Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zawirowania rodzinne

- Jesteś najlepszym szwagrem świata- powiedziała Izzy, bawiąc się różowym paskiem od szlafroka.

- Szwagrem?- Magnus zmrużył oczy, próbując zrozumieć słowo użyte przez dziewczynę, które brzmiało dla niego zupełnie obco.

- Tak, szwagrem. Czyli mężem mojego brata. A ja jestem siostrą twojego męża, czyli szwagierką, nadążasz?

- Hmm... Chyba tak- powiedział, poprawiając jeden ze swoich pierścieni- Ale skoro tylko jeden z twoich braci ma męża,  czyli mnie- wskazał palcem na siebie- Bo Alexander ma tylko jednego męża, to znaczy że masz tylko jednego szwagra, co znaczy, że jestem najlepszy i najgorszy zarazem. Dwa w jednym.

- Mam jednego szwagra, który jest najlepszy na świecie w takim sensie, że są inni ludzie, którzy mają innych szwagrów, ale żaden z ich szwagrów nie jest tak fajny jak mój, czyli ty- wytłumaczyła mu ze śmiechem.

- Czy to komplement?

- Tak, Magnusie, to komplement. Uwieeeelbiam cię- rozłożyła ręce i objęła go.

- Ja ciebie też uwielbiam, pączuszku. Jesteś moją najlepszą...

- Szwagierką?

- Właśnie to chciałem powiedzieć! W końcu się nauczę...

- A miałeś inne szwagierki? Wiesz, w swoich poprzednich związkach?

- Przed Alekiem nigdy... Nigdy nie pokochałem nikogo na tyle, by za niego wyjść, więc zgaduję, że jesteś moją pierwszą.

- Magnus...- chwyciła jedną z jego dłoni, które trzymał złożone na swoich kolanach. Nieczęsto zdarzało się, by Czarownik używał zdrobnienia imienia jej brata przy kimś innym, niż on sam.

- Pierwszą i najlepszą.

- Tak bardzo go kochasz, a jego tutaj nie ma...

- Isabelle...- westchnął ciężko- Naprawdę, nie wracajmy do tego. Twój brat jest liderem i musi dbać o swoich ludzi. Rozumiem go, ponieważ sam jestem podobnym położeniu. Obiecaliśmy sobie, że nasze funkcje nie wpłyną na związek, a związek nie wpłynie na funkcje.

- I wszystko razem przepracujecie?- upewniła się.

- Szybko się uczysz, cukiereczku- obdarzył ją promiennym uśmiechem- Ty i twój wampirek też musicie przepracować kilka rzeczy i będzie między wami jak dawniej.

- Mam nadzieję- uśmiechnęła się smutno, po czym wstała z kanapy- Dziękuję za gościnę, choć wyszło trochę inaczej niż planowałam...

- Spodziewaj się niespodziewanego!

- Teraz już będę- powiedziała, zdejmując szlafrok i podając go prawowitemu właścicielowi- Dzięki za pożyczkę.

- Nie ma problemu- odwiesił go na oparcie kanapy- Isabelle... Zamknij oczy.

- Mam się bać?- spytała ze śmiechem, posłusznie zamykając oczy.

- Raczej spodziewać niespodziewanego- poprawił ją, a potem jednym pstryknięciem sprawił, że dziewczyna miała na sobie cienkie, szare rajstopy- Może zapobiegną powstawaniu powstawaniu odcisków, kiedy będziesz wracać do domu.

- Jesteś dla mnie za dobry, chyba już ci to mówiłam.

- Noo... Możliwe, że coś wspominałaś- teatralnym ruchem dotknął skroni, udając, że próbuje sobie przypomnieć kiedy to było. Izzy w tym czasie ubrała swoje kozaczki i futro. Mag odprowadził ją do drzwi.

- Gdyby nie Porozumienie, to wyczarowałbym portal do Instytutu, by w drodze powrotnej chronić twoje stopy, słoneczko- powiedział, przytulając ją ostatni raz na odchodne. 

Potem zamknął drzwi, wypuścił zmęczone westchnienie i pstryknięciem palców posprzątał w salonie. Zadowolony z efektu, jaki osiągnął rzucony czar, usiadł na miękkim fotelu obok kanapy, popijając gin z tonikiem, który uprzednio nalał do wąskiej, wysokiej szklanki. Nie było mu dane długo cieszyć się spokojem, który zakłóciło pukanie do drzwi. 

Izzy czegoś zapomniała? A może to Alexander?

- Otwarte- powiedział donośnym głosem, a kiedy pukanie nie ustało, postanowił pofatygować się do drzwi.

- Co cię tu sprowadza...- powiedział, nim zdążył pociągnąć za klamkę- Clary..?

~~

Alec od ponad godziny spacerował po centrum handlowym. Kolorowe witryny sklepowe i napisy na bilbordach w krzykliwych kolorach przyprawiały go zawroty głowy. Zgiełk i szum nie pozwalały mu się skupić na wybieraniu produktów, które Simon polecił mu kupić. Że też nie napisał listy... Miał nadzieję, że mimo wszystko o niczym nie zapomni (w końcu potrafił walczyć z demonami, więc zwykłe zakupy nie powinny sprawić mu problemu). Z niedowierzaniem pokręcił głową, gdy jakieś dziecko wywróciło się kilka kroków od niego, brudząc podłogę lodem czekoladowym, który podczas upadku wypadł mu z ręki. Nie minęła nawet sekunda, a rozległ się nieziemsko głośny płacz i "biedne, pokrzywdzone przez los dziecię" otoczył tłum gapiów. Czarnowłosy szybko oddalił się od miejsca wypadku, zastanawiając się jak Przyziemni mogą czerpać przyjemność z zakupów w tak dużych sklepach. To tak, jakby mrówki robiły zakupy w mrowisku (czyli zupełnie bez sensu).

W sklepie z zabawkami znalazł misia, którego kolor sprzedawczyni określiła jako pastelowy beż (co również nie miało sensu, ponieważ gołym okiem było widać, że to bananowa żółć - Magnus uczył go kiedyś jak nazywają się poszczególne odcienie żółtego, choć Łowca nie był zbyt uważny podczas tamtej lekcji, uparcie wpatrując się w szerokie ramiona i pełne usta nauczyciela). Alec jednak nie wdawał się w zbędną dyskusję i wyciągając z portfela odpowiednią ilość pieniędzy, zapłacił, potem przerzucił sobie ogromną maskotkę  przez ramię, po czym opuścił sklep. 

- Pana córka na pewno będzie wniebowzięta- rzuciła na odchodne ekspedientka z szerokim uśmiechem, a Lightwood jedynie przyspieszył kroku, by nikt nie zauważył rumieńca, jakim zapłonęła jego twarz po usłyszeniu tych kilku słów.

Nim opuścił galerię handlową udał się jeszcze do wysepki z wyrobami czekoladowymi. Kupił kilka tabliczek mlecznej czekolady z zatopionymi w nich płatkami róży (smakują jeszcze lepiej, niż wyglądają, proszę pana) oraz pudełeczko z czerwonymi i różowymi pralinkami w kształcie małych kwiatuszków (świadczę swoją duszą, że są warte tej ceny, proszę pana). Wyposażony w zdecydowanie najdroższe słodycze jakie kupił w swoim życiu, skierował się do wyjścia. Gdy tylko minął szklane drzwi przesuwne i znalazł się przed budynkiem, zderzył się z jakąś rudowłosą kobietą, która wyplątawszy breloczek swojej torebki z jego siateczki z zakupami bez słowa ruszyła przed siebie. Aleca zamurowało, nawet nie miał szansy zobaczyć jej twarzy, tak szybko się ulotniła. Zbył to machnięciem ręki i udał się do ostatniego punktu na jego liście zakupów - sklepu z alkoholami, w którym nabył dwie butelki martini (po namyśle wrócił po jeszcze jedną, do tego gin i najdroższą whisky, jaką sprzedawca był w stanie zaoferować). Wykonał  szybki telefon w celu zamówienia posiłku z dowozem do domu i z uznaniem przyznał, że wypełnił wszystkie polecenia Simona. Wampir z pewnością byłby z niego dumny.

Około dziewiątej wieczorem zdyszany, obładowany zakupami i niesamowicie zestresowany Łowca stanął przed drzwiami mieszkania Magnusa. Z bijącym szalenie sercem zapukał mosiężną kołatką dwa razy, w głowie powtórzył sobie to, co planował powiedzieć, a gdy usłyszał echo kroków, był gotów paść do stóp Czarownika i błagać go o wybaczenie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro