24
Olivia, Paryż
W nocy nie mogłam spać, ponieważ miałam moment zwątpienia. Chciałam kupić bilet i dołączyć z samego rana do mojej rodziny w Chicago. Święta to czas dla bliskich a ja ich olałam. Jednak szybko porzuciłam tą myśl. Miałam do stworzenia choreografię. Teraz to było najważniejsze. Jeśli chciałam coś osiągnąć musiałam się temu całkowicie poświęcić. Liczy się tu i teraz. Święta będą jeszcze nie raz. Koniec świata niby zapowiadany co chwilę a tak naprawdę jeszcze do niego daleko. Szukają tylko sensacji.
Wstałam po południu, cała obolała, chyba przesadziłam z wylegiwaniem się w łóżku. Zjadłam późne śniadanie właściwie można było to już zaliczyć jako obiad. Przejrzałam pół internetu, szukając inspiracji modowych i wnętrzarskich do mojego "nowego życia".
Potem rozłożyłam w salonie matę i zaczęłam wykonywać ćwiczenia rozciągające. Byłam w trakcie robienia szpagatu kiedy rozległ się dzwonek. Domyślam się, że to był Phillippe. Niechętnie się podniosłam i ruszyłam do drzwi.
-Cześć. Mama dała ciasto-wsadził mi do rąk pojemnik i w butach poszedł do salonu. Spojrzałam na niego zniesmaczona.
-Chyba nie przyszedłeś na długo?
-Dlaczego tak uważasz? Chyba nikogo się nie spodziewasz?-zapytał kładąc się na kanapie. Czuł się jak u siebie. Zdecydowanie było mu tu za dobrze. Założył ręce za głowę a ja próbowałam nie zabić go wzrokiem.
-Nie rozbierasz się-zauważyłam stawiając pojemnik na blat w kuchni.
-Zimno jest jakbyś nie zauważyła. Masz tu lodówkę-fuknął zły, aby podkreślić swoje słowa okrył się szczelniej kurtką, ba nawet założył kaptur. Pokręciłam głową rozbawiona.
-Mogłeś chociaż zdjąć buty-warknęłam poirytowana. Znowu będę musiała zmywać podłogę.
-Wybacz-uśmiechnął się przepraszająco co w jego wykonaniu i tak wyglądało jakby ze mnie kpił, i na pewno tak było. W końcu to Phill. Typowy facet. Uważa, że nic się nie stało-To gdzie ten mój prezent?
Machnęłam głową w stronę prowizorycznej choinki.
-Podasz mi, prooooszę?-zrobił oczka słodkiego bezdomnego pieska.
-A masz ręce i nogi?-zapytałam retorycznie wracając na matę. Nie jestem jego służącą.
-Nie. Jestem kaleką. Nie zauważyłaś?
-Bardzo śmieszne-widziałam jak mi się przygląda-Jak chcesz to sobie weź.
-Jesteś wredna.
-A ty leniwy-dotykałam czołem kolana, robiłam to bez żadnego wysiłku. Lubiłam takie wyciszenie umysłu o ile nikt mi nie przeszkadzał.
-Ugh-Phill sapnął podnosząc swoje cztery litery i pomaszerował po pakunek. Rozerwał papier nawet nie doceniając tego, że trudziłam się pół godziny z zapakowaniem go. Spojrzał na zawartość i się uśmiechnął.
-Żelki?-zapytał uradowany jak dziecko. Ten chłopak mnie zadziwiał.
-To aluzja, że ostatnio zeżarłeś mi całą paczkę i ich nie odkupiłeś.
-Dzięki-nagle zrobił zniesmaczoną minę. Najwidoczniej pomyślał, że kupiłam tylko to. Czemu ten głupek nie zajrzy głębiej. Z mojego ćwiczenia jednak nic dziś nie wyjdzie. Ciągle mnie rozprasza.
-Zobacz co jest pod spodem.
Chwila ciszy a potem dziki okrzyk radości ze strony Philla uderzył we mnie z taką siłą, że aż się wystraszyłam.
-To ten kaszmirowy szalik co ta gruba baba zwinęła mi sprzed nosa. Jak udało ci się go zdobyć?-zaczął macać materiał i się nim zachwycać.
-Mam swoje sposoby-wstałam i poklepałam go po ramieniu przechodząc obok niego, żeby schować matę do szafy.
-Co robisz wieczorem?-jak widać euforia Pilla nie trwała długo.
-Idę do teatru-powiedziałam wzruszając ramionami, znajdowałam się w kuchni, nalałam sobie szklankę soku pomarańczowego i upiłam łyk ze szklanki.
-Po co?
-A po co chodzi się do teatru durniu?-spojrzałam na niego wymownie z nad ramienia. Miał tępy wyraz twarzy. Nie zwracając na niego większej uwagi poszłam do sypialni a on ruszył za mną.
-Ponudzić się albo pospać. Są tylko dwie opcje.
-W takim razie jesteś w błędzie-uświadomiłam jego przerośnięte dziecinne ego, czy on na prawdę w głowie ma tylko imprezy i to ile jest w stanie wypić?
Opierał się o framugę drzwi. O dziwo zdjął już kurtkę, czyżby zrobiło mu się ciepło.
-Wystawiają "Opowieść Wigilijną". Wersji francuskiej jeszcze nie widziałam-poinformowałam go i zniknęłam za drzwiami do garderoby-Nawet nie waż się wchodzić tymi buciorami na mój perski dywan-wrzasnęłam ostrzegawczo, wiem że byłby zdolny to zrobić.
-Kochana, nie gorączkuj się tak. Doceniam takie rzeczy bardziej niż ci się wydaje. To była by zbrodnia tak jak połączenie pasków z kratą.
Pokazałam mu dwa zestawy sukienek. Jedna z długim rękawem, a druga granatowa do pół łydki. Obie proste. Nie lubiłam zbyt przesadnego przepychu.
-Czarna. Klasyka-powiedział snując palcem wskazującym po dolnej wardze, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał-Idziesz sama?
Ta dam! I już wiem o co chodziło.
-Tak. Coś w tym dziwnego?
-Cóż.. wyjdziesz na trochę zdesperowaną.
-Nie obchodzi mnie to. Dobrze mi samej-zapewniłam z bladym uśmiechem. Zawsze czułam się od kogoś uzależniona, teraz mogłam być sobą.
-Wiesz nawet zaspokojona jesteś nieznośna-powiedział widocznie zmartwiony, co on tak się przejmuje?
-Dzięki.
-To takie smutne..-wyminęłam go i przewróciłam oczami. Miałam go już dość. Kiedy on sobie pójdzie?
Przedstawienie było niesamowite. Takie emocjonujące. Aktorzy wczuli się w rolę. Przekazali widzom wszystko tak jak chcieli, na ich twarzach było widać zadowolenie. Nie było mowy o żadnej pomyłce.
Pod koniec spektaklu dwa rzędy przed mną dostrzegłam siedzącą prosto panią Delacour. Oglądała ze skupieniem.
Kiedy przedstawienie się skończyło podeszłam do niej gdy opuszczała salę.
-Dobry wieczór, pani Delacour.
-Olivia?
-Tak to ja-powiedziałam z głupkowatym uśmiechem, widać była zaskoczona moim widokiem, nie spodziewała się mnie tutaj.
-Myślałam, że lecisz na święta do Stanów do rodziny.
-Plany się zmieniły-wzruszyłam ramionami jakby mnie to wcale nie obchodziło. Grałam twardą-Jak podobało się pani przedstawienie?
-Z roku na rok grają coraz gorzej, obsada się zmienia i już nie jest taka zgrana-powiedziała lekko zniesmaczona, w rękach trzymała jakąś broszurkę.
-Dla mnie się podobało-uśmiechnęłam się po raz kolejny. Dlaczego była taka naburmuszona.
-Jesteś tu sama?
-Tak, znajomi woleli iść na imprezę-powiedziałam z lekką kpiną a ona uniosła brew. Nie docenia pani młodego pokolenia które jeszcze interesuje się teatrem? Nie ładnie-A Pani?
-Słucham?-odwróciła się zdezorientowana, czekałyśmy w kolejce do szatni po płaszcze.
-Czy jest tu pani sama?
-Ah tak, to była taka nasza mała tradycja z mężem. Od prawie pięćdziesięciu lat niezmiennie-wzięłam swój płaszcz i ubrałam go stojąc naprzeciwko niej.
-To urocze. A gdzie pani mąż?-zapytałam jakbym była na jakiś prochach. Co się ze mną działo.
-Nie żyje-odpowiedziała chłodno. Patrząc mi prosto w oczy. Lekko się garbiła, dzięki lasce stała prosto, zauważyłam że często utykała. Na pewno przez jakąś kontuzję.
-Ojej. Przykro mi-spojrzałam na czubki swoich butów. Teraz poczułam się głupio. Po co ingerowałam w jej życie prywatne.
-Może dotrzymasz mi towarzystwa podczas spaceru?-te pytanie uderzyło we mnie jak grom z jasnego nieba. Kobieta nie wyglądała jakby potrzebowała towarzystwa.
-Czy to też tradycja?-czemu coraz bardziej się pogrążałam? Strzeliłam sobie mentalną piątkę w twarz.
-Owszem-wyszłyśmy z budynku i skierowałyśmy w stronę oświetlonego parku-Strasznie dużo gadasz, Olivio. Jednak wolę cię na treningu, kiedy skupiasz się na tańcu.
-A ja panią teraz. Przynajmniej jest pani milsza-mam nadzieję, że nie wyczuła w moim głosie zbytniego sarkazmu, nie chce potem mieć wycisku na sali treningowej. Jeszcze się na mnie zemści.
Zaśmiała się cicho. Widać, że ją rozbawiłam. Jej nastrój był zmienny.
-Jak ci się podoba Paryż Olivio?-zapytała żeby zmienić temat, chyba nie lubiła mówić o sobie.
-Jest piękny. Zawsze o nim marzyłam-na usta wkradł mi się uśmiech, od najmłodszych lat chciałam tu mieszkać, teraz to marzenie się spełniło.
- A na uczelni dużo masz zajęć?
-Nie jest tak źle. Jeszcze nadrabiam zaległości-pokiwała głową ze zrozumieniem. Szłyśmy przed siebie. Śnieg lekko prószył ale nam to nie przeszkadzało. Kobieta miała długą suknię.
-Z tego co widzę to bardzo dobrze sobie radzisz.
-Jestem w trakcie robienia ważnego projektu, pochłania strasznie dużo mojego czasu-wyjaśniłam, możliwe że widziała tylko pozory mojej postawy.
-O czym?
-O Clarisse Pierre-westchnęłam w zadumie, tyle nas łączyło a jeszcze więcej dzieliło.
-Clarisse była moją przyjaciółką-wyznała cicho jakby ze smutkiem w głosie, po chwili odchrząknęła-Jeśli potrzebujesz jakiś materiałów mogę poszukać jakiś zdjęć albo nagrań.
-Była bym pani bardzo wdzięczna.
Nastała chwila ciszy. Niebo było czarne, nie było na nim żadnej gwiazdy. Miasto powoli zasypiało. Śnieg skrzypiał pod naszymi butami. Szłyśmy ramię w ramię.
-Jaka ona była?-nie wytrzymałam, musiałam wiedzieć.
***
Dopiero zauważyłam, że zapodział mi się ten rozdział, szybciutko poprawiam ten błąd. Wybaczcie. Dodaje go teraz i wszystko poprawiam w odpowiedniej kolejności.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro