Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Stracony skarb

Moim zapłakanym oczom ukazał się Lysander. Stał wyprostowany, wypatrując zbirów. W ten sposób miał pewność, że na pewno uciekli. Widząc go aż zrobiło mi się ciepło na sercu. Pomyśleć tylko co by się stało gdyby się nie zjawił. No w sumie, gdyby mnie tu nie zaprosił nie musiałabym przeżywać tego piekła.

Białowłosy spojrzał na mnie z poczuciem winy, po czym mocno i czule przytulił.

- Wybacz, że prze zemnie musiałaś przez to znieść- rzekł z wielkim smutkiem.

- T-to nie twoja wina... Nikt nie mógł tego przewidzieć- wtuliłam się w niego. Przy nim momentalnie przestały mi lecieć łzy. Czułam już tylko poczucie bezpieczeństwa i jego ciepły uścisk. Po chwili powiedział:

- Cieszę się, że nic ci nie jest...

- Dzięki tobie...- po chwili oprzytomniałam i przestałam trzymać go w objęciach. Nie chciałam by czuł się niezręcznie.

Lysander postąpił tak samo i wstał, pomagając mi samej stanąć na nogi. Twarz miał pokrytą lekkim rumieńcem, aż nie mogłam się powstrzymać od uśmiechnięcia się. Przynajmniej będzie miał pewność, że już wszystko dobrze. Towarzysz zaś westchnął i spojrzał mi głęboko w zielone połyskujące oczy. Normalnie tak, jakby chciał przez nie dostrzec moje prawdziwe emocje. Serce zabiło mi szybciej. By wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji zaczęłam temat.

- U-um... A więc czemu chciałeś się ze mną spotkać?

- Ach, właśnie... Bo w kawiarni niedaleko za kilka dni odbędzie się wieczór poezji. No i tak się zastanawiałem czy zechciałabyś się tam ze mną udać? Wolałem spytać osobiście- spytał nie odrywając ode mnie wzroku.

- W kawiarni?- spytałam oszołomiona z lekkim rumieńcem. Przecież tam pracuję. Nigdy bym nie pomyślała, że powstydzę się pracy lub że będzie to takie skomplikowane. No ale jednak, Lysander mnie onieśmielał.

- Tak, oczywiście jeśli zechcesz. Wiesz, Rozalia przysunęła mi ten pomysł i od niej mam twój numer- złapał się za kark, a po chwili powiedział - nie mogłem się spytać przez telefon, ponieważ wolę takie sprawy osobiście załatwiać. W szkole zaś pewnie nie miałbym okazji by z tobą o tym porozmawiać.

- Bardzo chętnie bym tam z tobą poszła, ale nie wiem czy będzie mi wtedy pasować...- smutnym tonem odpowiedziałam i dodałam- sprawdzę jeszcze i cię powiadomię, obiecuję!

- Dobrze, rozumiem. Nie mogę się doczekać odpowiedzi- uśmiechnął się ciepło, tak jak zwykle.- Może mógłbym wtedy odprowadzić cię do domu? Nie chcę zabierać ci więcej czasu, po za tym nie chcę by ci się coś stało.

Kiwnęłam głową i ruszyliśmy. Rozmawialiśmy przechadzając się uliczkami. Widać było, że oboje staraliśmy się nie wracać tematem do tamtej sytuacji. Księżyc wydawał się jeszcze piękniejszy przy nim. Wszystko co dobre jednak szybko się kończy i dotarliśmy do celu.

- Więc musimy już się pożegnać- stwierdził cicho chłopak.

- Tak... Dziękuję za odprowadzenie mnie, do zobaczenia w szkole.

- Do zobaczenia- po tych słowach rozeszliśmy się, każdy w swoją stronę.

Przed pójściem spać napisałam dla cioci karteczkę:

"Przepraszam, że nie przyszłam wcześniej i musiałaś tu sama siedzieć. Spróbuję ci to później wynagrodzić. Uśmiech!"

Mimo, że napisałam "uśmiech", mi samej do śmiechu nie było. Dzisiejszy wieczór niewątpliwie zapadł mi w pamięci. By się uspokoić sięgnęłam ręką ku szyi, gdzie powinien wisieć mój wisiorek od mamy. Jednak... nie było go. Chyba gdy te bydlaki mnie napadły ukradły mi wisiorek lub się zgubił. Myślałam, że zemdleję, poczułam jak łzy cisnął mi się do powiek. Przepełnił mnie żal, smutek i rozpacz. Jedna z najważniejszych rzeczy w moim życiu przepadła. Padłam na łóżko z przeszywającymi mnie depresyjnymi myślami. Zanim się spostrzegłam zasnęłam. Nazajutrz zerwałam się z łóżka z prędkością błyskawicy. Była już 7:55! Zmieniłam tylko bluzę i ruszyłam wraz z plecakiem w stronę wyjścia. Zanim wyszłam, ciocia zdążyła mnie zatrzymać.

- Łap chociaż tosta na drogę!- krewna podała mi szybko pieczywo i powiedziała - o i jadę zaraz do pracy, więc obiad może być później.

- Dobrze, pa!- wybiegłam z domu z tostem w ustach niczym postać z anime. Biegłam tak przez całą drogę do szkoły, jedząc przy okazji to co dała mi ciotka. Akurat gdy przełykałam już ostatni kęs dotarłam zdyszana do szkoły. Westchnęłam ciężko i udałam się na lekcję.

- Przepraszam za spóźnienie- powiedziałam głośno ze spuszczoną głową.

Po klasie rozległy się szmery. Prawdopodobnie przez to, że się spóźniłam, a do tego miałam nieźle napuchnięte oczy. Dostrzegłam też smutne spojrzenia chłopaków- Lysandra, Kentina i bliźniaków- oraz dziewczyn- Rozalli i Violetty. Nie widząc nigdzie indziej wolnego miejsca usiadłam obok Rozy.

- Ej, co się stało?- szturchnęła mnie z miną smutnego szczeniaka.

- Nic takiego, nie martw się- uśmiechnęłam się sztucznie.

Zamilkła wracając do swoich zajęć. Lekcje dobiegły końca więc wyszłam już z klasy. W tym momencie zaczepił mnie Kentin.

- Słuchaj... Wiem, że pewnie nie będziesz chciała o tym gadać, ale co się stało? Może pomogę lub przywalę komu będzie trzeba- zażartował dla dodania mi otuchy.

- Nie martw się, to nic takiego- cicho powiedziałam łapiąc się za ramię.

- Wiesz, że możesz na mnie liczyć. Jesteśmy przecież starymi dobrymi przyjaciółmi... Za dawnych czasów.

- Tak, racja- uśmiech pojawił się na mojej bladej twarzy.

- Więc, jak chcesz możesz pisać... odświeżyć znajomość- podał mi karteczkę z jego numerem patrząc w innym kierunku.

- Dziękuję, będę pamiętać- mówiąc to wzięłam malutką karteczkę- byłam w sumie ciekawa co się z tobą działo gdy nie mieliśmy ze sobą kontaktu.

Brunet rozpromieniał z radości. Zaczęliśmy rozmowę o starych czasach i tym co się z nim działo. Zaczepki Amber, wyjazd do szkoły wojskowej, ćwiczenia... Mimo, że dobrze nam się rozmawiało, to nadal byłam przygnębiona i odrywałam się myślami gdzie indziej. Po chwili ktoś położył mi delikatnie rękę na ramieniu. Był to Lysander, co najwyraźniej wyprowadziło Kentina z dobrego humoru.

- Mileno, możemy chwilę porozmawiać?

- Um, tak. Paa Kentin...- pożegnałam się z chłopakiem i udaliśmy się z różnookim na dziedziniec. Zastanawiało mnie o czym chciał porozmawiać. Moje nerwy narastały. Zostałam tylko ja i Lysander.

Spojrzał na mnie kątem oka. Był jedną wielką zagadką. Nie mając pewności o co chodziło, zaczęłam temat:

- Jeśli chodzi o tą kawiarnie to jeszcze nie sprawdziłam czy mam czas, ale mogę już sprawdzić- już sięgałam do kieszeni plecaka po telefon, by sprawdzić godziny pracy, lecz on mnie powstrzymał.

- Nie, nie chodzi o to. Nie przejmuj się tym, mogę poczekać. chciałem się tylko upewnić czy na pewno wszystko w porządku...- powiedział spokojnym głosem przyglądając mi się.

- To nic wielkiego, naprawdę! Już lepiej się czuję...

- Nie musisz mnie okłamywać, ale jeśli nie chcesz mówić to nie zmuszam.

- Może potem wyjaśnię- uśmiechnęłam by nie było mu smutno. Chciałam mu powiedzieć o naszyjniku, ale wydawało to się zbyt błahe. Po chwili wyjęłam telefon i sprawdziłam szybko harmonogram.

- Mam wtedy czas, możemy się spotkać- wesołym tonem powiadomiłam chłopaka.

- Cieszę się, to do zobaczenia w kawiarni, w niedziele o 17- szeroko się uśmiechnął i dodał- chyba, że mógłbym po ciebie przyjść? Rozalia może też będzie.

- Pewnie, to do niedzieli. Muszę wracać już do domu więc paa- pomachałam na pożegnanie, a on również.

Jak się cieszę, że tego dnia wyjątkowo mam wolne. Szybko udałam się do domu cała w skowronkach. Ciocia nadal była w pracy więc wykorzystałam ten fakt i zrobiłam dla nas obiad. Choć ten jeden raz ona się nie napracuję przy garach. Tym też wynagrodzę jej tamtą nieobecność. W mgnieniu oka curry z warzywami i ryżem było gotowe. Był to jeden z kilku przepisów, co nauczyłam się od mamy. Za jej życia lubiłyśmy spędzać czas przy wspólnym gotowaniu. Są to miłe wspomnienia, a zarazem bolesne.

Zjadłam potrawę bez pośpiechu. Wykorzystując wolne, postanowiłam poszukać wisiorka od mamy. Było to dla mnie zbyt ważne bym od tak zapomniała o pamiątce. Przed wyjściem dałam Coliemu trochę karmy, by nie był głodny. Zamknęłam drzwi i zmotywowana ruszyłam przed siebie.

Dotarłam w końcu do parku- miejsca tego traumatycznego przeżycia. Drzewa wydawały się żywsze niż zwykle, liście ślicznie połyskiwały w świetle słońca. Trawa była świeżo skoszona, a ptaki brodziły w stawie niedaleko. Wszystko było takie piękne... Szkoda tylko, że przypominało mi o tamtych zbirach. Starając się zwalczyć strach, poszłam do miejsca gdzie się do mnie dobierali. Szukałam wszędzie, w krzakach, różnych rowach, a nawet na gałęziach. Musiało to zabawnie wyglądać, gdy tak czołgałam się po ziemi jak gąsienica. Mimo wszystko nie zaprzestałam szukać zguby.

- Czegoś szukasz?- usłyszałam głos zza placów. Szybko się odwróciłam i ujrzałam Kentina z dość młodym psiakiem z brązową sierścią.

- Kentin? A co ty tu robisz?- zdziwiona zapytałam, a po chwili pokręciłam głową- ech no ta, każdy może tu przychodzić.

- Hahaha- zaśmiał się.-Jestem na spacerze z Cookim. Tak sobie z nim spacerowałem, aż na ciebie trafiłem- z uśmiechem oznajmił, po czym spytał- No więc jak mogę pomóc?

- Wiesz... Szukam wisiorka... Wczoraj będąc tu jeszcze go miałam i zginął- powiedziałam cicho. Nie mogłam przecież mu powiedzieć o napadzie.

- Hm... Mam trochę czasu, więc mogę pomóc- stwierdził z wielkim uśmiechem i przywiązał smycz Cookiego do pnia, by pies nie uciekł.

Chwilę szukaliśmy w gąszczu mojej pamiątki, jednak bezskutecznie. Wkrótce usłyszeliśmy zbliżające się kroki.

- Lysander?- kto by przypuszczał, że spotkam go już przed spotkaniem w kawiarni.

- Witam, przeszkadzam?- spojrzał na nas pytającym wzrokiem. Trzeba było przyznać, że dziwnie to musiało wyglądać.

- Nie, nie! my...- wypowiedz przerwał mi widok biegnących tu bliźniaków- każdy mieszka w tej okolicy czy co?- spytałam sama siebie pod nosem.

- Heeej! Co tu takie zgromadzenie?- spytał entuzjastycznie Alexy trzymając za ramie Armina, który najwidoczniej nie był zbyt zadowolony z wyjścia na świeże powietrze.

- Ech, sama nie wiem- zaśmiałam się pod nosem i dodałam- właśnie chciałam wytłumaczyć co tu robimy. Więc przyszłam tu szukać mojego wisiorka, którego zgubiłam wczoraj... Spotkałam potem Kentina i teraz wy wszyscy się zjawiliście.

Koledzy mieli różne reakcje usłyszawszy to. Bliźniaki dość optymistycznie z chęcią pomocy, nawet taki Armin co na pewno wolałby pograć na konsoli w domu. Zaś reszta była dość zmieszana z powodu tego tłumu.

- Z chęcią pomogę- odezwał się Lysander.

- My też, zawsze to jakaś pomoc!- powiedział Alexy.

- Będziemy mogli też trochę podroczyć się z Kenciakiem- czarnowłosy pokazał swoje śnieżno białe zęby, szturchając brata.

Kentin usłyszawszy to tylko na nich spojrzał i potrząsł głową.

Wszyscy chętnie zabrali się za poszukiwania. Mimo, że było nas tak sporo nikt nie odnalazł naszyjnika. Desperacko szukałam nawet w najmniejszych zakamarkach. Tak długo nam to zajęło, że słońce zaczęło zachodzić.

- Uch, nigdzie go nie ma... Może zakończmy poszukiwania? Późno się robi- stwierdził Armin przetrząsając krzaki.

- N-nie, szukam dalej... Ale jak chcecie możecie już iść i tak jestem wam wdzięczna za pomoc - uśmiechnęłam się, ale zbierało mi się na płacz. Nie chciałam by chłopacy ujrzeli moje łzy więc starałam się powstrzymać. Zauważył to Lysander i podszedł do mnie.

- Ty też nie możesz tu przebywać za długo...- smutno powiedział, po chwili wyszeptując do mnie- pewnie to miejsce przypomina ci o tamtym zdarzeniu. Lepiej stąd chodźmy.

W odpowiedzi tylko lekko kiwnęłam głową, bojąc się, że się rozpłacze. Wstałam z ziemi wytrzepując przy tym z piachu moje czarne rurki.

- Dobrze to my się zbieramy, do zobaczenia w szkole.Trzymaj się Milena!- pomachał nam na pożegnanie Alexy i udał się do domu razem z Arminem.

Brunet odwiązał Cookiego od drzewa i pogłaskał po głowie, następnie spoglądając na mnie spytał:

- Może odprowadzę cię do domu Milena? Wiesz, zawsze raźniej razem wracać.

- Spokojnie, mogę ja z nią pójść- powiedział spokojnym tonem Lysander.

Nie chcąc kłótni wtrąciłam się:

- Nie ma problemu, możemy wszyscy razem iść jeśli chcecie.

Towarzysze tylko kiwnęli głową, krzyżując spojrzenia.

Kentin próbował jakoś po drodze jakoś mnie rozweselić, a białowłosy dawał różne słowa otuchy. Bardzo miło było z ich strony, że zechcieli mnie odprowadzić, nawet powstała fajna rozmowa. Wydawało mi się nawet, że zbliżyłam się do nich i lepiej poznałam.

Po pewnym czasie dotarliśmy na miejsce.

- Dziękuję za wszystko. Nie udało się nam znaleźć wisiorka, ale jestem wam wdzięczna. Do zobaczenia- pożegnałam ich z lekkim uśmiechem i poszłam w kierunku domu.

Chcąc już wchodzić do budynku, usłyszałam odgłosy sprzeczki zza pleców, jednak już to zignorowałam. Liczył się już tylko spokój w zaciszu swoich myśli.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro