1. Poppy
#numer9watt
Mallory zniknęła gdzieś w tłumie piętnaście minut temu, powodując, że moje zirytowanie rosło z każdą kolejną chwilą. Przez moment wydawało mi się, że gdzieś w rytmicznie podrygującym tłumie, mignęła mi jej niebieska czupryna, jednak zanim zdążyłam chociaż mrugnąć, już jej nie było. Zaklęłam cicho pod nosem, poddając się w duchu.
Głośne techno dudniło mi w uszach, kiedy przedzierałam się w stronę drewnianych schodów, prowadzących na piętro. Raz po raz czułam na swoim ciele uderzenia zapewne łokci, ale nawet to nie mogło mnie powstrzymać przed mozolnym poruszaniem się na przód. Dom bractwa, którego nazwa nie miała dla mnie najmniejszego znaczenia, bo wiedziałam, że moja noga już więcej tu nie postanie, pękał w szwach. Mimo to cały czas przychodzili nowi ludzie. Nie miałam pojęcia jakim cudem jeszcze się mieścili. Jak tak dalej pójdzie będą ściśnięci jak sardynki w puszcze.
Zdecydowanie nie czułam się tu dobrze. Miałam wrażenie, że z każdą kolejną sekundą robiło się coraz duszniej i coraz ciężej mi się oddychało. To była moja pierwsza studencka impreza w życiu. Nie, wróć. To była moje pierwsza impreza. Pierwsze wyjście z domu nie związane ze szkołą i innymi obowiązkami. I o dziwno, poza tym, że czułam się niezręcznie, nic mi nie było.
Musiałam koniecznie skorzystać z łazienki, a do tej na dole była zdecydowanie zbyt duża kolejka, abym mogła czekać. Zerknęłam przez ramię, będąc w połowie schodów, ale nadal nie widziałam nigdzie niebieskiej czupryny Mallory. Znałam ją zaledwie cztery tygodnie, ale zdążyłam ją już poznać na tyle, żeby ta sytuacja wcale mnie nie dziwiła. Dziwiło mnie jedynie to, jakim cudem dałam się tu zaciągnąć. Najwyraźniej słowo „asertywność" nie występowało w moim słowniku.
Na piętrze muzyka nie była już tak głośno, ale kilka par postanowiło najwyraźniej odejść nieco od ludzi i bez skrępowania obściskiwać się pod ścianami korytarza. Przemknęłam obok nich niezauważona, czując jak moje policzki stawały się coraz bardziej gorące. Zdecydowanie nie przywykłam do studenckich imprez. Albo jakichkolwiek imprez.
Otworzyłam pierwsze drzwi po lewej i omal nie wrzasnęłam, widząc nagie piersi jakiejś dziewczyny. Wymamrotałam pod nosem coś brzmiącego podobnie do „przepraszam" i zamknęłam szybko drzwi. Boże, za jakie grzechy? Bądźmy szczerzy, żadna ze mnie imprezowiczka. Tańczę jakby ktoś wsadził mi palce do kontaktu, nie mam za grosz poczucia rytmu, na dodatek nie piję alkoholu. A ciężko znieść takie imprezy na trzeźwo. Poza tym byłam na uniwersytecie zaledwie od czterech tygodni. Dlaczego, więc tu byłam?
Tutaj sprawa się komplikuje. Może dlatego, że moją współlokatorką została Mallory Mason, jedna z dziewczyn ze siostrzanego stowarzyszenia, z kompleksem do ratowania przerażonych i zagubionych pierwszaków.
A równie dobrze powodem mogła być moja chęć zmiany. Lubiłam siebie, naprawdę. Kiedy jednak człowiek przez całe życie spędza sobotnie wieczory z książką w ręce, może poczuć się nieco samotny. Nie byłam przesadnie towarzyskim typem, jednak byłam już nieco zmęczona starą mną. Potrzebowałam zmian i świeżego startu. Chciałabym być jak inni. Wyjść do ludzi i dobrze się bawić. Problem w tym, że wyszłam i wcale, a wcale nie bawiłam się dobrze.
Liceum nie było dla mnie zbyt łaskawe. Nie potrafiłam powiedzieć, gdzie popełniłam błąd i na czym on polegał, ale nie byłam lubianą osobą. Studia miały być więc moim nowym początkiem, odcięciem się od przeszłości. I to chyba był główny powód, dla którego wyszłam poza swoją strefę komfortu.
Otworzyłam kolejne drzwi, które na szczęście tym razem prowadziły do łazienki. Spomiędzy moich ust wydobyło się głośne westchnienie, kiedy oparłam się o ciemne drewno drzwi, tuż po tym jak upewniłam się, że drzwi były zamknięte na zamek. Wyjęłam z kieszeni dżinsowej kurteczki mój telefon i szybko wystukałam do Mallory wiadomość.
„Gdzie jesteś? Chyba zamówię taksówkę."
Mallory miała załatwić transport i głupio było mi wychodzić bez niej. Skoro razem przyszłyśmy na tą imprezę, razem powinnyśmy wyjść. Coraz bardziej jednak uświadamiałam sobie, że ten tok myślenia nie dotyczy mojej współlokatorki. Oczywiście, że mogłam wziąć taksówkę, ale szczerze powiedziawszy, byłam dogłębnie spłukana.
Szybko się wysikałam, umyłam ręce i westchnęłam po raz kolejny. Usiadłam na skraju białej wanny. Boże, to było naprawdę żałosne. Poprawka. Ja byłam naprawdę żałosna. Wyszłam z domu pierwszy raz od niepamiętnych czasów i co robiłam?
Ukrywałam się w łazience!
Moje użalanie przerwał dźwięk przekręcanej klamki i ktoś bezceremonialnie wparował do łazienki. Momentalnie mnie zmroziło, bo przecież byłam pewna, że zamknęłam drzwi.
– Sorry, naprawdę muszę się odlać! Desperacko! – wykrzyknął intruz.
Spojrzałam na niego w niemym szoku, kiedy kopniakiem zamknął drzwi i stanął przed muszlą klozetową.
– Jesteś obrzydliwy! – wydukałam, czerwieniąc się jak głupia. W szoku patrzyłam, jak zapiął rozporek, umył ręce i odwrócił się do mnie z szerokim chłopięcym, uśmiechem. I kłamstwem by było, gdybym powiedziała, że ten uśmiech nie zrobił na mnie żadnego wrażenia.
Może i uśmiech był iście diabelski i chłopięcy, ale on sam nie miał w sobie nic z chłopca. Był dobrze zbudowanym, obłędnym mężczyzną. Wszystko w nim było męskie, począwszy od idealnie wyrzeźbionych kości policzkowych i kwadratowej szczęki, po szerokie ramiona, przykryte białą, wymiętą koszulką, a na zmierzwionych czarnych włosach skończywszy. Zmrużył lekko niebieskie oczy, przechylając głowę jak zaciekawiony szczeniak.
Uczucie irytacji i oburzenia, mieszało się we mnie z fascynacją i podziwem. To ostatnie w ogóle mi się nie podobało. Doskonale wiedziałam kogo mam przed sobą. Mogłam i sobie być świeżakiem, który na uniwerku był zaledwie parę tygodni, ale każdy tutaj znał członków drużyny hokejowej Puszyli się po całym kampusie, jakby byli jakimiś pieprzonymi celebrytami, którym należy się kłaniać do stóp. A ten przede mną był jednym z nich.
Walker Donovan.
Cholerny Numer 9.
Nie miałam z nim żadnych zajęć, ale z opowieści Mallory i jej sióstr, łatwo było sobie wyrobić o nim opinie. Nie było dziewczyny, która nie chciała zedrzeć przed nim majtek.
– Na co się gapisz? – warknęłam, krzyżując ramiona na piersiach. Nadal siedziałam na brzegu wanny, a Walker Donovan górował nade mną jakby był pieprzonym Mont Everestem. Boże, był naprawdę wysoki i wielki. Nie jak kulturyści. Bardziej subtelny i proporcjonalny, ale nie dało się ukryć tych idealnych mięśni.
– Ukrywasz się w łazience. – Zawyrokował.
W jego głosie brzmiała rozbawiona nuta, która skutecznie mnie irytowała.
Prychnęłam głośno.
– To chyba nie jest zabronione.
– Sikanie przy ludziach też nie, ale wyglądałaś na naprawdę zniesmaczoną – rzucił z głupim uśmiechem. Cholernie dobrze się uśmiechał.
Prychnęłam po raz kolejny, a Walker Donovan usiadł obok mnie na skraju wanny.
– Są dwie opcje. – Zaczął. – Albo rzucił cię facet i ukrywasz tu swoje upokorzenie. Albo wpadałaś na swojego byłego, który obściskuje się ze swoją nową dziewczyną... Albo dostałaś rozwolnienia.
– Boże! – wykrzyknęłam.
– Zgadłem? – zapytał, nie kryjąc rozbawienia. Moje policzki były gorące z zażenowania. Tacy ludzie jak on, piękni i pewni siebie, zawsze mnie onieśmielali. Byli wyraźnym znakiem ostrzegawczym, a ja nauczona doświadczeniem wiedziałam, że powinnam trzymać się od nich z daleka.
–To są trzy opcje. I żadna swoją drogą nie jest prawdziwa – powiedziałam, marszcząc gniewnie brwi. – Wiedziałam, że sportowcy nie są mózgowcami, ale bez przesady, chyba musicie umieć liczyć?
Walker wybuchnął głośnym śmiechem. Zjeżyłam się jeszcze bardziej.
– A ty co? – Pochylił się w moją stronę, przekraczając moją strefę komfortu. Moje nozdrza wypełnił intensywny, a mimo to subtelny męski zapach. – Intelektualistka?
– Malarka. – Zadarłam dumnie podbródek.
– Znam jedną malarkę – powiedział, krzyżując ramiona na torsie. – I o dziwo nie jest taka wredna jak ty.
– Nie jestem wredna! – Oburzyłam się.
Uniósł w górę jedną brew, którą przecinała mała blizna. Ciągle był za blisko. Lubiłam mieć jasno wyznaczoną strefę osobistą. I nie lubiłam, kiedy ktoś ją przekraczał. A teraz nasze uda prawie się stykały. Czułam ciepło bijącego od jego ciała. Odsunęłam się nieznacznie.
– Zdążyłaś mnie obrazić co najmniej dwa razy w ciągu kilku sekund. To nie było miłe, kochanie. – Znowu się do mnie nachylił i szepnął prosto do ucha. – Wiesz, my sportowcy też mamy uczucia.
Odsunął się po czym mrugnął do mnie, nie przestając się głupio szczerzyć.
– Zauważyłam. Zwłaszcza na korytarzy. – Wskazałam kciukiem na drzwi. – Kiedy okazujecie je bardzo publicznie, wciskając języki do gardła tym biednym dziewczynom.
Odpowiedziałam mu przesadnie teatralnym mrugnięciem, na co znowu wybuchnął śmiechem.
– Jesteś zabawna. Dziwna, ale zabawna.
Zmrużyłam oczy.
– Nie jestem pewna, czy właśnie mnie obrażasz czy komplementujesz.
Zanim Walker miał szansę odpowiedzieć, drzwi do łazienki otworzyły się z impetem i pojawiła się między nimi blond głowa jakiegoś kolesia. Zdecydowanie należał do bractwa albo do jakiejś drużyny. Daję sobie rękę uciąć, że jednym z warunków, żeby dostać się do jednego i drugiego, był olśniewający wygląd.
– Stary, idziesz? – zapytał Walkera. – Vivien właśnie robi striptiz na stole! – wykrzyknął po czym, zniknął.
Walker wywrócił wymownie oczami, ale mimo to wstał nieśpiesznie z wanny i zasalutował mi.
– Miło się gadało, kochanie.
Wniosłam oczy w stronę białego sufitu.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Zatrzymał się w progu, jakby chciał coś dodać, zanim zniknął i zamknął drzwi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro