3. Cudze winy mamy na oku, własne za plecami
Pierwszy dzień szkoły ostatecznie okazał się bardziej znośny, niż zakładałam. Szybko doszłam do wniosku, że pójście na kończącą wakacje imprezę bardzo wiele mi dało, bo poznałam ludzi, z którymi mogłam rozmawiać. Z doświadczenia wiedziałam, że najgorszą rzeczą w byciu nowym było wchodzenie do sali samemu, gdy wszyscy gapią się na ciebie jak na intruza. Dzięki dziewczynom, które znałam, właściwie odnosiłam wrażenie, jakby nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Być może była to też kwestia tego, że ludzie w nowym liceum byli zbyt zmęczeni życiem, aby przyglądać się nowym z zainteresowaniem bądź pogardą. Bo musicie wiedzieć, że gdy do szkoły przychodził ktoś nowy, ludzie dzielili się na kilka kategorii.
Na samym początku listy były lizusy, które wchodziły ci w tyłek od momentu, gdy cię zobaczyły. Oferowały swoją pomoc w ogarnięciu szkoły, przedstawiały znajomym, jednak w rzeczywistości jedyne, o czym myślały, to to, czy do czegoś im się przydasz. Bo gdy przychodzi ktoś nowy, zawsze może posiadać jakieś umiejętności, które akurat są potrzebne komuś innemu. Lizusy zazwyczaj znikają po kilku dniach i do końca szkoły zamieniają się w ludzi kategorii numer dwa.
Kategoria numer dwa to ci, którzy patrzą z pogardą. Właściwie nie musisz się nawet odzywać, bo oni i tak już cię nienawidzą za to, że miałeś czelność zaburzyć równowagę i pojawiłeś się w ich środowisku. Przecież zawsze możesz stanowić zagrożenie, a oni nie mają na ciebie żadnych haków, które mogliby wyciągnąć w krytycznym momencie.
Trzecią kategorią są podrywacze, do których zaliczyłabym także Doriana Watsona, poznanego w sobotni wieczór. Kiedy tylko zobaczą nowy towar, są gotowi rzucić wszystko, aby tylko sprawdzić swoje szanse. Zazwyczaj są totalnymi idiotami, którzy dostają kosza po wypowiedzeniu trzech słów. Przeżywają to jednak i czekają, aż pojawi się ktoś następny.
Byli jeszcze ci zaskakująco mili ludzie, którzy naprawdę zwracali na do ciebie uwagę i z dobroci serca chcieli ci pomóc. Rzecz jasna było ich najmniej. Zazwyczaj jedna lub dwie osoby, które zobaczyły cię przypadkiem w sytuacji jakiegoś zagubienia i postanowiły cię z niej wydobyć.
Jak już wspominałam — liceum to zbiorowisko idiotów. Idiotyzm jednak objawia się na różne sposoby.
Po powrocie ze szkoły leżałam w łóżku przez dobre dwie godziny, bo nie miałam na nic siły. Z jakiegoś powodu placówka edukacyjna potrafiła wyssać ze mnie całą energię i gdy wracałam do domu, czułam się jak wyciśnięta gąbka. Z całych sił starałam się nie zasnąć, dla dobra własnego zegara biologicznego, jednak było to naprawdę spore wyzwanie. Marzyłam o drzemce.
— Śpisz?
Margot weszła do pokoju i rozsiadła się na obrotowym krześle ustawionym przy biurku naprzeciwko łóżka.
— Postanowiłam wprowadzić cię w szkolną hierarchię i przedstawić ci ludzi, z którymi warto się trzymać, oraz tych, do których lepiej się nie zbliżać — zakomunikowała.
Zmarszczyłam brwi i poprawiłam głowę na poduszce.
— Zacznijmy od drużyny cheerleaderek — powiedziała z powagą, zupełnie jakby przygotowywała się do wygłoszenia poważnego wykładu. — Od nich trzymamy się z daleka, a zwłaszcza od ich kapitana, którym jest Madison. Może nie wygląda, ale potrafi gryźć. Za nimi są koszykarze. Lubią kobiety, więc zazwyczaj są mili, ale wszyscy romansują z cheerleaderkami, więc zadając się z nimi, narażasz się na gniew blond małp. Adrian jest kapitanem koszykarzy, tak dla jasności. Tylko ostrzegam. Kółko teatralne to najwięksi outsiderzy, jacy istnieją, więc radziłabym też się nie zbliżać. O kółkach naukowych nawet nie mówię, myślę, że wiesz, że oni wszyscy uprawiają zbiorowy romans z fizyką kwantową...
— Za dużo informacji naraz... — Pokręciłam głową i usiadłam na łóżku. — Kto jest z kim? Janet i Dorian?
Właściwie nawet zapomniałam o tym, że Dorian podrywał mnie od pierwszej chwili, gdy mnie zobaczył. Jego relacja z Janet nie wyglądała jednak jak zwykła znajomość ludzi z jednego rocznika.
— Janet i Dorian? — Dziewczyna parsknęła niekontrolowanym śmiechem. — Co ty, oni tak krążą wokół siebie od lat, ale szczerze nie sądzę, że kiedykolwiek coś z tego wyjdzie. Lubią sobie dogryzać, ale nic ich nie łączy.
— A Adrian i ta... Madison?
Od razu pojawił mi się przed oczami obraz z kuchni podczas imprezy, chociaż wolałabym go nie pamiętać. Nie czułam rzecz jasna zazdrości ani niczego takiego, ale blondynka kompletnie nie wyglądała na osobę, z którą chciałabym się zadawać. Adrian za to wzbudził moją sympatię, więc szczerze zastanawiało mnie, jakim cudem coś mogło zaistnieć między nimi.
— Na temat tej relacji niestety nie mam wystarczających danych — zastanowiła się. — Chyba nie są razem. Choć lubią skłaniać innych do myślenia, czy są parą, czy nie. Zazwyczaj przez chwilę się ze sobą bujają, potem Madison robi jakąś awanturę na korytarzu, jest obrażona przez trzy dni, a następnie, jak poczuje chcicę, to leci do niego z powrotem.
— Czyli...
— Ich nawet nie można nazwać przyjaciółmi z korzyściami, bo na trzeźwo nie potrafią przeprowadzić zwykłej konwersacji bez darcia paszczy.
— No dobra, załóżmy, że rozumiem.
— Nie rozumiesz. — Pokręciła głową. — Nikt nie rozumie. Chyba nawet oni nie rozumieją. Ale jak jutro zobaczysz Madison z kimś innym, to się nie zdziw. To relacja bardziej otwarta niż... nieskończoność.
— Miałaś dzisiaj zajęcia z matmy, prawda?
— Dwie godziny — jęknęła przeciągle.
To wyjaśniało bardzo wiele.
Tak naprawdę niesprawiedliwość objawiała się tym, że najszczęśliwszym momentem dnia było pójście spać. Problem w tym, że gdy tylko zamknęłam oczy, budzik już zadzwonił i musiałam wstać. Z moich ust wydobył się jęk niezadowolenia, który miał pomóc mi wyrzucić na zewnątrz wszystkie negatywne emocje, które we mnie siedziały. Nie pomogło. Gdy skierowałam się do łazienki, żeby się ogarnąć, moja frustracja wcale nie zmalała. Szczególnie kiedy zobaczyłam, że każdy włos na głowie sterczał w inną stronę.
Mimo że była ósma rano, na szkolnym korytarzu panowało zamieszanie. Ludzie ustawili się w kółku, jakby obserwowali niesamowite widowisko. Spróbowałam przedostać się przez tłum, by zobaczyć, co się stało. Nie żeby mnie to interesowało.
No dobra, tak naprawdę nie było osoby, której nie interesowały szkolne dramy.
Niemałe było moje zdziwienie, gdy w centrum dojrzałam dwie osoby. Jedną z nich była dziewczyna, którą widziałam poprzedniego dnia na zajęciach z chemii. Drugą zaś chłopak, który miał na sobie dres z logiem szkoły, więc szybko wywnioskowałam, że należał do drużyny koszykarskiej. Wszystko byłoby w porządku, gdyby tylko nie wydzierał się na nią tak bardzo, że dało się to usłyszeć w szatni trzy piętra niżej.
— Miałaś zrobić to na dzisiaj, Hilton! Ani trochę nie obchodzi mnie, że nie miałaś czasu — wydusił chłopak w stronę swojej rozmówczyni. — Była umowa.
— Odwal się ode mnie — odburknęła. — Może sam byś się za coś zabrał?
Koszykarz prychnął pod nosem i odsunął się, aby nabrać powietrza.
— Mam powiedzieć przy tych wszystkich ludziach, ile odpalam ci miesięcznie, żebyś mogła udawać bogatą?
— Ty gnoju...
— Możecie się, kurwa, uspokoić?
Nawet nie zarejestrowałam, kiedy te słowa wypłynęły z moich ust. Zorientowałam się dopiero, gdy wszyscy dookoła na mnie spojrzeli. Wystąpiłam krok do przodu, stając twarzą w twarz z chłopakiem, który zaburzał mój spokój o ósmej rano we wtorek. To nie było dozwolone.
— Jaki masz problem? — Spojrzałam na niego. — Dawaj, będę waszym mediatorem, jeżeli to spowoduje, że zamkniesz mordę i przestaniesz się wydzierać na pół budynku.
Zazwyczaj nie należałam do ludzi odważnych, którzy pchają się w nie swoje sprawy, jednak gdy widziałam sytuacje jak ta, gdy jedna strona zdecydowanie miała problem ze sobą i próbowała wyżyć się na drugiej, nie potrafiłam przejść obojętnie.
Czułam, że dziewczyna obok założyła ramiona na piersi, jakby miała zamiar stworzyć ze mną drużynę przeciwko nadętemu koszykarzowi. Patrzył na nas z pogardą. Najwyraźniej uraziłyśmy jego gigantyczne ego.
— Mogę wiedzieć, kim ty jesteś, gwiazdo? — Pochylił się lekko, chcąc lepiej mi się przyjrzeć. — Nawet cię nie znam, a śmiesz zwracać mi uwagę!
— Od kiedy trzeba kogoś znać, żeby zwrócić mu uwagę? — Uniosłam brwi. — Zakłócasz mój spokój, zresztą nie tylko mój. Jeżeli masz osobisty problem, to nie załatwiaj tego na środku korytarza. Może wtedy nikt się do ciebie nie przypierdoli.
— Słuchaj, Thomas... — Dziewczyna obok zrobiła krok do przodu, zrównując się ze mną ramieniem. — Wybacz, że ten jeden raz nie odrobiłam twojej pracy domowej.
— Naprawdę rozumiemy, że twoja inteligencja nie jest na wystarczającym poziomie, by zrobić ją samodzielnie, ale mógłbyś nie robić z siebie idioty i nie zdradzać tego połowie szkoły. Naprawdę mi przykro, że taki los cię spotkał i musiałeś pomartwić się o swoją ocenę — rzuciłam.
— Nie płać mi więcej, poradzę sobie bez ciebie — dodała Hilton. — Poza tym naprawdę przykro mi, że nie potrafisz poradzić sobie z trzema równaniami z matmy.
Przerzucałyśmy się argumentami, jakbyśmy znały się na wylot, podczas gdy Thomas zrobił krok w naszym kierunku. Stał bardzo blisko, skupiając spojrzenie akurat na mnie. Udało mi się je wytrzymać, gdy niespodziewanie ktoś pojawił się obok. Złapał mnie za ramię i odciągnął do tyłu, zanim koszykarz zebrał się, żeby wyładować na mnie swoją furię. Spojrzałam z zaskoczeniem na Adriana, który pojawił się znikąd. Zacisnął zęby i pokręcił głową, jakby chciał dać mi do zrozumienia, bym nic więcej nie mówiła, po czym ruszył w stronę Thomasa. Popchnął go, a ten bez protestów zniknął w tłumie.
Stojąca obok mnie dziewczyna wyciągnęła dłoń w moim kierunku. Uśmiechnęłam się i przybiłam jej piątkę. Gest naszego zwycięstwa. Podziękowałyśmy sobie, a chwilę potem dzwonek na lekcję zmusił nas do rozejścia się w swoje strony. Nie spodziewałam się takich akcji z samego rana, ale mój depresyjny stan zdecydowanie ustąpił.
Pierwszą lekcją była fizyka. Myślę, że ta informacja wystarczy, by zrozumieć, dlaczego ucięłam sobie drzemkę. I tak nie rozumiałam ani jednego słowa z tego, co tłumaczyła nauczycielka. Niby wiedziałam, o co chodziło, ale jednak nieszczególnie, więc szybko podjęłam decyzję o kapitulacji. Nie można było wysilać się zbyt bardzo. Szczególnie z samego rana.
Historii też nienawidziłam, ale byłam do niej nastawiona bardziej pozytywnie, bo przynajmniej na te zajęcia chodził też ktoś znajomy. Nawet jeśli lekcja była beznadziejna, to zawsze przyjemniej było dzielić to doświadczenie z kimś, kogo się zna.
Usiadłam w jednej z ławek. Zajęłam miejsce dla siebie i dla Janet. Gdy zadzwonił dzwonek, obok mnie usiadł jednak ktoś inny.
— Ej? — Spojrzałam zaskoczona na Adriana.
— Ej? — dodała Janet, która stała za nami. — Nie pomyliło ci się coś?
— Mamy sprawy do obgadania, idź do Doriana — odpowiedział jej szatyn, kompletnie mnie ignorując.
— Po moim trupie i dzień dłużej!
Przewróciła oczami i ruszyła na poszukiwanie wolnego miejsca w innej ławce. Wciąż patrzyłam na chłopaka, licząc, że raczy mi wyjaśnić ten nagły zwrot akcji.
— Wiem, że jestem zabójczo przystojny, ale twój wzrok jest wyjątkowo niepokojący — odezwał się nagle, rzucając mi spojrzenie. — Masz jakiś problem?
— Dosyć duży — odparłam. — Nie wiem, od kiedy razem siedzimy.
— Od dzisiaj. — Wzruszył ramionami.
— Czy to nie powinno się wydarzyć za obopólną zgodą?
— Nie dramatyzuj, piękna. Mamy do pogadania.
— Słucham cię przez cały czas. — Oparłam się na ławce. — Co się stało, że postanowiłeś zaburzyć mój spokój?
Przyjrzałam mu się dokładnie. W ciemnobrązowych oczach tańczyło rozbawienie, gdy obserwował moją z pewnością nadętą minę. Pod prawą brwią miał niewielką bliznę po rozcięciu, a na policzkach lekki zarost. Adrian Walker był przystojny, ale doskonale o tym wiedział i nie potrzebował takiej informacji z mojej strony.
— Słuchaj, nie żeby jakoś specjalnie zależało mi na twoim losie, ale mam nadzieję, że jesteś świadoma, iż robisz sobie wrogów — zaczął nagle. — Podpadłaś Thomasowi.
— O matko, naprawdę? — Przyłożyłam dłoń do piersi. — To prawdziwy koszmar...
— Dalia, to naprawdę nie jest śmieszne. — Pokręcił głową. — To idiota. Jeżeli uzna, że zepsułaś mu opinię, będzie się mścił.
— Adrian, ale ja mu nie zabiłam dzieci, tylko uświadomiłam, że jest idiotą.
— Wiesz, powiedzenie idiocie, że jest idiotą, sprawia, że zaczyna myśleć, czy naprawdę nim jest i po przemyśleniach dochodzi do wniosku, że tak, więc zaczyna szukać winnych. Jeżeli Thomas dojdzie do właśnie takiego wniosku, jest istnieje ryzyko, że będziesz miała problem.
— Na szczęście mam ciebie, księcia na białym koniu, który na pewno mnie ostrzeże — prychnęłam pod nosem. — Naprawdę nie dbam o to, czy jakiś debil ma ze mną problem.
— Bardzo mnie to cieszy, ale mogłabyś wykazać się odrobiną przezorności.
— Skoro Thomas jest twoim kumplem z drużyny, tak przynajmniej wnioskuję, a ty jesteś kapitanem, to nie możesz po prostu na niego wpłynąć, żeby nie zabijał ludzie wzrokiem?
— Gdyby to było takie proste, ludzie nie mieliby żadnych problemów, kochanie — uśmiechnął się lekko. — Naprawdę schowaj dumę do kieszeni i nie wdawaj się w głupie potyczki. Narobisz sobie tylko problemów.
— Adrian, znamy się kilka dni i nie jesteś moim przyjacielem, żeby mówić mi, co mam robić, a czego nie, więc wybacz, ale powiem ci, żebyś spadał. — Spojrzałam na niego. — Spadaj.
Prychnął pod nosem i pokręcił z rozbawieniem głową.
— Przynajmniej mam czyste sumienie, że cię ostrzegłem.
— Dobra, lepiej przyznaj się, że ty też kupujesz od kogoś prace domowe i chcesz mnie przestraszyć, żeby to czasem nie wyszło na jaw.
Chłopak spojrzał na mnie z rozbawieniem.
— Rozgryzłaś mnie, słońce.
***
Wychowanie fizyczne.
W swoim życiu nie miałam zbyt wiele do czynienia ze sportem, ale uznałam, że skoro mam zacząć wszystko od nowa, nie mogę unikać zajęć, które zajmowały wiele miejsca w planie lekcji. Zbyt wiele, swoją drogą. Nie uczęszczałam na nie często, ale i tak wiedziałam, że jeżeli czegoś nienawidziłam bardziej niż pierwszej lekcji o ósmej rano w pierwszy dzień szkoły po wakacjach, to zdecydowanie był to sport.
Mojego nastawienia wcale nie poprawiła informacja, że nauczyciel, z którym miałam zajęcia, był trenerem drużyny koszykarskiej, więc w zasadzie na ten sport wszyscy byli skazani przez cały rok szkolny. Już kiedy przebierałam się w szatni, czułam, że wydarzy się coś złego.
Sala gimnastyczna była przeogromna, chociaż nawet to słowo wydawało mi się niezbyt odpowiednie, by ją opisać. Boisko było potężne, a po obu stronach znajdowały się trybuny, które w czasie meczów koszykówki były zapełnione do ostatniego miejsca. Przynajmniej tak mówiła Janet, gdy zobaczyła moją przerażoną minę. Duża sala gimnastyczna nie zwiastowała nic dobrego, bo oznaczała dużo możliwości do różnego rodzaju zaliczeń. Czułam ucisk w brzuchu na samą myśl.
— Samce alfa spóźnieni, ale będzie dym — odezwała się nagle brunetka, gdy z niechęcią biegałyśmy dookoła boiska wraz z resztą grupy.
W pierwszej chwili nie rozumiałam, co miała na myśli. Kiedy jednak w drzwiach pomieszczenia pojawili się Dorian z Adrianem, nagle wszystko stało się jasne. Trener aż poderwał się z ławki, by opieprzyć ich za spóźnienie, ale nie wyglądali na specjalnie przejętych. Włączyli się do rozgrzewki, ale cały czas ze sobą gadali. Tymczasem ja wypluwałam płuca. A szłam przez pięć i pół okrążenia na sześć wymaganych.
Zaraz potem zrobiło się jeszcze zabawniej. Madison, która jak się okazało, również była w tej samej grupie co ja, wydała z siebie okrzyk, jakby ktoś obdzierał ją ze skóry. Wszyscy zastygli w miejscu, zatroskani o koleżankę, podczas gdy ona ze łzami w oczach oświadczyła, że złamała paznokcia. Trener przewrócił oczami, Dorian zwijał się ze śmiechu, a blondynka uciekła do szatni, żeby jak najszybciej umówić się do kosmetyczki.
Skoro nie potrafiłam grać w kosza, to z całych sił próbowałam po prostu nie przeszkadzać. Uciekałam przed piłką, trzymając się w bezpiecznej odległości od niej, jednak tak jak już wspominałam, musiało wydarzyć się coś złego. Wystarczyło, że odwróciłam się na chwilę, gdy poczułam mocne uderzenie i przeszywający ból, a przed oczami pojawiły mi się mroczki.
Dostałam w głowę pieprzoną piłką do koszykówki.
Ktoś pomógł mi usiąść na parkiecie, bo zachwiałam się na nogach jak rasowa primabalerina. Oparłam łokcie na kolanach i przycisnęłam dłonie do głowy, próbując przywrócić swojemu ciału normalny stan. Czułam ból, który rozsadzał mi czaszkę. Głosy docierały do mnie jak przez grubą szybę.
— Daria, wszystko w porządku?! — Trener dopadł do mnie po dłuższej chwili.
— Jestem Dalia! — fuknęłam w jego kierunku, po czym wydałam z siebie pełen bólu jęk. — Chyba nie czuję się najlepiej.
— Potrzebujesz lodu, żeby nie było opuchlizny — zakomunikował mężczyzna. — Ktoś pomoże ci pójść do pielęgniarki...
— Ja to zrobię — usłyszałam nagle, jednak nie byłam w stanie zidentyfikować głosu. — Dorian, pomożesz?
Ach, więc trafiłam pod opiekę panów koszykarzy, którzy chwilę wcześniej osobiście walnęli mnie piłką. Lepiej być nie mogło.
— Piękna, wybacz mi, proszę. — Nie musiałam otwierać oczu, by wiedzieć, że Dorian przykucnął naprzeciwko mnie. — Nie celowałem w ciebie, przysięgam.
— Akurat — prychnęłam pod nosem. — To dlatego, że nie lubię blondynów?
— Nigdy, kochana, ja też nie lubię blondynów — odparł. — Poza mną samym oczywiście.
Chciałam się zaśmiać, ale nie miałam na to siły. Odetchnęłam, gdy obraz przed oczami powoli zaczynał odzyskiwać ostrość i ujrzałam Doriana. Za nim zaś zgromadzili się wszyscy i gapili się na mnie jak na intruza. Zupełnie jakby dopiero teraz zauważyli moją obecność.
— Dobra, skończcie pieprzyć. — Adrian wciął się do rozmowy, zanim zdążyłam wymyślić ripostę. — Nie zemdlej po drodze, słońce, bo obawiam się, że nie zdołamy cię uratować.
— Z przyjemnością zrobię jej usta...
— Watson, rób, co do ciebie należy i przestań się wydurniać! — Nauczyciel przerwał Dorianowi w pół zdania. — Zabierzcie ją, potrzebuje powietrza.
Parsknęłam pod nosem, gdy Adrian pochylił się, żeby chwycić mnie za ramiona i pociągnąć do góry. Po chwili Dorian złapał mnie z drugiej strony i właściwie unosili mnie nad ziemią, gdy kierowali się w stronę drzwi wyjściowych z sali gimnastycznej.
— Nie wierzę, że to zawsze musi spotykać akurat mnie — jęknęłam zażenowana, gdy pokonywaliśmy schody.
— Nie przejmuj się, piękna, przynajmniej masz okazję spędzić czas z takimi przystojniakami jak my — odpowiedział Dorian, a prychnięcie Adriana wydawało się jeszcze głośniejsze niż moje. — Wątpisz w to, stary?
— Wątpię w liczbę mnogą — odpowiedział mu szatyn. — Ale nie martw się, znajdziesz kiedyś kogoś dla siebie. Nawet jeśli urodą nie grzeszysz.
— Dlaczego ja cię tak kocham, misiu? — westchnął blondyn. — Przecież to masochizm.
— Dorian, nie przy ludziach...
— Kurwa, uspokójcie się, bo ja już naprawdę nie wiem, kto w tej szkole z kim sypia — wtrąciłam się do rozmowy. — Mam wystarczająco duże zwarcie w mózgu, nie dokładajcie.
— Dalia, my nie...
— Adrian, nie wstydź się! — Dorian brnął. — Teraz wszyscy są tolerancyjni.
— Co się wydarzyło?! — Pielęgniarka wypadła ze swojego gabinetu i skierowała na mnie zmartwione spojrzenie. — Walker, Watson, co jej zrobiliście?
— Czy wy zawsze musicie być winni?
Obaj w odpowiedzi na moje pytanie wzruszyli ramionami, jakby nic nie dało się na to poradzić.
***
Wydałam z siebie głośny pomruk, kiedy pielęgniarka przyłożyła torebkę z lodem do mojego czoła w nadziei, że dzięki temu uda się uniknąć siniaka. Dłonią przytrzymałam zimny woreczek, zastanawiając się, jak to możliwe, że zwykłe uderzenie piłką mogło przynieść za sobą tak bolesne konsekwencje. Wiele razy coś takiego mi się przytrafiło, jednak nigdy nie leżałam na leżance u pielęgniarki, walcząc z mającą się pojawić na czole opuchlizną. Za każdym razem było jakoś mniej boleśnie. Z całego serca modliłam się, żeby siniak nie pojawił się jednak na mojej twarzy, bo wolałabym nie wyglądać jak pobita po kilku dniach w nowej szkole.
Radzę sobie świetnie, tato. Dobrze, że nawet nie zdążyłeś zapytać.
Kobieta kazała mi poleżeć jeszcze kilka minut, po czym wyszła, by załatwić jakąś bardzo ważną sprawę. Długo jednak sama nie byłam, ponieważ po chwili drzwi ponownie się otworzyły, a do środka wszedł Adrian. Odetchnęłam z ulgą, gdy okazało się, że nie było z nim Doriana. Zdecydowanie nie miałam siły na dyskusje, nawet jeśli byłyby zabawne.
— Proszę, powiedz, że żyjesz — odezwał się jako pierwszy. — Nie chciałbym, żeby Dorian poszedł siedzieć za zabójstwo. Wiesz, to młody, obiecujący chłopak.
— Niestety żyję — wymamrotałam pod nosem. — Ale nie wiem, czy takie życie jest cokolwiek warte.
— Hej, skąd taki pesymizm? — zaśmiał się. — Rozumiem, że dostałaś w głowę, ale nie może być aż tak źle. Zawsze mogłaś zemdleć, dostać wylewu...
Przerwał, kiedy przechyliłam głowę w bok i uniosłam powieki, aby na niego spojrzeć.
— Wyglądam jak po wojaku — oznajmiłam z rezygnacją. — A szkoła dopiero się zaczęła.
— Naprawdę mi przykro — spoważniał nagle. — Mam nadzieję, że wiesz, że Dorian nie chciał. To był wypadek.
— Nie obwiniam go. — Pokręciłam lekko głową. — To po prostu mój pech.
Włożyłam całą swoją energię, żeby usiąść na kozetce. Spuściłam nogi i pochyliłam się do przodu, bo nagle zakręciło mi się w głowie. Sięgnęłam po worek z lodem i przyłożyłam go jeszcze do czoła, wciąż łudząc się, że uratuje mnie to przed siniakiem.
— Dobrze się czujesz? — spytał Adrian. — Jesteś blada jak ściana.
— Daję radę — oznajmiłam bez dużego przekonania. — Co się stało, że rozdzieliłeś się z Dorianem? Myślałam, że jesteście połączeni pępowiną czy coś.
— Męczą go wyrzuty sumienia, pojechał kupić ci czekoladę.
— Poważnie?
— Mówiłem, że to dobry chłopak. — Wzruszył z rozbawieniem ramionami. — Chcesz wracać na lekcję?
— Taki mam zamiar.
— Wątpię, czy to dobry pomysł. Mogę cię odwieźć do domu, jeśli chcesz. Raczej nikt nie będzie robił problemu.
— Jaki ty jesteś miły. — Posłałam mu rozbawione spojrzenie. — Nie trzeba, naprawdę. Zaraz się ogarnę.
— To był naprawdę mocny cios.
— Wiem, poczułam — burknęłam. — Jeszcze jedna godzina, nic mi nie będzie.
— Skoro tak uważasz... Daj, wymienię ci chociaż lód.
Podszedł bliżej i zabrał mi worek. Otworzył zamrażarkę, czego pewnie nie powinien robić, i zaczął w niej szukać czegoś innego. Po chwili podał mi żelową torebkę, którą powoli przyłożyłam do skóry i skrzywiłam się, gdy tylko poczułam zimno.
— Chodźmy już — odezwałam się, gdy na dłuższą chwilę zapadła cisza.
Gwałtownie podniosłam się z łóżka, co nie było dobrą decyzją. Zachwiałam się na nogach, jednak zdążyłam chwycić się kozetki, nim chłopak do mnie doskoczył. Złapał mnie za ramię i podciągnął do góry, jakby chciał się upewnić, że nie wywinę fikołka.
— Naprawdę nie wyglądasz dobrze — zakomunikował. — Odwiozę cię.
— Naprawdę nie trzeba.
— Czemu jesteś taka uparta? — westchnął z rezygnacją, po czym chwycił mnie mocniej. — Tylko ostrożnie. Nie chcę mieć cię na sumieniu.
Szliśmy korytarzem, chociaż nie wiedziałam, czy można było to nazwać chodem. Bardziej człapałam, jedną ręką trzymając się ściany, podczas gdy Adrian szedł obok i bacznie mnie obserwował, jakby tylko czekał, aż się wywalę. Na szczęście tym razem mi się udało i dotarłam do sali bez większych urazów.
— Spóźniliście się tylko trzydzieści minut — oznajmił na wstępie nauczyciel historii. — Podział na grupy już się odbył, więc musicie zrobić projekt razem. Inni wszystko wam wytłumaczą.
Nawet nie zdążyłam zbyt dobrze zorientować się w sytuacji, gdy pedagog po prostu wrócił do prowadzenia zajęć.
— Mam nadzieję, że lubisz robić projekty — rzucił do mnie Adrian.
— Jeżeli myślisz, że odwalę za ciebie całą robotę, to grubo się mylisz — zapowiedziałam. — Nawet twój urok osobisty nie zadziała.
— Kochana, mój urok osobisty jest niezawodny.
— Niezawodny to jestem ja w robieniu rabanu. — Dorian niespodziewanie włączył się do rozmowy, gdy zajęliśmy miejsca w ławkach. Spojrzałam na niego i na ogromną czekoladę, którą trzymał w dłoniach. — Dalio, moja nowa koleżanko. Specjalnie nauczyłem się twojego imienia, by sformułować oficjalne przeprosiny. Wybacz mi tę zniewagę i obrazę majestatu. Zapalmy fajkę pokoju.
Z całych sił powstrzymywałam się przed parsknięciem śmiechem.
— Kochany, Dorianie, nie ukrywam, że cios od ciebie spowodował dosyć dużo cierpienia, jednak moje pełne miłosierdzia serce jest w stanie przyjąć twoją skruchę — wyrecytowałam. — Nie musiałeś przekupywać mnie słodyczami, co nie znaczy, że z chęcią nie przyjmę tego cuda natury.
Chłopak z szerokim uśmiechem na twarzy wręczył mi ogromną czekoladę. Adrian parsknął śmiechem, a siedząca ze mną Janet patrzyła na nas jak na totalnych idiotów. Kiedy zobaczyłam, że w dłoniach trzymałam swój ulubiony przysmak wszechczasów, doszłam do wniosku, że być może dostanie piłką w głowę i kilkadziesiąt minut cierpienia były tego warte.
Do zobaczenia na papierze!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro