1. Ostatni dzień jest uczniem pierwszego
Hej, pierwotna wersja książki została usunięta, ale w zamian za to podrzucam Wam trzy pierwsze rozdziały wersji papierowej.
Miłej zabawy!
Zosia
***
Muzyka dudniła tak głośno, że przez dobrą chwilę zastanawiałam się czy moje bębenki uszne na pewno były gotowe wytrzymać taką presję. Gdyby to jeszcze była dobra muzyka. Morderczy rap rozbrzmiewał z głośników zupełnie jakby ktoś naprawdę słuchał go z przyjemnością. Gorszą rzeczą było jednak, że parkiet był pełen, czyli ludzie naprawdę się do tego bawili. Była też jednak opcja numer dwa - byli tak pijani, że grająca muzyka nie robiła im specjalnej różnicy. Obstawiałam ją jako zdecydowanie bardziej wiarygodną, niż ta pierwsza. Ruchy tłumu w żaden sposób nie miały się do rytmu koszmarnej piosenki.
Stojąc pod ścianą idealnie wpisywałam się w rolę obserwatora. Obracałam w palcach niewielki kubek z podejrzaną mieszanką różnego rodzaju alkoholi. Ktoś wręczył mi go po drodze, ale nie miałam odwagi, by nawet zanurzyć usta. Wolałam dożyć kolejnego dnia. Nawet jeśli nienawidziłam swojego życia.
Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy przed oczami przemknęła mi Margot. Podskakiwała z szerokim uśmiechem na twarzy w towarzystwie swoich szkolnych znajomych. W przeciwieństwie do mnie nie bała się dziwnych alkoholowych mieszanek i wlała w siebie kilka szklanek już na samym wejściu. Było to widać po jej niezdarnych ruchach. Jakie to jednak miało znaczenie jeśli bawiła się doskonale? Żadne.
Przeczesałam palcami włosy, które sięgały mi do ramion i odetchnęłam z ulga, gdy koszmarna piosenka zmieniła się na inną. Salon pogrążony był w mroku, światła rzucały specjalne lampy, na które wykosztował się organizator imprezy. Podobno śmierdziało alkoholem i potem, tak mówiła Mar. Na szczęście miałam katar. Krzywa przegrodo nosowa, dziękuję, że męczysz mnie od dziecka.
Przycisnęłam pięść do ust z całych sił, starając się powstrzymać parsknięcie, gdy Margot wykonała swój popisowy obrót. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie potknęła się o własne nogi i nie runęła na podłogę jak długa. Nie wytrzymałam presji i parsknęłam głośno, ale w obliczu muzyki nikt tego nie słyszał. Nie byłam jednak jedyną osobą, która się śmiała. Kilka osób dookoła aż odwróciło głowy, by upewnić się, że blondynka przeżyła ten upadek. Podniosła się, oświadczając, że nie ucierpiała fizycznie. Duma za to ucierpiała niewiarygodnie.
Skrzyżowałam ramiona na piersi, żałując, że nigdzie dookoła nie było miejsca, w które mogłabym odłożyć kubek, który wciąż trzymałam. Pragnęłam pozbyć się tego specyfiku nim jakaś siła była gotowa mnie podkusić, by go spróbować. Wolałam uniknąć katastrofy, która mogłaby z tego wyniknąć.
- Nie znam cię.
Przekręciłam głowę, gdy ktoś nagle oparł się o ścianę tuż obok mnie. Zmierzyłam pełnym pogardy spojrzeniem chłopaka, którego widziałam pierwszy raz w życiu. W zasadzie prawie wszystkich ludzi dookoła widziałam pierwszy raz w życiu. Tak jak już wspominałam moją rolą było bycie obserwatorem. Wolałam zobaczyć ludzi w ich naturalnym środowisku, nim miałam trafić z nimi do jednej szkoły i nie mieć drogi ucieczki. Bo liceum miało to do siebie, że zazwyczaj, a w zasadzie to zawsze, było zbiorowiskiem idiotów w różnym stadium zaawansowania. Rzecz w tym, że jednych z tych idiotów znosiłam bardziej a innych mniej. Z jakiegoś powodu tych drugich zawsze było więcej.
Chłopak, która gapił się na mnie z zainteresowaniem trafił ją na tę dłuższą listę.
- Nie czuj się wyjątkowy z tego powodu – odparłam po chwili i powróciłam wzrokiem do parkietu. – Nikt mnie tu nie zna.
- Jesteś tą nową od Margot? – skojarzył nagle.
Przewróciłam oczami w geście frustracji. Przez całe życie byłam tą nową. Postrzeganie mnie jako okazu, który pojawiał się znikąd i próbował wpasować się w otoczenie nie było więc dla mnie niczym nowym. Właściwie zdążyłam już się przyzwyczaić chociaż za każdym razem czułam tlącą się we wnętrzu irytację.
- Jestem Dalia – spojrzałam na chłopaka kątem oka. – Ta nowa od Margot, gratuluję spostrzegawczości.
- Daria... co? – zmarszczył brwi. – Co to za imię?
- Egzotyczne jak inteligencja, której nie masz.
Nieznajomy zagwizdał pod nosem. Marzyłam żeby oddalił się do swoich znajomych i pozwolił mi kontynuować obserwację. Nie sprawiał jednak wrażenie jakby miał ochotę mnie zostawić. Powiedziałabym wręcz, że rozgościł się w moim towarzystwie.
- Jestem Dorian – pochylił się nade mną, bym usłyszała, co miał do powiedzenia, bo ktoś bardzo mądry postanowił podgłośnić muzykę jeszcze bardziej.
- Dor... co? – uniosłam na niego wzrok. – Co to za imię?
- Egzotyczne jak twoja wyjątkowo trafiająca w moje gusta uroda.
Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę, nim parsknęłam śmiechem.
- Mówię poważnie – kontynuował. – Moja wyimaginowana żona wygląda dokładnie tak jak ty.
- Stary, nie chcę cię urazić, ale albo jesteś bardzo pijany i jutro nie będziesz tego pamiętał albo przeżyjesz bardzo duże rozczarowanie jeżeli powiem ci, że nie lubię blondynów.
- Kochana, ale dla ciebie to ja mogę nawet włosy przefarbować...
- Mówisz? – uniosłam brwi.
- Żaden problem – wzruszył ramionami. – Dla ciebie wszystko, pięknooka.
W ciągu kilku minut usłyszałam więcej komplementów niż w całym swoim życiu i chociaż obecność Doriana na początku doprowadzała mnie do szału nie dało się ukryć, że po chwili rozmowy zrobiło mi się nawet miło. Nie było tajemnicą, że każdy lubił się podobać.
Nawet jeśli wysoki blondyn o niebieskich oczach, który stał obok mnie wyglądał na najbardziej pijaną osobę świata.
- Dobrze, jako, że jesteś nowa, czuję się w obowiązku, by uratować cię z opałów – zakomunikował, sięgając po kubek, który trzymałam w dłoni. – Tego nie pijemy jeżeli nie chcemy spędzić kolejnego dnia na oddziale ratunkowym.
Może nie był aż tak bardzo pijany? Jego wypowiedzi brzmiały zaskakująco trzeźwo nawet jeśli zachowywał się jak totalny idiota.
- Masz do zaproponowania coś lepszego? – spojrzałam na niego, zaskakując tym samą siebie, ale stanie od dobrych dwóch godzin pod ścianą sprawiło, że zapragnęłam czegoś się napić. – Najlepiej bez alkoholu?
- Jak już wspominałem, dla ciebie wszystko – uśmiechnął się zalotnie i ruchem głowy wskazał kuchnię.
Odepchnęłam się nogą od ściany i podążyłam przed siebie. Czułam, że chłopak szedł za mną, po drodze zamieniając trzy słowa z co drugą mijaną osobą. Nie miałam pojęcia kim był, ale jego pomysł na wejście do kuchni okazał się zbawieniem. Światło było jaśniejsze a muzyka przytłumiona, co pozwoliło mojej głowie odetchnąć chociaż na chwilę. Przyłożyłam palce do skroni i odetchnęłam z ulgą. Zdecydowanie nie nadawałam się do przebywania tak długo w imprezowej klatce.
Pomijając już jak bardzo było duszno. Czułam, jakby moje płuca krzyczały o ratunek.
- Siadaj, piękna, a ja zmontuję ci drinka jakiego nigdy nie piłaś – zakomunikował Dorian, gdy wkroczył do pomieszczenia.
- Tylko bez prądu poproszę – zakomunikowałam, zanim zdążył się rozpędzić. Posłał mi spojrzenie jakbym kompletnie zgłupiała albo przybyła z innej planety.
- To impreza kończąca wakacje, a ty bawisz się na trzeźwo? Kiedy zamierzasz pić jak nie teraz?
Prawdopodobnie nigdy.
Picie alkoholu nie było moim przeznaczeniem i wiedziałam to chociaż nigdy nie dane mi było go spróbować. Sam fakt, że od zawsze miałam kategoryczny zakaz sięgania po używki był dla mnie jasnym znakiem, że upić się mogłam dopiero w następnym życiu.
Spojrzałam z wątpliwością na zastawiony alkoholem blat. Autentycznie wyspa kuchenna była pełna butelek z piwem, winem i wszystkim innym. Zaczęłam podejrzewać, że mikstura, którą dostałam wcześniej była słynnym drinkiem licealisty, czyli mieszanką wszystkiego. To nie mogłoby skończyć się dobrze.
Dobrze, że miałam jeszcze w sobie resztki instynktu samozachowawczego, który uchronił mnie przed skosztowaniem nieznanego.
Wskoczyłam na jedną z nielicznych wolnych części blatu przy oknie. Skorzystałam z okazji i uchyliłam je lekko, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Wręcz czułam jak chłód wdziera się do środka, zbierając zgromadzone w pomieszczeniu toksyny.
Zaciągnęłam się świeżym powietrzem, by dać chwilę ulgi swoim płucom. Poczułam jakby odżyła na nowo, gdy wciągnęłam chłód nosem. Zapach ogniska unosił się w powietrzu.
Obserwowałam blondyna, który kręcił się po kuchni i poruszał się w rytm grającej w salonie muzyki. Poznałam w swoim życiu wystarczająco dużo ludzi, by dojść do wniosku, że początkowo się pomyliłam i wcale nie był pijany. To był po prostu typ człowieka, który zawsze zachowywał się, jakby był pijany.
- Proszę, oto dzieło bogów, specjalnie dla ciebie – podszedł do mnie, by wręczyć mi szklankę. – Jeśli po jednym łyku się we mnie zakochasz, wiedz, że jestem otwarty na propozycje matrymonialne.
Uniosłam pytająco brwi, bo wciąż nie byłam przekonana czy na pewno zrozumiał moją prośbę i nie postanowił upić mnie w tajemnicy. Gdy jednak zaprzeczył głową, nim zdążyłam zadać pytanie z jakiegoś powodu od razu mu uwierzyłam.
Z zaskakującym zaufaniem do nieznajomego upiłam łyk ze szklanki. Przez dłuższą chwilę panowała cisza, bo skupiałam się na smaku, który poczułam na języku. Był świeży, słodki a przede wszystkim w stu procentach bezprocentowy.
Odetchnęłam z ulgą na świadomość, że normalni ludzie jeszcze stąpali po tym zniszczonym świecie.
- Mówiłem, że jestem mistrzem – chłopak wzruszył ramionami, widząc moją miną. – Teraz się ze mną umówisz?
- Wiesz co, to chyba tak nie działa – pokręciłam głową z rozbawieniem. – Jeden drink to za mało, żeby mnie kupić.
- Mam cały rok – podsumował. – Na pierwszą randkę zabrałbym cię do kina, ale niestety byłby z tym jeden, bardzo duży problem – spojrzałam na niego pytająco. – Nie pozwalają wnosić własnych słodyczy.
Parsknęłam śmiechem tak głośno, że przez moment myślałam, że spadnę z blatu i uduszę się na podłodze w kuchni. Rżałam w najlepsze podczas gdy Dorian szczerzył się z dumą, że miał okazję zapodać swoim ulubionym tekstem na podryw.
Naszą sielankę w kuchni zaburzył głośny chichot. Wysoka blondynka wpadła do pomieszczenia z szerokim uśmiechem na twarzy, a zaraz za nią pojawił się chłopak. Skupiłam na nim dłuższe spojrzenie. Był równie wysoki co Dorian, dobrze zbudowany a ciemne włosy opadały mu na czoło. Na policzkach miał wypieki.
Blondynka złapała go za przedramię i pociągnęła w swoją stronę. Oparła się tyłem o wyspę kuchenną i przyciągnęła chłopaka do siebie. Stanął naprzeciwko niej i jak gdyby nigdy nic zaczęli się całować, nie przykuwając zbyt dużej uwagi do naszego towarzystwa.
Dorian odchrząknął na tyle głośno, że szatyn uchylił powieki i posłał nam zaskoczone spojrzenie. Spojrzał z uśmiechem na blondynkę, która wręcz mordowała nas wzrokiem jakbyśmy coś jej odebrali. Stanęła na palcach, by pocałować swojego chłopaka w policzek i podążyła w stronę drzwi z zamiarem powrotu na imprezę.
- Widzę, stary, że nie próżnujesz – rzucił z rozbawieniem Dorian, gdy szatyn bez skrupułów otworzył lodówkę, poszukując w niej czegoś dla siebie. – Blondyna wróciła do łask?
- Daj mi spokój, złamasie – odpowiedział mu bezimienny. – Zjadłbym coś.
- Jeżeli przeprosisz za niegrzeczne wyrażenie jakim mnie potraktowałeś powiem ci, gdzie schowali zapas kabanosów...
- Kabanosy! – ożywił się szatyn. – Czytasz mi w myślach, właśnie na to mam ochotę.
- Jesteś pewien? – Dorian zmarszczył brwi. – Odniosłem wrażenie, że z większą ochotą zjadłbyś Madison...
- Zmuszasz mnie żebym był dla ciebie niemiły, stary – zakomunikował szatyn, zanim jego spojrzenie skupiło się na mnie. Zmrużył lekko oczy, zaskoczony moim widokiem, jakby próbował w głowie wykalkulować czy kiedykolwiek wcześniej mnie widział. – Nie znam cię.
- Wiedziałem, że mamy jeden mózg – rzucił pod nosem Dorian i ruszył w stronę lodówki, by poszukać upragnionych kabanosów.
- Nie obrażaj mnie, łajdak...
- Możesz przestać mnie wyzywać, złamasie?! – stanęli obok siebie. – To rani moje biedne serduszko...
- Dorian, ty zjebie.
Blondyn parsknął melodyjnym śmiechem.
- Nie wiem kim jesteś, ale miło cię poznać.
Zaskoczona nagłym zwrotem w moją stronę spojrzałam na szatyna. Skinął w moim kierunku głową podczas, gdy Dorian na dobre zabrał się za przeszukiwanie lodówki.
- Nie pytaj jej o imię! – odezwał się blondyn. – I tak nie zapamiętasz.
- Przypominam, że to ty nazywasz się Dorian! – odezwałam się z oburzeniem.
- Wara od mojego imienia, piękna – chłopak wskazał mnie palcem w geście ostrzeżenia. – Mam imię po Dorianie Greyu, a jego się nie obraża.
- Nie tylko imię po nim masz – rzucił pod nosem drugi z chłopaków na co otrzymał mocny cios w plecy. – Ego na pewno.
– Znalazłem!
Obaj rzucili się na jedzenie, jakby marzyli o nim przez cały wieczór. Już po chwili stali niedaleko mnie, rozprzestrzeniając zapach swojego posiłku i zajadając się jak spragnione zwierzaki. Wcale nie przesadzałam z tym porównaniem.
- Wiecie z czego robi się kabanosy, prawda? – wtrąciłam nagle. Posłali mi zabójcze spojrzenia.
- Nie psuj klimatu, Dar... mówiłem, że nie zapamiętam – odpowiedział mi Dorian. – Chcesz kabanosa? Nie musisz myśleć z czego jest zrobiony, ważne, że dobrze smakuje.
Bezimienny skinął głową, jakby chciał potwierdzić stwierdzenie swojego kolegi.
- Absolutnie nie, dziękuję.
- Nie wiesz co tracisz, piękna – Dorian wzruszył ramionami. – Dobra, nie uważam, że popełniłaś w życiu wystarczająco dużo grzechów, by go poznawać, ale skoro tworzymy kuchenne kółko różańcowe wypada żebyście się poznali. To jest Adrian, mój przyjaciel, Adrian, to jest Dar...
- Dalia – warknęłam.
- Dalia – powtórzył z wątpliwością. – Twoi starzy mieli jeszcze większą wyobraźnię niż moi. Chociaż jest w tym pomieszczeniu ktoś kto wygrywa zestawienie...
Przerwał nagle, gdy Adrian zapodał mu cios w ramię. Blondyn jęknął żałośnie, łapiąc się za bolące miejsce.
- Co jest nie tak z imieniem Adrian? – zmarszczyłam brwi, niespecjalnie rozumiejąc. Twarz Doriana wręcz błyszczała od uśmiechu jaki się na niej pojawił podczas gdy szatyn kręcił z niedowierzaniem głową.
- Przyznaj się, stary, to nie wyjdzie poza to grono – zachęcał swojego przyjaciela blondyn. – No, więc Adrian to wersja robocza, wiesz dla znajomych...
- Nazywasz się Hadrian – zakomunikowałam w nagłym przypływie myśli. Obaj spojrzeli na mnie zaskoczeni szybkim połączeniem faktów.
- Nie uważasz, że nawet wygląda jak cesarz? – Dorian wyciągnął ramię, by zaprezentować swojego przyjaciela. – Nie wiem dlaczego nie przyznaje się do swojego prawdziwego imienia. Wiesz, jest jak ci władcy w książkach, co ukrywają swoją tożsamość...
- Stary, tobie chyba już wystarczy – przerwał mu Adrian, spoglądając na butelkę piwa, którą blondyn trzymał w dłoni. – Pierdolisz nie od rzeczy.
- Po prostu kocham twoje imię i nie rozumiem dlaczego się go wyrzekasz.
- Weź się udław tym kabanosem, zdradziecka bestio.
Uśmiechnęłam się pod nosem, bo wyglądali jakby mogli przekomarzać się w nieskończoność.
Nawet nie spostrzegłam kiedy w pomieszczeniu pojawił się kolejny chłopak. Nie wdawał się jednak w dyskusje. Rzucił się w kierunku zlewu, który znajdował się tuż obok mnie, pochylił się nad nim i wyrzucił z siebie efekty swojej alkoholowej libacji. Zeskoczyłam z blatu, szukając ucieczki podczas, gdy Dorian wybuchnął takim śmiechem, że z pewnością słyszeli go w sąsiednim mieście. Przeniosłam wzrok na Adriana, który patrzył na biednego skazańca ze zniesmaczeniem i odsunął kabanosy na bok jakby nagle stracił apetyt. Noc była młoda a wieczór długi. Wolałam nie wiedzieć co jeszcze miało się wydarzyć, jednak kiedy Dorian również dopadł do zlewu, nim poprzednik zdążył na dobre się odsunąć, wiedziałam jedno. Wieczór wcale nie był długi, ale kac po nim wręcz przeciwnie.
***
Od zawsze byłam dziwna. Właściwie odkąd poszłam do przedszkola wiedziałam, że różnię się od pozostałych dzieciaków. Gdy cała grupa spała, ja się bawiłam, a gdy wszyscy się bawili, ja spałam. Zawsze robiłam wszystko na odwrót.
O swojej odmienności przekonałam się dobitnie, gdy w ostatni dzień wakacji zamiast odsypiać przeżytą poprzedniego dnia imprezę obudziłam się o piątej rano i zapragnęłam wyrwać się z domu. Szłam, więc przed siebie, zwiedzając miasto, do którego wprowadziłam się kilka dni wcześniej aż spośród ogromnej ilości identycznych budynków nie wyłoniła się galeria handlowa.
Sklepy były zamknięte, ale nie miałam pojęcia, co pokierowało mną, by wejść do budynku, a mało tego udać się na parking na dachu. Nie rozumiałam toku swojego rozumowania nawet, gdy znajdowałam się już na górze i usiadłam na murku, z którego rozpościerał się widok na całą okolicę.
Słońce wzeszło już dawno, ale z każdą minutą odważnie wznosiło się coraz wyżej, a jego promienie uderzały w skórę coraz intensywniej. Czułam ciepło na ramionach, gdy obserwowałam krajobraz miasta, które w znacznej większości spało. Może i ulice były zatłoczone, w końcu ludzie jechali do pracy, jednak wiedziałam, że moi rówieśnicy leżeli zawinięci w kołdrę i śnili o lepszym świecie.
Maidstone w hrabstwie Kent może i nie było najlepszym miejscem do życia. Za pewne mogłam wybrać wiele innych lokalizacji, w których żyłoby mi się lepiej. Mogłabym każdego dnia oglądać góry albo morze, budzić się z widokiem na coś niesamowitego. Nie rozpamiętywałam tego jednak. Życie w Anglii miało być moim nowym i tylko to się dla mnie liczyło.
Nie myślałam o tym gdzie, chciałam po prostu zacząć wszystko od nowa i zapomnieć o wszystkim, co było wcześniej.
Wpatrywałam się, więc w miasto, które miało być moim nowym początkiem, dać mi nadzieję na lepsze życie. Wierzyłam, że dostałam od losu białą, czystą kartkę, którą mogłam zapełnić w taki sposób w jaki chciałam to zrobić. Pragnęłam odciąć się od wszystkiego, co przeżyłam wcześniej, od wszystkich łatek, które przyklejali mi ludzie, od współczucia z jakim na mnie patrzyli. W Maidstone byłam czysta, nowa, nieznana. Nikt niczego o mnie nie wiedział i tylko ode mnie zależało, kto czego się dowie.
- Jeżeli masz zamiar skakać to powiedz wcześniej, żebym mógł przekonać cię do pozostania na tym beznadziejnym świecie.
Zaskoczona nagłym głosem, który rozbrzmiał w oddali odwróciłam się przez ramię. Zmrużyłam oczy, bo słońce niezwykle mocno świeciło, gdy szatyn, którego poznałam poprzedniego wieczoru, ubrany w czarny dres, przyglądał mi się z zainteresowaniem, ale też z lekkim niepokojem.
- Nie będę skakać – zakomunikowałam na wstępie, by przestał patrzeć się jak na wariatkę, która zamierzała rzucić się z dachu centrum handlowego w samym środku miasta.
- Niesamowicie mnie to cieszy, ale mogłabyś zejść na ziemię dla własnego bezpieczeństwa.
Wpatrywałam się w widok miasta przed sobą jak zahipnotyzowana. Nie miałam ochoty przerywać tego, bo jakiś człowiek tak chciał. Byłam pewna, że ktoś obserwował parking na monitoringu i za pewne też myślał, że miałam zamiar skoczyć. Nie chciałam skakać, ale chyba powinna wypisać to sobie na plecach, by ludzie uwierzyli chociaż podświadomość mówiła mi, że i tak by nie uwierzyli.
Ludzie najczęściej wierzyli jedynie w to, co sami sobie wmówili.
Głośne szczeknięcie sprawiło, że ponownie obróciłam głowę. Zaskoczona widokiem Adriana wcześniej nie dostrzegłam owczarka niemieckiego, który stał przy jego nodze. Był duży, długowłosy i merdał ogonem, jak najmilsze stworzenie świata.
- Nawet Bimber uważa, że powinnaś zejść.
- Nazwałeś psa Bimber? – prychnęłam, nie potrafiąc oderwać oczu od zwierzaka, który był tak cholernie zadowolony z życia.
- Nie ja, mój brat – odparł chłopak z westchnieniem. – Zanim zdążyłem się sprzeciwić Bimber reagował już tylko na to imię.
Parsknęłam pod nosem, gdy szatyn ruszył w moim kierunku. Zmarszczyłam w zaskoczeniu brwi, gdy również usiadł na murku, przodem do widoku miasta a Bimber posłusznie położył się na ziemi za nami. Smycz zwisała z murku, gdy pies rozglądał się dookoła jakby upewniał się, że dookoła nie było żadnego zagrożenia.
- Dorian nie będzie się cieszył jeśli powiem mu, że jego nowa psiapsiółka ma zapędy samobójcze – odezwał się nagle Adrian, spoglądając na mnie kątem oka. – Wiem, że życie jest do kitu, ale naprawdę nie warto...
- Zapewniam cię, że gdybym zamierzała odebrać sobie życie wybrałabym coś mniej drastycznego – odparłam. – Jest zbyt wiele sposobów, żeby się zabić, by wybierać skakanie z dachu. Zepsułabym dzień wszystkim na dole.
- Myślę, że ludzie, którzy naprawdę chcą się zabić nie pomyśleliby o ludziach na dole – uznał. – Dopiero teraz ci wierzę, że nie skoczysz.
- Ta informacja zmieniła moje życie.
- Nie mogę jednak nie zapytać co robisz o szóstej rano na dachu galerii...
- Mogłabym zapytać cię o to samo.
- Byłem pierwszy.
Przewróciłam oczami, co skwitował krótkim śmiechem.
- Nie potrafię dospać, więc postanowiłam nie marnować dnia i przejść się po okolicy – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Nie wiem, co mnie tu przywiodło, ale nie żałuję. Widok robi wrażenie.
- Myślę, że jeszcze większe wrażenie robi twój widok tutaj dla ludzi, którzy są na dole – spojrzał na mnie.
- Zapewniam cię, że wszyscy są tak zabiegani, że nikt z rana nie ma czasu, by spojrzeć w górę.
Oderwał ode mnie wzrok i spojrzał przed siebie, żeby przetrawić moje słowa. Ludzie mieli wystarczająco dużo własnych trosk i obowiązków, żeby poszukiwać ludzi w potrzebie. Szczególnie o poranku, gdy spieszyli się do pracy. Nikt nie wpadłby na to, żeby zatrzymać się i sprawdzić czy żadna nastolatka nie siedziała na dachu galerii. A nawet gdyby ktoś ją dostrzegł większość przeszłaby obojętnie, bo po co pchać się do życia innych.
- A co ty tutaj robisz? – zagadnęłam nagle, gdy na dłuższą chwilę zapadła cisza.
- Spaceruję z psem.
- Spacerujesz z psem o szóstej rano po dachu galerii? – uniosłam brwi.
- Bimber nie jest wybredny, nie potrzebuje drzewa – parsknęłam w odpowiedzi. – A tak na serio to też lubię tu przychodzić. Co nie zmienia faktu, że nie wpadłem nigdy na to, by siadać na niezabezpieczonym murku, z którego można spaść w każdej chwili.
Sęk w tym, że nigdy nie byłam zbyt rozważna.
- Dalia. Dobrze pamiętam? – upewnił się, kierując na mnie wzrok. Skinęłam głową. – Skąd się wzięłaś w naszym czarującym mieście?
- Szukam przygód – wzruszyłam ramionami. – A tak naprawdę mój tata wyjechał do Niemiec, więc przeprowadziłam się do rodziny. Margot jest moją kuzynką. Myślę, że ją znasz.
- Znam – kiwnął głową. – Powiedzmy.
- Powiedzmy? – uniosłam brwi. – To nie jest tak, że albo kogoś znasz albo nie znasz?
- Ludzie, których znasz to ludzie, z którymi rozmawiasz i z którymi coś cię łączy. Zamieniłam z nią dwa słowa przez całe życie, więc kompletnie jej nie znam.
Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę.
- Co za niesamowicie głęboka myśl.
- Zawsze wiedziałem, że mam dryg do bycia filozofem.
- Platon powinien czyścić ci buty.
- Platon niech lepiej się do mnie nie zbliża, bo wprost powiedziałbym mu, że jest idiotą – odparł chłopak. – Jak można chcieć stworzyć państwo, w którym rządziliby filozofowie? Gospodarka by nie istniała.
- Nie chcę cię martwić, ale w czasach Platona chyba nikt nie przejmował się gospodarką...
- Jego idealne państwo nie miało najmniejszego sensu.
- Widać, że twoje cesarskie imię nie jest przypadkowe.
- Szczerze liczyłem, że tego nie pamiętasz – westchnął przeciągle. Parsknęłam krótko. – Dorian uwielbia ośmieszać innych.
- Dzięki ludziom jego pokroju ten świat jeszcze nie zszedł na psy, więc doceniaj jego nie do końca trafne wyczucie.
- Trudno się nie zgodzić. Bez niego umarłbym z nudów.
Bimber za naszymi plecami zaskomlał, domagając się uwagi. Odwróciliśmy się jednocześnie, by spojrzeć na psa, który podniósł się i patrzył na nas wyczekująco.
- Chyba jednak Bimber potrzebuje drzewa – zakomunikowałam z rozbawieniem, gdy Adrian zmarszczył z niezadowoleniem nos.
- Nie masz za grosz wyczucia, stary – westchnął i uniósł nogi, by zeskoczyć z murku. Spojrzał na mnie wyczekująco. – Nie zostawię cię tutaj samej chociaż wierzę, że nie skoczysz. Bimber zaprasza cię na spacer.
Spojrzałam na psa, który wesoło merdał ogonem. Nie potrafiłam mu się oprzeć, dlatego już po krótkiej chwili również stałam na parkingu. Przykucnęłam, by przywitać się ze owczarkiem, który od razu nadstawił się do głaskania. Uśmiechnęłam się i podrapałam go za uchem.
Gdy stanęłam naprzeciwko Adriana i uniosłam głowę, by spojrzeć na jego oświetloną promieniami słońca twarz on już mierzył mnie spojrzeniem.
- Odprowadzimy cię do domu, poranna księżniczko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro