Statek
Podbiegłam do chłopaków, którzy wyglądali na zadowolonych. Kim i Tadashi rozmawiali znowu o najlepszej broni, kłócąc się przy tym, a Issai gadał z jakąś niebieskowłosą i blondynką. Podeszłam bliżej na palcach, aby usłyszeć ich rozmowę.
- Jak masz na imię, przystojniaku?- spytała się niska dziewczyna o błękitnych włosach. Była słodka i miała śliczne zielone oczy.
- Issai- odpowiedział z kamienną twarzą.
- Jestem Klementyna, a to Sakura- powiedziała blondynka, trzepocząc rzęsami, za którymi znajdowały się różowe oczy- Wysiadamy w Kraju Mórz, a ty?
- Tajemnica- rzucił Issai, przymykając oczy i delikatnie się uśmiechając.
- A zjesz z nami obiad?- spytała się Sakura, stojąc na palcach. W przydużej bluzie wyglądała słodziutko. Idealna siostra dla tego zboczeńca.
- To świetny pomysł!- krzyknęła Klementyna, przejeżdżając językiem po swoich ustach.
Z trudem powtrzymywałam śmiech. Kto tak ją nazwał? To krzywda dla dziecka. Dużo osób ma dziwne imiona, ale ona pobiła wszystkich. Klementyna?!
- Nie. Muszę zadbać o siostrzyczkę- powiedział uśmiechnięty Issai. Nie wiedziałam jak zaeragować, dlatego nadal stałam za ścianką, obserwując ich z ukrycia.
- Nie daj się prosić- błagała brunetka, nadymając policzki- Twoja siostra nie jest malutka i da sobie radę.
- Ona teraz czeka na moją decyzję za ścianką. Nie mogę jej tak zostawić. Martwi się, że jej braciszek o niej zapomni- wyjaśnił powoli czarnowłosy, a ja cofnęłam się do tyłu i zamarłam.
Podsłuchiwałam ich z czystej ciekawości, a to pewnie wygląda jakbym była zazdrosną, zakochaną nastolatką. Dobrze, że wszyscy uważają mnie za jego siostrę. Odwróciłam się na pięcie i już chciałam odejść, gdy wpadłam na czyjś tors.
- Panienko, wszystko dobrze?- spytał się Kim, widząc moje czerwone policzki.
- Chodźmy do naszego pokoju- powiedziałam spokojnie.
Brunet wziął mnie za rękę i razem zeszliśmy pod pokład. Przeszliśmy parę metrów białym korytarzem i otworzyliśmy jedne z licznych drzwi. Weszliśmy do sporego pokoju z czterema łóżkami i usiedliśmy przy stole w rogu pomieszczenia.
- Jutro powinniśmy być w Kraju Mórz. Tam mamy czterogodzinny postój i możemy przejść się po mieście- oznajmił wesoło Kim, wycierając swoją katanę jakąś szmatką. On zwsze czyści ją w wolnych chwilach.
- Gdzie jest Tadashi?- spytałam się, wystukując wymśloną melodię na stole.
- Czyta książkę na dziobie statku.
Nadymałam policzki. Co ja mam robić? Kim czyści katanę, Issai gada z laskami, a Yoko czyta książkę. Podeszłam do kąta, gdzie stały nasze plecaki i wyjęłam moją ulubioną lekturę. Przeczytałam ją już dwa razy.
Zostawiłam niebieskookiego samego i poszłam na dach nadbudówki. Otworzyłam ,,Opowieść o Odważnym Ninja" na pierwszej stronie.
***
Dotknęłam jego rany, a ten syknął z bólu. Nałożyłam na to cienką warstwę lodu. Wstałam i zrobiłam wkurzoną minę.
- Jakim cudem spadłeś z beczki i zrobiłeś sobie taką ranę?!- krzyknęłam w końcu.
Brunet zrobił smutną minę i spojrzał na mnie błagalnie. Po chwili również wstał i ustał obok mnie.
- Te gołąbki są ładne- powiedział całkiem poważnie.
- Nie zmieniaj tematu, idioto!- krzyknęłam i walnęłam go w głowę.
- Przepraszam, panienko- szepnął zasmucony.
Tadashi podszedł do nas i uśmiechnął się delikatnie. Issai również się zjawił i wróciliśmy na pokład statku.
- Braciszku, kupiłeś mi czekoladę?- spytałam się, gdy już byliśmy w naszym pokoju z zakupami.
- Oczywiście, Shiro-chan. Mam wszystko, co lubisz- odpowiedział czarnowłosy z lekkim uśmiechem.
- Dziękuje, Issai-san. Dobrze mnie znasz- pwiedziałam i podniosłam kąciki ust do góry.
- To zabrzmiało perfekcyjnie- szepnął zboczeniec, zapisując coś w notesie.
Zrobiłam sobie kanapkę i usiadłam na swoim łóżku. Westchnęłam, gdy chłopacy zrobili to samo. Jakim cudem z nimi wytrzymuję. Każdy jest inny i na swój sposób dziwny.
- Kiedy będziemy w Kraju Śniegu?- spytałam się po chwili.
- Za parę godzin. Około dwudziestej trzeciej, ale postój statku będzie do dziewiątej, panienko- odpowiedział raźno Kim.
On zawsze ma głowę na karku. Tadashi czytał romansidło, a Issai jadł jabłko. Wtedy mi się przypomniał bardzo istotny fakt. Mamy towarzyszyć temu zboczeńcowi aż do powrotu do Kraju Traw!
Załamana wstał i ruszyłam na dziób statku. Poprawiłam kucyka i podwinęłam rękaw. Bandaż zdjęłam. Po mojej ranie nie było ani śladu. Muszę znaleźć inny sposób na zatrzymanie ataku niż samookaleczanie. Akame jest spragniona krwi...
Poprawiłam rękaw i spojrzałam przed siebie. Dookoła był ocean... Nic innego. Woda, woda i jeszcze raz woda. Nie zmartwiło mnie to zbytnio, a wręcz przeciwnie. Lubiłam czasami odciąć się od gwaru wiosek. Słońce świeciło w zenicie, a niebo było idealnie niebieksie. Nie widziałam ani jednej chmurki na widnokręgu.
Obejrzałam się za siebie. Nie było żadnych ludzi. Coś mi tu nie grało. Idealną ciszę przerywał tylko szum fal. Jakby na potwierdzenie moich słów coś z tyłu wybuchło.
Zmartwiona pobiegłam w stronę zejścia pod pokład. To tam widziałam kłęby dymu. Już chciałam schodzić, gdy na zewnątrz wyskoczyli chłopcy.
- Tu nie ma normalnych ludzi!- krzyknął szybko Tadashi.
- Ale wyczówam dwadzieścia osiem zapachów, nie licząc naszych!- oznajmiłam.
Na pokładzie pojawiła się grupka ninja, która liczyła dwunastu shinobi. Otoczyli nas ze wszystkich stron.
- Lód: Więzienie Shinigami!- krzyknęłam, a dookoła Issai'a powstała wielka kopuła z błyszczącego w słońcu lodu.
- Ej!- krzyknął czarnowłosy.
- Przyszli po ciebie, a my mamy cię chronić- powiedział spokojnie Kim.
Nikt z nas nie miał broni. Zostały nam tylko skromne zapasy kunai i shurikenów w naszych kaburach. Tadashi zdołał przywołać swojego węża z chakry.
Stworzyłam szybko lodową katanę dla Kim'a i wskoczyłam na kopułę, aby chronić Issai'a.
Rzucałam z góry kunai'ami i shurikenami. Kim z gracją skakał z kataną od wroga do wroga, a Tadashi atakował swoim wężem. Zdawało się, że to wygramy. Nagle spod pokładu wyskoczyła jeszcze jedna spora grupka. Nie wyczułam ich zapachu. Musieli go ukryć.
Kim został ranny w ramię, więc szybko wskoczyłam przed niego. Issai nie pomagał, bo walił ciągle w kopułę.
Odwróciłam się, aby zobaczyć, co u Yoko, ale on leżał nieprzytomny. Wróg chciał go dobić, ale szybko użyłam techniki:
- Lód: Więzienie Shinigami!
Wrodzy ninja spojrzeli na mnie. Jak jeden mąż postanowili mnie się pozbyć.
Wrogowie zaczęli biec w moją stronę, ale Kim wskoczył na kopułę, zabijąjąc tyle ile mógł. Kunai'e i skurikeny mi się skończyły, więc musiałam pokombinować z lodem. Nie chciałam wcześniej marnować chakry, ale teraz to już konieczność.
Zrobiłam lodowe kolce, które ktoś roztopił ognistą techniką, dlatego zabiłam tylko dwóch. Wrogowie walili i atakowali kopułę. Zeskoczyłam na ziemię, aby uniknąć techniki błotnej. Rzuciłam w ich stronę serią lodowych kunai.
I wtedy stało się coś, czego nie zapomnę nigdy. Kim ustał przede mną i przyjął na siebie technikę z wiatru. Był cały pocharatany. Pod nim powstała wielka kałuża krwi.
- Widzisz, panienko? Teraz mamy wrównane rachunki- powiedział sennie Kim, chwiejąc się na nogach- Tylko nie rób nic głupiego, Shiro.
I padł. Zrobiłam dookoła nas kopułę i uklękłam przy Kim'ie. Zbierające się łzy uniemożliwiały mi ostre widzenie, ale i tak sprawdziłam jego oddech. Nie ma. Przeszłam do reanimacji. Załatałam lodem jego krwawiące rany. Z ulgą stwierdziłam, że wyczuwam słaby puls.
Wstałam z klęczek. Spojrzałam na jego krew na moich dłoniach. Wrogowie walili w moją kopułę.
Krzyknęłam jak jeszcze nigdy, a nieprzyjaciele zostali przebici kolcami. Już nie patrzyłam na chakrę. Liczyła się tylko zemsta. Jak mogli go tak skrzywdzić?
Patrzyłam na moje kolce, które zabarwiały się czerwoną krwią. To jednak nie ukoiło mojego bólu. Ponownie uklęknęłam na ziemię i położyłam głowę Kim'a na moich kolanach.
- Dlaczego...- szepnęłam, a moja łza kapnęła na policzek bruneta, spływając po jego bladym policzku.
Przytuliłam go do piersi, głaszcząc po głowie. Bujałam się w tył i przód. Po chwili moje kopuły zniknęły i poczułam wielkie zmęczenie. Przekroczyłam limit.
- Wyliżesz się z tego przeklęty karaluchu.
Przed oczami pojawiły mi się mroczki i padłam na klatkę piersiową Kim'a. Zasnęłam, czując nieregularne bicie jego serca.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro