Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5.

     Nieznajoma skierowała w naszą stronę swoje szalone, pomarańczowe ślepia, do złudzenia przypominające te należące do Reinhurta. Nie miałem jednak zbyt wiele czasu, by się im przyglądać.
– PADNIJ!
     Wykonałem polecenie strażnika bez krztyny zawahania. Ageladianka dosłownie śmigięła nad moją głową z zawrotną prędkością, prędkością tak dużą, że mógłbym ją pomylić z teleportacją, gdybym nie dostrzegał jej powidoki. Poleciała wprost na Rita, który z wyraźnym trudem zdołał zmienić jej trajektorię przy pomocy naelektryzowanej tarczy. Nieznajoma wpadła na ścianę i choć szybko się z niej pozbierała, zamiast zaatakować nas ponownie, śmigięła w kierunku wyjścia. Wprowadziło mnie to w stan pewnej konsternacji.
– Jest źle, jest cholernie źle! - stwierdził Grog, strażnik z Tchnieniem lodu, dzierżący rękawicę
– Powiecie nam wreszcie co tu się odjebało?! Co to był za mutant?! - zapytał roztrzęsiony Markus
– To Rumina…- oznajmił z zaciśniętymi zębami Rit
     Znałem to imię, chociaż wyglądało na to, że nie powinienem był go znać. Był to ktoś bardzo ważny dla Reinhurta i jego żony, ktoś z całą pewnością z nim spokrewniony. W mojej głowie kłębiło się mnóstwo pytań głodnych odpowiedzi, lecz nie miałem komu ich teraz zadawać, gdyż wszyscy strażnicy natychmiast ruszyli w pogoń za mutantką. Zostałem z Markusem całkowicie sam.
– Coś czuję, że w środku wcale nie jesteśmy bezpieczni… - powiedział, patrząc na stworzoną przez Ruminę dziurę
– Podzielam twoją opinię - rzekłem krótko, kierując się na zewnątrz
     Czymkolwiek była Rumina, zdrowy rozsądek podpowiadał mi, że spotkanie z nią  twarzą w twarz to niemal pewna śmierć… Mimo to, coś mi kazało jej szukać. Nie wiem czy to były Oczy Apostoła, czy może tylko zwykłe przeczucie, ale ja musiałem mieć na oku tą ageladiankę, po prostu musiałem! Wiedziałem, że to bardzo kiepski pomysł, lecz instynkt był silniejszy…
– WIEDŹMA! WIEDŹMA ATAKUJE!
     Dziewczyna wzbiła się w górę, po czym zaczęła śmigać między budynkami. Tylko strażnicy mogli ją powstrzymać, gdyż jako jedyni w osadzie dzierżyli wystarczająco silne Boskie Tchnienia i mieli w swoich szeregach dziewczyny o odpowiednich do walki formach. Reinhurt i jego żona niefortunnie udali się w podróż do miasta dzień wcześniej, więc ochotnicy nie mogli liczyć na ich wsparcie. Nie zamierzali jednak kulić swoich bydlęcych ogonów przed wrogiem.
– Tu jestem poczwaro! - zawołał jeden z nich, starając się zwrócić na siebie uwagę
     Rumina zaryczała, po czym ruszyła w jego stronę. Byk odskoczył w bok wyciągając swoją włócznię w przeciwnym kierunku, mając nadzieję, że szarżująca przeciwniczka wpadnie na jej grot. Był jednak za wolny, choć może lepiej było powiedzieć, że to ageladianka była za szybka i za silna. Minęła ona bowiem mężczyznę, nim ten postawił przed nią swoją broń, po czym zawróciła i śmignęła na niego ponownie. Jednak włócznia, zamiast zatrzymać Ruminę, złamała się pod jej naporem i wróciła do swojej oryginalnej formy. Widocznie kobiety miały to szczęście, że obrażenia w nieorganicznej formie nie przekładały się na te w tej prawdziwej. Niestety nic nie chroniło strażniczki w jej obecnym kształcie, nie mówiąc już nawet o jej pozbawionym oręża partnerze. Oboje zamknęli oczy w oczekiwaniu na koniec, lecz do akcji znowu wkroczył Rit.
– WON!
     Trudno było powiedzieć, czy ageladian mówił do swoich rozłożonych na łopatki towarzyszy, czy jego słowa były zwrócone bezpośrednio do mutantki, z którą się aktualnie mierzył, ale pewnym było, że ten blok był dla niego bardzo kosztowny. Jego partnerka miała poważne wgniecenia i kolejne uderzenie mogło anulować Zrównanie, zaś sam wojownik zdawał się mieć zwichnięte stawy w rękach, a nawet pęknięte kości. Widać było, że trzymał tarczę z wielkim bólem. Szczęśliwie, Rumina nie próbowała go zaatakować ponownie, dokładnie tak samo, jak miało to miejsce na posterunku. Dziewczyna albo nie chciała go skrzywdzić, albo bała się jego elektrycznych mocy. Bardziej przemawiała do mnie ta druga opcja. Agelanianka była niczym rozszalałe zwierzę, które potraktowano prądem. Swoim stylem walki i ogólnym zachowaniem dała po sobie poznać, że nie jest po prostu szalona, a najzwyczajniej w świecie zdziczała.
     Rumina tym razem pomknęła w kierunku Groga, zauważając, że ten biegnie w jej stronę. Nie był jednak sam, gdyż asekurowali go inni strażnicy, a nawet zwyczajni mieszkańcy gotowi stanąć z mutanką to walki. Ochotnik zdołał uchylić się przez ostrzami dziewczyny, przystępując do zmasowanego ataku wraz z grupą około 10 ageladian. W powietrzu latały sople lodu, kamienie, strumienie wody i kule ognia. Osadnicy nie pozostawili dziewczynie pola do manewru, wykorzystując jej gwałtowne przemieszczenia na swoją korzyść. Rumina starając się unikać mocy swoich przeciwników, jedynie sama się na nie nadziewała. Na swoją niekorzyść, zamiast wyeliminować atakujących jeden po drugim, całą swoją energię poświęciła na Groga. Byk raz po raz unikał wycelowanej w niego szarży, widocznie bardzo złoszcząc tym ageladiankę.
– Nie przestawajcie! To może się udać! - krzyknął Rit, dołączając do ofensywy
     Miał jeszcze dużo energii, więc grzechem byłoby, gdyby zostawił swoich towarzyszy samych sobie. Do nawałnicy ataków zostały dodane wyładowania elektryczne, jeszcze bardziej przyłączając rozszalałą Ruminę. Dziewczyna nie zrezygnowała z ataku, choć robiła sobie krótkie, dwusekundowe przerwy. To właśnie wtedy można było dostrzec, że część jej ostrzy została złamana, a ona sama była splamiona swoją własną krwią. Nie wyglądała jednak na szczególnie osłabioną.
– Ile można?! - zezłościł się Grog, widząc, że Rumina nie zamierza się poddać
     Wtem stało się coś kompletnie nieprzewidywalnego… Mutantka śmignęła w kierunku użytkownika rękawicy po raz setny, lecz zamiast wylądować na trawie i powtórzyć swój atak, uruchomiła lot w przeciwnym kierunku od razu po tym, jak minęła Groga, co mocno go zaskoczyło. Byk nie spodziewał się, że Rumina wyłamie się z dotychczasowego rytmu, co było raczej zrozumiałe. Łatwo było zlekceważyć przeciwnika, gdy nieustannie powtarzał te same błędy. Niestety, ageladianka w końcu zaczęła się z nich uczyć, zdobywając przewagę nad swoim oponentem…
– KURWAAAAA!
     W pierwszej chwili usłyszałem dźwięk złamanej kości, po czym dostrzegłem jak strażnik ze łzami w oczach trzyma się za kikuta pozostałego po brutalnie wyrwanej ręce. Wygięta kończyna spoczywała na jednym z ostrz Ruminy, która na widok swojego dzieła zaczęła się nienaturalnie uśmiechać… oraz płakać. Było to dla mnie przerażające. Odsłonięte tkanki, lejąca się krew, wystająca kość… Pierwszy raz widziałem coś takiego i omal nie zwymiotowałem. To było potworne, takie makabryczne… Przez moment zrobiło mi się aż słabo, ale zmusiłem mój organizm do zachowania przytomności. Nie mogłem tutaj paść, nie teraz!
     Popchnięta widoczną pewnością siebie Rumina ruszyła na Groga z kończącym cięciem, które jednak ageladian zdołał odeprzeć. Nie dał się nabrać na tą samą sztuczkę po raz drugi. Gdy tylko mutantka znalazła się w zasięgu jego pięści, posłał ją na ziemię potężnym uderzeniem rękawicy, zamykając ją w bryle lodu.
– To… było… powalone… - rzekł zdyszany, tamując krwawienie swoim Tchnieniem
– TO NIE KONIEC! - ostrzegł towarzysza Rit
     Rumina, choć zamknięta w lodzie, okazała się być zdolna do korzystania ze swoich niebezpiecznych zdolności. By wydostać się z mroźnej pułapki, zaczęła szarżować na najbliższe domy, powodując ogromne zniszczenia. Strażacy próbowali ją powstrzymać, lecz nie mogli za nią nadążyć. Zdawała się być jeszcze szybsza niż wcześniej. W końcu dopięła swego i odzyskała swobodę, lecz nie przerwała swojej szarży. Uderzyła w każdy możliwy budynek w zasięgu swojego wzroku. Większość ageladian zdołała się ewakuować, więc mało kto w ten sposób ucierpiał, lecz większość to nie byli wszyscy…
– POMOCY!
W wyniku działań Ruminy cześć domów zaczęła się walić, odcinając pozostałym na miejscu mieszkańcom drogę ucieczki, niektórych wręcz przygniatając gruzami. Słyszałem ich krzyki, ich pełne bólu i desperacji krzyki… Nie mogłem przestać ich słyszeć, a tym bardziej słuchać. Byłem niczym w transie.
– MAMO!
     Noga jakiejś kobiety zaklinowała się pod kupą cegieł. Jej córka chciała ją uratować, uwolnić ją, nim Rumina ponownie w nich uderzy, ale to było na nic… Strażnicy byli za daleko, by interweniować, a ona już kroczyła w ich kierunku, mogąc aktywować swoją moc w każdej chwili. Nic nie dało się zrobić.
– Nie… n-nie… to się nie dzieje…
     To było tak jak wtedy, dziecko, matka… Matka. Ona może zginąć. Na pewno zginie. Będzie tak jak wtedy. Będzie gorzej niż wtedy…
– Przepraszam Maria, zawiodłam cię… - usłyszałem w głowie głos mojej rodzicielki
     Przed oczami stanęły mi prześladujące mnie obrazy. Ujrzałem skrzywdzoną mamę, która nieświadoma mojej obecności w pokoju, cicho łkała kuląc się na swoim łóżku. Zobaczyłem otwarte na oścież okno sypialni i targane przez przeciąg różowe firanki dotykające sufitu. W końcu doświadczyłem widoku pewnego pojazdu. Był stosunkowo duży, większy od przeciętnego samochodu, lecz z całą pewnością nie przekraczał wielkości zwykłej furgonetki. Biel, czerwień, błękit… W takich właśnie barwach się jawił. Wyszło z niego kilku dorosłych ludzi w rękawiczkach i charakterystycznych, pomarańczowych lub też czerwonych kurtkach. Oglądałem to wszystko z góry, z okna, w gwieździstą i wietrzną noc. Przerażony, zmarznięty, zrozpaczony… winny. Ambulans, przyjechał wtedy ambulans. Mógłbym powiedzieć coś w stylu „Jak mogłem o tym wszystkim zapomnieć?”, ale ja nie zapomniałem. Nigdy nie zapomniałem. Te obrazy stały się moim koszmarem, moją karą, moją kwintesencją lęku. Boleśnie przypominały mi na co zasługuję, a na co nie. Nie próbowałem się ich pozbyć, wręcz przeciwnie, utrwaliłem je w swojej pamięci. Tego nie można było zapomnieć, tego nie można było powtórzyć… Nie. Nie. NIE! To nie mogło się tak skończyć! Nie znowu!
– Nie utrzymasz mnie! Synku, błagam cię, puść mnie, zanim zrobisz sobie krzywdę!
     Tym razem musiało być inaczej! Będzie inaczej! Tak, ochronię je. MUSZĘ! Nie dopuszczam do siebie innej myśli, tak ma być i koniec. Niech choć ten jeden raz to, czego chcę przysłuży się innym! Niech choć ten jeden raz wszystko skończy się lepiej niż po prostu dobrze! Niech nikt nie płacze, niech nikt nie odczuwa bólu, niech niczyje życie nie zależy od cudu! Dzisiaj nikomu nie stanie się krzywda…
– NIE POZWOLĘ NA TO!
     Przez moje ciało przepłynęła potężna energia, kumulując się w mojej klatce piersiowej oraz dłoniach. Zanim się obejrzałem, matkę i córkę otoczyła szmaragdowa bariera, która powstrzymała szarżę Ruminy w ich stronę. Z początku nie wiedziałem, co się ze mną dzieje, lecz w ułamku chwili to do mnie dotarło. Cały ten czas zadawałem sobie pytania na temat Boskiego Tchnienia Markusa, na temat jego przeżyć i pragnień… Ale co ze mną? Czego ja pragnąłem? Zawsze tłumiłem w sobie takie myśli, bo najzwyczajniej w świecie czułem, że są bezczelne. Jak po tym wszystkim, co się stało mamie mogłem czegokolwiek oczekiwać? Jak mogłem mieć marzenia czy też osobiste cele? Odpowiedź brzmiała, nie mogłem. Wszystko co robiłem, robiłem wyłącznie dla innych. W końcu jednak spełnianie pragnień innych stało się moim własnym pragnieniem, a ja sam podświadomie życzyłem samemu sobie być lepszym, być w stanie stanąć na wysokości zadania poważniejszego, niż noszenie zakupów… Ironiczne, czyż nie? Chcąc nie chcąc czegoś chciałem. Bariera chroniąca innych… to było moje Boskie Tchnienie, moja osobista manifestacja pragnień. Dar zrodzony z mojego żalu, z mojego strachu, z mojej frustracji i przede wszystkim z mojej miłości. To była…
–... moc nie pozwalająca innym umrzeć
     Dopiero co przebudziłem swoją zdolność, więc nie była ona zbyt silna. Może i moja bariera zatrzymała atak ageladianki, ale została przy tym całkowicie zniszczona. Spojrzałem na matkę z dzieckiem. Ageladiance jakoś udało się uwolnić nogę i pobiec ze swoją pociechą w bezpieczne miejsce. Szczęśliwie, obie przestały interesować mutantkę. Odetchnąłem z ulgą, ocierając z czoła nagromadzone krople potu, choć w przeciągu krótkiej chwili znów się nimi zalałem. Nieszczęśliwie, na celowniku Ruminy byłem teraz ja…
– RAAAAAAAAA!
     Wyciągnąłem rękę, by stworzyć kolejną barierę, ale wszystko wskazywało na to, że nie zdążę jej zmaterializować na czas. Rumina ruszyła w moim kierunku, aktywując swoją moc. W ostatnich sekundach swojego życia przybrałem krzywy, nie do końca szczery uśmiech. Mogłem zrobić więcej, zdecydowanie więcej, lecz chyba nie było mi to dane… Cóż, przynajmniej ten jeden raz nie zawiodłem, ten jeden raz zdołałem kogoś uratować… Ostatecznie nie byłem całkowicie bezużyteczny, czyż nie? Mogłem umrzeć z nieco mniejszym żalem. Przepraszam mamo, chyba nie będę już w stanie wrócić do domu…
– RUMINA! - krzyknął znajomy mi głos, krzyżując jej lot
    Był to Reinhurt korzystający ze swojego superszybkiego Tchnienia. Uderzył w dziewczynę tępym końcem glewi, ratując moje życie. To jej oczywiście nie pokonało i ruszyła przywódcę osady w locie, jeszcze zanim dotknęła gruntu, podobnie jak podczas walki z Grogiem. W oczach dziewczyny ujrzałem jednak o wiele większe szaleństwo, niż podczas walki z ochotnikiem, właściwie większe, niż podczas walki z kimkolwiek wcześniej… To nie mógł być przypadek, spotkanie z czarnym bykiem miało dla niej szczególnie znaczenie, podobnie zresztą jak dla samego Reinhurta. Widziałem w jego oczach, że cała ta sytuacja nie była mu obojętna…
– Stałaś się silna… Ale nie tak silna jak my - stwierdził z powagą Reinhurt, parując atak zdziczałej ageladianki
     Wkrótce potem obie strony rozpoczęły morderczy taniec w powietrzu. Wódz bez większego problemu dotrzymywał kroku swojej morderczej krewniaczce, pomimo jej chaotycznych i trudnych do przewidzenia ruchów. Choć batalia toczyła się głównie w locie, to nie brakowało momentów, w którym ktoś lądował na ziemi, czy to z przymusu, czy to dla wybicia się wyżej. Walka była zażarta, raz przewagę zdobywał Reinhurt, a raz Rumina. Doprowadziło to jednak do pewnego impasu, gdzie żadna ze stron nie mogła ostatecznie pokonać tej drugiej. Nie wiedziałem, jaką dokładnie siłę reprezentowała mutantka w stosunku do swojego przeciwnika, ale odnosiłem wrażenie, że Reinhurt się przed nią powstrzymuje. Z jednej strony chciał ją powstrzymać, z drugiej nie był w stanie zrobić jej większej krzywdy… Nie znałem jego dokładnej relacji z ageladianką, więc mogłem jedynie zgadywać, jak się wtedy czuł.
– Stry…ju… - wydukała zdartym głosem dziewczyna, siłując ze swoim krewnym
     Te słowa wprawiły mnie w osłupienie, nie mówiąc już nawet o ich właściwym adresacie. To była scena łamiąca za serce, która niestety nie trwała długo. Kiedy tylko Reinhurt opuścił gardę, jego bratanica ugodziła go pod żebrem, pozostawiając za sobą szeroki wachlarz krwi. To pozbawiło czarnego byka wszelkich sentymentów.
– DOSYĆ! - wydarł się wojownik, bezceremonialnie chwytając dziewczynę za szyję
     Reinhurt wbił Ruminę w grunt, wspierając się ogromnym strumieniem skondensowanego powietrza. Mutantka, choć wyjątkowo oszołomiona, próbowała po tym wstać, lecz wódz osady przytrzymał ją przy ziemi swoim kopytem. Wyczułem zmianę w jego aurze, która według Oczu Apostoła, nie była związana z jego obecnym stanem emocjonalnym. O dziwo nie miało to nawet związku z Boskim Tchnieniem. To było coś innego, coś bardziej specyficznego…
– KONIEC Z TYM! - oznajmił wściekły Reinhurt
     Ageladian ustawił żeleźce wprost w kierunku serca Ruminy, będąc gotowy do zadania jej ostatniego, śmiertelnego ciosu… Do tego jednak nie doszło, gdyż drżące ręce wodza nie były w stanie dopełnić swego dzieła. Dla wodza ostatecznie było to za dużo, widocznie nie potrafił zabić swojej bratanicy, niezależnie od tego co zrobiła i czym teraz była. Nie potrafiłem go za to winić.
– Niech to… - rzekł z zaciśniętymi zębami, odsuwając broń od klatki piersiowej dziewczyny
     Agelanianka wydała z siebie stosunkowo cichy i potulny jęk, niczym pies, któremu ktoś stanął na ogon, po czym niespodziewanie wyślizgnęła się z kleszczy Reinhurta. Spróbowałem ją powstrzymać stawiając kolejną barierę, a nawet kilka, ale przebiła się przez nie wszystkie, jakby były tylko ze zwykłego papieru. Nim zniknęła nam wszystkim z oczu, została jeszcze draśnięta w łopatkę przez Rita. Potem całkowicie pochłonął ją horyzont.
– Maria, żyjesz?! - usłyszałem za sobą zatroskany głos Markusa, który biegł w moją stronę
– Tak…Chyba… Nie czuję się zbyt dobrze…
     Przeceniłem własne możliwości. Próby korzystania z dużych pokładów mocy bez partnerki skończyły się dla mnie utratą przytomności. Moje oczy zamknęły się same, a ciało upadło na ziemię, niczym ścięty pień drzewa. Nie było to przyjemne, jednak byłem zbyt zamroczony, by jakoś na to zareagować. Porwał mnie sen.

***
– Nareszcie się z tobą połączyłam. Witaj
     Ten głos był dla mnie niczym kubeł zimnej wody. Otworzyłem oczy, lecz zamiast Markusa czy Reinhurta zobaczyłem plac zabaw, doskonale znany mi plac zabaw. Wiązało się z nim zbyt wiele nieprzyjemnych wspomnień, bym o nim zapomniał. To właśnie tutaj wszystko się zaczęło, to przez wydarzenia tamtego feralnego dnia popełniłem najgorszy błąd w moim życiu…Co tu jednak robiłem? Czy to był sen? Dlaczego byłem w pełni świadomy?
– Tak, to jest sen. Tylko w ten sposób mogę się kontaktować z Apostołami - odezwał się znów tajemniczy głos
     Odwróciłem się. Mniej niż metr za mną stała blondwłosa kobieta o bladoniebieskich oczach, nienagannej urodzie i uwydatnionym biuście. Całe jej ciało z wyjątkiem głowy okryte było srebrną zbroją o złotych zdobieniach, najbardziej widocznych w okolicach dłoni, stóp i szyi. Wyglądu dopełniał płaszcz z gołębich piór, na którego bokach symetrycznie zostały rozłożone 4 pary oczu. Wśród nich rozpoznałem swoje własne. Wiedziałem, kim była ta tajemnicza postać, a mimo to zapytałem:
– Kim jesteś?
– Wiesz kim jestem Mieczysławie. Ludzie zostali stworzeni na podobieństwo Boga, ja zaś jestem bogiem stworzonym na podobieństwo ludzi, choć sama wolę się nazywać jedynie marnym aniołem w służbie Czcigodnego Stwórcy. Jestem strażniczką twojego gatunku, Patronką Ludzi… Me imię brzmi Jofiel
     A więc to opiekunka miała na myśli mówiąc o ostatecznym kształcie i przybranym sobie imieniu. Przyjęła o wiele mniej złowrogą formę niż wcześniej przypuszczałem, lecz jej autorytet był nie mniej wyczuwalny niż podczas naszego pierwszego spotkania. Każde wymawiane przez nią słowo zdawało się mieć namacalny wpływ na moje ciało, niczym milion małych, niewidzialnych rąk, dotykających mnie zarówno od zewnątrz, jak i od środka. Bardzo kontrastowało to z jej delikatną twarzą.
– Em, w czym mogę pomóc Czcigodnej Jofiel? - zapytałem niepewnie, nie wiedząc jak się zachować w obecności Patronki
– Pytanie powinno brzmieć, w czym Czcigodna Jofiel może pomóc tobie - odparła z niewinnym uśmiechem bogini - To powiedziawszy, uważam, że nazywanie mnie „Czcigodną” jest zbędne. Wystarczy „Moja Pani” lub po prostu „Pani”
– Skoro tak, to.. Moja Pani, mogłabyś nie nazywać mnie Mieczysławem? - poprosiłem nieśmiało - Nie przepadam za tym imieniem…
– Niesłusznie się go wypierasz. Być może nie niesienie za sobą tej samej symboliki, co Adam, Emanuel czy Istvan, lecz w dalszym ciągu jest to twoje imię. Czyż nie nadała ci go twoja ukochana matka?
     Wspomnienie mojej rodzicielki przypomniało mi o tabunie pytań, jakie miałem do Jofiel, od kiedy tylko trafiłem do magicznego świata. Chciałem poruszyć z Patronką naprawdę wiele kwestii, lecz jedna z nich była ważniejsza niż wszystkie inne razem wzięte:
– Co z moją matką?! Co z moimi siostrami?! Czy są zdrowe?! Czy są tutaj?!
     Mimo że zbliżyłem swoją twarz niebezpieczne blisko twarzy bogini, ta zachowała stoicki spokój. Niemniej, jej uśmiech zastąpił wyraz współczucia…
– Wiem, że martwisz się o swoich bliskich, lecz nie mogę ci zdradzić za wiele - oznajmiła Patronka
– Jak to? Dlaczego?! - zapytałem z niepokojem
– Powód znam tylko ja i jeden zaufany Apostoł. Dla ciebie jest jeszcze za wcześnie - rzekła kobieta
– Co mam przez to rozumieć?! Błagam Moja Pani, muszę wiedzieć! - powiedziałem, płaszcząc się przed Jofiel w akcie desperacji
– Wstań Mieczysławie, proszę cię…
– Nie mogę! To dla mnie zbyt ważne!
– To na nic…
– NIE PODDAM SIĘ! TU CHODZI O MOJĄ RODZINĘ!
– Mieczysławie Mario Wstęgo, rozkazuje ci natomiast wstać - nakazała spokojnie, lecz stanowczo Jofiel
     Moje ciało zostało siłą ustawione do pionu, jakbym był jedynie plastelinowym ludzikiem na czyjejś makiecie. Właściwie właśnie tym byłem dla Patronki, kupką plasteliny w jej boskich dłoniach. Miłe usposobienie bogini sprawiło, że na moment zapomniałem o jej możliwościach i pozycji… Chociaż, czy powstrzymałabym się od tego wszystkiego, gdyby nie wypadło mi to z głowy? Pewnie nie, w końcu gdy chodziło o moich bliskich, to gotowy byłem targować się i kłócić nawet z bogiem.
– Doprawdy, twój opór jest godny pochwały, aczkolwiek rozumiesz, że nie zmienię swojego zdania - poinformowała mnie kobieta, krzyżując ręce
– Rozumiem… - potwierdziłem zrezygnowany
– Nie mogę zdradzić ci lokalizacji twoich sióstr czy matki, ani ich dokładnego statusu, jednak uważam, że twoje młodzieńcze serce uspokoi wieść, że wszystkie trzy są teraz bezpieczne
– N-naprawdę?! - ożywiłem się
– Naprawdę. Stronię od kłamstwa - rzekła Patronka, na powrót przybierając swój serdeczny uśmiech
– Skoro tak… to dziękuję. Wiele to dla mnie znaczy - powiedziałem, uspokoiwszy się nieco
– Nie masz mi za co dziękować, robię jedynie to, co do mnie należy. Jest jeszcze wiele pytań, które chcesz mi zadać, czyż nie? - zauważyła Patronka, chyląc się nade mną
– Tak… Chociaż czy jest to w ogóle potrzebne? Czytasz przecież w myślach Moja Pani
– Zaiste, czytam w myślach, lecz czy to uniemożliwia mi przeprowadzenie z tobą normalnej rozmowy? - spytała retorycznie Jofiel, kierując wzrok w niebo - Preferuję ludzkie sposoby komunikacji. Co powiesz na to, byśmy dokończyli nasz dialog na ławce? A może chciałbyś się przenieść na huśtawkę?
– Nie, nie, niech będzie ławka - powiedziałem pośpiesznie, nie mogąc sobie wyobrazić rozmowy z Patronką na huśtawce
– Jak uważasz
     Usiedliśmy na wcześniej wspomnianej ławce, zachowując od siebie pewien dystans. To powiedziawszy, obiekt nie prezentował się jakoś specjalnie wybitnie. Deski były spróchniałe i odchodziła z nich farba, a poza tym oparcie po obu stronach zdobiły hasła lokalnych entuzjastów piłki nożnej. Dokładnie tak jak zapamiętałem.
– Czemu wybrała Pani akurat tą scenerię? - zadałem pytanie zaciekawiony
– Nie wybrałam żadnej scenerii. Wszystko, co tu widzisz jest jedynie wytworem twojego własnego mózgu. To w końcu twój sen - uświadomiła mnie Patronka
– Oh, to… ciekawe. Wszystko wydaje się takie prawdziwe…
– Tak to, bardzo ciekawe Mario. Nawet nie wiesz, jak bardzo intrygują mnie ludzie i ich świat. Potrafię znaleźć urok nawet w najdrobniejszych rzeczach…- oznajmiła z dumą Jofiel, oglądając się wokół - Jaka szkoda, że wizerunek tego miejsca jest ściśle związany z twoją traumą
– Ta, niestety… A propos ludzi, mogę zapytać, ile ich tutaj trafiło czy to również jest tajemnicą Moja Pani? - zwróciłem się do bogini, zmieniając temat
– Trzysta siedemdziesiąt jeden - odparła bez zająknięcia kobieta - Dwustu sześćdziesięciu dziewięciu mężczyzn i sto dwie kobiety
– Wow, to naprawdę dużo! - podskoczyłem zaskoczony
– Z mojej perspektywy jest to naprawdę niewiele. Pierwotnie miało was tu trafić parę tysięcy, co i tak było marną liczbą w porównaniu z rozmiarem populacji tutejszych śmiertelników - rzekła Patronka, ponownie kierując wzrok w niebo
– Czy my… Czy my wrócimy kiedyś do domu? - zapytałem, czując, że muszę to zrobić
     Patronka odwróciła się w moim kierunku, dając mi do zrozumienia, że jej odpowiedź nie przypadnie mi do gustu. Na jej licu ponownie zawitał smutek, zaś na moim… strach. Ogarnęły mnie czarne myśli.
– Obawiam się, że nie - odparła szczerze kobieta, patrząc mi prosto w oczy  - Ten świat stał się waszym nowym domem, przykro mi
– Nie…Niemożliwe…
     Zacisnąłem nerwowo pięści. Dopuszczałem do siebie taką opcję już wcześniej, ale zdecydowanie nie byłem na nią przygotowany. Słowa Jofiel były dla mnie sporym ciosem emocjonalnym. Musiałem zaakceptować fakt, że moje stare życie już nigdy do mnie nie wróci, że muszę zaczynać wszystko od zera w jakiejś obcej i niezrozumiałej rzeczywistości. Nie chodziło o to jak dotychczas żyłem, a o to, kto był częścią mojego życia. Myślałem o ludziach. Być może już nigdy nie zobaczę znajomych twarzy, a w szczególności twarzy moich bliskich … Chociaż Patronka zagwarantowała mi ich bezpieczeństwo, nie mogłem powstrzymać łez. Chciałem się z nimi spotkać ten jeden ostatni raz i przeprosić za wszystko, co im kiedykolwiek zrobiłem… Wiedziałem jednak, że moje życzenie jest po prostu samolubne i nie ma prawa się spełnić.
– Byłam świadoma tego, że ta informacja może cię przybić, ale nie zamierzam cię w tej kwestii zwodzić - stwierdziła z żalem bogini
     Patronka zbliżyła się do mnie i przesunęła do siebie, opierając moją głowę na swoim ramieniu. Czy czułem się z tego powodu lepiej? Gest Jofiel z całą pewnością był niezwykle miły, w dodatku jak na boginię dosyć zaskakujący… Jednak czy poczułem dzięki niemu ukojenie? Przypominało mi to trochę sposób, w jaki moja mama pocieszyła mnie kiedyś po ciężkim dniu w szkole. Ileż to myśmy się musieli z siostrami wtedy nasłuchać zarówno od rówieśników, jak i od ich rodziców… Nie wiem czy było mi z tym faktem gorzej, czy może jednak lepiej, ale na myśl o tym wspomnieniu chciało mi się płakać jeszcze bardziej. Patronka nie potępiała mojego zachowania, dając mi w spokoju wyrzucić z siebie ciążące na sercu emocje. Ryczałem tak przez dłuższy moment, wyglądając pewnie niesamowicie żałośnie. Cóż, taki w końcu byłem, naiwny i żałosny. Zasłużyłem na to wszystko…
– Nie, nie zasłużyłeś. Uważam, że jesteś najbardziej dobroduszny z całej czwórki Apostołów - rzekła z przekonaniem Jofiel, ocierając mój policzek z łez.
     Chciałem wierzyć, że to prawda. Chciałem wierzyć, że już odbyłem swoją zasłużoną pokutę. Chciałem wierzyć, że nadszedł czas zlitowania się nad samym sobą… Jednakże to było niemożliwe. Powstrzymywała mnie przed tym wewnętrzna blokada, mechanizm, jaki wykształciłem u siebie przez te wszystkie lata. Ilekroć moją głowę nawiedzała myśl, że może już pora sobie wybaczyć, wyświetlały się przede mną wydarzenia tamtego feralnego dnia. Doznawałem brutalnej wizji tego, jak tragicznie to wszystko mogło się zakończyć, ponownie przygniatając się poczuciem winy. Nawet melodyjny głos bogini nie potrafił tego zatrzymać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro