10
Dymitr, Chartum
Gorące popołudnie dawało się we znaki. Żar lał się z nieba a ja męczyłem się w garniturze. Co prawda rozwiązałem krawat i odpiąłem górne guziki koszuli ale czułem się jak spocony prosiak.
Rozprawa w sądzie była krótka. To był wstęp do całej sprawy. Sędzia musiał wysłuchać stron. Zlecił dla psychologa rozmowę z Hakimem. Na następnej miał się wypowiedzieć. Zapewne będą rozmawiać z państwem Kersey czy zgadzają się na mój układ.
Sędzia pragnął wiarygodności, moja sytuacja finansowa to był pikuś. Jeśli sąd przyzna mi adopcję będę musiał z jego rodziną zastępczą ustalić warunki i granice.
Pędziłem na spotkanie z małym. Miało być w małej kafejce obok jego nowego domu. Pani Kersey miała go przyprowadzić. Przyznam, że trochę gubiłem się w tym mieście. Gdybym mógł to z chęcią zamieszkał bym gdzieś w Stanach na stałe. Może w Chicago żeby mieć blisko Maureen? Powinienem jej wybaczyć ale to chyba jeszcze nie ten czas.
Hakim siedział już przy stoliku. Wpatrywał się w drzwi, ujrzał mnie od razu jak wszedłem. Podbiegł do mnie i się przytulił. Wzruszył mnie ten gest, był bardzo emocjonalny. Poklepałem go po plecach. Spojrzał na mnie z dołu, a jego białe zęby błysnęły w uśmiechu.
-Cześć, mały wojowniku-powiedziałem kiedy cofnął się krok do tyłu, przyjrzałem się mu dokładnie. Miał obcięte i uczesane włosy, ubranie było czyste i wyprasowane.
-Hej-stał przed mną na pewnych nogach, jego postawa się zmieniła, już się nie garbił.
-Jak się czujesz?-zapytałem zdejmując marynarkę i wieszając na oparciu krzesła.
-Lepiej, dziękuję.
-Usiądź-poleciłem mu, widać oczekiwał tego bo dopiero wtedy się poruszył. Domyślam się, że jeszcze kilka dni temu o wszystko musiał się pytać.
-Muszę wyjechać. Jednak chciałbym, żebyśmy pozostali w kontakcie. Dlatego kupiłem ci komórkę-położyłem pudełko na stoliku, obwiązane wstążką. Spojrzał na mnie zdezorientowany.
-Domyślam się, że nie wiesz jak się tego używa ale szybko się nauczysz. Wpisałem ci już mój numer...
-Dziękuję-ujrzałem w jego oczach łzy-Nigdy nie dostałem od nikogo prezentu.
-Gdybyś czegoś potrzebował wystarczy, że zadzwonisz-dokończyłem po tym jak mi przerwał. Nie chciałem za bardzo się nad nim rozczulać. Tak czy inaczej odnotowałem w pamięci, żeby na święta czy urodziny przysłać mu jakiś podarek.
Pokiwał tylko głową jakby zrozumiał, że popełnił błąd wcinając mi się w zdanie. Nie chciałem go karcić ani na niego krzyczeć. Nie zasługiwał na to. Z czasem sam się nauczy co jest właściwe a co nie.
-Kiedy się zobaczymy?-zapytał po chwili ciszy. Zastanowiłem się trzy razy zanim odpowiedziałem.
-Nie wiem. Jak będę mógł na pewno cię odwiedzę-uważałem na słowa. Dzieci często źle interpretują różne słowa, nie chciałbym przypadkiem go zranić.
-Czy teraz będziesz moim tatą?
-Sędzia jeszcze nie przyznał mi adopcji. Na razie opiekować się tobą będą państwo Kersey-spojrzałem w kierunku kobiety która siedziała dwa stoliki dalej, chciała dać nam prywatność ale czuwała w razie potrzeby. Czytała książkę, wyglądała na osobę oczytaną ale troszeczkę ograniczoną przez nieznajomość języka angielskiego- No i wolałbym żebyś mówił do mnie po imieniu.
-Dymitr?
-Tak będzie najlepiej-stwierdziłem z bladym uśmiechem, kelner przyniósł mi mrożoną herbatę. Upiłem łyk, cudownie było zmoczyć usta w taki skwar.
-Chciałbyś kiedyś się gdzieś przeprowadzić?-zapytałem ciekawy jakie plany ma na życie.
-Nigdy o tym nie myślałem-wzruszył ramionami, czego mogłem oczekiwać po kilkunastoletnim chłopcu, ja sam w jego wieku nie wiedziałem co chce robić w życiu-Ale fajnie było by być sławnym piłkarzem i jeździć po świecie.
-Więc lubisz grać w piłkę? Może kiedyś rozegramy jakiś meczyk.
-Tak-znowu się uśmiechnął, jego rysy twarzy zrobiły się bardziej dziecięce, było widać jego wrażliwość-Obiecujesz?
Jak widać te słowo stało się dla nas obietnicą nowej przyszłości, która zapowiadała się dość ciekawie i w o wiele barwniejszych kolorach niż do tej pory. Zależy mi na nim i wiem, że dla niego moje zainteresowanie też dużo znaczy.
-Obiecuję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro