Wytnij swój debiut cz.1 [marzenie]
Wielu z nas – publikujących na portalu Wattpad swoje opowiadania – myśli o wydaniu książki. Dla jednych jest to obrany cel i z uporem dążą do jego realizacji, innym – nieśmiało chodzi po głowie taki pomysł, jednak pozostawiają go w sferze „marzeń i snów". Nielicznym nawet nie przemknęło to przez myśl.
Teraz możecie mruknąć niezadowoleni: „Okej, Jeżu, chcę wydać książkę, ale to nic nie da. Albo wtopię, albo mnie odrzucą, albo wydadzą, ale zapomną o mnie tydzień po premierze".
Sam w pierwszym momencie tak pomyślałem. „Po co? Lepiej podbić Internet albo ukryć wszystko w szufladzie".
Nie mam żadnych doświadczeń wydawniczych. Nie znam niczego z autopsji. Jednak zainteresowałem się tematem. Bo wiecie co? Jak skończyłem pisać pewien jeszcze-twór na moim komputerze, to uznałem, że to ja zamierzam stawiać warunki.
Tak, dobrze czytacie. Napisałem ponad sto pięćdziesiąt tysięcy słów chłamu i zamierzam dzięki nim dyktować innym, co mają robić. Dokładnie. Mam swoją wizję wydania mojego tworu, nie zamierzam z niej łatwo rezygnować.
„Cały Nikodem".
Nie mam doświadczenia, ale mam ambicję. Oprócz tekstu dobrego pod względem stylistycznym, porywającej fabuły oraz realistycznych postaci potrzebuję... No właśnie? Co zrobić, żeby odnieść sukces? Żeby o nas nie zapomnieli? Żeby nie „wtopić"? Żeby w ogóle ktoś chciał przeczytać tę książkę?
Jeszcze nie wiem. Ale się dowiem, zapewniam Was. Dajcie mi dwa lata, może więcej, ale kiedyś na pewno podbiję świat rynek wydawniczy.
Tymczasem pozwolę sobie pospekulować. Zastanowić się, jaką drogę najlepiej obrać. Przetrząsnąć Internet w poszukiwaniu informacji na temat self-publishingu, wydawnictw typu vanity oraz tych tradycyjnych. Co prawda jestem już zdecydowany na wydawnictwo tradycyjne, ale nikt nie musi o tym wiedzieć, prawda? Chcę znaleźć jak najwięcej informacji na temat samego procesu wydawniczego.
Brutalnie potnę na kawałki każdy aspekt debiutu literackiego, aby móc ułożyć go w jak najkorzystniejszy dla autora sposób.
Co zamierzam zrobić?
1. Nakreślić różnicę między wydaniem tradycyjnym, vanity a self-publishingiem.
2. Najdokładniej, jak zdołam, opisać drogę książki od autora poprzez wydawnictwo do półki w księgarni.
3. Opisać pokrótce poszczególne wydawnictwa – czym się charakteryzują, jakie książki wydają, ile należy czekać na odpowiedź, ale również porównać siłę przebicia reklam danych wydawnictw, popularność autorów oraz jakość wydawanych przez nich pozycji.
4. Przeprowadzić wywiady z pracownikami wydawnictw.
5. Przeprowadzić wywiady z autorami, bardziej doświadczonymi, debiutantami oraz wydającymi na różnych zasadach.
6. Odkryć najskrytsze tajemnice, zamiecione pod dywan grzeszki dużych firm i grup wydawniczych.
7. Podzielić się moimi wrażeniami i spostrzeżeniami.
Zamierzam włożyć ogrom pracy w to, aby nie zniknąć w dwa dni po premierze albo i jeszcze przed nią. Dlatego chcę opisywać moje działania, aby inni mogli czerpać z tego, czego uda mi się dowiedzieć. Powyższe punkty nie będą realizowane po kolei, są jedynie przedsmakiem moich planów. Razem możemy nie popełnić błędów poprzedników i – w drodze wyjątku – nauczyć się czegoś dzięki doświadczeniu innych.
To ja zamierzam być na wygranej pozycji.
W swoim narcyzmie nie boję się tych słów, nie boję się głośno mówić czy pisać, że chcę osiągnąć taki sukces. Równocześnie jestem świadom poświęcenia. Chociaż, może jeszcze nie wiem jak dużego, ale to się okaże. „Wyjdzie w praniu, co nie, Niki?"
W następnym numerze pojawi się artykuł mający nam wszystkim przybliżyć różnice między już nieraz wspomnianymi modelami wydawniczymi, a następnie konsekwentnie będę kontynuować swoje działania, dążąc do obranego celu.
Jeśli macie propozycje wydawnictw, które chcielibyście, abym przybliżył w którymś numerze „Nożyc", piszcie w komentarzu obok. W tym akapicie, abym nie zgubił Waszych propozycji.
Nie można zapomnieć o tym, że cięcie należy zacząć od własnej pracy. Wszystko zaczyna się w naszej głowie, organizacji czasu, a także konsekwencji, a kończy na sukcesie, nie na odwrót. Sam dryg do pisania nie wystarczy.
Teraz każdy zainteresowany tematem chwyta w łapkę/rękę/kopyto/cokolwiek nożyczki, wyciąga pracę swojego życia i tnie ją na jak drobniejsze kawałki, powtarzając, że tak właściwie, to jest ona beznadzieja. Nie ma dla niej żadnego ratunku.
Dlaczego? Najważniejszy jest dystans; nawet jeśli ktoś poświęcił czemuś długie godziny, lata, a nawet całe życie, nie oznacza to, że z założenia jest to dobre. Nie zapominajmy, że większość wydawnictw odrzuca teksty bez podania przyczyny. A blogerzy potrafią być bezwzględni.
To, że my jesteśmy dumni z naszej pracy, nie oznacza, że wszystkim przypadnie do gustu. Jeśli jest dobra, spodoba się tylko grupie docelowej. Jeśli jest idealna, może trafić do kogoś więcej, ale nie do całego świata. Dlatego należy być gotowym na krytykę, która zawsze boli. Nawet gdy kiełkuje w Tobie przeświadczenie, że tekst nie jest idealny, to decydując się na podzielenie się nim z innymi, musisz być w jakimś stopniu z niego zadowolony, a wtedy ostre słowa ranią. Ale są potrzebne, dlatego warto od początku na wszystko patrzeć z dystansem. Jeśli na początku ego autora zostanie połechtane, to każda krytyka rani bardziej, w odwrotnej sytuacji – każde miłe słowo cieszy podwójnie.
Na szczęście żadna praca nie idzie na marne i ma pozytywne skutki. Nawet jeśli nie zakończyła się sukcesem literackim, to przybliżyła do niego.
Z tego względu uważam, że całą pracę nad wydaniem książki należy zacząć od tekstu i przede wszystkim – nie spieszyć się. Sam chciałem w pewnym momencie szybko, szybko coś wydać, bo „jeszcze ktoś nieświadomie ukradnie mi pomysł; wpadnie na taki sam plan!". Na szczęście moje emocje opadły, a ja postarałem się spojrzeć na swoje opowiadanie jak najbardziej obiektywnie.
I tak się składa, że jak je pociąłem na kawałki, to na cały tydzień wpadłem w niesamowicie głęboki dół twórczy, bo uznałem, że to jest po prostu... beznadziejne.
Tak, sto pięćdziesiąt tysięcy słów niemal wylądowało w koszu na całkowite zmarnowanie (wtedy zapomniałem o cennym bagażu doświadczeń, które dał mi ów tekst). Ponad półtorej roku intensywnej pracy, zarwane nocki z powodu weny, odsunięcie wszystkiego – poza pisaniem – na drugi plan.
Pliku nie usunąłem, ale mam plan pracy nad nim. Składa się na niego:
· ponowne przemyślenie fabuły;
· dopracowanie bohaterów;
· praca nad stylistyką pracy;
· wycięcie zbędnych fragmentów, dodanie koniecznych opisów oraz scen;
· poprawienie błędów.
Niby nic, a przez samo wypunktowanie czuję się przytłoczony. Jak planuję się do tego zabrać, skoro samemu nie widzi się luk fabularnych? (Mam wrażenie, że mózg automatycznie je wypełnia, bo my wiemy, co mieliśmy na myśli). Skoro to mój styl, to oczywiste, że jest dla mnie przejrzysty i przyjemny. Bohaterowie żyją w mojej głowie własnym życiem, jak zauważyć, że nie są dopracowani?
Przekombinowanie czy niedopracowanie, a nawet umykające wątki (otwarte a niezakończone) oraz słaby styl są w stanie pokazać nam jedynie osoby trzecie.
Mój plan już powoli wdrażam w życie, ale jest o tyle trudniejszy, że wymaga współpracy znajomych, a z tym czasami bywa trudno.
Każdy rozdział wysyłałem trzem najbliższym przyjaciołom, którzy od razu zwracali mi uwagę na większe niedopatrzenia, jednak nie zawsze potrafili to zrobić, bo po prostu nie wiedzieli, czy nie wyjaśni się to w kolejnym rozdziale. Ponadto różnica czasu między prologiem a epilogiem to sporo, ponad rok różnicy! Najzwyczajniej w świecie nie pamiętali, jaki kto miał kolor włosów czy co powiedział, tak samo ja nie byłem pewny tego czy tamtego.
Napisałem. Postawiłem ostatnią kropkę w epilogu. Siedziałem, gapiąc się tępo w ekran, a w mojej głowie buzowało jedynie „ale jak to?". Zastanawiałem się, co będę teraz robić z życiem; właściwie, przez kilka kolejnych tygodni chodziłem z głową w chmurach, bo... jak nie miałem co robić, to układałem fabułę kolejnych rozdziałów (słowo po słowie, dzięki czemu, wróciwszy do norki, potrafiłem usiąść do komputera i pisać jak mała maszynka, bez przerwy kilka godzin), a tu nagle zbrakło mi tej ważnej składowej życia Jeża.
Pomyślałem, że inaczej czyta się coś w dużych odstępach czasu (no dobra, pod koniec rozdziały wysyłałem przyjaciołom codziennie), a inaczej wszystko na raz. Dlatego usiadłem do poprawek – przeczytanie wszystkiego od początku do końca zajęło mi parę tygodni i... nie było to tak przyjemne zajęcie jak pisanie, co odebrałem z pewnego rodzaju zawodem. Liczyłem na niesamowicie porywające przeżycie, a miałem wrażenie, że muszę przebrnąć pieszo przez pustynię.
Poprawiłem najbardziej rażące błędy, kilka scen wyciąłem, kilka dodałem i... w planach była druga poprawka, bardziej techniczna, jednak mój mózg odmawiał już posłuszeństwa. Dlatego zdecydowałem się wysłać to w takiej formie do grona przyjaciółek (pięć Jeżynek – dla niezorientowanych, dziewczyn-Jeży), które nie czytały „na bieżąco". Trochę się przeliczyłem, bo minął ponad miesiąc, a one ledwo zaczęły albo nawet nie otwarły pliku. Jednak dalej w jeżowej naiwności w nie wierzę.
Z powodu małego emocjonalnego doła, spowodowanego właśnie pisaniem, wysłałem też tekst do znajomego mojej siostry – jego krytyczna opinia jest dla mnie o tyle cenna, że pochodzi on z nieco innego środowiska niż ja oraz moi bohaterowie, więc spogląda na wszystko inaczej, (no, dobra, jest na drugim rozdziale z czterdziestu). Nie jest on grupą docelową mojego opowiadania, mimo to naprawdę cenię sobie jego zdanie. Miał on się stać ofiarą „drugiej" albo i „trzeciej tury", przez przypadek wyszło tak, że już dostał tekst.
Jednak wciąż moje zamiary wyglądają tak: dostanę opinię od przyjaciół, propozycje, co mogę poprawić, co powinienem zmienić, zrobię to, sprawdzę tekst jeszcze raz i... wyślę dalszym znajomym. Takim, z którymi utrzymuję żywy kontakt, ale niekoniecznie są z takiego samego środowiska, nie są grupą docelową czy po prostu nie czytają zbyt wiele, więc może ich być trudno zachęcić do lektury. Mimo to liczę, że uda mi się od nich wyciągnąć kilka słów, abym... Mógł wprowadzić poprawki.
I tak w kółko, aż uznam, że tekst jest dopracowany. Będę się coraz bardziej oddalać od najbliższych, aby osoby nieznające mnie za dobrze mogły obiektywnie ocenić tekst. Z ich pomocą dopracuję fabułę, postaci, styl, czemu poświęcę jeszcze czas osobno, niezależnie od znajomych. Kiedyś w końcu usiądę i szczegółowo rozpiszę akcję, która w pewnym momencie wymykała mi się spod kontroli i uciekała z ramowego planu. Kiedyś również poprawię błędy czysto techniczne, (już widzę siebie pochylającego się nad wydrukiem z milionem kolorowych cienkopisów i zakreślaczy...).
Dopiero wtedy zastanowię się, czy praca jest gotowa, aby wysłać ją do wydawnictwa. Mam w planach najmniej jeszcze cztery, w miarę szczegółowe poprawki, może uda mi się ich zrobić więcej. Jeśli uznam, że tekst wciąż nie jest gotowy, nie został czymś szumnie nazywanym książką, to będę szukać innych istot, które pomogą mi dostrzec, czego jeszcze brakuje tworowi.
Na pewno się nie poddam. Nie ma tak łatwo.
Pierwszy artykuł z serii cięcia debiutu skupia się mocno na moich prywatnych doświadczeniach i przeżyciach, które pewnie u każdego z nas są inne. Ciekaw jestem, jak to wszystko wygląda u Was?
Mam nadzieję, że nasza szefowa pozwoli mi napisać kolejne artykuły, w których będę się już skupiał nie na mojej zacnej jeżowatości, a na wspomnianych powyżej punktach. Liczę na to, że kogoś z Was zainteresuję, a może i pomogę w wydaniu pierwszej powieści?
Wciąż planujący podbić rynek wydawniczy, życzący wszystkim po fachu tego samego
Nikodem Jeżysławski
autor: NikodemJez
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro