Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13

Maraton 1/3

Olivia, Chicago 

Stwierdziłam, że nie mogę bez celu się upijać. Dlatego lot odbył się na kacu. Mój brat wymusił na mnie, żebym go odwiedziła przed przeprowadzką do Paryża. 

Kiedy tylko włączyłam telefon dostałam milion wiadomości i nieodebranych połączeń byłam w szoku. Nie wiedziałam z kim najpierw się skontaktować. Właściwie nie byłam gotowa na konfrontacje z nikim.

Moja podróż miała trwać dwa razy dłużej niż powinna. Będę niesamowicie zmęczona i marudna ale czego nie robi się dla rodziny. Z ojcem się pogodziłam, wszystko sobie wyjaśniliśmy przez telefon, do niczego więcej nie dałam rady się zmusić. Ostatnio wszystko było przeciwko mnie.

Czekałam na Benjamina w restauracji obok lotniska. Chociaż naciągnę go na dobry obiad. Byłam przed czasem więc każda chwila mi się dłużyła. Z reguły wydawało mi się, że jestem osobą cierpliwą. Jednak się myliłam.

Stukałam palcami w blat stołu, jak na mnie zdecydowanie za nerwowo. Wypiłam już kawę kiedy na horyzoncie dostrzegłam czuprynę Bena. Wstałam, żeby go uściskać. 

-Nareszcie. Już myślałam, że mnie wystawisz.

-Nie śmiałbym-uśmiechnął się łobuzersko, co znaczyło że kłamał. Kretyn.

-Też tak mówiłeś jak miałeś odbierać mnie ze szkoły-założyłam ręce na klatce piersiowej i zrobiłam naburmuszoną minę.

-Byłaś już całkiem duża..

-Chodziłam do podstawówki-powiedziałam oburzona, wtedy byłam duża teraz uważa mnie za dzieciaka? Czy mu się coś pomieszało? Przecież ja się starzeje a nie młodnieje!

-Zamówiłaś już coś?-zapytał siadając. Mam uraz do facetów w garniturach. Mógłby ubrać w końcu coś innego.

-Nie- nadal byłam naburmuszona i sięgnęłam po menu. Miałam dylemat co wybrać. Benjamin nawet nie dał mi czasu na zastanowienie się tylko od razu wezwał kelnera.

-Czy mogę przyjąć zamówienie?

-Tak.

-Nie.-powiedzieliśmy z Benem w tym samym czasie. Kelner był zdezorientowany, patrzył raz na mnie raz na mojego brata.

-Tak-powtórzył twardo Benjamin, patrząc mi z wyższością w oczy-Poproszę stek dobrze wysmażony z pieczonymi ziemniaczkami i do tego szparagi.

-W taki razie ja poproszę sałatkę cezar z kurczakiem-westchnęłam wymyślając coś na szybko. Przynajmniej posiłek zapowiadał się lekko w porównaniu do czekającej mnie rozmowy. 

-Do picia?-zapytał zapisując w notesie jakie dania chcemy.

-Dwie lampki wina. Białe i czerwone. Najlepiej półwytrawne-ohh, zapomniałam że Ben był specem od degustowania wina, czy to aby nie była jego pasja? Zachowywał się jak kolekcjoner, za każdym razem gdy gdzieś wyjeżdżał wracał z butelką trunku.

-Czy to wszystko?

-Tak, dziękujemy-powiedziałam szybko, żeby Ben nie zdążył niczego więcej zamówić.

Kelner zabrał nam karty i odszedł. Mój brat spojrzał na zegarek i przygryzł wargę.

-Śpieszysz się gdzieś?-zapytałam czując się lekko urażona tym gestem. Znalazłam chwilę dla niego specjalnie przylatując a on wyglądał jakby już chciał się ulotnić.

-Nie, ale mamy mało czasu a dużo do przegadania-potarł wargę palcem wskazującym intensywnie na mnie patrząc.

Przesłuchanie czas start.

-No to pytaj. Wiem, że jesteś ciekaw-kelner przyniósł nam dwa kieliszki. Dostałam białe wino, smakowało dobrze.

-Ta cała sytuacja to komedia..-pokręcił głową jakby nie dowierzał- Rozmawiałaś z tatą?

-Tak, ale nadal jest zły, że tak lekkomyślnie postąpiłam-wywróciłam oczami.

-I ma racje. Też tak uważam, ale to nieistotne-zrobił krótką pauzę, jakby się zastanawiał jak ująć słowa w zdanie- Jesteś na coś chora? Dlaczego aż tyle spóźnił ci się okres?

-Przez wahania wagi i duży stres-spuściłam głowę, wstydziłam się że do tego dopuściłam.

-Ale nie masz znowu problemów z odżywianiem?-zapytał zaniepokojony, miał złączone razem palce dłoni.

-Nie-jak na ironię losu właśnie kelner postawił przed mną talerz z sałatką.

-Wierzę ci. Mam nadzieję, że mnie nie okłamujesz-powiedział cicho, zgryzłam wargę-Z Cataley'ą dalej się nie pogodziłaś?

-Co to za przyjaciółka jak staje przeciwko mnie-zaczęliśmy jeść. Niestety nie czułam satysfakcji z  tego posiłku.

-Ważne, że zrozumiała swój błąd. Szkoda marnować wieloletnią przyjaźń przez jakieś nieporozumienie.

-Wiem do czego dążysz, Ben. Przyjęłam przeprosimy Maureen ale tak łatwo nie zapomnę-spojrzałam na niego spod byka, nie chce żeby mącił mi w głowie.

-Jak widać to nie był wasz czas. Tak musiało być-odłożył sztućce i wytarł usta w serwetkę.

-Mam dość facetów na najbliższe 100 lat-zaśmiał się by za chwilę spoważnieć. 

-Myślę, że powinnaś z nim to wyjaśnić. Chociaż powiedz, że nie ma żadnego dziecka a z Aleksem koniec-poradził mi, wiem że zależało mu na moim szczęściu. Jednak złote rady z jego ust nie były takie łatwe do realizacji.

-Zastanowię się.

-Teraz kiedy zaczynasz wszystko na nowo przyda ci się trochę szczęścia-z marynarki wyciągnął pudełeczko i mi je podał. W środku byłą bransoletka z czterolistną koniczyną.

-Szczególnie teraz kiedy znowu zaczynam studia. Dzięki braciszku-uśmiechnęłam się słodko w jego kierunku.

-Znowu kryminologia?-zaśmiał się jakby opowiedział śmieszny żart.. Co ja poradzę, że ten kierunek nie był mi pisany. Czasem trzeba czegoś spróbować, żeby przekonać się że jednak to nie to.

-Tym razem filologia francuska.

-Może lepiej pójdzie-powiedział z nutką sarkazmu, miałam ochotę go uderzyć. Jak on działał mi na nerwy. Co za głupek.

-Mam nadzieję-westchnęłam biorąc ostatni kęs sałatki.

Kilkanaście sekund później gdy zabrano nam talerze poprosiłam przechodzącego kelnera o dwa tiramisu. Jednak zdecydowałam się na deser. Benjamin zamówił sobie jeszcze kawę.

-A co do prezentów.. Dziękuję za kwiaty.

-Jakie kwiaty?-zapytał ciekawy, przyznam że jego wyraz twarzy świadczył o zakłopotaniu.

-No te co dostałam na urodziny-wyjaśniłam lekko się gubiąc, czyżbym się wygupiła i to jednak nie on?

-Nic ci nie wysyłałem Liv. Z tego co wiem Maureen miała zadzwonić i złożyć ci od nas życzenia-łyżeczka którą jadłam słodkości zatrzymała się w połowie drogi gdy jego usta wypowiedziały te słowa.

-To kto..?-nie mogłam wydobyć głosu. Tylko jedna osoba przyszła mi na myśl. Tylko on wiedział jakie kwiaty lubię. Tylko on wiedział o mnie większość bez poznania mnie. A kiedy już mnie poznał stałam się całym jego światem tak jak mi szeptał tamtej nocy kiedy leżał obok mnie w moim domu.



Pożegnałam się z Benjaminem. Cieszę się, że spędziliśmy razem trochę czasu. Zwłaszcza, że nie planuję opuszczać Paryża przez długi czas. Nawet na święta. Nie mam ochoty przed nikim udawać. Życie mi się posypało. Czas zebrać je do kupy. Moi członkowie rodziny jeszcze nie wiedzą o moich planach i niech na razie tak zostanie. Zresztą do świąt zostało półtora tygodnia. Muszę się jakoś urządzić teraz i załatwić formalności ze studiami. Dzięki dużemu zadatkowi mogłam zacząć studiować od zaraz. Dużym wyjątkiem było, że przyjmowali kogoś w ciągu trwającego roku szkolnego. Będę miała wiele do nadrobienia.

Do lotu miałam jakieś pół godziny. Męczyła mnie jedna sprawa. Chciałam ją wyjaśnić. Niestety jak na złość miałam zaledwie dwa procent baterii w telefonie a mój power bank był rozładowany.

Wzrokiem odszukałam budkę telefoniczną. Ruszyłam do niej ale jak miałam wystukiwać numer to się zawahałam. A z reguły wiem, że zawahanie nie wróży nic dobrego. Kiedy usłyszałam sygnał stwierdziłam, że popełniłam kolejny błąd a miałam przecież już tego nie robić. Pomyślałam, że jak nie odbierze to nagram mu się na pocztę. Po drugim sygnale odebrał.

-Cześć... ja...

-Sierżant Dymitr Nazimow nie może rozmawiać-donośny głos odezwał się w słuchawce.

-To zajmie tylko chwilę-zająknęłam się.

-Na wojnie nie ma czegoś takiego jak chwila. W ciągu tej chwili można stracić życie.

Nie odezwałam się.

-Nazimow ile razy mówiłem żeby nie nosić przy sobie telefonu?!

Połączenie zostało przerwane. Próbowałam. 

Odwiesiłam słuchawkę. Wywołali mój lot. Nareszcie. 

Nadszedł ten moment, żeby nie oglądać się za siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro