#2 Ulica Pokątna
Rano domowników obudziły wrzaski i piski sowy.
- Błagam! Niech to ptaszysko się zamknie! - powiedziała, przyciskając poduszkę do twarzy.
- Eris! Wstawaj! - z dołu było słychać głos jej ojca. - Dochodzi dziesiątą, a rodzice Zayady mają przyjechać po ciebie za godzinę.
- Meeh... Już wstaję. - powiedziała lekko poirytowanym głosem.
Po krótkiej walce z łóżkiem wstała i zeszła na dół na śniadanie.
- Co dziś dobrego mamy w menu? - powiedziała, przeciągając się przy tym.
- A na co ma mój rozbójnik ochotę?
- Tato. - zaśmiała się. - Co proponujesz? Zdam się na wolę szefa kuchni.
W tym samym czasie, kiedy ojciec robił śniadanie, ona zaczęła rozstawiać talerze, szklanki i sztućce.
- Skarbie, jeszcze chwilę mi to zajmie więc idź, w tym czasie się ubierz i inne rzeczy, które robisz rano.
Dziewczyna pokiwała głową na znak, że rozumie i poszła z powrotem do swojego pokoju. Wyciągnęła z szafy jakieś jeansy, do których przypięła szelki, a do tego jakiś zwykły T-shirty z jakimś nadrukiem. Jest lato więc nie było potrzeby ubierać się ciepło. Do kompletu założyła schodzone trampki. Potem przyszedł czas na włosy. Tu nie miała zbyt wielkiego pola do popisu. Rozczesała kudły i związała je tak, jak to miała w zwyczaju, czyli dwa wysokie kucyki. Gdy już skończyła, zeszła na dół i w spokoju zjadła omlet z bekonem, które przygotował jej ojciec.
- Wow! Niezły mamy czas. - zagadał do córki. - Mamy jeszcze dwadzieścia minut.
- Rzeczywiście. - mówiła z pełną buzią. - Ghak ghymle pszehnympne.
- Możesz powtórzyć, bo nie zrozumiałem. - zaczął się droczyć.
- Mofie. - przełknęła. - Że jak zwykle przepyszne.
- Cieszę się, że to mówisz. Skończyłaś już?
- Tak. Daj, ja to pozmywam. - już chciała chwycić talerz ojca, ale jej przeszkodził.
- Idź lepiej po torbę, bo właśnie podjechali... - w tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi.
Czarnowłosa jak poparzona wpadła do pokoju po torbę. W ostatniej chwili wzięła i spakowała potrzebne pieniądze. Pożegnała się z ojcem i wyszła.
- A już się bałam, że jeszcze śpisz. - odezwała się arabka.
Czerwonooka podeszła do auta i zajęła miejsce za kierowcą.
- Ciebie również miło widzieć. - sprzedała przyjaciółce kuksańca. Po chwili przypomniała sobie, o czym zapomniała. - Dzień dobry! - wychyliła się za siedzeń i szeroko uśmiechnęła.
- Dobry, dobry. To możemy już jechać? - odezwała się Pani Mama.
Trzeba to przyznać, że Zayada była bardzo podobna do swoich rodziców, nie to, co Eris. Jej ojciec miał zielone oczy i blond włosy, nie tak jak ona.
- Dokąd jedziemy? - zagadała po krótkim namyśle.
- Do Dziurawego Kotła skarbie. - odpowiedziała Pani Mama.
- Dziurawy Kocioł? Gdzie to jest? I czy tam kupimy wszystkie potrzebne rzeczy do szkoły?
- Wiem, że jesteś początkującą czarownicą... - wtrąciła się Zayada. - Więc proszę cię, nie zrób siary.
- Będę wredna i specjalnie zrobię ci na złość. - powiedziała z łobuzerskim uśmieszkiem i dostała kuksa.
Dojechali do centrum i zaparkowali samochód niedaleko. Udali się w kierunku wcześniej wspomnianej lokacji.
- Zabawne. - pomyślała w duchu Eris. - Wygląda to tak, jakby inni nie widzieli tego, co my.
Weszli do środka. Wszyscy w środku zwrócili na nich uwagę. Wystarczyło wymienić kilka spojrzeń, by inni zrozumieli, że nie mają czasu. Przeszli przez wnętrze nie zatrzymując się. Szli dalej przed siebie, aż zatrzymali się przed ceglaną ścianą na zapleczu.
- Teraz uważaj. To będzie świetne. - zaczepiła ją Zayada.
Mężczyzna wyjął dziwny kijek, który musiałbyś jego różdżką. Wystukał coś na ścianie. Dane cegły na początku zaczęły drgać, a potem osuwać się tak, że powstało przejście.
- Witaj na Ulicy Pokątnej. - zażartował Pan Tata.
- Zanim pójdziemy kupić książki i inne ważne przedmioty, musimy udać się do Banku Gringotta. - odparła Pani Mama.
- Mamo~! To może Eris i ja pójdziemy "pozwiedzać"? - spojrzała na matkę jak Kot ze Shreka.
Długo na zgodę nie trzeba było czekać. Dorośli poszli w swoim kierunku.
- Eee... To, co będziemy "zwiedzać"? - zapytała niepewnie Eris.
- Zobaczysz! - powiedziała z uśmiechem Zayada i pociągnęła przyjaciółkę w znanym tylko przez siebie kierunku.
W końcu zatrzymały się przed budynkiem, nad którym widniał szyld z napisem: LODZIARNIA FLORIANA FORTESCUE.
- Magiczne lody? - zapytała z euforią w głosie Eris.
- A niby po co tu cię wzięłam? - pokazała język. - Wchodź. Dziś to ja stawiam.
Eris ucieszyła się jak małe dziecko z lizaka. Trudno było się zdziwić, skoro uwielbiała słodkości, zwłaszcza lody... Darmowe lody. Bez namysłu pociągnęła za klamkę i chciała już wejść, kiedy na kogoś wpadła i się przewróciła.
- Nic ci nie jest? - pobiegła do niej z troską Zayaga.
- Jeszcze żyję. - odpowiedziała, masując się po pupie. - Najmocniej przepraszam. Nie zauważyłam cię.
Spojrzała w kierunku osoby, którą potrąciła. Był to chłopak, na oko starszy o dwa-trzy lata. Miał blond włosy i zielone oczy. Jego krzywe spojrzenie przeszyło Eris na wylot. Chłopak wstał i zwrócił się do dziewczyn.
- Mam nadzieję, że to się więcej nie powtórzy. - powiedział chłodno i poszedł.
Ostatnią rzeczą, jaką zauważyła Eris, był dziwny, fioletowy kamień na łańcuszku wystający z kieszeni spodni chłopaka. Po chwili namysłu wstała i znów udała się w kierunku lodziarni. Za jakiś czas przyszli rodzice arabki i udali się wpierw do sklepu Madame Maklin - SZATY NA WSZYSTKIE OKAZJE. Kupili potrzebne umundurowanie, z wyjątkiem butów dla Zayady, bo jak to ona powiedziała "nie założy innych butów, jak czerwonych, wysokich Converse'ów". Następnym przystankiem był sklep z kotłami. Tam poszło szybko, sprawnie i przyjemnie. Powoli zbliżali się do końca zakupów. Została księgarnia i sklep z różdżkami Ollivandersa. Na pierwszy ogień poszły książki. Gdy już wszystko było kupione, zostało ostatnie i najbardziej emocjonujący zakup dla czarodzieja, czyli pierwsza różdżka. Pan Tata stwierdził, że pójdzie już do auta, odnieść zakupy więc weszły we trójkę do małego i nędznego budynku. Dziewczyny nie zauważyły nic, poza dużą ilością wąskich pudełek, które sięgały sufitu. Po chwili zwrócił się do nich starszy pan.
- Witam drogie panie. - ukłonił się delikatnie zza lady. - Z prawej to musi być panienka Evans, a z lewej panienka Kinney.
Spojrzały po sobie ze zdziwieniem. - D-dzień dobry. - powiedziały niepewnie.
- Widzę, że to będą wasze pierwsze różdżki więc bez zbędnego gadania, przejdźmy do wyboru.
Poszedł na zaplecze, potem na półpiętro i wrócił do klientek. Postawił na blacie kilka pudełek i po kolei zaczął badać każde z nich. W końcu otworzył jedno i zaczął badać różdżkę.
- Cis i pióro z ogona feniksa. Dwanaście cali. - spojrzał na Zayade. - Powinna być idealna dla panienki Evans. Proszę wziąć ją do ręki i machnąć.
Dziewczyna odwróciła się do matki i spojrzała pytająco. Po chwili wahania zrobiła to, o co została poproszona, ale w natychmiastowym tempie przedmiot został wyrwany z jej rąk.
- Nie, nie nie. To nie ta. - mówił coś pod nosem. Podał kolejny kijek. - Kasztanowiec i serce smoka. Piętnaście cali. Bardzo elastyczna.
Skończyło się tak jak za pierwszym razem. Mężczyzna schował testowaną różdżkę i podał kolejną.
- Głóg z włosiem jednorożca. Dziesięć i trzy czwarte cala. Elastyczna.
Kiedy dziewczyna dotknęła różdżki, dziwne światło oślepiło wszystkich zebranych. Kiedy widoczność wróciła, można było zauważyć uśmiech na twarzy Ollivandera.
- Idealnie. - wziął z powrotem i zapakował ładnie magiczny przyrząd. Odwrócił się w kierunku Eris.
- Teraz panienki kolej. Co my tu dla panienki mamy. - przewracał przyniesione wcześniej pudełka, aż w końcu wziął dwa.
- Może na pierwszy ogień ta. Cis. Włos z głowy wili. Szesnaście cali. Bardzo sztywna.
Z entuzjazmem wzięła do ręki wskazany przedmiot, ale niestety szybko został jej odebrany.
- To jednak nie ten. - schował i podał kolejną. - Heban, bardzo czarna, ale ładna, z włóknem z serca smoka. Trzynaście i pół cala. Również jak poprzednia, bardzo sztywna.
Gdy już miała ją w swoich rękach, poczuła przenikliwe, ale przyjemne uczucie. Czuć można było lekki chłód. To była ta.
- Jestem bardzo szczęśliwy, że tak szybko poszło. - uśmiechnął się szczerze. - Miło mi się z paniami współpracowało. Życzę przyjemniej i udanej nauki.
Wróciły do samochodu. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiły dziewczynki, to wzięły swoje różdżki i zaczęły im się uważnie przyglądać.
- Wow! Rzeczywiście czarna jak smoła, ale przepiękna.- zawołała Zayada.
- Twoja też niczego sobie. Piękne ma zrobienie. Wygląda to tak, jakby jakiś krzew owiną ci się wokół niej.
Gdy rodzice odwieźli Eris do domu, było już ciemno. Czekał na nią jej ojciec. Pomógł córce wnieść "zakupy". Podziękował państwu Evans za opiekę nad Eris i wrócił do domu.
- No córa! To teraz czeka cię zakuwanie zaklęć i przepisów na eliksiry. Jak się z tym czujesz?
- Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo pod jarana jestem.
- Mam przynieść kubełek wody i ugasić twój żar? - zaśmiał się. - Zanim pójdziesz spać, to odeślij sowę, bo inaczej nie pośpisz sobie.
- Dobrze tato. Do rana.
Udała się do swojego pokoju. Przeleciała po nim wzrokiem, aż w końcu zatrzymała go na ptaku.
- Cześć maluchu. - pogłaskała ją pod dziobem. - Możesz już wracać.
Po chwili namysłu zwierzę wyleciało przez otwarte okno. Dziewczyna jeszcze chwilę stała i patrzyła, jak ptak szybuje po niebie.
- Już nie mogę się doczekać pierwszego dnia w Hogwarcie.
____________________________________
Nareszcie!! Wattpad się odbraził i pozwolił mi dokończyć rozdział. Przepraszam za tak długi czas zwłoki... Kolejny postaram się dodać szybciej. ^ω^
Liczę na pozytywną ocenę i wgl jakieś komentarze :P
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro