Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Walker

Dziękuję Wam bardzo za to, że ostatnim razem daliście znać, że tu jesteście <3 Wiele to dla mnie znaczy. Teraz też się nie pogniewam, jak szepniecie słówko - potrzebuję motywacji ;)



Harper położyła głowę na moim brzuchu, uśmiechając się przy tym jak cholerne milion dolarów. Zgięła nogi w kolanach, bawiąc się jednocześnie swoją srebrną bransoletką.

Mój zegarek w telefonie wskazywał godzinę ósmą piętnaście i byłem już po porannym treningu w siłowni. Harper wstała, kiedy wróciłem spod prysznica. Nadal miała na sobie moją koszulkę i wściekle żółte skarpetki w różowe serduszka. Wyglądała zdecydowanie lepiej niż wczorajszego wieczora. Po wczorajszych łzach nie było ani śladu i znowu uśmiechała się uroczo. Całe szczęście, bo naprawdę nie wiedziałem, jak sobie radzić z jej smutkiem. Płaczące dziewczyny mnie przerażały. A płacząca Harper... to było już ponad moje siły, zwłaszcza, że miałem świadomość jak bardzo byłem bezsilny.

Kendall dołączyła do nas niecałe pięć minut temu, ponieważ umówiły się z Harper na śniadanie na mieście, ale moja najlepsza przyjaciółka najwyraźniej była zbyt leniwa, żeby wyjść z łózka. Nie miałem jej tego za złe, bo było mi cholernie wygodnie, kiedy tak na mnie leżała i pozwalała bawić się swoimi rozczochranymi włosami. Z łatwością mógłbym się do tego przyzwyczaić bez udawania, że nasz związek dział się tylko w mojej głowie.

Tak, byłem cholernie żałosnym człowiekiem.

– Próbowałeś może zmienić zajęcia? – zapytała Kendall, podnosząc z biurka kartkę, na której próbowałem uwiecznić podobiznę Poppy. Kendall wyglądała przy tym jakby z całych sił próbowała się nie roześmiać. Nie mogłem jej za to winić, bo naprawdę beznadziejny był ze mnie artysta.

– Zaczynam żałować, że ci powiedziałem – warknąłem, patrząc na nią spod łba.

Zaśmiała się głośno, odchylając przy tym lekko głowę w tył. Kilka kosmyków jej białych włosów wypadło z ciasnego koczka, którego związała na czubku głowy. W ostatnim czasie rzadko widywałem Kendall, a jeśli już się to działo, to zdecydowanie się przy tym nie uśmiechała. Coś się działo między nią a Archerem i tylko głupek by tego nie zauważył. I Harper.

– Pytam serio – śmiała się dalej. – Spróbuj zmienić zajęcia.

– Nie da rady. Termin już dawno minął.

Minął zanim dowiedziałem się, że wykładowcą będzie Palmer a nie stary Hastings. Gdy myślałem o tym logicznie, jasne było, że zmienienie zajęć było jedynym słusznym wyborem. W końcu przede wszystkim chodziło tu dobrą średnią i hokej. A więc o moją przyszłość. Ta nielogiczna część nie była pewna czy chciałem zrezygnować. Bo to oznaczałoby, że koniec z małą Poppy. W ostatnim czasie dostarczała mi wiele rozrywki i to nawet ze mną nie sypiając. Chociaż podejrzewałem, że po wczorajszym wieczorze, nie będzie chciała mieć ze mną nic do czynienia. Może i miała trochę racji i dałem dupy, ale kiedy Harper pojawiła się w moim pokoju, cała zapłakana, Poppy i ten cholerny projekt po prostu wyleciały mi z głowy.

Byłem przekonany, że chodziło o Westona i jego powrót do Bostonu, ale na szczęście sprawa nie była tak poważna, jak zakładałem. Ale gdyby zapytać Harper wcale nie podzielałabym mojego zdania. Wszystko wydawało się być błahe. Chodziło o kolesia, z którym od dwóch tygodni spotykała się Harper. Nie było to nic poważnego, a sama Harper nie tak szybko się zakochiwała, ale tak jak za każdym razem, gdy tylko poinformowała faceta, że ma syna, ten uciekł, gdzie pieprz rośnie. Tym razem uciekł z restauracji nawet nie racząc za siebie zapłacić. Harper czekała na niego prawie godzinę jak idiotka, po tym jak powiedział, że musi skorzystać z toalety. Z całej siły powstrzymywałem się, żeby nie znaleźć kolesia i nie obić mu mordy. Ale Harper w tamtym momencie potrzebowała mnie bardziej, więc zostałem. Takich sytuacji było cholernie dużo, zupełnie jakby Tommy nie był uroczym dzieckiem, a paskudną chorobą weneryczną, od której trzeba trzymać się z daleka.

– Może spróbuj przelecieć profesorkę? – zaproponowała Harper.

Spojrzałem w dół, żeby zobaczyć jej roześmianą twarz. Wyglądała jak niesforna dziewczynka z tymi iskrzącymi się oczami i rozczochranymi włosami.

Boże, wystarczyło się tylko schylić, żeby ją pocałować.

– To nie jest zabawne, Harp.

– Zupełnie jak twój rysunek – zachichotała Kendall.

– Nie możesz narysować tego za mnie? – zapytałem, jęcząc żałośnie. Odruchowo zacząłem bawić się włosami Harper. Zawsz były miękkie i pachniały kwiatami.

– Oczywiście, genialny pomysł – sarknęła Kendall. – Po co w ogóle się zapisałeś na te zajęcia, skoro w ogóle nie interesujesz się sztuką?

– A bo ja wiem! Wszyscy mówili, że to łatwa piątka. Stary profesor zawsze dawał ten sam test wyboru.

– Ty to masz pecha. – Harper pogłaskała mnie czule po policzku, a ja musiałem wstrzymać oddech. Cholera, dlaczego mi to robiła? Czemu była taka idealna?

– A co na to twój partner? – zapytała Kendall, przechadzając się po pokoju. Zatrzymała się wreszcie przy oknie i oparła tyłkiem o parapet.

– Partnerka. – Uśmiechnąłem się mimowolnie. Szlag, na samą myśl o tej irytującej pierwszorocznej się uśmiechałem.

– Cycata i tak samo uzdolniona jak ty? – zakpiła Harper.

Prychnąłem mimowolnie.

– Właśnie nie.... Jest... – zamilkłem, szukając odpowiedniego słowa. – Specyficzna.

Kendall wybuchła śmiechem równocześnie z Harper.

– Specyficzna? – wydukała Harper, w przerwie między śmiechem. – Czyli co? Nosi aparat na zębach i grube okulary?

Zmarszczyłem lekko brwi, przywołując obraz Poppy. Widziałem ją taką jak wtedy w mojej sypialni, gdy mnie rysowała. Nieco niepewną i nieśmiałą, ale na tyle odważną, że dała radę pyskować i rzucać sarkastyczne uwagi. Było w niej coś, czego nie potrafiłem nawet nazwać. Jakiś dziwny urok – tajemnica, którą chciałem odkryć. Fascynowała mnie i ta fascynacja nie miała nic wspólnego z wyglądem. Jasne była ładna, nawet bardzo, ale widziałem w życiu wiele ładnych dziewczyn, ale o żadnej nie myślałem w tej sposób, co o Poppy.

I te jej kuszące usta i zgrabny tyłek. Tak, mimo wszystko to też widziałem.

– Właściwie jest naprawdę śliczna. Tak uroczo śliczna.

Harper aż podniosła i się z mojego brzucha i podparła na łokciach, łypiąc na mnie podejrzliwe.

– Już ją przeleciałeś?

– Wątpię, żeby było to możliwe. – Tym razem to ja się zaśmiałem. – Chyba nie jestem w jej typie. A poza tym ona nie jest w moim.

Tak samo jak ja w twoim, miałem ochotę dodać, ale ugryzłem się w język. Boże, byłem naprawdę żałosny.

– Wdziałaś ją wczoraj – dodałem szybko.

– Kogo widziała?! – Archer wpadł do pokoju jak tornado. Drzwi uderzyły z hukiem o ścianę.

– Cholera, Archer, te drzwi mi się jeszcze przydadzą – warknąłem.

Archer wywrócił oczami.

– Wszyscy już widzieli, jak się ruchasz, stary – Machnął na mnie ręką.

– Nie sądzę.

– Oczywiście, że tak. W zeszłym roku podglądaliśmy cię, gdy zamknąłeś się z łazience z Vivien. Nie ma czym się zachwycać, serio.

Otworzyłem usta, żeby skomentować, ale nie znalazłem odpowiednich słów. Moi kumple byli idiotami.

– Czego chcesz, Archie? – zapytała Harper, znowu kładąc się na moim brzuchu. Patrzyła na swojego brata podejrzliwie.

Archer wyszczerzył się szeroko, jednak jego spojrzenie padło na Kendall, wesoły uśmiech nieco spochmurniał. Kendall za to odwróciła wzrok w stronę okna i uparcie starała się sprawiać wrażenie, jakby nie istniała.

– Kogo kto widział? – ponowił pytanie Archer, opierając się o framugę. Nie wyglądał już na tak pewnego siebie i dałbym sobie rękę uciąć, że żałował, że do mnie zajrzał. Zastanawiałem się co znowu się odwaliło między nim a Kendall. Cokolwiek między nimi było, ciągnęło się od dłuższego czasu.

– Moją partnerkę ze sztuki – odpowiedziałem szybko.

– Lubię ją – powiedział Archer, rozwalając się na moim łóżku. – Myślę, że ma to związek z tym, że ona nie lubi ciebie. Całkiem fajnie się to ogląda.

– Wszyscy mnie lubią.

– Cokolwiek pozwoli ci zasnąć w nocy, stary.

Wywróciłem oczami.

– Wracając do mojego pytania, Kendall – zwróciłem się w stronę dziewczyny. – Co mam zrobić, żebyś coś dla mnie nabazgrała?

Prychnęła jak rozjuszona kotka.

– Zacznij od nie mówienia „nabazgrała" – syknęła. – To mnie obraża.

– Kendall, pomóż! – Złożyłem ręce jak do modlitwy. – Jesteś moją ostatnią nadzieją!

– Nie cytuj mi tu gwiezdnych wojen. Nawet ich nie widziałeś.

– Bo są beznadziejne – szepnąłem do Harper, która gorliwie pokiwała głową.

– Słyszałam – rzuciła Kendall, krzyżując dłonie na piersiach.

– Nic nie mówiłem – zapewniłem.

– Nie namaluję nic za ciebie, Walker – powiedziała powoli. – Nie ma takiej opcji. Po pierwsze nie mam na to czasu, po drugie to oszustwo, a po trzecie każdy od razu by się domyślił.

– To co mam zrobić? – jęknąłem. Naprawdę nie miałem żadnego innego pomysłu. Nie miałem czasu zajmować się tym projektem. Miałem inne sprawy na głowie, takie jak hokej i treningi. Lekcje sztuki zdecydowanie nie mieściły się w moim harmonogramie.

Kendall wzruszyła ramionami.

– Mądry z ciebie chłopak, coś wymyślisz.

– Mówimy o tej samej osobie? – zapytał ze śmiechem Archer.

– Spieprzaj, stary – syknąłem. – To poważna sprawa. Wziąłem te zajęcia, bo liczyłem na łatwą piątkę, a jak dobrze wiesz potrzebuję pieprzonej piątki, żeby grać.

Archer zamrugał tępo, po czym przeniósł wzrok na Kendall.

– Kendall, pomóż mu.

Na moment wszyscy wstrzymali oddech wpatrując się z oczekiwaniem w bladą twarz Kendall. W końcu westchnęła głośno i wywróciła wymownie oczami.

– W porządku. Pomogę ci, ale nic nie namaluję.

Omal nie podskoczyłem z radości.

*

Paxton po raz kolejny dobił do bandy. Odbił się od niej jak piłeczka pin-pongowa od paletki i całe lodowisko usłyszało jego głośne przekleństwo. Bradley zatrzymał się obok mnie i nawet spod jego kasku widziałem, jak wywrócił oczami.

– Jest z nim coraz gorzej – stwierdził, podrzucając swój kij.

– Może być gorzej? – zapytałem retorycznie, na co Bradley wzruszył ramieniem. W tej samej chwili rozległ się przeciągły dźwięk gwizdka. Trener Jones najwyraźniej znowu miał zamiar nawrzeszczeć na naszego napastnika.

– Znowu gra na kacu? – zapytał Archer, podjeżdżając do nas i obserwując zamieszanie na lodzie.

Dzisiejszy trening szedł nam tragicznie. To było jedyne słowo, jakie oddawało sytuację. Tragedia goniła tragedię. Miałem tylko nadzieję, że nie stanie się to naszą rutyną, bo w tym sezonie naprawdę musiałem pokazać na co mnie stać.

– Bradley? – zwróciłem się do bramkarza, chcąc, żeby odpowiedział na pytanie Archera. Jeśli ktoś miał to wiedzieć to właśnie Bradley. Paxton Kane bowiem był cholernym samotnym wilkiem i zdecydowanie nie chciał, żeby ktokolwiek dowiedział się o nim coś więcej. Grał z nami w pierwszym składzie drugi rok, a nie wiedziałem o nim nic, oprócz tego, że lubił imprezować.

Bradley wzruszył ramieniem.

– Nie wiem. Nie rozmawiałem z nim ani wczoraj, ani dzisiaj. Chyba nie wrócił na noc.

Archer westchnął głośno.

– Czarno widzę ten sezon.

Miałem ochotę przekląć, bo całkowicie się z nim zgadzałem. Byliśmy do dupy i zamiast się poprawić, dołowaliśmy się jeszcze bardziej, a to sprawiało, że graliśmy jeszcze gorzej. To było błędne koło.

– Koniec treningu! – wrzasnął trener Jones, wyraźnie wkurzony. – Banda cholernych kretynów!

Archer skrzywił się i podjechał za mnie, używając mnie jak żywej tarczy.

– Przestań się wydurniać, Archer – warknąłem. – Musicie, kurwa, przestać chlać i wziąć się w garść. Jeśli chcemy mieć jakąkolwiek szansę na Frozen Four musicie się, kurwa, ogarnąć.

– A ty, kapitanie, musisz nauczyć się malować. – Archer poklepał mnie po ramieniu, uśmiechając się przy tym głupio. – Lepiej zadzwoń do małej Poppy.

Zacisnąłem mocniej dłoń na kiju, chcąc go uderzyć, ale uświadomiłem sobie, że idiota miał rację. Potrzebowałem tej piątki. I potrzebowałem Poppy Winchester. Po ostatniej rozmowie z Kendall byłem jednak trochę spokojniejszy. Zapewniła mnie, że kiedy tylko znajdzie czas, pomoże mi z tym przeklętym projektem. Nie byłem pewien co to znaczyło, ale samo zapewnienie sprawiło, że mały ciężar spadł z mojego serca.

– KANE! – wrzasnął Archer, machając do Paxtona, jakby ten był w stanie nas przeoczyć. Ten zatrzymał się tuż przy bandzie i odwrócił się w naszą stronę. Z takiej odległości nie widziałem jego twarzy, ukrytej pod kaskiem, ale dałbym sobie obie ręce uciąć, że właśnie mordował nas wzrokiem. W końcu zdecydował się do nas podjechać. Ściągnął swój kask i schował go pod pachę, posyłając nam pochmurne spojrzenie.

– Czego? – zapytał, przejeżdżając językiem po górnych zębach.

– W piątek twoja ostatnia impreza – poinformował go Archer. – Jesteśmy grupą skacowanych frajerów, czas się ogarnąć, stary. – zamilkł na chwilę. – To zarządzenie kapitana.

Wszyscy spojrzeli na mnie. Przysiągłem sobie, że kiedyś stłukę Archera na kwaśne jabłko. Rzuciłem mu mordercze spojrzenie na co wyszczerzył się, jakby wygrał milion dolarów.

– Kapitan nie potrafi mówić? – warknął Paxton.

– Wyluzuj, Kane – odpowiedziałem powoli. – Archer ma rację. Naprawdę chcemy zaprezentować coś takiego Saint Anthony? Jeśli tak to równie dobrze możemy nie wychodzić na lód.

Bradley posłusznie skinął głową.

– Dobra tak zrobimy – zgodził się ze mną. – Ostatnia impreza, Paxton. Przynajmniej do końca sezonu.

Paxton spojrzał na niego bez wyrazu.

– Niech to będzie cholernie dobra impreza – rzucił ponuro, zanim odjechał w stronę szatni. Bradley wziął z niego przykład i miałem nadzieję, że przemówi mu do rozumu. Bo jeśli ktokolwiek mój wywrzeć jakiś wpływ na Paxtona to jedynie Bradley. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro