Kraj Traw
Wyglądałam jak loszka, która pijana uciekła z wesela swojej psiapsiółki. Siedziałam w barze, jedząc dziwne curry. Nie ma w tej wiosce żadnej knajpy z dango, czego się nie spodziewałam. Pytałam ludzi o Issai'a, pokazując im rysunek Yoko, ale nikt gościa nie kojarzył.
Naburmuszona wciągałam kolejne porcje dziwnej, ale bardzo dobrej, papki. Przeszkadzał mi tylko tłum, który wtargnął do knajpki i zaczął hałasować.
Na przedzie znajdował się rosły mężczyzna i szalonym spojrzeniem. Za nim stała grupka uzbrojonych gnojków (byli starsi ode mnie, ale nikt nie musi tego wiedzieć). Złapałam kelnerkę za rękaw i przybliżyłam do siebie. Szarowłosa zdziwiona, w ostatniej chwili złapała kubek, który wypadł jej z ręki.
- Kto to?- spytałam się szeptem.
- Ty pewnie nie jesteś stąd. Ma na imię You. Jego klan rządzi wioską...- wyjaśniła i tyle mi starczyło. Puściłam kelnerkę, a ona pośpiesznie schowała się za ladę, udając, że jej nie ma.
Szykowała się niezła drama. Wsadziłam łyżkę z curry do buzi i czekałam na rozwój wydarzeń. Wszyscy zdążyli pouciekać, a przy barze stał przestraszony właściciel sklepu. You postanowił usiąść przy stoliku. Przez mięśnie, zapewne pompowane lub na sterydach, ledwo mieścił się na tym biednym krzesełku.
Reszta jego paki, która próbowała wyglądać groźnie, porozsiadała się po lokalu. Podeszło do mnie trzech gości. Typowe bezmózgi... Tatuaże i takie sprawy... Nie mam nic do rysunków na ciele. Sama taki mam, ale żeby na wygolonej głowie i czole?!
- To nasze miejsce- oznajmił jeden z nich grubym głosem. Spojrzałam na łysola spod byka.
- Jest podpisane czy zaklepane telepatycznie?- spytałam się kpiąco.
Wiedziałam, że mój charakterek nie pomaga, a wręcz pogarsza sytuacje. Żyłka na czole łysola zaczęła pulsować, a on zrobił się czerwony.
- Ostatnie ostrzeżenie, suko- powiedział ostrzegawczo inny mięśniak, który posiadał przynajmniej brodę.
Podniosłam miskę i łyżkę. Wskoczyłam na ramiona łysola i odbiłam się od nich, wywalając mężczyznę. Jego towarzysze się na mnie rzucili, gdy wylądowałam na jednym ze stolików. Kopnęłam solniczkę prosto w oko brodacza. Ten padł na ziemię, gdy proszek dostał się do jego oka.
Nagle szef całej zgrai się podniósł i spojrzał na mnie zdziowny. Po chwili uśmiechnął się kpiąco.
- Jakim cudem słodka dziewczynka w sukience was pokonała?- spytał się z cieniem poirytowania.
Słysząc przezwisko się okropnie wkurzyłam. Przecież jestem prawie pełnoletnia! Kopnęłam mięśniaka, który chciał mnie złapać, a ten uderzył o ladę. Właściciel knajpy schował się za nią razem z kelnerką.
- ,,Dziewczynka"!? Zaraz ten słodziak skopie wasze zgrzybiałe tyłki!- krzyknęlam i wzięła do ust łyżkę curry.
Odstawiłam delikatnie miskę na stolik i wskoczyłam jak kot na ramiona jednego z wrogów. Kopnęłam go w kark i z gracją zeszłam. Nie wygląda mi to na jakieś wyzwanie. Zdobiłam półobrót z wyskoku i przywaliłam komuś w twarz.
Ich szef stał, przyglądając się w milczeniu z założonymi ręcami na klatce piersiowej. Rozejżałam się nerwowo. Reszta gangu zaciągała żaluzje, a ktoś podbiegł do włącznika światła.
- Teraz!- huknął przywódca od siedmiu boleści i w pomieszczeniu nastała ciemność.
A więc to jest kekkei genkai klanu You. Noktowizor w gałce ocznej czy super słuch? Nieważne. Wyczułam zapach z lewej i przywaliłam komuś w ryj. Cały czas kierowałam się w prawo do włącznika.
Gromadka debili poleciała na ścianę z moją małą pomocą. W końcu wymacałam upragniony włącznik i nastąpiła jasność.
Zadowolona z siebie roznosiłam wrogów jednego po drugim. Typowy słaby gang żuli spod ciemnej gwiazdy. Wskoczyłam na stół i podniosłam miskę z moim curry.
- Jeszcze nie wystygło!- krzyknęłam uradowana, gdy na ziemi było pełno nieprzytomnych mężczyzn i został tylko ich szef.
Zjadłam prawie wszystko, gdy You postanowił mi przerwać tą relaksującą czynność.
- Ty nie jesteś normalna- bardziej oznajmił niż zapytał. Skinęłam głową i wsadziła do buzi ostatnią łyżkę curry. Bar był zrujnowany, ale i tak grzecznie odłożyłam brudne naczynia na ladę.
Ruszyłam do wyjścia z knajpy, ale w ostatniej chwili się romyśliłam. Szybko podbiegłam do You i stworzyłam w mojej dłoni lodowego kunai'a. Przyłożyłam mu go do gardła.
- Nie męcz innych, bo będziesz mieć do czynienia z moją gorszą stroną- szepnęłam mu do ucha i zniknęłam za drzwiami budynku.
- Lodowa Zmora!- usłyszałam za sobą przestraszony krzyk mięśniaka.
Więc plotki szybko się rozchodzą. Nie myślałam, że jeszcze usłyszę to przezwisko. Pokazałam mu mało kulturalny znak prawą ręką, co z moją buźką wyglądało komicznie, zanim drzwi się do końca zamknęły.
Tu na pewno nie ma Issai'a. Będę musiała kierować się do Kraju Rzek, zachaczając o pobliskie miejscowości. Powinnam mieć po drodze jeszcze Wioskę Deszczu, ale została ona przydzielona do Kraju Kamienia.
Znudzona mijałam stragany i ludzi na ulicach. Szłam na południe, o ile kompas nie został przeze mnie zniszczony, ciesząc się ładną pogodą. Wyminęłam bijących się chłopców i panią z małym gryzoniem albo psem na ręcach.
Co jakiś czas pytałam o braciszka, pokazując jego porter w wykonaniu Tadashi'ego. Nikt go nie kojarzył. Westchnęłam, gdy kolejne osoby kręciły ze smutkiem głową.
- Znam go. Był w mojej gospodzie na noc- oznajmił po chwili jakiś pan z siwą czupryną i brodą.
- Wie pan, gdzie się udał?!- krzyknęłam entuzjastycznie.
- Coś wspominał o Kraju Demona- powiedział zamyślony.
- Dziękuje!- huknęłam na pół ulicy i skłoniłam się najniżej jak potrafiłam.
Muszę przejść przez Kraj Ognia. Bez zbędnych postojów i zakłóceń zajmie mi to trzy tygodnie bez platformy. Jednak z nią wyjdzie od pięciu do siedmiu dni. Potem czeka mnie podróż przez Kraj Drewna do portu. Statek płynie tylko do mojego najgorszego koszmaru.
Sapnęłam, myśląc o przeprawie przez Kraj Wody do następnego smierdzącego przystanku dla statków. Nastepnie czekała mnie długa podróż przez mało sławne zadupia, czyli Kraj Warzyw, Kraj Bagien i dzikie tereny. Po tej tułaczce dopiero dojdę do celu.
Przeklnęłam pod nosem. Zajmie mi to miesiąc! Dlaczego Issai, taki zboczuch, mieszka na krańcu świata?! Lepiej by było, gdyby prowadził spokojne życie na wsi niedaleko Liścia. Ile on podróżował?! Podwiozłam go do Kraju Traw. On nie ma tej lodowej platformy, więc jest całkiem możliwe, że opuszcza teraz dopiero Kraj Wody. A może nawet i jeszcze tego nie zrobił, bo zapewne musiał ominąć mój ukochany i najwspanialszy Kraj Ognia szerokim łukiem z wiadomych powodów.
Opuściłam całkiem miłą wioskę i znalazłam się na bezkresnych stepach... To dlatego tak nazywa się ten kraj... Jest tu pełno trawy i kwiatków.
Ruszyłam piaszczystą drogą, jedząc jabłko, które przed chwilą ukradłam, idąc obok straganu w najbardziej ruchliwej części wioski.
Przynajmniej teraz wiem, gdzie szukać Issai'a. Mogło być o wiele gorzej. Ja to mam zawsze szczęście w nieszczęściu. To chyba klątwa drużyny siódmej. Dopiero zauważyłam, że się ściemnia. Niezadowolona zeszłam na pobocze i po dwustu metrach wędrówki rozłożyłam koc na ziemi.
Położyłam się na nim i spróbowałam zansąć. Około piątej rano wstaje słońce, więc jak się obudzę o tej godzinie więcej przejdę. Czeka mnie ciekawa podróż! Zabiję Issai'a, wypominając mu brak manier i sadyzm.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro