9
Olivia, Meksyk
Tata wyjechał od razu po naszej kłótni w nocy gdy spałam pierwszy raz od dawna w ramionach Aleksandra. Nie pożegnał się. Nawet nie zostawił głupiej kartki. Nie dziwię się, sama nie wiem jakbym postąpiła gdyby ktoś mnie tak zranił.
Musiałam coś stracić żeby coś zyskać. W tym wypadku było to więcej wolności kosztem zaufania do ojca. Żałowałam tego odkąd tamte paskudne słowa wylatywały z moich ust. Jednak każdy w tym życiu musiał odegrać swoją rolę i ja także.
W każdej rodzinie jest jakaś drama. Hache zadzwonił i opieprzył mnie jak potraktowałam staruszka. Brat był z nim najbardziej związany, zawsze stał po jego stronie. Dlatego pojawiło się kolejne spięcie i wybuchła kłótnia. Ja nie zamierzam zakopywać toporu wojennego, bo nikt nie ma prawa mnie osądzać. Każdy ponosi czyny za swoje błędy i myślę że to wystarczająca kara.
Kończyłam pakować małą walizkę kiedy Aleksander wszedł do sypialni. Chwilę później mnie przytulił kładąc mi ręce na biodra powiedział:
-Mówiłem ci co uważam o tym wyjeździe...
-Tłumaczyłam ci, że wracam do Nowego Jorku tylko na kilka dni. Chce załatwić wszystkie sprawy przed ostateczną przeprowadzką. Zresztą jestem umówiona do doktor Martinez.
-W Meksyku też są dobrzy lekarze.
-Nie Aleks, nie będziemy znowu o tym rozmawiać. Mam prawo decydować-delikatnie strąciłam jego ręce żeby pójść do łazienki po kosmetyczkę.
-Lepiej, żebyś miała kogoś kto się zajmie tobą i dzieckiem tu na miejscu.
-Nie zmienię decyzji-powiedziałam hardo. Musiałam zrobić się twarda i odporna na jego złość ale nie mogłam wyprowadzać go z równowagi bo by się to źle skończyło.
-Dobrze-podniósł ręce w geście poddania się. Pocałował mnie w czoło głaszcząc przy okazji mój brzuch.
-Cieszę się, że w końcu zrozumiałeś-uśmiechnęłam się blado znowu odwracając się do niego plecami.
-Wolałabyś żeby to był chłopiec czy dziewczynka? Uważam że imię Diego albo Elena pasowało by do naszej rodziny.
Co? Zastygłam w miejscu. Na to było o wiele za wcześnie.
-Chce, żeby było zdrowe, to wystarczy-powiedziałam przez zęby, starając opanować narastająca we mnie wściekłość. Ostatnio byłam za bardzo nerwowa.
Jednym szarpnięciem zapięłam walizkę i ściągnęłam ją z łóżka. Zaczęłam kierować się do holu a on szedł za mną.
-Henry cię zawiezie-usłyszałam za sobą, głos jak zwykle miał władczy, ale rozumiałam jego troskę. Ubrałam kurtkę i naciągnęłam czapkę na głowę. Co prawda w Meksyku temperatura była dość wysoka ale w Stanach podobno spadł już śnieg.
-Cześć-chwyciłam za rączkę walizki i pocałowałam go w oba policzki. Nie obchodziło mnie to, że dla niego to za mało. Unikałam bliskości z nim, bo mi przeszkadzała. Jego dotyk mnie brzydził. A ja po prostu już tego nie pragnęłam. On myślał, że to hormony a ja wiedziałam, że miłość którą go kiedyś darzyłam już się wypaliła. Jej płomień zgasł kiedy ktoś inny zajął miejsce w moim sercu.
Kilka godzin później... (Nowy Jork)
Czekając pod gabinetem doktor Martinez bardzo się stresowałam. Ręce mi się okropnie pociły. Uśmiechające się pielęgniarki gromiłam wzrokiem, ja nie miałam się z czego cieszyć. No chyba że z kilku dni wolności...
Lekarka przywitała mnie jak zawsze proponując jaśminową herbatkę. Chciałam się dowiedzieć co z moim dzieckiem czy jest zdrowie, który to tydzień a nie popijać jakieś gówno.
-Czy mogłybyśmy przejść do rzeczy? Chciałabym to mieć już za sobą.
-Oczywiście, panno Clark. Zapraszam na fotel-wykonałam polecenie tak szybko, że zamrugała zdziwiona, pomimo to uśmiechnęła się lekko spięta-Proszę podwinąć bluzkę, zrobimy usg.
Zrobiłam to, starając się zachować cierpliwość. Dziś mój humor nie należał do kolorowych i nie mogłam się konkretnie wyżyć a już mnie nosiło.
Do gabinetu weszła pielęgniarka przynosząc jakieś dokumenty. Doktor Martinez zmarszczyła brwi gdy na nie spojrzała. Usiadła na stołku i spojrzała na mnie ze zmieszaną miną. Nic nie mówiąc zajęła się badaniem. Patrzyła skupiona w monitor jakby starała się coś zobaczyć. Ja nie widziałam nic, nie znałam się na tych sprzętach.
Jej tajemnicza mina była tajemnicą dopóki się nie odezwała.
-Nie jest pani w ciąży. Na usg nic nie ma, tak samo z badaniami krwi. Pani hormony są w normie. To fałszywy alarm.
Zawiesiłam się na kilka dobrych minut a potem zaczęłam płakać. To były łzy ulgi. Prawdziwiej ulgi. Śmiałam się przy tym jak głupia.
-Dobrze się pani czuje?
-Nigdy nie czułam się lepiej. To cudowna wiadomość-wychrypiałam odkaszlując. Nie musiałam wychodzić za Aleksandra. Mogłam go zostawić bez wyrzutów sumienia. To było takie nierealne.
-Ale jak to jest możliwe? Nie mam okresu od dłuższego czasu, wynik testu wyszedł pozytywny. A te mdłości?-zapytałam w natłoku myśli.
-Możliwe że ze stresu cykl się pani rozregulował. Test mógł być przeterminowany. I najprawdopodobniej miała pani zatrucie albo grypę bo organizm jest osłabiony.
Pokiwałam głową nie mogąc opanować emocji.
-Miałaś może ostatnio problemy z odżywianiem?
-Nie-skłamałam zaskoczona, czyli to też mogło mieć jakiś wpływ? Lekarka lustrowała mi twarz, chyba nic tam nie odczytała bo podeszła do biurka, żeby zapisać coś w karcie.
-Jeśli okres nie pojawi się w ciągu tygodnia proszę się do mnie zgłosić-oderwała długopis od kartki żeby poprawić okulary.
-Dziękuję Pani doktor. Dziękuję. Żałuję, że wcześniej nie przyszłam-ohh jaką ja byłam idiotką. Oszczędziłabym sobie kilka tygodni więzienia.
-Unikaj wszelkich stresów-poradziła na odchodne kobieta.
-Do widzenia!-powiedziałam radośnie. Nastał ten czas kiedy mogłam świętować, konkretnie się nachlać, zapomnieć o tym tyranie, zacząć życie od nowa. A przede wszystkim mogłam wrócić do tańca.
Wychodząc z gabinetu wybrałam numer do ojca. Najwidoczniej był zajęty bo włączyła się sekretarka.
-Tato. Fałszywy alarm. Nie jestem w ciąży-powtórzyłam wyraźnie słowa pani doktor. Jeszcze nie mogłam w to uwierzyć. To było jak piękny sen-Nawet nie wiesz jak się cieszę. Teraz już nic mnie nie powstrzyma żeby odejść od Aleksandra. Tato? Tak bardzo cię przepraszam. Oddzwoń. Musimy porozmawiać.
Rozłączyłam się i ruszyłam do mojego pierwszego celu. Szkoła tańca, tak długo tam nie byłam.
W międzyczasie jak się przebierałam napisałam smsa do Cataleyi "Dałaś mi przeterminowany test ciążowy, kretynko"
Po ciężkim treningu poczułam falę szczęścia. Dobrze było wrócić na deski. Stopy odzwyczaiły się już od baletek ale dalej znały kroki. To był mój czas na wielki powrót. Serce czuło muzykę jak nigdy. Dusza rwała się do piruetów i wymagających ćwiczeń. Wiedziałam, że następnego dnia będę miała zakwasy ale to będzie świadczyć o tym, że znowu zaczynam żyć.
Wróciłam do mieszkania żeby ochłonąć. To było moje małe zwycięstwo, musiałam je oblać. Dlatego od razu po przekroczeniu progu chwyciłam za butelkę whiskey. W tym całym zamieszaniu dopiero zobaczyłam że rozładował mi się telefon. Podłączyłam go do ładowania i zaczęłam sprzątać mieszkanie z kurzu żeby móc je sprzedać. Podjęłam decyzje o natychmiastowej wyprowadzce. Musiałam zacząć żyć pełną piersią, do tej pory byłam pod szklanym kloszem, który dzisiejszego dnia się rozbił. To dzień warty zapamiętania.
Pakując pudła znalazłam kilka rzeczy które dostałam od Dymitra i które do niego należały, takie jak koszulka w której spałam albo muszelkowy naszyjnik, który nosił w Malibu.
Nadszedł czas kiedy się złamałam bo on odszedł i już nigdy nie będzie mój.
***
Witam witam! Mam nadzieje, że nie możecie pozbierać szczęk z podłogi ;p Nastał ten dzień, że w końcu mogę trochę naprostować życie Oliwi. Jakieś pomysły co będzie dalej?
Zachęcam do głosowania kochani!
Pozdrawiam,
xUla.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro