Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Krótkie cięcie #9 [o czytaniu 2.0]

Proste, ale fundamentalne pytanie: dlaczego? Dlaczego ludzie dostają bzika na punkcie książek?

„Jak wspomniałem: to szczególna choroba duszy. Równie dobrze można by zbierać muszle. Przyjemnie szumią, gdy przyłożymy je do ucha. Ale wszystkie szumią tak samo. Gdy otwieramy książkę, niemal zawsze znajdujemy w niej coś nowego. Każdy kontakt z dziełami przeszłości jest wyjątkowym doświadczeniem. Niewiele jest na świecie rzeczy, które oferują nam tak wielką – wręcz nieskończoną – różnorodność. Tego właśnie szukają bibliofile i bibliomaniacy." –  Dr Earle Havens

Czytaliście ostatni artykuł o typach czytelników? Przyporządkowaliście siebie do którejś kategorii? Nie jest to takie proste, prawda? Dziś mam dla Was kilka nowych cech, które może to ułatwią.

Pietyzm 

Mam nadzieję, że wszyscy wiedzą, co oznacza to słowo. Jeśli nie, zajrzyjcie do słownika. Porozmawiajmy o traktowaniu książek z pietyzmem i o tym, jak w ogóle traktują je wszyscy czytelnicy. Anne Fadiman w swojej książce „Ex libris" wyróżnia dwa typy czytelników ze względu na ich stosunek do książki jako przedmiotu materialnego – dworskich kochanków i kochanków namiętnych (w zależności od tłumaczenia „zmysłowych"). Ten podział bezczelnie kopiuje w swoim KOK-u* Justyna Sobolewska. Czemu bezczelnie? Ponieważ nie dość, że żywcem przywołuje to, co wymyśliła i opisała Fadiman, to jeszcze nie podaje źródła, skąd to zaczerpnęła. W ogóle mam nieodparte wrażenie, że Sobolewska próbowała dorównać autorce „Ex libris" i stworzyć własny, nasz rodzimy, zbiór esejów poufałych. Niestety daleko jej do pierwowzoru. Ale... porzućmy dygresje. Jestem ciekawa, których czytelników będzie więcej, dworskich – którzy charakteryzują się owym pietyzmem, czy namiętnych z ich burzliwym, gwałtownym romansem z książką. Ja siebie, znów, ustawiłabym pośrodku. Mam trochę z jednych i trochę z drugich. Co czujecie, gdy widzicie, jak ktoś czyta książkę i przed przewróceniem strony ślini palec? Fuj... Cóż za obrzydliwy zwyczaj! A co ze stawianiem kubka z kawą na okładce bądź (o zgrozo!) bezpośrednio na stronach? 

Kochankowie dworscy podchodzą do książki jak do przedmiotu wyjątkowego, traktują go nie tylko z czułością, ale z głębokim szacunkiem. To dla nich eksponat, artefakt. Dbają o niego, nie splamią się splamieniem stron, nie zaginają rogów, nie bazgrzą po książkach, a co za tym idzie, pewnie nie czytają przy jedzeniu. Podobno istnieją tacy, którzy odnoszą książkę do introligatora, gdy urwie się strona czy okładka (jeśli nie daj Boże, coś takiego im się przydarzy!). A co robicie z książką, gdy ktoś Wam przerwie czytanie? Odkładacie otwartą, grzbietem do góry? Wkładacie swoją ulubioną, specjalną zakładkę, czy zaznaczacie miejsce pierwszą rzeczą, która Wam wpadnie w ręce? Ja nie mam ulubionych zakładek, za każdym razem, gdy kupuję książkę, dostaję w księgarni jedną, ale gubię ją od razu. Gdy muszę przerwać lekturę, po prostu zamykam książkę albo rozglądam się dookoła, by znaleźć coś, co się nada. Najczęściej są to paragony, ulotki, rachunki, chusteczki, długopisy, najróżniejsze „papierki".

Natomiast dla kochanków namiętnych, bardziej liczy się sama treść niż nośnik. Namiętny, to taki, którego relacja z książką będzie bliska, gwałtowna, pełna uczuć. Tak jak miłość. Może oznaczać ufność i zwątpienie, fascynację i znudzenie, wszystkie skrajne odczucia. I jak w miłości będziemy o partnera dbać, ale możemy też się z nim kłócić, pragnąć go zmienić, nagiąć do swoich wyobrażeń. Czy tak możemy zrobić z książką? Anne Fadiman przyznaje się do tego, że poprawia literówki w książkach i gryzmoli po marginesach, gdy się z czymś nie zgadza. Zaznacza fragmenty, na które chce później ponownie zwrócić uwagę, zagina rogi, gdy chce coś jeszcze raz przemyśleć. Podobno nawet wyrywa kartki! Dla mnie to już profanacja! Książka stanowi integralną część, od początku do końca. Przyjmuję ją w formie, w której ją zakupiłam. Gdy znajdę coś godnego zapamiętania, mam od tego specjalny kajecik. Nie zaginam też rogów. A wyginacie książkę tak, aż okładki się nie zetkną? Ja tak robię jedynie z czasopismami.

Namiętnym nie jestem, bo lubię, by moje książki wyglądały porządnie, ale dworskim też do końca nie, bo to książka ma służyć mnie, a nie odwrotnie. Kocham moje książki i dlatego o nie dbam, czy są dla mnie „święte"? Może postrzegam ich „świętość" podobnie, jak eseistka w „Ex libris": "święte są słowa książki – ale służące im papier, tkanina, karton, klej, nici i farba drukarska stanowią zaledwie naczynie i wolno obchodzić się z nimi tak rozpustnie, jak dyktuje żądza lub pragmatyzm, bez obawy popełnienia świętokradztwa", a "bezlitosne używanie nie świadczy o braku szacunku, lecz o zażyłości". Gdy tak na to patrzę, czuję się przekonana, ale nadal nie na tyle, by wyrywać strony!

Dr Earle Havens, historyk literatury i kustosz zbiorów specjalnych Sheridan Libraries, uważa, że pisanie po książkach wcale nie jest złym nawykiem. Mało tego, twierdzi, że „dzięki takim zapiskom za pięćset lat będzie wiadomo, jak się w naszych czasach myślało, czytało i obchodziło z tekstami". Radzi, by pozostawiać po sobie czytelne zapiski i jednocześnie prosi, by taki potencjalny bazgrzący czytelnik oszczędził cenne woluminy. Oczywiście Havens odrobinę żartuje, ale tylko odrobinę, gdyż wraz ze swoim zespołem określa się mianem „archeologów czytania". Celem ich badań jest naukowa, obiektywna interpretacja dawnych sposobów czytania. Analizując zapiski i notatki w książkach, otrzymują istotne informacje na temat lekturowych zwyczajów i strategii. Uważa, że bazgrząc coś na książce „personalizujemy" ją. Innym przykładem takiej "indywidualizacji" książki może być historia związana z dedykacją wpisaną przez Bernarda Shawa. Pewnego razu buszując w antykwariacie, Shaw natrafił na swoją książkę z wpisaną przez niego dedykacją – „Iksowi, z wyrazami szacunku. George Bernard Shaw". Kupił więc tę książkę, a następnie oddał Iksowi z dopiskiem „Raz jeszcze wyrazy szacunku. George Bernard Shaw". Takiej sytuacji, nawet Czytelnik przez duże „C" nie nazwałby „bazgraniem"! Książek Shawa jest na rynku dużo, pewnie całkiem sporo z dedykacją, ale taki egzemplarz jest tylko jeden na całym świecie!

Czytając masę rad – jak dbać o książki – natrafiłam na taką: „Nie łamać grzbietów! Czytelnik dla wygody, by książka się samoczynnie nie zamykała, siłowo łamie grzbiet. Ma to dwie zasadnicze wady. Po pierwsze, grzbiet wygląda nieestetycznie (tworzy się charakterystyczna bruzda), a po drugie i chyba ważniejsze – naruszamy ciągłość kleju spajającego strony. Następstwem łamania grzbietu jest często wypadanie stron i odklejanie się okładki. Co w tej sytuacji robić? W mojej opinii należy się nauczyć czytać książki tak, by jedną ręką cały czas je trzymać, by się nie zamknęły. Wymaga to wprawy, ale po kilku książkach można się przyzwyczaić." O nie, nie, nie.... Będę czytała tak, jak mam ochotę, a nie jak wygodnie klejowi! A już w niekontrolowany rechot wprawił mnie ustęp, w którym opisywano defekt książki narażonej na „opad grawitacyjny".

Autorka „Ex libris" reprezentuje miłość zmysłową: bazgrze, zagina rogi, wyrywa kartki, używa w charakterze klina, podpórki i generalnie zaczytuje na śmierć. Moje mają to szczęście, że po przeczytaniu wędrują na półkę, gdzie mają względny spokój i są bezpieczne. Zaskakujące, na ile różnych sposobów Anne Fadiman i jej znajomi potrafią wykorzystać książkę: „Znajoma krytyczka literacka zabrała na włóczęgę Opowiadania i wiersze zebrane Edgara Allana Poe i ilekroć wylądował na nich jakiś interesujący żuk, zatrzaskiwała okładki. Zgromadziła takie opasłe insectarium, iż obawiała się, że Poe może nie przejść przez odprawę celną."

Gorszy los spotyka moje książki podczas lektury. Jak wspomniałam w poprzednim numerze, dużo czytam w tramwaju, a książki targam w torebce, razem ze śniadaniem, zakupami, kosmetykami, portfelem, kluczami, kosmetyczką i milionem innych rzeczy. Bardzo często coś wpada pomiędzy strony, zaginając je, gniotąc i marszcząc. Moja koleżanka wkłada książkę w reklamówkę, a potem do torebki. Patrzę na to i wzdycham, „paranoja"! Ale jej książki wyglądają, jakby nigdy nie były czytane. Poza tym ona nigdy książek nie pożycza. No może nie nigdy, ale tylko osobom, którym ufa. Zresztą ci, którzy dostąpią tego zaszczytu wiedzą, że ona, K., ma obsesją na punkcie ich stanu i wtedy dbają bardziej niż o własne. Żeby nie było, że K. jest idealnym Czytelnikiem przez duże „C", ma straszną czytelniczą przypadłość, którą osobiście uważam za niedopuszczalną. Kojarzycie momenty, gdy akcja w opowieści sięga zenitu, gryziecie paluchy z niecierpliwości – pocałują się czy nie, kto celuje w niego, kim jest tajemniczy uzurpator – macie ochotę krzyknąć do bohatera – „uważaj, za tobą!"? Moja koleżanka K. nie potrafi znieść napięcia. Gdy jest zbyt duże, kartkuje książkę, by sprawdzić, co się wydarzy („ach, jednak nie zginął") i uspokojona wraca do miejsca, w którym przerwała i czyta dalej. Cóż za oszustwo, nie sądzicie? Toż to samobójczy spoiler.

Podobno najgorszą zbrodnią, jaką można popełnić na książce, to sklejenie jej wylatujących stron taśmą klejącą. Klej z taśmy wchodzi w reakcje z papierem i żółknie, traci swoje klejące właściwości, czasem kruszeje, ale na pewno wygląda nieestetycznie. Dworscy kochankowie polecają specjalne taśmy introligatorskie, dużo łaskawsze dla książek od taśm tradycyjnych. Moja babcia kleiła książki taśmą, a okładki owijała brązowym lub białym papierem. Do dziś takie„szeleszczące" okładki mi się z nią kojarzą. Na froncie zawsze bazgrała tytuł i autora. A Wy macie swoje "czytelnicze" wspomnienia  z domu?

Czytelnicy przez duże „C" na pewno stosują się do książkowej etykiety i nigdy nie wycierają książek mokrą ściereczką, a jedynie miotełką do kurzu, nie ustawiają ich za ciasno na półkach, by oddychały, nie ślinią palców, nie wchodzą z książką do wanny i nie poprawiają nad nimi makijażu, a do przechowywania służą im oszklone gabloty. Czy cała reszta to dno piramidy? Nie dajmy się zwariować. Ja nie drę stron i nie zalewam książek, choć zdarzyło mi się zabić na bielutkich stronach opitego krwią komara, a moje rodzinne egzemplarze „Harrego Pottera" i „Potopu" wyglądają, jakby czytał je co najmniej batalion wojska i to kilkakrotnie. Mam też książki, na które zwracam szczególną uwagę. Książki ze Specjalnej Półki lub po prostu moje wyjątkowe egzemplarze. I tak dochodzimy do kolejnego zagadnienia.

Specjalna Półka i Specjalna Książka

Specjalna Półka to miejsce na regale, na którym znajdują się książki ważne dla nas z jakiegoś powodu. Podobno każdy z nas ma taką półkę. Nie wiem, czy to prawda. Nie wiem też, którzy czytelnicy, z której wyodrębnionej przez nas kategorii, tworzą takie zbiory. Nazwa Półka też nie musi znajdować odzwierciedlenia w rzeczywistości, możemy mieć półkę, stosik, karton czy cały regał takich specjalnych pozycji. A można mieć Specjalną Półkę w sensie metaforycznym. Jan Gondowicz, dziennikarz, w artykule w Tygodniku Powszechnym opowiada o swojej. Jednak pozycje, które wymienia, w żaden sposób nie mogłyby znaleźć się w jego domu, większość z nich to białe kruki, które występują w Polsce w zaledwie kilku egzemplarzach. Gondowicz wspominając o specjalnej półce, ma na myśli zbiór książek, które zrobiły na nim wrażenie, po które lubi sięgać, ale które fizycznie nie znajdują się u niego. Mam wrażenie, że z jego słów wyziera odrobinę zniecierpliwienie. Jakby to, co obecnie znajdowało się na specjalnych półkach Polaków go oburzało, a to co powinno tam się znaleźć pozostaje zapomniane i nieodkryte przez współczesnych czytelników – „Sam nie wiem, czy to azyl literackich smaczków, czy ciężkich kulturalnych zaniedbań".

Ja posiadam Specjalną Półkę w jednym i drugim znaczeniu. Mam na regale miejsce, gdzie znajdują się książki mające dla mnie wyjątkowe znaczenie. W większości są to książki, które dostałam od rodziców, ulubione lektury z dzieciństwa oraz pierwsze zakupione przeze mnie osobiście – taka książka na własne gospodarstwo. W mojej rodzinie tradycją jest, że znaczna część prezentów na wszelkie okazje to książki, a zaczęło się to już w dzieciństwie. O moich lekturach w dużej mierze decydowali rodzice, a szczególnie tata, a co za tym idzie kształtowali mój gust literacki. To oni kupili mi Harrego Pottera i Władcę Pierścieni, ale też Anię z Zielonego Wzgórza czy Pollyannę. Później dawali mi książki, które mogły poszerzać moją wiedzę i kształtować charakter. Wiąże się z tym ciekawa historia. Mój tata, gdy byłam nastolatką w okresie buntu, zakupił Nadberezyńców, mówiąc, że ta książka na pewno mi się spodoba i muszę ją koniecznie przeczytać. Mój nastoletni bunt przejawiał się głównie w negowaniu wszystkiego, co mówili rodzice, i przedziwnym oportunizmie. Więc z takiej cielęcej przekory, książki tej nie chciałam przeczytać. W jakimś przypływie nudy czy deficytu pozycji do czytania, sięgnęłam wreszcie po Nadberezyńców i... zakochałam się. Nie mówiąc o tym, iloma łzami okrasiłam strony. Z tego samego powodu na Specjalnej Półce stoją dzieła Karola Bunscha, które były prezentem na któreś urodziny. W okresie studenckim dostawałam książki, na których zakup nie było mnie stać. Sama zaopatrywałam się na wyprzedażach w beletrystykę i korzystałam z biblioteki. Tata kupował mi książki, które zawsze chciałam mieć, ale na które zawsze brakowało mi funduszy. Z pozycjami z mojej Specjalnej Półki wiążą się historie, o każdej potrafię powiedzieć skąd ją mam i co czułam podczas jej czytania. Gondowicz przyznaje, że gromadzi książki, które imponują mu językowo – „Nie tylko dzieła autorów polskich, lecz i przekłady. Gdyż te jak mało co zmuszają do poszerzenia zakresu i pogłębiania precyzji mowy." Sama Anne Fadiman na swojej ustawiła sześćdziesiąt cztery tomy o tematyce polarnej. Nikt z nas nie przebije jednak Orwella –„Na Specjalnej Półce George'a Orwella stały oprawione roczniki pism kobiecych z lat sześćdziesiątych dziewiętnastego wieku, które pisarz lubił przeglądać w wannie."

Alberto Magnuel wskazuje, że dla niego niektóre książki są fetyszami i talizmanami, i takie postawiłby na swojej Specjalnej Półce, gdyby taką posiadał. Włącza je do swojej kolekcji z różnych powodów - „(...) raz podoba mi się okładka, innym razem interesuje mnie autor, czasem dana publikacja przywołuje jakieś wspomnienie, kiedy indziej uwodzi mnie autograf lub zapiski na marginesach... Kiedyś ułożyłem listę książek, które chciałbym mieć. Znalazły się na niej między innymi: egzemplarz Alicji w Krainie Czarów, który Lewis Carroll podarował prawdziwej Alicji, i wydanie Pani Bovary, które czytał Joseph Conrad". Ponadto twierdzi, że jest już w wieku, w którym przychodzi zrozumienie, że nie uda mu się przeczytać czy zdobyć wszystkich książek, które by chciał. Stara się zaakceptować ten stan rzeczy i nie przywiązywać się do książek. Podobnie myśli ks. Adam Boniecki, który próbuje żyć z książkami wg filozofii „być" a nie „mieć". Choć u niego spowodowane jest to traumatycznymi wspomnieniami z dzieciństwa – Niemcy w latach 40.  podczas okupacji wypędzili jego rodzinę z domu i zniszczyli i spalili całą ich bogatą, prywatną bibliotekę. Czytając z nim wywiad, natrafiłam jednak na wypowiedź, w której przyznaje się do przywiązania do niektórych książek. Gdy się przeprowadzał, postanowił wydać część swojego zbioru, gdyż w nowym lokum, by się nie zmieścił. Po przeprowadzce uznał, że niektórych pozbył się zbyt pochopnie i zakupił nowe egzemplarze. Nie chodziło, więc o konkretną książkę jako przedmiot, do którego odczuwał sentyment, a jedynie o jej treść.

Czy Wy też macie Specjalną Półkę, czy jest tam jakaś książka, której nigdy byście się nie pozbyli? A jaki jest klucz wg którego książki trafiają na Waszą Specjalną Półkę?

Nihgtingale


*książki o książkach

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro