Rozdział 3.
Nastała niezręczna cisza. Reinhurt cierpliwie czekał, aż zacznę swoje wyjaśnienia, lecz ja nie miałem zielonego pojęcia, jaki temat mogę bezpiecznie poruszyć i od czego właściwie zacząć. Wódz mimo wszystko musiał być wobec mnie podejrzliwy, bo oprócz niego w pomieszczeniu wyczułem jeszcze jednego minotaura. To był dla mnie stosunkowo dosadny sygnał, że muszę uważać na to, co mówię…
– Co Pan właściwie chciałby wiedzieć Panie Reinhurt? - zapytałem nieśmiało
– Co robiliście na naszym terytorium? - zaczął swoje pytania byk
– Zgubiliśmy się - odparłem szczerze, choć trochę wymijająco
– A przybywacie z… ?
– Eeee… Z daleka…
– Dokładniej? - naciskał mój rozmówca
– Z Europy… - opowiedziałem zgodnie z prawdą, lecz ponownie bez żadnych konkretów
– A Europa jest…?
– Daleko… - kontynuowałem swoje wymijanie
– Słuchaj, nie wiem co próbujesz osiągnąć, ale lepiej bądź ze mną szczery… Naprawdę szczery… - ostrzegł mnie wódz
– Nie sądzę, by zdołał mi Pan uwierzyć…
Nie chciałem wspominać, że jestem z innego świata, z dwóch przyczyn. Po pierwsze, nie znałem stosunku tutejszych istot do przybyszy spoza ich rzeczywistości. Mogli oni nas uznać za szkodniki, intruzów czy nawet heretyków. Po drugie… Miałem wątpliwości co do tego, czy ktoś w ogóle weźmie moje słowa na poważnie. Jakby nie patrzeć, deklaracja, że jest się innoświatowcem, brzmiała dość absurdalnie, szalenie wręcz. To, że istniała w tym świecie magia, a raczej coś na jej wzór, nie musiało wcale oznaczać, że każde nadprzyrodzone zjawisko było dla minotaurów i innych lokalnych ras normą. Gdyby było inaczej, Reinhurt nie zastanawiałby się tak nad tym, czymś są ludzie, tylko od razu wrzuciłby nas do pudełka z napisem „stworzenia z innego świata”.
– Mam 50 lat chłopcze, więc niejedno w swoim życiu przeżyłem. Widziałem miasta ze stali i wioski pływające na wodzie… Jestem w stanie uwierzyć we wszystko - oznajmił pewnie Reinhurt
– Skoro Pan tak mówi, to w porządku, będę z Panem całkowicie szczery… Ja i Markus pochodzimy z innego świata
Minotaur spojrzał na mnie zdziwiony, lecz nie widziałem w jego oczach wrogości. Powiedziałbym wręcz, że jego twarz złagodniała na moje słowa. Szczęśliwie, nie musiałem się przejmować prześladowaniami…
– Nie żartujesz? - zapytał mnie skonfundowany wódz
– Mówił Pan, że jest w stanie uwierzyć we wszystko…
– I poniekąd ci wierzę, lecz chcę się upewnić, że się ze mnie nie zgrywasz… To niecodzienna deklaracja
– Zdaję sobie z tego sprawę, dlatego starałem się tego Panu oszczędzić…
– Jak się tu dostaliście? Jest wśród was ktoś, kto ma dar podróży między światami? - ciągnął temat byk
– Nie, jesteśmy tu w wyniku działań Patronek… Z jakiegoś powodu sprowadziły nas i wielu innych ludzi do waszej rzeczywistości
– Patronek? TYCH Patronek?! - krzyknął zszokowany minotaur
– Tak… Nie wątpię, że szokuje Pana fakt, że w całą tą sytuację są zamieszani wasi bogowie, bo sam w to momentami nie wierzę, ale to prawda
– Szokuje? Ludziu, ty nawet nie wiesz, co znaczą dla nas twoje słowa…
Reinhurt wstał i podszedł do jednej z półek znajdujących się w pomieszczeniu. Wziął z niej pozłacaną figurkę krowy z wieńcem laurowym na głowie. Od razu przywiodło mi to na myśl pewnego fałszywego bożka, z którym wielokrotnie spotkałem się na szkolnych lekcjach religii.
– To statuetka Patronki Ageladian, Minoty. Każdy przedstawiciel naszej rasy ma w swoim domu jej malutką rzeźbę, zwykle z jakiegoś cennego metalu. Ta osada nie należy do najbogatszych, więc poza ratuszem spotkasz raczej figurki z drewna…
– Zaraz, jakich ageladian? Nie jesteś minotaurem? - zdziwiłem się
– Minotaur to inne określenie na ageladiana. Właściwie nikt poza nami go nie używa - wyjaśnił wódz, jakby przygnębiony
– Dlaczego?
Zaskoczyła mnie bardzo informacja o tym, że stosowana przeze mnie dotychczas nazwa krowopodobnych istot tak po prawdzie nie była tą poprawną. Radar wprawdzie nie określił minotaurów wprost minotaurami, a jedynie ja tak te stworzenia zinterpretowałem, lecz przywódca osady niedługo potem sam odniósł się do swojego gatunku jako minotaurów, więc sądziłem, że takie miano jest trafione. Teraz jak o tym myślę, to dziwnym było sądzić, że krowoludzie z innego świata będą tytułować się terminem pochodzącym z mitologii mojej rzeczywistości… Chociaż jeszcze dziwniejszym było to, że rzeczywiście nazwali siebie minotaurami, a ich bóstwem był defacto Złoty Cielec.
– Cóż, jest to wyraz dumny z naszej bogini. Można to rozumieć jako manifest tego, że jesteśmy dziećmi Minoty… Choć powoli zaczynam wątpić w słuszność tej praktyki
– P-przepraszam, nie wiedziałem, że podważę swoimi wyjaśnieniami Pańską wiarę… - wydukałem z wyrzutami sumienia
– Nie masz za co przepraszać, nie miałeś prawa o tym wiedzieć, więc ci o tym powiem… Patronki nie mogą ingerować świat śmiertelników, nawet jeśli by chciały. Wszelkie nieszczęścia, choroby, wojny, klęski i niesprawiedliwość… Dotąd myśleliśmy, że jest to gorsza strona medalu zwanego życiem i Minota płacze, nie mogąc nam pomóc. Powiedziałeś mi jednak, że Patronki sprowadziły twoją rasę do naszego świata, a ja nie wyczytałem z twojej twarzy żadnego kłamstwa… Co oznacza, że jednak mają wpływ na rzeczywistość i cały czas mogły nam pomóc. Minota mogła nam pomóc… a jednak tego nie zrobiła. Czy mogę nadal być dumny z takiego boga? Czy można ją dłużej nazywać bogiem…?
Po części rozumiałem wewnętrzny konflikt, jaki rozgrywał się wtedy w umyśle mojego rozmówcy. Jeszcze na Ziemi miałem wątpliwości, czy to, w co wierzę ma jakiekolwiek pokrycie w rzeczywistości, a przeniesienie do innego świata jedynie spotęgowało listę pytań, jakie sam sobie zadawałem… Gdybym nie to, że byłem w temacie religii dosyć otwarty, nie uznając katolicyzmu za jedyną dopuszczalną prawdę, najpewniej od razu zacząłbym machać różańcem na wszystkie strony, w obawie przed wpływem sił nieczystych…
– Reinhurt, jak możesz tak bluźnić! - odezwał się znikąd niski, kobiecy głos
Zdawałem sobie sprawę z tego, że w ratuszu krył się drugi minotaur, przepraszam, ageladian, ale oczy wyszły mi z orbit, gdy dowiedziałem się, gdzie on przez cały ten czas był… Okazało się, że dzierżona przez czarnego byka broń drzewcowa była tak naprawdę osobą, mówiąc dokładniej, samicą jego gatunku o podobnych do niego wymiarach, ale biało-szarej sierści. Niby byłem świadomy prawie nieograniczonych możliwości Boskiego Tchnienia, ale jaka szansa było na to, że spotkam zaklętą w glewię antropomorficzną krowę?!
– Niha, ja jedynie próbuję to wszystko zrozumieć… Jeśli jest tak, jak myślę, to Rumina wcale nie musiała…
– Nie wyciągaj mi tu teraz tematu Ruminy, a już na pewno nie w obecności obcego! - uniosła się ageladianka
– Wybaczy Pani, mogę na chwilę wyjść, jeśli moja obecność jest dla Pani niepożądana - zasugerowałem niepewnie, wstając ze stołka
– Siadaj Panie Apostole, nie skończyłem z tobą rozmawiać! - oznajmił stanowczo Reinhurt
– A właśnie, że skończyłeś! Jak mogłeś zwątpić w Czcigodną Minotę?! Skąd masz w ogóle pewność, że ludź mówi prawdę?!
– Tak właściwie, to to się odmienia „człowiek” i…
– Widzę to po nim, dobrze wiesz, że się na tym znam - kontynuował kłótnię wódz, kompletnie na mnie nie zważając
– Naprawdę chcesz zaprzepaścić swoją wiarę tylko dlatego, że się „na czymś znasz”?! Nie za takiego mężczyznę wyszłam! - oznajmiła, jak się okazuje, zawiedziona żona Reinhurta
– Czemu musisz być taka uczulona na punkcie naszej Patronki? Przecież nie zamierzam kazać całej osadzie spalić wszystkich zgromadzonych przez nas posążków Minoty! Mam raczej prawo poddawać wątpliwości kult naszej bogini, gdy słyszę, że wcale nie wiążą jej żadne mistyczne kajdany…
– To nadal bluźnierstwo! - twierdziła nieugięcie Pani Niha
– Brzmisz, jakby Minocie robiło różnicę, że jakiś stary i mało znaczący wół nie pokłada w niej nadziei… - odparł ageladian z pewnym przekąsem
– Zmieniłeś się Reinhurt, bardzo się zmieniłeś… - rzekła z bólem jego żona
– Bo tragedie zmieniają Niha… Mojemu bratu też byś powiedziała to samo? Bardziej bolałby cię fakt, że dobre imię Czcigodnej zostało zszargane, niż że twój długoletni przyjaciel od miesiąca przeżywa istną agonię? Może jeszcze dodasz, że taka była wola Patronki, hm?
– Myślisz, że mnie to nie rusza? Rumina była dla mnie jak córka… Jest dla mnie jak córka… Ja nie potrafiłabym jej…jej… Po prostu uważam, że zrzucenie całej winy na Minotę nic nie zmieni - oznajmiła ageladianka, drżącym głosem
Wyraz twarzy minotaura ze zdenerwowanego natychmiast zmienił się grymas pełen poczucia winy. Reinhurt szybko zaczął żałować swoich słów, widząc, że jego żona też przeżywa ich osobisty dramat.
– Przepraszam - powiedział krótko wódz, delikatnie kładąc łapę na głowie swojej żony
– Przyjęte - rzekła z krzywym uśmiechem kobieta, ocierając małą łzę
– Nie chcę Państwu przeszkadzać, ani nic, jednak nie jestem pewny, czy powinienem tego wszystkiego słuchać… - wytrąciłem się, czując, że jestem świadkiem czegoś, czego nie powinienem
– Ano tak, ludź…
– Człowiek - poprawiłem Panią Nihę, by na przyszłość nie nazywała mnie czy Markusa ludziem, bo to brzmiało niepoważnie
– W porządku, człowiek… Cóż, nie będę przeszkadzać waszej dwójce w wymianie informacji. Mam nadzieję, że nie będzie Pan już więcej mącił w głowie mojego męża Panie Mario - zwróciła się do mnie ageladianka
– Nie śmiałbym - odparłem, lekko się kłaniając
– Oby, w przeciwnym wypadku skończy Pan pod gilotyną - oznajmiła kobieta, wychodząc z pomieszczenia z serdecznym uśmiechem
– Pana żona żartowała, p-prawda? - zapytałem przerażony jej słowami
– Ależ oczywiście. Nie mamy w naszej osadzie gilotyny, ani nawet toporka… Jeśli już miałbyś zginąć, to zadźgany widłami - powiedział ze spokojem wódz, co wcale mnie nie uspokoiło
– Może wróćmy do naszej rozmowy… Więc jak już wcześniej mówiłem, zostałem tu sprowadzony z Markusem przez bogów…
– Domyślam się, że nie widzieliście w którym kierunku iść i przypadkiem trafiliście na nasze pole
– Dokładnie tak było! Nawet nie wie Pan, jak bardzo byliśmy zagubieni!
– To jednak nie wyjaśnia kradzieży naszych plonów… - spoważniał ageladian, niebezpiecznie zbliżając swoją twarz do mojej
– Ten tego… To zwyczajne nieporozumienie…
– Nieporozumienie powiadasz…
– Byłem temu przeciwny, ale mój kolega pozostał nieugięty! Znaczy, nie żebym zrzucał na niego całą winę, bo miał dobre chęci, a ja mimo wszystko mogłem go jakoś powstrzymać, ale ten… Ja nie pochwalam takich praktyk, dlatego nie wziąłem w tym udziału… Ale zaznaczam, Markus chciał dobrze! Zamierzał zdobyć prowiant na przyszłość!
– Prowiant na przyszłość, to ci heca… Chociaż nie jest to od razu takie głupie - rzekł pod nosem Reinhurt, mrużąc lekko oczy
– Dla jasności, jest nam bardzo przykro z powodu tego incydentu i postaramy się go wam wynagrodzić jak tylko możemy
– Już to zrobiliście - oznajmił spokojnie wódz osady, odsuwając się ode mnie
– Co? Jak? - zapytałem zbity z tropu
– Przejęliśmy część zawartości waszych nosideł. Zabraliście naszą własność, więc my przywłaszczyliśmy sobie waszą. Brzmi uczciwie, nie sądzisz?
– Zaraz, co dokładnie wzięliście?! - wstałem zdenerwowany, przypominając sobie o zakupionej wcześniej wołowinie
– Owoce, warzywa, mleko, nóż i chochlę. Zostawiliśmy wam mięso, chleb i przedmioty nieznanego nam przeznaczenia, bo nie mielibyśmy z nich pożytku - wyjaśnił byk
– Dzięki Bogu…- odetchnąłem z ulgą
– Są dla was ważne? A może bardzo lubicie jeść mięso? - zaciekawił się Reinhurt
– Eee… Nie, jakoś niespecjalnie mam teraz ochotę na kotlety… Co do obcych wam przedmiotów, nie wiem czy mogę je nazwać ważnymi, mogą się po prostu okazać przydatne…
– Rozumiem… Być może opowiesz mi trochę o nich podczas waszego dwutygodniowego pobytu w osadzie
– Przepraszam Pana bardzo, ale jakiego pobytu?
– Będziecie musieli odpracować wasze winy, głównie pracą na polu. Na oko zajmie to wam dwa tygodnie…
– Proszę poczekać, mówił Pan, że jesteśmy już kwita!
– Skądże, powiedziałem jedynie, że w ramach zadośćuczynienia wzięliśmy sobie część waszego inwentarza. To była jedynie rekompensata za doznane krzywdy, karą będzie praca… - orzekł z lekkim uśmiechem Reinhurt
– Czy to nie jest aby lekka przesada? Znaczy, mnie to nie przeszkadza, ale wątpię, by Markus zaakceptował takie warunki…
– Nie macie wyboru. Być może szkody przez was spowodowane na pozór wydają się być znikome, jednak miejcie na uwadze, że ktoś pracował od świtu do nocy przez parę miesięcy, by wyhodować te szparagi… Z szacunku do wysiłku, jaki moi pobratymcy włożyli w nasze uprawy, nie mogę wam tego puścić płazem.
– Cóż, jeśli tak Pan stawia sprawę, to chyba nie mogę się targować… - stwierdziłem, ciut poruszony jego słowami
– Cieszę się, że rozumiesz Panie Apostole… A propos, kim dokładnie jest Apostoł? To jakiś tytuł honorowy przyznawany przez króla? Jesteś jakimś szlachcicem lub arystokratą?
– Nie, w dodatku jestem prawie pewny, że w moim rodzimym świecie byłbym raczej członkiem niższej warstwy społecznej… Można by rzec, że Apostoł to taki przewodnik po waszym świecie. Istota, która postanowiła zostać opiekunką naszej rasy, dała mi i trójce innych wytypowanych specjalne błogosławieństwo, dzięki któremu możemy między innymi przełamywać barierę językową
– A więc to tak… Przez bardzo długi czas nie mogłem zrozumieć, jakim cudem jesteście w stanie mówić językiem ageladian, ani dlaczego twój towarzysz nagle utracił tą umiejętność, gdy tylko straciłeś przytomność - wyznał byk, łapiąc się za brodę
– Jeśli mogę… Chciałbym zadać parę pytań również Panu - zasugerowałem, pchnięty chwilowych zastrzykiem pewności siebie
– Mnie? Hmm… Myślę, że jeśli nie będą zbyt trudne lub osobiste, to mogę na nie śmiało odpowiedzieć
– Świetnie, w takim wypadku… Czy w waszym świecie istnieje zwykłe bydło? W sensie stworzenia podobne do was, takie chodzące na czworaka? Wasza bogini zdaje się nie stać na dwóch nogach, więc jak to w końcu jest? - zapytałem, w napięciu oczekują odpowiedzi
Wiem, że to pytanie mogło brzmieć niebywale głupio, ale wolałem się jednak upewnić, czy ageladianie byli jedynymi przeżuwaczami swojego typu, a jeśli nie byli, to jaki był ich stosunek do znanych mi krów i byków. W końcu mogli nie przyjąć zbyt ciepło wiadomości, że mięso wołowe było częścią ludzkiej diety…
– Nie słyszałem nigdy o czymś takim… Z wyjątkiem jednej z wielu form Minoty, nie uświadczysz w tym świecie takiego stworzenia - oświadczył trochę zakłopotany Reinhurt - Cóż, chyba owce i kozy są najbliższe temu, co próbujesz mi przedstawić
– Czyli tak się sprawy mają… Dziękuję za odpowiedź - podziękowałem z ulgą
– Skąd w ogóle takie pytanie?
– Chodziło mi to po głowie od pewnego momentu… - rzekłem bez większych szczegółów, szybko zmieniając temat - Pańska żona ma bardzo interesujące Boskie Tchnienie
– Jesteś w stanie je rozpoznać? Nie przypominam sobie, żebym ci o nim mówił…- zaskoczył się Reinhurt
– Przecież Pani Niha przemieniła się z broni w swoją prawdziwą postać tuż przed moimi oczami. Był tu Pan i też musiał to widzieć - zaskoczyłem się nie mniej od swojego rozmówcy
– A, już rozumiem, chodzi ci o Zrównanie… W twoim świecie go nie stosujecie? Wasza energia musi być albo niezwykle zbilansowana, albo wasz gatunek musi być naprawdę ostrożny z używaniem mocy…
Wedle moich przewidywań, Oczy Apostoła pokrótce wyjaśniły mi, czym dokładnie było Zrównanie, nim zdążyłem o to zapytać Reinhurta. Okazało się, że używanie Boskiego Tchnienia nie było tak proste, jak mi się wcześniej wydawało. Przeciętny męski twór Patronek miał w swoim wnętrzu więcej energii, niż mógł bezpiecznie przetworzyć, przez co nie był w stanie we właściwy sposób wykorzystywać swojej mocy bez partnera, a raczej partnerki…
Ten świat rządził się niezrozumiałym dla mnie prawem, według którego samce mieli większą i bardziej wszechstronną moc, a samice mniejszą i często do pewnego stopnia ograniczoną „umiejkę”. Gdy faceci mieli za dużo energii, by z niej samodzielnie korzystać bez urazów, kobiety miały jej za mało, by ją w ogóle uruchomić, przez co mogły używać swojego Boskiego Tchnienia tylko podczas jego przebudzenia oraz w trakcie Zrównania. Samo zjawisko Zrównania polegało na wymianie energii między partnerami, by oboje mogli bez przeszkód korzystać ze swoich zdolności. Problem był tylko taki, że kobiety wskutek tego procesu przybierały formę broni lub narzędzia…
Tak jak dysproporcję Tchnienia między kobietą a mężczyzną mogłem jeszcze zrozumieć, bo różnego rodzaju dysproporcje między jedną a drugą płcią były na ogół zjawiskiem naturalnym, tak nie mogłem pojąć, dlaczego kobiety musiały być jeszcze dodatkowo sprowadzone do roli przedmiotu. Jakby, nie widziałbym w tym większego problemu, gdyby nie to, że ta przemiana tyczyła się tylko jednej, wystarczająco już osłabionej przez naturę, płci. I żeby nie było, miałem przez to na myśli osłabienie tylko Boskiego Tchnienia.. Dziwnym było dla mnie dowiedzieć się, że świat rządzony przez BOGINIE był skonstruowany w taki sposób…
– To dla nas całkowita nowość… - przyznałem się szczerze przed Reinhurtem, łapiąc się za głowę
– Widzę, że ta wiadomość jest dla ciebie bardzo ciężka… - stwierdził byk z pewną dozą zmartwienia
– Nie wiem czy to dobre słowo… Widzisz, moje błogosławieństwo od czasu do czasu wyjaśnia mi niezrozumiałe dla mnie terminy… i nie podoba mi się podział mocy między kobietami i mężczyznami. Dlaczego kobiety muszą dzierżyć słabsze zdolności i robić za męski oręż? - zapytałem zaniepokojony
– Cóż, tak po prostu jest. Na początku Patronki powołały do życia samych samców, ale widząc ich samotność i trudności z posługiwaniem się Tchnieniem, ożywiły posiadane przez nich narzędzia, dając początek kobietom. Z racji, że mężczyźni mieli nadwyżkę energii, one musiały mierzyć się z jej deficytem, by Zrównanie miało jakikolwiek sens. Forma broni jest z kolei zwykłym efektem ubocznym, lub jak to niektórzy mówią, pamiątką pierwszych dni…
– Nie lepiej było odebrać mężczyznom część mocy, po czym dać kobietom tyle samo, by obie strony były równe? - zasugerowałem, nie zgadzając się z decyzją Patronek
– Być może, ale widocznie bogowie chcieli inaczej. Jest to dla mnie norma, więc nigdy się nad tym nie zastanawiałem… - rzekł spokojnie ageladian - Ostatecznie nie mam punktu odniesienia, tak po prostu jest i tyle. To trochę jakby prowadzić debatę o tym, dlaczego kobiety mają piersi, a faceci pe…
– Okej, rozumiem twój punkt widzenia! - przerwałem bykowi, nie chcąc słuchać wykładu o rodzajach genitaliów - Nadal jednak trochę trudno mi to zaakceptować…
– Domyślam się, skąd biorą się twoje obawy… Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz: kobiety to nie przedmioty. Może i podczas Zrównania przybierają kształt broni, narzędzi czy nawet pancerzy, ale wszyscy jesteśmy świadomi, że nie są tym samym, co zwykłe, nieożywione wyroby. Życie to też nie tylko Boskie Tchnienie, nie jest ono nikomu potrzebne, by normalnie funkcjonować w społeczeństwie, a co za tym idzie, życie kobiet nie jest od niego uzależnione
– To dlaczego Pańska żona trwała w formie glewii, gdy przechodziliśmy przez osadę? Albo podczas początku naszej rozmowy? Na moje oko potraktował ją Pan jak przedmiot - wytknąłem wodzowi
– Nie wiedziałem, czego mogę się po tobie spodziewać, dlatego byłem cały czas gotowy, by użyć Tchnienia. To był raczej dobry powód, by trwać w Zrównaniu - oznajmił byk
– W porządku, przyjmuje takie wyjaśnienie
– Jak mówiłem, kobieta to nie własność… Powiem więcej, w wielu kulturach jest ona wyniesiona na podesłał, z racji bycia dosłownym darem od bogów. Oczywiście nie jest to zasada i nie mogę też powiedzieć, że nie istnieją gnoje, które nie szanują swoich partnerek niezależnie od rasy, ale musisz wiedzieć, że nasz ogólny moralny kodeks potępia uprzedmiotowienie jako grzech. Także jeśli przestraszył cię koncept Zrównania, to nie masz się czego obawiać - rzekł łagodnym tonem Reinhurt, klepiąc mnie przyjacielsko po ramieniu
Nie wiem czy to była kwestia środowiska, w którym się wychowałem, czy może produkt podziwu do mojej ciężko pracującej, ale często obgadywanej matki, ale byłem bardzo czuły na wszelkie przejawy niesprawiedliwości względem płci pięknej. Znaczy, ogólnie nie tolerowałem niesprawiedliwości, ale tej konkretnej zwłaszcza. Być może przesadzałem, ale taki już byłem…
– Skoro tak Pan to ujmę, to chyba nie mogę wam tego zakazać… Nie żebym miał taką możliwość - odparłem zakłopotany – Swoją drogą, do Zrównania dochodzi zwykle między niezwiązanymi ze sobą głębiej osobami, czy…
– To akt dwóch zakochanych - rzekł bez zawahania, a wręcz z pewną dumą Reinhurt
Niby człowiek wiedział, a jednak się łudził… Będąc całkowicie szczerym, nie była to dla mnie, a właściwie dla wszystkich przeniesionych zbyt pocieszająca wiadomość. Mimo, że ludzkie kobiety nie powstały z ożywionych narzędzi, jak ageladianki, wróżki czy inne nieznane mi na ten moment gatunki magicznych stworzeń, to według Oczu Apostoła ich zdolności funkcjonowały na tych samych zasadach, co tubylców, a co za tym idzie, od ludzi także wymagało się praktykowania Zrównania, by właściwie korzystać z wykształconych przez nich umiejętności. Markus nie doznał wcześniej poważnych obrażeń tylko dlatego, że jego moc dopiero się rozwinęła i była jeszcze słaba, więc raczej nie mógł powtórzyć swojego wyczynu w przyszłości, przynajmniej nie bez wsparcia…
Wymóg posiadania partnera był dla nas o tyle problematyczny, że nie chodziło o zwykłego partnera, jak w tańcu czy spływach kajakiem… Zrównanie miało wydźwięk romantyczny, niczym pocałunek. Coś mi podpowiadało, że Patronki nie zwracały sobie specjalnie głowy statusem cywilnym osób, które do siebie sprowadziły i zamiast par, przywołały rzeszę zupełnie obcych sobie ludzi, oczekując, że nie będzie im to przeszkadzać i dobiorą się w pary sami. Chyba nie trzeba było mówić, że to tak nie działało. Szczęśliwie, uczucia nie były warunkiem przeprowadzenia Zrównania i w praktyce mogliśmy się obejść bez miłości, ale nadal był to rytuał przeznaczony dla kochanków, toteż przez wzgląd na to, niektórzy mogli się poczuć niezręcznie czy też niekomfortowo. Nie mieliśmy jednak wyboru, bo bez Tchnienia nie mielibyśmy jak się bronić przed czyhającymi na nas zagrożeniami… Ja odczułem to jeszcze bardziej, gdyż Oczy zakomunikowały mi, że Apostołowie mieli obowiązek rozwijać swoje moce, a nie mogli tego robić bez partnerek. Z racji, że interakcje z dziewczynami innymi, niż moje siostry były mi obce i właściwie sam nie pozwalałem sobie dotychczas na poznawanie moich rówieśniczek lepiej, informacja, że jestem wręcz zobligowany do przeprowadzania z jakąś Zrównania była dla mnie jak porządny rzut cegłą w twarz…
– Brzmi miło - rzekłem z drżącą powieką
– Skoro jesteśmy przy tym temacie, to jesteście kawalerami czy macie gdzieś tam swoje żony? - zapytał jakby nigdy nic ageladian, przyspieszając moje tętno o połowę
– Nie… Jestem singlem, a jeśli chodzi o Markusa…to nie wiem - odparłem, starając się brzmieć normalnie
– Trudno będzie wam podróżować bez towarzystwa. Abyście w tych ciężkich czasach szybko znaleźli swoje człowieczki
– Nie ma takiego wyrazu, ale dziękuję za dobre słowa…
– Trochę tu sobie posiedzieliśmy, chyba na mnie już czas. Mam parę spraw do załatwienia - stwierdził wódz osady, wstając od biurka
– Więc… powinienem teraz wrócić do celi? - zapytałem, nie wiedząc co ze sobą począć
– Niestety tak. Nie mamy tu żadnych zajazdów, a dla mieszkańców jesteście zbyt obcy, by wpuścili was do swoich domów, więc będziecie musieli spędzić następne parę nocy na więziennej ławce. Damy wam jakieś poduszki i zostawimy otwarty zamek, ale tylko jeśli twój kolega obieca, że nie będzie się już więcej rzucał na strażników…
– Zrobię, co w mojej mocy, by go przekonać- odparłem z ręką na sercu
– Trzymaj cię za słowo. Niha odprowadzi cię do twojego towarzysza i wyjaśni wszystko młodzieży. Z mojej strony to wszystko, do zobaczenia jutro Panie Mario
– Do zobaczenia
Nie będę kłamać, po tej rozmowie zrodziło się w mojej głowie parę nowych pytań, lecz ostatecznie nasza sytuacja z ageladianami została rozjaśniona. Nie musieliśmy się już dłużej obawiać, że skończymy w krowiej paszczy, ani że stracimy życie w jakiś inny, makabryczny sposób. Gdyby mieszkańcy wioski rzeczywiście planowali naszą egzekucję, to bylibyśmy martwi na starcie, więc zdecydowałem się zaufać Reinhurtowi oraz jego słowom. Z pewnością miałem wiele rzeczy, o które musiałem się teraz martwić, ale w tamtym momencie najważniejszą z nich była kwestia mojego tajemniczego kolegi, czyli Markusa… Byłem przygotowany na kolejny, obszerny dialog.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro