Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

24

Olivia, Paryż

W nocy nie mogłam spać, ponieważ miałam moment zwątpienia. Chciałam kupić bilet i dołączyć z samego rana do mojej rodziny w Chicago. Święta to czas dla bliskich a ja ich olałam. Jednak szybko porzuciłam tą myśl. Miałam do stworzenia choreografię. Teraz to było najważniejsze. Jeśli chciałam coś osiągnąć musiałam się temu całkowicie poświęcić. Liczy się tu i teraz. Święta będą jeszcze nie raz. Koniec świata niby zapowiadany co chwilę a tak naprawdę jeszcze do niego daleko. Szukają tylko sensacji.

Wstałam po południu, cała obolała, chyba przesadziłam z wylegiwaniem się w łóżku. Zjadłam późne śniadanie właściwie można było to już zaliczyć jako obiad. Przejrzałam pół internetu, szukając inspiracji modowych i wnętrzarskich do mojego "nowego życia".

Potem rozłożyłam w salonie matę i zaczęłam wykonywać ćwiczenia rozciągające. Byłam w trakcie robienia szpagatu kiedy rozległ się dzwonek. Domyślam się, że to był Phillippe. Niechętnie się podniosłam i ruszyłam do drzwi.

-Cześć. Mama dała ciasto-wsadził mi do rąk pojemnik i w butach poszedł do salonu. Spojrzałam na niego zniesmaczona.

-Chyba nie przyszedłeś na długo?

-Dlaczego tak uważasz? Chyba nikogo się nie spodziewasz?-zapytał kładąc się na kanapie. Czuł się jak u siebie. Zdecydowanie było mu tu za dobrze. Założył ręce za głowę a ja próbowałam nie zabić go wzrokiem.

-Nie rozbierasz się-zauważyłam stawiając pojemnik na blat w kuchni.

-Zimno jest jakbyś nie zauważyła. Masz tu lodówkę-fuknął zły, aby podkreślić swoje słowa okrył się szczelniej kurtką, ba nawet założył kaptur. Pokręciłam głową rozbawiona.

-Mogłeś chociaż zdjąć buty-warknęłam poirytowana. Znowu będę musiała zmywać podłogę.

-Wybacz-uśmiechnął się przepraszająco co w jego wykonaniu i tak wyglądało jakby ze mnie kpił, i na pewno tak było. W końcu to Phill. Typowy facet. Uważa, że nic się nie stało-To gdzie ten mój prezent?

Machnęłam głową w stronę prowizorycznej choinki.

-Podasz mi, prooooszę?-zrobił oczka słodkiego bezdomnego pieska.

-A masz ręce i nogi?-zapytałam retorycznie wracając na matę. Nie jestem jego służącą.

-Nie. Jestem kaleką. Nie zauważyłaś?

-Bardzo śmieszne-widziałam jak mi się przygląda-Jak chcesz to sobie weź.

-Jesteś wredna.

-A ty leniwy-dotykałam czołem kolana, robiłam to bez żadnego wysiłku. Lubiłam takie wyciszenie umysłu o ile nikt mi nie przeszkadzał.

-Ugh-Phill sapnął podnosząc swoje cztery litery i pomaszerował po pakunek. Rozerwał papier nawet nie doceniając tego, że trudziłam się pół godziny z zapakowaniem go. Spojrzał na zawartość i się uśmiechnął.

-Żelki?-zapytał uradowany jak dziecko. Ten chłopak mnie zadziwiał.

-To aluzja, że ostatnio zeżarłeś mi całą paczkę i ich nie odkupiłeś.

-Dzięki-nagle zrobił zniesmaczoną minę. Najwidoczniej pomyślał, że kupiłam tylko to. Czemu ten głupek nie zajrzy głębiej. Z mojego ćwiczenia jednak nic dziś nie wyjdzie. Ciągle mnie rozprasza.

-Zobacz co jest pod spodem.

Chwila ciszy a potem dziki okrzyk radości ze strony Philla uderzył we mnie z taką siłą, że aż się wystraszyłam.

-To ten kaszmirowy szalik co ta gruba baba zwinęła mi sprzed nosa. Jak udało ci się go zdobyć?-zaczął macać materiał i się nim zachwycać.

-Mam swoje sposoby-wstałam i poklepałam go po ramieniu przechodząc obok niego, żeby schować matę do szafy.

-Co robisz wieczorem?-jak widać euforia Pilla nie trwała długo.

-Idę do teatru-powiedziałam wzruszając ramionami, znajdowałam się w kuchni, nalałam sobie szklankę soku pomarańczowego i upiłam łyk ze szklanki.

-Po co?

-A po co chodzi się do teatru durniu?-spojrzałam na niego wymownie z nad ramienia. Miał tępy wyraz twarzy. Nie zwracając na niego większej uwagi poszłam do sypialni a on ruszył za mną.

-Ponudzić się albo pospać. Są tylko dwie opcje.

-W takim razie jesteś w błędzie-uświadomiłam jego przerośnięte dziecinne ego, czy on na prawdę w głowie ma tylko imprezy i to ile jest w stanie wypić?

Opierał się o framugę drzwi. O dziwo zdjął już kurtkę, czyżby zrobiło mu się ciepło.

-Wystawiają "Opowieść Wigilijną". Wersji francuskiej jeszcze nie widziałam-poinformowałam go i zniknęłam za drzwiami do garderoby-Nawet nie waż się wchodzić tymi buciorami na mój perski dywan-wrzasnęłam ostrzegawczo, wiem że byłby zdolny to zrobić.

-Kochana, nie gorączkuj się tak. Doceniam takie rzeczy bardziej niż ci się wydaje. To była by zbrodnia tak jak połączenie pasków z kratą.

Pokazałam mu dwa zestawy sukienek. Jedna z długim rękawem, a druga granatowa do pół łydki. Obie proste. Nie lubiłam zbyt przesadnego przepychu.

-Czarna. Klasyka-powiedział snując palcem wskazującym po dolnej wardze, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał-Idziesz sama?

Ta dam! I już wiem o co chodziło.

-Tak. Coś w tym dziwnego?

-Cóż.. wyjdziesz na trochę zdesperowaną.

-Nie obchodzi mnie to. Dobrze mi samej-zapewniłam z bladym uśmiechem. Zawsze czułam się od kogoś uzależniona, teraz mogłam być sobą.

-Wiesz nawet zaspokojona jesteś nieznośna-powiedział widocznie zmartwiony, co on tak się przejmuje?

-Dzięki.

-To takie smutne..-wyminęłam go i przewróciłam oczami. Miałam go już dość. Kiedy on sobie pójdzie?



Przedstawienie było niesamowite. Takie emocjonujące. Aktorzy wczuli się w rolę. Przekazali widzom wszystko tak jak chcieli, na ich twarzach było widać zadowolenie. Nie było mowy o żadnej pomyłce.

Pod koniec spektaklu dwa rzędy przed mną dostrzegłam siedzącą prosto panią Delacour. Oglądała ze skupieniem.

Kiedy przedstawienie się skończyło podeszłam do niej gdy opuszczała salę.

-Dobry wieczór, pani Delacour.

-Olivia?

-Tak to ja-powiedziałam z głupkowatym uśmiechem, widać była zaskoczona moim widokiem, nie spodziewała się mnie tutaj.

-Myślałam, że lecisz na święta do Stanów do rodziny.

-Plany się zmieniły-wzruszyłam ramionami jakby mnie to wcale nie obchodziło. Grałam twardą-Jak podobało się pani przedstawienie?

-Z roku na rok grają coraz gorzej, obsada się zmienia i już nie jest taka zgrana-powiedziała lekko zniesmaczona, w rękach trzymała jakąś broszurkę.

-Dla mnie się podobało-uśmiechnęłam się po raz kolejny. Dlaczego była taka naburmuszona.

-Jesteś tu sama?

-Tak, znajomi woleli iść na imprezę-powiedziałam z lekką kpiną a ona uniosła brew. Nie docenia pani młodego pokolenia które jeszcze interesuje się teatrem? Nie ładnie-A Pani?

-Słucham?-odwróciła się zdezorientowana, czekałyśmy w kolejce do szatni po płaszcze.

-Czy jest tu pani sama?

-Ah tak, to była taka nasza mała tradycja z mężem. Od prawie pięćdziesięciu lat niezmiennie-wzięłam swój płaszcz i ubrałam go stojąc naprzeciwko niej.

-To urocze. A gdzie pani mąż?-zapytałam jakbym była na jakiś prochach. Co się ze mną działo.

-Nie żyje-odpowiedziała chłodno. Patrząc mi prosto w oczy. Lekko się garbiła, dzięki lasce stała prosto, zauważyłam że często utykała. Na pewno przez jakąś kontuzję.

-Ojej. Przykro mi-spojrzałam na czubki swoich butów. Teraz poczułam się głupio. Po co ingerowałam w jej życie prywatne.

-Może dotrzymasz mi towarzystwa podczas spaceru?-te pytanie uderzyło we mnie jak grom z jasnego nieba. Kobieta nie wyglądała jakby potrzebowała towarzystwa.

-Czy to też tradycja?-czemu coraz bardziej się pogrążałam? Strzeliłam sobie mentalną piątkę w twarz.

-Owszem-wyszłyśmy z budynku i skierowałyśmy w stronę oświetlonego parku-Strasznie dużo gadasz, Olivio. Jednak wolę cię na treningu, kiedy skupiasz się na tańcu.

-A ja panią teraz. Przynajmniej jest pani milsza-mam nadzieję, że nie wyczuła w moim głosie zbytniego sarkazmu, nie chce potem mieć wycisku na sali treningowej. Jeszcze się na mnie zemści.

Zaśmiała się cicho. Widać, że ją rozbawiłam. Jej nastrój był zmienny.

-Jak ci się podoba Paryż Olivio?-zapytała żeby zmienić temat, chyba nie lubiła mówić o sobie.

-Jest piękny. Zawsze o nim marzyłam-na usta wkradł mi się uśmiech, od najmłodszych lat chciałam tu mieszkać, teraz to marzenie się spełniło.

- A na uczelni dużo masz zajęć?

-Nie jest tak źle. Jeszcze nadrabiam zaległości-pokiwała głową ze zrozumieniem. Szłyśmy przed siebie. Śnieg lekko prószył ale nam to nie przeszkadzało. Kobieta miała długą suknię.

-Z tego co widzę to bardzo dobrze sobie radzisz.

-Jestem w trakcie robienia ważnego projektu, pochłania strasznie dużo mojego czasu-wyjaśniłam, możliwe że widziała tylko pozory mojej postawy.

-O czym?

-O Clarisse Pierre-westchnęłam w zadumie, tyle nas łączyło a jeszcze więcej dzieliło.

-Clarisse była moją przyjaciółką-wyznała cicho jakby ze smutkiem w głosie, po chwili odchrząknęła-Jeśli potrzebujesz jakiś materiałów mogę poszukać jakiś zdjęć albo nagrań.

-Była bym pani bardzo wdzięczna.

Nastała chwila ciszy. Niebo było czarne, nie było na nim żadnej gwiazdy. Miasto powoli zasypiało. Śnieg skrzypiał pod naszymi butami. Szłyśmy ramię w ramię.

-Jaka ona była?-nie wytrzymałam, musiałam wiedzieć.



***

Dopiero zauważyłam, że zapodział mi się ten rozdział, szybciutko poprawiam ten błąd. Wybaczcie. Dodaje go teraz i wszystko poprawiam w odpowiedniej kolejności.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro