziemi, a pobliska latarnia zaczęła migotać, jakby miała zamiar wydać z siebie ostatnie tchnienie.

Pięknie. Zakląłem siarczyście pod nosem i zwolniłem do trzydziestu na godzinę. Podświetlany zegarek w moim nowiusieńkim lexusie, który był prezentem na dwudzieste pierwsze urodziny od matki, wskazywał drugą dwanaście. Powinienem być na imprezie bractwa, a nie włóczyć się po uliczkach Bostonu. Nagie cycki Vivien były zdecydowanie lepszym pomysłem, niż to co teraz wyprawiałem.

Wmawiałem sobie, że nie powinienem odbierać tego cholernego telefonu dwa dni temu i byłoby po problemie. Prawdą jednak było, że chociażbym powtarzał to sobie setki razy i tak nie byłem w stanie przekonać samego siebie. Może byłem naiwnym idiotą, a może po prostu masochistą. Mimo wszystko nie mogłem postąpić inaczej.

Zacisnąłem mocniej ręce na kierownicy, myśląc o tym co powiedziałaby Harper, gdyby się dowiedziała. Pewnie by się rozpłakała. Boże, nienawidziłem, kiedy ta dziewczyna płakała. Naprawdę, rozdzierało mi to serce i gdybym tylko mógł, zabrałbym od niej cały ból. A to co właśnie robiłem? Cholera.

Wcisnąłem mocno hamulec, kiedy moją uwagę przyciągnął ciemny kształt na chodniku. Zakląłem ponownie, tym razem głośniej i dosadniej, po czym nie wyłączając silnika, wysiadłem z samochodu. Trzasnąłem przy tym drzwiami tak mocno, że dźwięk musiał się roznieść co najmniej pięć przecznic dalej. Rzuciłem szybkie spojrzenie na szybę, upewniając się, że jest cała. Nie ochłodziło to mojego gniewu. Swędział pod skórą jak stado czerwonych, kąsających mrówek.

Wskoczyłem na chodnik i skierowałem się pod kamienny, czerwony budynek. Coś co jeszcze chwilę wcześniej było jedynie ciemnym kształtem, który w istocie był moim starszym, cholernym bratem, podniosło się zataczając i przytrzymując ręką ściany.

Boże, wyglądał jak nieszczęście. Czarne, półdługie włosy opadły mu na blade czoło, przysłaniając opuchnięte oko. Wargę miał pękniętą, a z nosa lała się strużka krwi, skapując na szary podkoszulek.

– Boże, człowieku, znowu? – zapytałem, podchodząc bliżej.

Weston parsknął w odpowiedzi śmiechem. Kpiącym i dziwnie histerycznym. Spojrzał na mnie spod łba, trzymając się przy tym za żebra.

– Książę Walker przyjeżdża na ratunek – rzucił, uśmiechając się kącikiem ust.

Przyjrzałem mu się bliżej. Jego granatowe oczy były zaskakująco przytomne. Nie zaczerwienione i zamglone jak zwykle. Gdybym spojrzał tylko na nie, w życiu bym nie powiedział, że należą do Westona Donovana.

– Pierdol się, West – warknąłem, zaciskając w pięści dłonie, jednocześnie z całej siły powstrzymując się, żeby mu nie przywalić. Swoją drogą jemu prawdopodobnie nie zrobiłoby to różnicy, a ja poczułbym się lepiej. – Nie waż się mnie obrażać, po tym jak przyjechałem tu w środku nocy, żeby ratować twój zasrany tyłek.

West patrzył na mnie przez długą chwilę, a potem na jego twarzy pojawiła się zaskakująca powaga. Skinął głową.

– Masz rację. Przepraszam i... dzięki.

Przez chwilę gapiłem się na niego, jakby nagle wyrosły mu czułki. Sukinsyn przepraszał i z tą zakrwawioną gębą, wyglądał tak żałośnie, że nawet nie mogłem się na niego wściekać. A przynajmniej nie tak jakbym chciał.

– Wsiadaj – powiedziałem, więc tylko i nie patrząc na niego wskoczyłem do samochodu. Wbiłem wzrok w kierownice, nie chcąc patrzeć, jak przechodzi przed maską, bo Bóg mi świadkiem noga mogłaby mi się omsknąć i przejechałbym skurwiela. Dobra, może i bym tego nie zrobił, ale perspektywa była kusząca.

West usiadł na siedzeniu pasażera i zatrzasnął za sobą drzwi, krzywiąc się przy tym z bólu. Dobrze mu tak. Zasłużył. Zasłużył na o wiele więcej. Podał mi półgłosem adres.

– Jesteś czysty – odezwałem się, kiedy samochód zaczął jechać przed siebie. Nie było to pytanie, ale mimo to oczekiwałem jakiejś odpowiedzi. W radio leciała popowa piosenka, całkowicie nie pasująca do ciężkiego nastroju, panującego w samochodzie.

– Od półtora roku. – Potwierdził bez emocji. Rzuciłem mu szybkie spojrzenie, nie wiedząc czy brać go na poważnie. Wpatrywał się w przednią szybę, zaciskając przy tym mocno szczękę.

– Więc o co ten cały szajs? – zapytałem, kiedy cisza zaczęła się przedłużać. Wrzuciłem lewy kierunkowskaz i nieśpiesznie skręciłem, wyjeżdżając na główną drogę.

– Nie pytaj, Walker, nie będę musiał kłamać – powiedział cicho, nadal na mnie nie patrząc. Skinąłem głową. Mogłem się wykłócać i wreszcie wymusić na nim prawdę, ale szczerze powiedziawszy nawet nie wiedziałem, czy chciałem wiedzieć. Z Westem zawsze wszystko było skomplikowane i raczej nie byliśmy przykładnymi braćmi. Nigdy. A przez ostatnie pięć lat, kiedy zapadł się pod ziemię, wmawiałem sam sobie, że nie mam brata. Tak było prościej i ten układ całkowicie mi pasował. Przez pierwszy rok, może dwa lata chciałem jedynie obić mu mordę. Mocno i boleśnie. Skopać zasrany tyłek, tak żeby już się nie podniósł. I zranić go tak mocno, jak on zranił Harper. Boże, nawet nie potrafiłem zliczyć nocy, w czasie których myślałem o tym, żeby go znaleźć. Ile razy chciałem zatrudnić prywatnego detektywa, żeby go znalazł. Żebym wreszcie mógł coś zrobić. Nie mogłem, jednak, bo ona mnie o to prosiła. A dla niej zrobiłbym wszystko dosłownie wszystko. Bo chociaż ona nie była moja i nigdy nie będzie, ja byłem całkowicie i definitywnie jej. Jakkolwiek żałośnie by to nie brzmiało i jakiegokolwiek idiotę by to ze mnie robiło, taka właśnie była prawda.

– Półtora roku? – Musiałem odchrząknąć, zanim się odezwałem. Mimo to mój głos nadal brzmiał nerwowo, jakby nie należał do mnie. Mocniej zacisnąłem palce na kierownicy.

West spojrzał na mnie z pytaniem w grantowych oczach, marszcząc przy tym brwi. Dopiero po sekundzie na jego twarzy pojawiło się zrozumienie.

Musiałem się upewnić. Musiałem mieć pewność, że nie bierze. Ile to razy widziałem go naćpanego, tak że ledwo kontaktował. Ile razy wracał do domu z przekrwionymi oczami, ciężkimi powiekami, śmierdząc alkoholem, trawą i seksem. Chciałem go zabić. Nie dlatego, że się staczał. Jego życie, mógł sobie robić co chciał. Ale nie mogłem patrzeć, jak ciągnął ją w dół. Nie mogłem patrzeć, jak wypłakiwała sobie przez niego oczy. Jak łamał jej serce, raz po raz i zachowywał się przy tym tak, jakby miał to głęboko gdzieś. A ona tak bardzo go kochała. Tak bardzo i naiwnie, że była pewna, że może go uratować. Ale West nie chciał być uratowany i z uśmiechem na ustach pędził dwieście dwadzieścia prostą drogą do autodestrukcji. Aż pewnego dnia, niedługo po tym jak otrzymał w ręce świadectwo ukończenia szkoły, zniknął. Bez słowa. Nie zostawiając nawet pieprzonego liściku. Zostawił za to Harper.

I Tommy'ego.

– Tak – odpowiedział, a w jego głosie zabrzmiała nuta irytacji. – Jestem czysty. Nie byłem bardziej czysty, odkąd skończyłem czternaście lat. Nie biorę. A to... – Tu skrzywił się ostentacyjnie, wskazując na siebie. – Nie ma nic wspólnego z dragami.

Skinąłem głową, wpatrując się w drogę przede mną. Właściwie nie wiedziałem, gdzie jadę.

– Kiedy wróciłeś do miasta? – Odważyłem się wreszcie zapytać. Nie żeby specjalnie mnie to interesowało. Nie chodziło o mnie. Chodziło o Harper. Jak zwykle chodziło o Harper. Nie miałem pojęcia co powinienem zrobić. I byłem jeszcze bardziej wściekły na swojego brata, za to że stawiał mnie w takiej sytuacji. Byłem między młotem i kowadłem. Mogłem powiedzieć Harper prawdę i dać jej podjąć własną decyzję. Ale byłem pewny, że wyleje przy tym hektolitry łez, a tego bym nie zniósł. Mogłem też powiedzieć prawdę Westowi, ale nie byłem pewny jak zareaguje. A jeśli znowu by uciekł i zachował się jak tchórz, Bóg mi świadkiem, zabiłbym skurwysyna gołymi rękami.

West poprawił się w fotelu, zanim odpowiedział. Wydawał się być przy tym dziwnie niepewny, jakby zawstydzony. Zupełnie nie jak ten pewny siebie, zarozumiały West, którego kiedyś znałem.

– Będzie pół roku – powiedział. Kątem oka zobaczyłem, że zaciskał dłoń w pięść tak mocno, że zbielały mu knykcie. Wierzch dłoni miał wytatuowany, jednak w mroku panującym wewnątrz samochodu, nie mogłem zobaczyć, co przedstawiają tatuaże. Nie żebym chciał wiedzieć. Gówno mnie to obchodziło. Chciałem jedynie go wysadzić i zapomnieć, że go widziałem. Chciałem, żeby zniknął na kolejne pięć lat, albo i dłużej.

Oboje milczeliśmy i dałbym sobie rękę uciąć, że oboje myśleliśmy o tym samym. Żaden z nas jednak się nie odezwał. Cisza zaczynała robić się męcząca, a myśli wirowały mi w głowie, doprowadzając mnie do furii.

Koniec tego. To był głupi pomysł.

Zahamowałem ostro, wciskając nas w fotele.

– Co do kurwy?! – wrzasnął West, trzymając się jedną ręką za brzuch, drugą podtrzymując się dachu.

Dyszałem wściekle, zupełnie jakbym przebiegł kilkanaście kilometrów. Nie mogłem na niego spojrzeć, bo byłem pewien, że mu przywalę. Pół rok. Sukinsyn był w mieście pół roku i nie dał jej znaku życia. Wiedziałem, że gdybym nie był tak wściekły pewnie bym się z tego cieszył, ale on nawet nie sprawił co się z nią działo. Nie miał pojęcia, jak bardzo namieszał w jej życiu. Nie miał pojęcia o niczym.

– Wyłaź z mojego auta – powiedziałem, sam się dziwiąc spokojem mojego głosu. Szczękę miałem tak zaciśniętą, że byłem zaskoczony, że jeszcze nie popękały mi zęby.

– Co do kurwy, Walker?! – Powtórzył West. – Jesteś wściekły, że nie przyszedłem się przywitać?! Że nie przysłałem pieprzonej kartki urodzinowej?!

– Jestem wściekły, bo złamałeś jej serce, pierdolony tchórzu!!! – wrzasnąłem tak głośno, że aż zabolało mi gardło. – Nie masz pojęcia przez co ona przeszła! Nie masz pojęcia, bo byłeś za bardzo naćpany, żeby się tym przejmować!

– Musiałem wyjechać! – Również zaczął krzyczeć. – Musiałem ją zostawić! Musiałem... – Głos mu się załamał. Spojrzałem na niego uważnie.

Wyglądał naprawdę żałośnie. I nie chodziło o zakrwawioną twarz, czy spuchnięte oko. West wyglądał jakby przegrał życie. Jakby niósł na barkach ogromny ciężar, po którym uginały mu się kolana. Nie chciałem wiedzieć.

– Boże, Walker... – Zaczął cicho, przyciskając dłonie do twarzy. Kostki miał obite do krwi. – Byłem wrakiem, a ona... Boże. Ona była taka delikatna, taka niewinna, nie mogłem... Kurwa, po prosto nie mogłem jej tego zrobić. Nie potrafiłem się ogarnąć, a ona by mnie nie zostawiła. Nawet nie wiesz, jak trudno było mi trzymać się od niej z daleka. Ale przysięgam, Walker, nie chciałem jej skrzywdzić. Nigdy przenigdy nie chciałem jej skrzywdzić, ok.? Ona była... kurwa... ona jest wszystkim.

Skinąłem głową, bo cholera, rozumiałem. Mimo to nie potrafiłem się nie wściekać. Ilekroć myślałem o tym, co było, kiedy wyjechał, musiałem zaciskać dłonie w pięć, żeby czegoś nie uderzyć. Doskonale pamiętałem Harper w tamtych dniach. Przerażoną, słodką Harper, która została z niczym, którą nagle zostawił nie tylko chłopak, którego kochała nad życie, ale zostawił ją również z czymś z czym nie umiała sobie poradzić.

Rozumiałem jednak, dlaczego ją zostawił i rozumiałem, kiedy mówił, że jest i była wszystkim. Kochałem Harper odkąd miałem siedem lat. I mimo upływu czasu i wszystkiego gówna, które odwaliło się pod drodze, nie potrafiłem przestać.

– Wyjedź – wyrzuciłem z siebie. Serce dudniło mi głośno w piersi i nie miałem odwagi na niego spojrzeć. Mówienie do kierownicy wydawało się idealnym wyjściem. – Wyjedź z miasta, West. Wyjedź i nigdy nie wracaj. Nawet się nie waż z nią spotkać. Przysięgam, West. – Wreszcie na niego spojrzałem. I mogłem przysięgnąć, że drgnął nieznacznie, spotkał moje spojrzenie. – Możesz być moim bratem, ale zrań ją jeszcze raz i cię zatłukę.

West siedział przez chwilę w ciszy, analizując moje słowa. Wreszcie prychnął kpiąco.

– Zawsze byłeś w niej zakochany, prawda? – zapytał wreszcie. Jego oczy wręcz błyszczały kpiną. – Biedny, mały Walker...

– Zamknij. Kurwa. Mordę – wycedziłem przez zaciśnięte zęby. – Kurwa, West ty nie masz pojęcia – powiedziałem, kręcąc głową. Nie mogłem na niego patrzeć. Oparłem czoło o kierownicę i wziąłem głęboki oddech.

– Po prostu daj jej spokój. Minęło pięć lat, West. Pięć pieprzonych lat. Ona nie potrzebuje z powrotem w życiu twojego gówna, jasne?

– Więc co? – Zakpił znowu. – Teraz jesteście razem, hę? Wreszcie spełniły się twoje marzenia.

Pokręciłem głową, starając się zachować resztki samokontroli.

– Nie idź w tę stronę.

West westchnął głośno, ale jego spojrzenie pozostało twarde i wiedziałem, że i tak zrobi to co będzie chciał.

– Dlaczego po prostu nie możesz dać jej spokoju?! – Podniosłem głos, bo na samą myśl o tym, jak zareagowałaby Harper, gdyby go znowu zobaczyła, dostawałem dreszczy.

– BO JĄ KOCHAM! – wrzasnął tak głośno, że aż zadzwoniło mi w uszach. Ręce, zaczęły mi się trząść, kiedy przeczesałem czarne włosy. – Kocham ją, rozumiesz? Po pięciu pierdolonych latach nadal ją kocham.

– Nawet jej nie znasz – zacząłem mówić przez zaciśnięte zęby. West patrzył na mnie, jakby chciał mnie uderzyć. Chciałem, żeby to zrobił. Wtedy mógłbym mu oddać, nie czując żadnych wyrzutów sumienia. – Nie jest już tą naiwną szesnastolatką. Zniknij, West. Przecież jesteś w tym dobry.

Spojrzał na mnie przerażony. Naprawdę przerażony.

– Chcę z nią tylko porozmawiać – syknął. – Jeśli mi powie, żebym...

– KURWA, WEST! – krzyknąłem, obracając się całym ciałem w jego stronę. – Zostawiłeś ja samą! Zostawiłeś ją i Tommy'ego, kiedy najbardziej...

Kurwa.

Zamilkłem w pół zdania, kiedy uświadomiłem sobie, co właśnie powiedziałem.

– Wypierdalaj z mojego auta!

Serce waliło mi w piersi tak głośno, że byłem pewny, że słychać je w całym stanie.

– Co to... – zaczął, ale od razu mu przerwałem.

– Zjeżdżaj!

– O czym ty do cholery mówisz? – zapytał drżącym głosem. Prawie mogłem zobaczyć obracające się w jego mózgu trybiki. Panika powoli chwytała mnie za gardło. Wyskoczyłem z samochodu na ulice. West zrobił to samo.

– O czym do cholery mówisz, Walker?! – krzyknął, obchodząc samochód. Nie mogłem mu odpowiedzieć. – Walker?! Kim jest Tommy? Czy... Kurwa... Odpowiedź mi!!!

Był już prawie przy mnie, kiedy z powrotem wskoczyłem do samochodu i ruszyłem z piskiem opon. Serce uderzało mi głośno w piersi, kiedy obserwowałem go w bocznym lusterku.

Byłem idiotą. Harper mnie zabije.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro