Spóźniona
Mimo upierdliwego bólu głowy wstałam i rozejrzałam się dookoła. Obok mnie leżało ogromne drzewo... nie wiem jak to nazwać. Issai i Tadashi byli cali i zdrowi. Ja również nie miałam nawet zadrapań.
- Co to było?- spytałam się po chwili chłopców.
- Zdaje się, że iluzja- odpowiedział spokojnie Yoko, wytrzepując niewidzialny kurz ze spodni.
- Czyli wygraliśmy i się spóźniłam?
- Dokładnie- powiedział okularnik bez litości.
Dostałam nagłego doła i ruszyłam dalej. Może przynajmniej będę mogła jednak ponosić te zwłoki. Niebo było już normalne, a księżyc świecił dawnym blaskiem.
- Siostrzyczko, nie w tą stronę- usłyszałam za sobą głos Issai'a.
Założyłam ręce na piersi i ruszyłam do przodu. Moja sukienka powiewała na wietrze, a długie włosy przysłaniały widok.
Wskoczyłam na najbliższe drzewo i sobie uświadomiłam coś bardzo ważnego.
- Issai, jesteś z klanu Kaorth, który rządzi Krajem Traw, prawda?
- Tak jakby, a do czego zmierzasz?- spytał się zdezorientowany.
- Jak nas wynajmowałeś, nie napisałeś nazwiska w karcie. Oznajmiłeś tylko, że jesteś księciem Kraju Traw. To musi oznaczać, że nie masz nazwiska... Jesteś adoptowany- wyjaśniłam, patrząc przed siebie.
- Prawda- przytaknął czarnowłosy i zrównał się ze mną.
- Znasz swój prawdziwy klan?
- Niestety nie- odpowiedział z wyczuwalnym smutkiem w głosie.
Ustałam i zrobiłam platformę. Już chciałam na nią wskoczyć, gdy zobaczyłam po prawej oddział grubasów. Stali, gapiąc się na nas.
- Ztoczcie z nami walkę. Zobaczymy kto jest lepszy. Szlachetni wojownicy sumo czy ninja- powiedział jeden z nich, a drugi rozłożył wielką matę na polanie.
Wiatr bawił się moim włosami i sukienką, a ja stałam na gałęzi, patrząc się w dół na rzekomych przeciwników. Zeskoczyłam, a parę liści wplątało się w moje niuczesane kudły na głowie. Po mojej prawej wylądował Tadashi, a po lewej Issai. Podeszłam do nich kilka kroków i spojrzałam z pogardą.
- Zgadzam się- powiedziałam po chwili. Muszę się na kimś wyżyć. Yoko i Issai krzyknęli za mną ze zdziwienia.
Weszłam na końcówkę maty. Była ona kwadratowa i miała może dziesięć na dziesięć. Naprzeciwko mnie ustał rudy spaślak w gaciach z dziwnymi rysunkami na bebechu.
- Toczycie walkę póki ktoś się nie podda albo umrze. Jeśli wyjdziecie poza matę przegrywacie- wyjaśnił nam sędzia.
Rozległ się gwizdek i grubcio natarł na mnie. Wskoczyłam mu na plecy i chciałam go kopnąć w głowę, ale ten się szybko odwrócił i złapał moje nogi. Uderzył mną o matę. Na chwilę nie mogłam złapać powietrza i miałam mroczki przed oczami. Już chciał na mnie skoczyć, ale ja odruchowo przesunęłam się w bok. Muszę go zepchnąć. Rzuciłam w niego lodowym kunai'em, ale jego brzuch go... wchłonął?! Moja broń została wessana przez jakiś bebech?!
Odskoczyłam w bok, gdy chciał mnie walnąć. Myśl... Myśl... Broń nie działa. Muszę trafić mu w głowę, ale on wtedy zwija się w tą dziwną kulkę. Wiem!
Rzuciłam w niego lodowym shurikenem. Gdy ten użył swojej techniki obronnej, krzyknęłam moją:
- Lód: Klatka Shinigami!
Miałam teraz grubasa w kopule. Nadal jednak stałam z obojętną miną. Wiatr przestał wiać i włosy w końcu przestały zasłaniać mi widok.
Czekałam aż ten się podda, ale dzielnie walił w ściany klatki. Zaczęłam ją zminiejszać, przybliżając do siebie ręce. Musiałam włożyć w to dużo siły, bo jeszcze nigdy tak nie robiłam. Kopuła obejmowała już grubasa tak, że nie mógł się ruszyć, ale nadal się nie poddał.
Uśmiechnęłam się jak typowy sadysta. Zaraz mu pokażę, że powinien już krzyknąć te dwa proste słowa ,,poddaje się".
W klatce zaczęła spadać temperatura. Wewnętrzne ściany pokryły się lodem, a ja nie widziałam już mojej ofiary.
Starałam się przesunąć kopułę. Pomalutku zbliżała się ona do końca maty. Tak! Cofnęłam wszystkie techniki i sojrzałam na zmrożonego zapaśnika sumo. Jeszcze żyje. Jego przyjaciele przestraszeni nie wiedzieli , co robić. Podeszłam do nich, a oni rozstąpili się w ciszy.
- Czego jeszcze od niego chcesz, Lodowa Zmoro?!- krzyknął któryś.
Nie odpowiedziałam i podeszłam do poszkodowanego. Dotknęłam jego czoła, lód na jego ciele się roztopił
- Nie żyje?- spytał się z nadzieją łysy grubas.
- Niestety, ale przeżył- rzuciłam, czekając na przebudzenie rudzielca.
Gdy w końcu otworzył oczy, podrapał się po czuprynie i uśmiechnął się. Pomału wstał... Czyli wszystko jest z nim dobrze. Odwróciłam się i poszłam w swoim kierunku. Nie to, że chciałam mu pomóc. Miałabym potem problemy, gdybym tego nie zrobiła.
- To był niezwykła walka, Lodowa Zmoro- usłyszałam za sobą głos zapaśnika, gdy wskoczyłam na drzewo.
Zrobiłam lodową platformę i wszyscy na nią wskoczyliśmy. Tadashi i Issai żywo gadali o mojej potyczce, a ja patrzyłam na wschodzące słońce. Zaczęłam nucić piosenkę, którą uwielbiałam. Nie lubiłam Konan, ale muszę przyznać, że ładnie śpiewała.
- Jesteśmy w Kraju Ognia- oznajmił po chwili Tadashi- Leciałaś szybciej niż zwykle.
- Konoha...- szepnęłam, leżąc na platformie.
Przyśpieszyłam jeszcze bardziej, wiedząc, że niewiele drogi nam zostało. Zobaczyłam w dole jakiś ruch. Zleciałam trochę niżej. Zaśmiałam się, widząc zwykłego królika.
- Lecimy teraz do Kraju Traw- powiedziałam po chwili, patrząc na torbę z ziołami Issai'a.
- Nie. Ja już tam sam dojdę. Chodźmy do Liścia- oznajmił z miłym uśmiechem.
- Dobrze, braciszku- wypaliłam i od razu się poprawiłam- Issai.
Ten się tylko zaśmiała, a ja spłonęłam rumieńcem. Już odruchowo to mówię.
Mimo mojej zgody, leciałam do granicy Kraju Ognia i Traw. Po trzech godzinach byliśmy na miejsu.
- Zawsze musisz robić po swojemu?- spytał się Issai i rzucił dla Yoko torebkę z pieniędzmi.
-Dobrze mnie znasz- powiedziałam po chwili.
Czarnowłosy się zaśmiał i mnie przytulił. Odwzajemniłam uścisk. Ten podszedł do Tadashi'ego i coś mu powiedział na ucho. Brunet przytaknął. Issai odwrócił się i poszedł przed siebie.
- Te zioła nie są dla mojego ojca... Są mi potrzebne do wyleczenia matki. Nie mieszkam w Kraju Traw. Mój klan to Ayame- oznajmił i zniknął w kłębie dymu.
- Zaczekaj!- krzyknęłam spóźniona. Zapłon godny białowłosej piękności.
Stałam tak, patrząc na miejsce, w którym zniknął. Tupnęłam nogą w ziemię. On musi zawsze tak robić?!
- Cholerny zboczeniec- powiedziałam i kopnęłam najbliższe drzewo, które z hukiem spadło na ziemię.
,,Siostrzyczko"... Czy on jest moim bratem?! Ale teraz się, cholera jasna, nie dowiem! Też ma te swoje kaprysy! Uduszę go i powieszę za jaja na drzewie.
Wrócę do Konohy i się przygotuję na wyprawę. Wyjęłam z plecaka Yoko pojemnik z dango i wskoczyłam na platformę, obserwując z nienawiścią kawałek trawy, na którym zniknął Issai.
Akurat, gdy zjadłam ostatnią kulkę, byliśmy przed główną bramą Liścia. Nic się tu nie zmieniło. Wojna musiała toczyć się kompletnie gdzie indziej. Pamiętam jak się zdziwiłam, gdy wróciłam do Konohy po paru latach u Orochimaru... Stały tu tylko nieliczne stare budowle. W tym moja dzielnica. Podobno to Akatsuki zrównało z ziemią prawie dziewięćdziesiąt procent wioski. Wszędzie wtedy stały nowe budynki...
Zakmnęłam oczy, starając się ochłonąć. Weszłam w dobrym humorze... Mieszkańcy zdawali się być bardziej ruchliwi niż zwykle, a ninja jakby przybyło. Pewnie dlatego, że wszyscy są w wiosce i nikt z nich nie wypełnia misji. Zobaczyłam w tłumie Ten-Ten.
- Hej!- krzyknęłam na pół ulicy i podbiegłam do brunetki.
- Dobrze cie widzieć całą i zdrową, Shiro-chan. Co u ciebie?
- Nie zdążyłam wam pomóc...- oznajmiłam ze smutkiem. Ten-Ten też była jakaś przybita.
- Spokojnie. Nie płacz nad rozlanym mlekiem.
- Co ty taka dziwna?- spytałam się po chwili, ale bałam się odpowiedzi.
- Nic. Dużo się stało na tej wojnie- powiedziała z uśmiechem na ustach.
- Sasuke wrócił do wioski?
- Tak- przytaknęła i podrapała się po karku- Jest w więzieniu.
Co ten idiota znowu narobił?! Pobiegłam szybko do hokage. Muszę mieć przepustkę! Inaczej mnie nie wpuszczą do więzienia.
Wbiegłam do gabinetu, nie trudząc się pukaniem. Za biurkiem siedziała Tsunade i coś bazgrała na kartce.
- Szanowna hokage, chciałbym prosić o przepustkę do więzienia.
- Sasuke chcesz odwiedzić? Skończyłaś misję z tego co widzę... No dobrze- powiedziała i wygrzebała coś z szuflady.
Podpisała dziwny papierek i mi go podała. Skłoniłam się i grzecznie podziękowałam. Tadashi chodził za mną jak cień i zaczęło mnie to już wkurzać, dlatego jak wyszliśmy z gabinetu, przywaliłam mu w tą zakutą czerepę.
Czas odwiedzić przyjaciela...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro