Pomoc, część II
Obudziłem się, czując krople wody, spływające po mojej twarzy. Spróbowałem wyswobodzić się z więzów, blokujących większość ruchów. Cięcia zaczęły krwawić przez ocieranie o sploty liny. Pewnie nadgarstki zdążyły już spuchnąć.
Spojrzałem w górę i zobaczyłem przed sobą dwie osoby, kobietę i mężczyznę. Widziałem kilka batów i innych narzędzi tortur, położonych na pobliskim stole. Moje ubrania były prawie zupełnie podarte po ich wczorajszej "zabawie". Nie mam pojęcia, dlaczego robią to wszystko. Są antyfanami? A może uwzięli się tylko na mnie?
Moja klatka piersiowa uniosła się ciężko, dostarczając więcej potrzebnego powietrza. Przyglądałem się im, gdy podchodzili bliżej do stołu, wybierając odpowiednie narzędzia i wracając do mnie.
- Kilka uderzeń batem wystarczy, przynamniej na razie. Nie chcę cię zabić.
Zacisnął mocno dłoń na przedmiocie, drugą przesuwając po śladach z wczoraj. Zacząłem oddychać szybciej, wiedząc, jak bardzo to będzie boleć. Bardziej, niż gdy bił mnie ojciec.
Zaczął uderzać, używając za każdym razem więcej siły. Chciałem krzyczeć, ale, niestety, moje gardło było zbyt suche na nawet najcichszy dźwięk.
Krew kapała na podłogę. Moje ubrania były już zniszczone, włosy przylepione do czoła przez to, jak bardzo się pociłem. Miałem nadzieję, że zabiją mnie już teraz. Nie wydaje mi się, by ktokolwiek mógł mnie uratować, mimo że wczoraj udało mi się zadzwonić do kogoś i ukryć to przed oprawcami. Kilka łez wypłynęło z moich oczu, gdy myślałem o przyszłości.
- Och! Brzydki chłopczyk płacze! Boli? Czy może powinienem postarać się bardziej? Odważyłeś się zadzwonić po pomoc wczoraj, prawda?
Nie odpowiedziałem.
- Hm? Wezmę to za tak - zaświergotał radośnie i uderzył mocniej.
Poczułem, jak energia ucieka ze mnie. Moje ciało pozostało bezwładne, dopóki w końcu nie skończył, usatysfakcjonowany.
Ciemność ponownie przesłoniła mi widok.
Zespół siedział w salonie, zachowując idealną ciszę. Od czasu telefonu pozostawali w szoku, nie ważąc się wymówić słowa.
Jin był wściekły, menadżer kręcił się po pomieszczeniu, próbując wymyślić rozwiązanie problemu lub miejsce, w którym mógł przebywać młodszy.
Nagle usłyszeli dzwonek telefonu Jina. Szybko złapał urządzenie i odebrał.
- Halo?
Po drugiej stronie panowała cisza.
Nagle usłyszeli cichy dźwięk kroków, rozpryskiwanie wody, skomlenie i w końcu zduszone krzyki.
- Oppa, naprawdę go nienawidzisz, prawda? Chcesz go teraz zobaczyć? - zapytała dziewczyna skrajnie denerwującym, wysokim głosem.
- Gdzie jesteście? - odparł spokojnie Jin.
- Blisko jego ulubionego miejsca. Dam ci wskazówkę, pewien most ma bardzo depresyjną nazwę. Pa.
Osoba po drugiej stronie rozłączyła się.
- Depresyjna nazwa? Nie pamiętam nawet mostu, który w ogóle ma jakąś nazwę! - powiedział Yoongi, zirytowany z powodu wczesnej godziny, o której musiał wstać.
- Uspokójmy się i pomyślmy, jasne? Nie chcemy żeby Bang PD się dowiedział - odparł Jin.
- Chwila, spróbuję poszukać czegoś przez Naver - westchnął menadżer, wyciągając telefon.
Czekali w ciszy, aż menadżer natrafi na jakikolwiek ślad. W końcu, po kilku minutach znalazł pasujący most.
- Mam. Nazywa się Mostem Straconych Dusz i jest kawałek stąd. Potrzebujemy jakiś dwudziestu minut, żeby tam trafić, więc chodźmy - powiedział, popędzając zespół do auta, mimo że wciąż mieli na sobie tylko piżamy.
W samochodzie każdy z nich zatopił się we własnych myślach, umierając z niepokoju o Jungkooka. Nie pokazali uczuć na swoich twarzach - może poza Jinem - ale każdy z nich był zmartwiony.
Wydawało im się, że upłynęła wieczność, zanim dotarli na miejsce.
Rozejrzeli się dookoła. Nie było widać żywej duszy, mimo że słońce już wstało. Atmosfera miejsca wydawała się być przytłaczająco depresyjna. Zastanawiali się, dlaczego Jungkook tak lubił tu przychodzić.
Rozdzielili się na trzy grupy - Jin z Yoongim, Namjoon i menadżer oraz Tae, Jimin i Hoseok.
Kilka minut później zdjęli ze mnie pozostałości ubrań. Tak samo jak przedtem. Mają zamiar mnie zgwałcić czy może tylko podpalić skórę? Dlaczego muszę przez to przechodzić? Zrobiłem coś złego w przeszłym życiu? Zabiłem kogoś?
Mężczyzna podszedł bliżej i szybko założył opaskę na moje oczy. Wiedziałem, co nadchodzi, przypuszczenia okazały się prawdziwe. Przesunął dłońmi po moim ciele, wprawiając je w drżenie.
Rozwiązał liny, przytrzymujące w miejscu ręce i nogi. Upadłem na podłogę. Starałem się poruszyć, ale moje ciało wydawało się być bezwładne. Chwycił mnie za biodra i uniósł lekko, wpychając twarz w ziemię. Ponownie unieruchomił moje ręce, związując je z tylu. Trzęsłem się z przerażenia. Nie chcę przez to przechodzić, ale co innego mogę teraz zrobić? Jestem sam.
Bez żadnego ostrzeżenia, wsunął we mnie wibrujące dildo, pogarszając dreszcze, przechodzące przez moje ciało. Bolało. Poczułem, jakbym był rozrywany na pół. Nie mogli chociaż użyć lubrykantu? (TN. Chciałam tylko powiedzieć, że przez ten właśnie fragment nie było tak długo rozdziału, gdyż po jego przeczytaniu, nie mogłam podejść do reszty z powagą. XDDD PRZEPRASZAM!)
Poczułem dotyk na brodzie, gdy uniósł moją głowę w górę. Przycisnął swojego członka do moich warg. Zacisnąłem ciasno usta i odwróciłem się, by tylko nie zaspokajać jego chorych potrzeb. Próbował kilka razy, ale nie uległem. Nie wytrzymał i uderzył mnie dwa razy w policzek. Uwierzcie, to wszystko bolało.
Poczułem łzy, spływające po mojej twarzy, gdy ostatecznie zmusił mnie do otwarcia ust. Jęknął z zadowoleniem. Ruszał biodrami z nieludzką prędkością, sprawiając, że krztusiłem się co chwilę. W końcu skończył, a ja mogłem wypluć cały płyn.
Oddychałem ciężko. Nagle poczułem kolejne uderzenie.
- Kto powiedział, że możesz wypluć? - krzyknął, sprawiając, że zadrżałem.
Przesunął się za mnie i wyjął wibrator. Poczułem ulgę, ale nie na długo. Chwilę później wcisnął się we mnie, powodując jeszcze więcej strużek krwi, spływających po moich udach.
Przypadkowo wydałem pełen obrzydzenia jęk, co tylko zmotywowało go dl szybszych ruchów. Doszedł we mnie i odsunął się od mojego ciała, usuwając najpierw zasłonę, przykrywającą moje oczy i liny. Zostawił mnie, wychodząc z pomieszczenia. Ale nie unieruchomił mnie znowu.
Spuściłem głowę w dół. Krew i jego nasienie wciąż ze mnie wypływały. Pokój wydawał się być zamglony, ale wciąż starałem się znaleźć sposób, by uciec.
Nagle usłyszałem kogoś, kto krzyczał moje imię.
"Jungkook! Jesteś tutaj?"
"Jin-hyung!"
Zmusiłem się do wysiłku, chwytając za łańcuchy i rzucając w okno. Miałem szczerą nadzieję, że zdołał to usłyszeć.
Jin wołał Jungkooka, ale nikt mu nie odpowiadał. Wszedł do jednego z starych budynków i krzyknął jego imię jeszcze raz.
Nagle usłyszał coś, jakby łańcuch uderzający o okno?
Zamarł i szybko zadzwonił do pozostałych - on i Yoongi rozdzielili się wcześniej, przeszukując różne miejsca.
Zebrali się przed wejściem do budynku. Jin opowiedział krótko, co usłyszał i postanowili, że rozejrzą się po pomieszczeniach.
Poruszali się cicho, unikając niepotrzebnych dźwięków, dopóki nie zobaczyli postaci, leżącej na podłodze w pokoju wypełnionym potwornymi narzędziami i zabawkami, służącymi do zaspokajania przyjemności. Podeszli bliżej, dostrzegając w końcu, kto to jest.
"Jungkook!" krzyczeli w myślach.
Wbiegli do pomieszczenia, dopadając do ciała chłopca.
Jin podniósł bezwładne ciało Jungkooka. Był na granicy płaczu, widząc chłopaka w takim stanie. Zaschnięta krew na ciele, stare siniaki i zranienia oraz te nowe, które wciąż krwawiły, rany zadane batem oraz, oczywiście, dolna cześć jego ciała.
Pozostali rownież byli zszokowani. To był pierwszy raz, gdy zobaczyli całe ciało Jungkooka. Wiedzieli, że chłopak był szczupły. Ale nie aż tak szczupły.
Jin podniósł Jungkooka i ułożył na swoich plecach, podczas gdy Namjoon przykrył chłopca kurtką.
- Chodźmy, zanim ktoś tu przyjdzie - powiedział menadżer i ruszyli szybko do wyjścia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro