Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

W końcu w domu

DRYYŃ....

Zaczęłam szamotać się z pościelą, którą byłam cała owinięta. Oswobodziłam się po paru minutach z tej plątaniny i wyłączyłam budzik. Nieprzytomnie zerknęłam na kalendarz, a już po chwili całkiem się rozbudziłam. Dziś dzień wypisania ciotki ze szpitala. W dodatku Lysander pójdzie ze mną...

Przygotowałam się do szkoły jak najszybciej mogłam i ruszyłam do kuchni. Przejrzałam wszystkie półki oraz lodówkę, by zobaczyć ile zostało jedzenia. Niestety, było tak jak się spodziewałam - świeciło pustkami. Została tylko jedna bułka, dwa banany, i jakaś wędlina, a w kątach szafek można było zauważyć jakieś kasze. Wiele przypraw również się znalazło, czy też resztek.

Westchnęłam ciężko błądząc wzrokiem po pomieszczeniu. Jedynym wyjściem było albo pójście teraz do sklepu, ryzykując kolejne spóźnienie na lekcje, albo od razu po szkole zrobić zakupy, szybko je odłożyć w domu i biegiem dołączyć do Lysandra w drodze do szpitala. Po namyśle stwierdziłam, że to 2wyjście będzie lepsze. Wole oszczędzić sobie więcej spóźnień. Przynajmniej kiedy będę kupować coś do jedzenia to białowłosy przynajmniej zdąży odłożyć ciężkie książki w domu. Być może nawet by się rozmyślił i nie trudziłby się iść razem ze mną do ciotki. Ech...

Poszłam do szkoły wolnym krokiem, ciągle rozmyślając. Zajęta swoimi myślami nawet nie zauważyłam jak ktoś szedł przede mną i ŁUP...

- Ach, przepraszam Violetto, zamyśliłam się- odskoczyłam zmartwiona i zaczęłam zbierać porozrzucane kartki, co wypadły z jej teczki, która też runęła na ziemię. Nie chciałam doprowadzić do kolizji...

- N-nic nie szkodzi. Mogłam też bardziej uważać- cicho odpowiedziała i kucnęła by wziąć resztę swoich rzeczy.

- Proszę i jeszcze raz przepraszam- podałam jej własność i dodałam bez namysłu- na prawdę ślicznie rysujesz. Szkoda, że się tymi dziełami nie chwalisz.

Spojrzała na mnie swoimi fioletowymi tęczówkami, calutka w rumieńcach.

- To bardzo miłe, dziękuję... Pan Farazowski nawet mnie zachęcał do wzięcia udziału w jakimś konkursie plastycznym, ale jestem zbyt nieśmiała...- podniosła się i skierowała zmieszany wzrok ku ziemi.

- Z takim talentem naprawdę warto spróbować Violetto. Lepiej coś zrobić niż potem żałować. Jakbyś chciała to jak będzie takowy konkurs mogę ci dotrzymać towarzystwa przy oddawaniu pracy, byś poczuła się pewniej - uśmiechnęłam się jak najbardziej tylko mogłam, starając się ją zmotywować. Szkoda by mi było jakby nie spróbowała swoich sił. Tym bardziej, że sama coś wiedziałam o tym, jak to jest potem żałować...

- N-naprawdę?- zdumiała się i przycisnęła teczkę do piersi- będę o tym pamiętać, dziękuję.

Lada moment miał być dzwonek więc razem udałyśmy się do klasy. Miałyśmy akurat z naszym wychowawcą.

- Dzień dobry! Proszę o ciszę, mam coś do ogłoszenia- oznajmił klasie, ale ta niezbyt chętnie go słuchała. Amber coś mówiła swojej paczce o tym jak rodzice kupili jej "najlepsze w świecie" perfumy, co kosztowały krocie. Alexy, który siedział z Kentinem, był wielce zajęty rozmową z Rozą, co siedziała w ławce przed nimi. Miałam wrażenie, że tylko ja, białowłosy i kilka osób z klasy starało zachować ciszę. Co dopiero po chwili lekko ucichło, a nauczyciel zrezygnowany starał się przekazać wiadomość.

- Dyrektorka kazała przekazać wszystkim uczniom o zbliżającym się wydarzeniu... Jeszcze ma być to niespodzianka, więc nie powiem więcej, ale proszę zastanowić się co robicie najlepiej i ucieszyłbym się, gdyby ktoś pomógł przy przeniesieniu paru rzeczy. Gdyby ktoś jeszcze chciałby coś przynieść...- klasa umilkła, jakby była lekcja z panią Delaney. Nacieszyć się tą ciszą skupienia nie można było długo, bo nagle posypały się pytania.

- Jakie wydarzenie? Nie może pan nic powiedzieć?

- Jeszcze każe nam coś przynieść...- bąknął Kastiel niechętnie.

- Och, mogli by się sami tym zająć...

- Proszę o ciszę!- nauczyciel starał się ich uciszyć- Mogę powiedzieć jedynie, że wiąże się to z dniami otwartymi. Reszta to niespodzianka. Wspominając o tych rzeczach do przyniesienia, to danego dnia zostaną przywiezione pewne materiały i chciałbym by wtedy ktoś pomógł przy nich. W środę też będzie tylko jena lekcja, reszta będzie poświęcona przygotowaniom. A kto by mógł niech przyniesie jakieś narzędzia. Szkoła może nie mieć tylu przyborów dla uczniów... Więcej dowiecie się w dniu przygotowań.

Pan Farazowski usiadł przy biurku, a cała klasa zajęła się głośną rozmową. Mnie również zaciekawiło to nadchodzące wydarzenie, ale myślami byłam gdzie indziej - w szpitalu. Pewnie zaczęłabym się tym przejmować co dopiero wtedy, gdybym już była w domu razem z ciotką. Kątem oka ciągle zerkałam na sąsiada z ławki, ale jakoś nie zebrałam się na zaczęcie rozmowy. Sam też wyglądał na dość zamyślonego, choć w sumie zwykle taki jest. By nie gapić się na niego rozejrzałam się po klasie. Najwyraźniej Roza też postanowiła to zrobić, bo skrzyżowałyśmy spojrzenia. Uśmiechnęła się i wzrokiem wskazała na Lysandra. Trochę skołowana jej gestem przestałam podpierać rękoma głowę i spoglądałam raz to na Rozalie, raz to na chłopaka. Chyba to zauważył...

- Coś się stało?- spytał.

- Ach, nie nie. Przepraszam- wtedy to już całkowicie się rozkojarzyłam i zawstydziłam.

- Jeśli dobrze dedukuję, to chciałaś mnie spytać o te nadchodzące wydarzenie?

- Przejrzałeś mnie haha- zaśmiałam się i spojrzałam wymownie na Rozalie. Wielkie dzięki rozooo... - Jak myślisz co organizują?

- Nie mam pomysłów, ale zapewne nie będziemy się nudzić.

- Racja... A no właśnie...- przypominając sobie o dzisiejszych planach, miałam zamiar powiadomić chłopaka o tych "zastraszających" pustkach w lodówce i półkach, z którymi trzeba zrobić porządek. Ciągłe wpatrywanie się w naszą dwójkę złocistych tęczówek Rozalii tylko mnie rozpraszało i nie mogłam spleść chociażby dwóch zdań. No dalej kobieto! Nie chcesz mu przecież wyznać nie wiadomo czego... Już otwierałam usta by kontynuować swą niezgrabną wypowiedź, a tu nagle przywędrowała ku naszemu stolikowi Peggy cała rozpromieniona, korzystając z nieuwagi pana Farazowskiego.

- Mówiliście coś o nadchodzącym wydarzeniu, co nie? Wiedziałam!- trochę zszokowana skierowałam na nią swój wzrok- dyrekcja już od kilku tygodniu to planuje! Tylko czekałam na odpowiedni moment do wydania gazetki... Koniecznie jutro nie przegapcie jej.

- Peggy, możesz konkretniej wyjaśnić nam w czym rzecz?- spytał spokojnie Lysander, który słuchał dziewczyny z odrobinę niezadowoloną miną, jednocześnie wyrażającą stoicki spokój.

- Narzędzia, przygotowania, umiejętności... Nie zastanawia was to? Dyrektorka musi zebrać fundusze, a przy okazji zmobilizować uczniów. A zresztą, po prostu przeczytajcie jutrzejszą gazetkę!- powiedziała i odeszła w kierunku swojej ławki.

Wymieniłam trochę zmieszane spojrzenia z Lysandrem. To przyjście Peggy wprowadziło chyba więcej zamieszania.

- No... czyli coś, chyba, już na ten temat wiemy- powiedziałam.

- Po tym, co powiedziała Peggy, najwyraźniej zorganizują kiermasz...- odpowiedział lekko zamyślony.

Chwilę później zadzwonił dzwonek i przerwaliśmy rozmowę. Trochę się zdołowałam bo nie zdołałam porozmawiać z nim o tym wyjściu. Zanim się "przebudziłam" to Lysander już zdążył się spakować i wyjść z klasy, a nie miało by sensu też za nim wybiec i go poszukać. Zostało mi tylko wykorzystać inne lekcje do "złapania" go. Póki co pomyślałam, że wykorzystam przerwę i pogadam z Rozą. Wyszłam tuż za nią z klasy i od razu do niej zagadałam:

- Hej. Z tego co zauważyłam to znalazłaś sobie ciekawe zajęcie podczas lekcji.

- A żebyś wiedziała! Oj, no ale co miałam zrobiiiić, po prostu nie mogłam się powstrzymać. Tylko mi nie mów, że nie chciałaś nim porozmawiać.

- Roza...- potrząsnęłam głową, próbując się nie zaśmiać. Jej zachowanie często powodowało u mnie rozbawienie.- dobrze, dobrze. Tak, chciałam. Nie musiałaś za to tak się gapić.

- Musiałam. Po za tym jeszcze sobie szczerze pogadamy na tym piżama party! Nie mów, że zapomniałaś- pogroziła mi placem widząc moją minę- no to jak, może w sobotę? lub niedziele? Ooo! A może poniedziałek?

- Jeszcze zobaczę, muszę się upewnić czy będzie mi pasowało.

- Dobrze, ale się nie wywiniesz. Dobra, choć na zajęcia, wolę nie mieć spóźnienia u Delaney...

Im więcej lekcji minęło, tym bardziej uświadomiłam się w fakcie, że nie mam okazji by z nim pogadać. Taa... "wykorzystać lekcje do złapania go...". Po ostatniej lekcji już nie mogłam więcej zwlekać i gdy tylko Lysander zbliżył się do wyjścia, podbiegłam do niego jak najszybciej tylko mogłam. Przez przypadek trochę potrąciłam jakiegoś ucznia, ale nic się nie stało.

- Lysandeeer!- zawołałam.

- Och, coś się stało? Jeśli chodzi o to pójście do szpitala to nie martw się, chciałem na ciebie poczekąć przy wyjściu.

- No właśnie o to chodzi... W domu lodówka świeci pustkami, więc powinnam iść najpierw do sklepu, by jak ciocia wróci było tam cokolwiek, a tobie pewnie nie chciało by się tyle czekać- zaczęłam bawić się rękoma- zatem pomyślałam, że mógłbyś na spokojnie wrócić do domu i odstawić plecak. Może nawet nie trudzić się by ze mną iść... Jestem świadoma, że masz ciekawsze rzeczy do roboty, niż marnowanie czasu ze mną- skończyłam gadać i czekałam na reakcję. Obawiałam się, że źle to odbierze i będzie mu przykro, choć nie było to czymś z pozoru ważnym. Jednak on przypomniał mi swoje słowa, napisane w SMS-ie.

- Raz już ci pisałem, że żadnej chwili spędzonej z tobą nie uważam za straconej- uśmiechnął się przy tym tak jakby sam się zawstydził, bo na jego twarzy widniały lekkie wypieki. Usłyszawszy te słowa, przekonałam się jak zareaguję gdy te zdanie wyjdzie prosto z jego ust- cała się zarumieniłam. Chłopak mówił dalej- To dla mnie nie problem. Mogę pójść razem z tobą.

W magiczłny sposób mój humor się poprawił. Kiwnęłam tylko głową, na znak, że się zgadzam. Od razu ruszyliśmy w kierunku sklepu, który był po drodze. Po za najważniejszymi artykułami spożywczymi kupiliśmy w dodatku ulubioną czekoladę ciotki- najzwyklejszą mleczną. Zrobiliśmy zakupy i wyszliśmy ze sklepu. Postanowiliśmy, że najlepiej będzie jak odstawimy jedzenie u mnie w domu, by nie męczyć się z nimi przez całą drogę do szpitala. Po chwili Lysander zaproponował:
- Może ja poniosę obie siatki? Było by ci lżej.
- Och, nie trzeba. Daję radę. Sam przecież masz na sobie plecak i już jedną siatkę... Jest po równo.
- Dżentelmenowi nie przystoi pozwolić by dama nosiła ciężary gdy sam ma wolne ręce- powiedział to tak szarmancko, że po prostu nie mógł mnie więcej prosić i podałam mu jedną siatkę. Parę razy przemknęła mi przez głowę myśl, czy Lysandra nie męczyło takie nudne robienie zakupów i w dodatku niesienie siatki. On jednak ani razu nie dawał takich oznak.
Szybko dotarliśmy na miejsce, odłożyliśmy rzeczy, w tym plecaki by nam nie ciążyły i od razu poszliśmy odebrać ciotkę.
- Dziś masz wolne?- spytał mnie, gdy już byliśmy prawie na miejscu.
- Tak, w poniedziałki chociaż mogę trochę odpocząć od pracy...
- Zastanawiałem się czy przypadkiem nie za dużo wzięłaś na siebie. Praca w kawiarni, do tego szkoła, a to nie jest mały wysiłek. W dodatku spóźniłaś się już kilka razy...- No nie, to akurat pamiętał- nie chciałbym, żebyś się przemęczała.- jego barwne tęczówki spoczęły na mnie
- Zgadza się... może i nie jest najlżej, ale daję radę. Na prawdę. W razie czego zawsze mogę wziąć wolne, gdyby była taka potrzeba. Dziękuję, ale nie musisz się martwić- zapewniałam. Wspominając o pracy przypomniała mi się ta podejrzana koleżanka/dziewczyna/ siosta Lysadra Nina, co wcześniej podglądała jak wypełniam swoje obowiązki w kawiarni.
- Ale się martwię- razem z wypowiedzeniem tych słów na policzkach Lysandra pojawiły się rumieńce. On nie odwrócił wzroku, za to ja tak. Poczułam się za bardzo zakłopotana. Przecież mało kto by się martwił takim czymś...
W tej chwili znaleźliśmy się już w budynku, co było dobrym powodem by zmienić temat.
- No, to jesteśmy prawie prawie na miejscu.... i dziękuję- to drugie wypowiedziałam bardzo cicho, tak jakbym nie chciała by ktokolwiek inny to usłyszał. Zauważyłam tylko jak lekko się uśmiechnął, a po kilku minutach dotarliśmy.
- Witaj kochana- krewna przytuliła mnie na powitanie. Wyglądała o wiele lepiej niż pierwszego dnia tutaj. Mogła swobodnie się poruszać, stać, choć widać było, że nie jest jeszcze w pełni sił. Spojrzała pytająco na mojego towarzysza, bez najmniejszych oznak by zdziwił ją lub zniesmaczył jego niecodzienny wygląd. On przedstawił się zanim ja zdążyłam to zrobić.
- Dzień dobry pani, nazywam się Lysander. Chodzę razem z Mileną do klasy. Miło panią poznać- serdecznie skinął głową w geście powitania.
- Zgodził się mi potowarzyszyć w drodze do szpitala- wtrąciłam.
- O, również mi miło! Jestem ciocią i zarazem chrzestną Mili. Mileno, jakoś nie wspominałaś mi o nim za wiele.
- Nie było okazji- ciociu, proszę, bo stanę się jeszcze pomidorem...- jak wrócimy to porozmawiamy- odpowiedziałam, nie zaczynając tematu listów. To też wolałam zostawić na później.
Zajęliśmy się w trójkę rozmową do czasu, aż postanowiłam wziąć wypis. Wracaliśmy razem. Ciocię wzięłam za ramie by było jej łatwiej chodzić, a Lysander zajął się torbą z jej rzeczami, choć początkowo sama chciałam ją zabrać.
Świadomość powrotu do domu mojej obecnie najbliższej osoby z rodziny wprawiała mnie w znakomity nastrój. Tylko jedna rzecz to uczucie hamowała. Mianowicie te groźby i sprawa z tą dziewczyną wyglądającą jak lalka lolity. Tak czy siak, jak zwykle, wolałam zostawić to na później.

Gdy dotarliśmy do domu ciocia musiała jakoś odwdzięczyć się za pomoc i zaprosiła Lysandra na herbatę, przez co mógł zostać trochę dłużej. Martwiłam się, że może za bardzo się narzucamy i chłopak może być już trochę zmęczony, ale chłopak zaprzeczył, a nawet pomógł mi przy parzeniu herbaty. Przy okazji dałam kupioną wcześniej czekoladę cioci. Usiedliśmy przy stole, na którym wcześniej przyniosłam zaparzoną już herbatę i zajęliśmy się konwersacją. Wydawało mi się, że chrzestna jest w naprawdę znakomitym humorze, tak jakby wcale nie miała żadnego wypadku. Również cieszyła się, że mogła poznać kogoś z mojej klasy i według niej kogoś więcej. Dała mi to do zrozumienia kilkoma gestami.
- A więc z tobą poszła na ten wieczorek poetycki?- spytała białowłosego.
- Zgadza się. Był z nami też mój brat i jego dziewczyna, przyjaciółka Mileny.
- Prawie jak podwójna randka!
- CIOCIU!- w tym momencie prawie się zakrztusiłam herbatą.

Po około ponad godzinie Lysander musiał się zbierać do domu. Sama się zdziwiłam, że spędził tu tyle czasu. Odprowadziłam go do wyjścia. Pożegnaliśmy się w dobrych humorach i obiecałam mu, że powiadomię go o samopoczuciu ciotki.

- Jaki dżentelmen, no no- zagadała gdy wróciłam.
- Racja, rzadko kiedy można takich spotkać- starałam się nie spojrzeć jej w oczy, ale i tak się uśmiechnęłam mimochodem.
- Cieszę się, że masz tam już tylu przyjaciół- odetchnęłam gdy to usłyszałam. Przynajmniej nie drążyła tematu z Lysandrem.
- Ja też! Dobrze, zrobię ci kolację, a potem pójdziesz się położyć, w tym szpitalu to...
- Dziękuję kochana. Dziś się zgodzę pójść tak wcześnie odpocząć, ale jutro i tak nadrobimy stracony czas.

Była w tak dobrym humorze, po prostu nie mogłam pomówić o moich "znaleziskach" Wolałam na odstawić to. W skrócie... niezły ze mnie tchórz.

______________________________________________________

Hej hej! Stęskniłyście się? Wiem, jestem okropna by kazać wam tyle czekać. Wybaczcie. Ale doczekałyście się! Dziękuję za dalsze czytanie tego fan fiction <3

Pozdrawiam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro