Zawirowania rodzinne
- Jesteś najlepszym szwagrem świata- powiedziała Izzy, bawiąc się różowym paskiem od szlafroka.
- Szwagrem?- Magnus zmrużył oczy, próbując zrozumieć słowo użyte przez dziewczynę, które brzmiało dla niego zupełnie obco.
- Tak, szwagrem. Czyli mężem mojego brata. A ja jestem siostrą twojego męża, czyli szwagierką, nadążasz?
- Hmm... Chyba tak- powiedział, poprawiając jeden ze swoich pierścieni- Ale skoro tylko jeden z twoich braci ma męża, czyli mnie- wskazał palcem na siebie- Bo Alexander ma tylko jednego męża, to znaczy że masz tylko jednego szwagra, co znaczy, że jestem najlepszy i najgorszy zarazem. Dwa w jednym.
- Mam jednego szwagra, który jest najlepszy na świecie w takim sensie, że są inni ludzie, którzy mają innych szwagrów, ale żaden z ich szwagrów nie jest tak fajny jak mój, czyli ty- wytłumaczyła mu ze śmiechem.
- Czy to komplement?
- Tak, Magnusie, to komplement. Uwieeeelbiam cię- rozłożyła ręce i objęła go.
- Ja ciebie też uwielbiam, pączuszku. Jesteś moją najlepszą...
- Szwagierką?
- Właśnie to chciałem powiedzieć! W końcu się nauczę...
- A miałeś inne szwagierki? Wiesz, w swoich poprzednich związkach?
- Przed Alekiem nigdy... Nigdy nie pokochałem nikogo na tyle, by za niego wyjść, więc zgaduję, że jesteś moją pierwszą.
- Magnus...- chwyciła jedną z jego dłoni, które trzymał złożone na swoich kolanach. Nieczęsto zdarzało się, by Czarownik używał zdrobnienia imienia jej brata przy kimś innym, niż on sam.
- Pierwszą i najlepszą.
- Tak bardzo go kochasz, a jego tutaj nie ma...
- Isabelle...- westchnął ciężko- Naprawdę, nie wracajmy do tego. Twój brat jest liderem i musi dbać o swoich ludzi. Rozumiem go, ponieważ sam jestem podobnym położeniu. Obiecaliśmy sobie, że nasze funkcje nie wpłyną na związek, a związek nie wpłynie na funkcje.
- I wszystko razem przepracujecie?- upewniła się.
- Szybko się uczysz, cukiereczku- obdarzył ją promiennym uśmiechem- Ty i twój wampirek też musicie przepracować kilka rzeczy i będzie między wami jak dawniej.
- Mam nadzieję- uśmiechnęła się smutno, po czym wstała z kanapy- Dziękuję za gościnę, choć wyszło trochę inaczej niż planowałam...
- Spodziewaj się niespodziewanego!
- Teraz już będę- powiedziała, zdejmując szlafrok i podając go prawowitemu właścicielowi- Dzięki za pożyczkę.
- Nie ma problemu- odwiesił go na oparcie kanapy- Isabelle... Zamknij oczy.
- Mam się bać?- spytała ze śmiechem, posłusznie zamykając oczy.
- Raczej spodziewać niespodziewanego- poprawił ją, a potem jednym pstryknięciem sprawił, że dziewczyna miała na sobie cienkie, szare rajstopy- Może zapobiegną powstawaniu powstawaniu odcisków, kiedy będziesz wracać do domu.
- Jesteś dla mnie za dobry, chyba już ci to mówiłam.
- Noo... Możliwe, że coś wspominałaś- teatralnym ruchem dotknął skroni, udając, że próbuje sobie przypomnieć kiedy to było. Izzy w tym czasie ubrała swoje kozaczki i futro. Mag odprowadził ją do drzwi.
- Gdyby nie Porozumienie, to wyczarowałbym portal do Instytutu, by w drodze powrotnej chronić twoje stopy, słoneczko- powiedział, przytulając ją ostatni raz na odchodne.
Potem zamknął drzwi, wypuścił zmęczone westchnienie i pstryknięciem palców posprzątał w salonie. Zadowolony z efektu, jaki osiągnął rzucony czar, usiadł na miękkim fotelu obok kanapy, popijając gin z tonikiem, który uprzednio nalał do wąskiej, wysokiej szklanki. Nie było mu dane długo cieszyć się spokojem, który zakłóciło pukanie do drzwi.
Izzy czegoś zapomniała? A może to Alexander?
- Otwarte- powiedział donośnym głosem, a kiedy pukanie nie ustało, postanowił pofatygować się do drzwi.
- Co cię tu sprowadza...- powiedział, nim zdążył pociągnąć za klamkę- Clary..?
~~
Alec od ponad godziny spacerował po centrum handlowym. Kolorowe witryny sklepowe i napisy na bilbordach w krzykliwych kolorach przyprawiały go zawroty głowy. Zgiełk i szum nie pozwalały mu się skupić na wybieraniu produktów, które Simon polecił mu kupić. Że też nie napisał listy... Miał nadzieję, że mimo wszystko o niczym nie zapomni (w końcu potrafił walczyć z demonami, więc zwykłe zakupy nie powinny sprawić mu problemu). Z niedowierzaniem pokręcił głową, gdy jakieś dziecko wywróciło się kilka kroków od niego, brudząc podłogę lodem czekoladowym, który podczas upadku wypadł mu z ręki. Nie minęła nawet sekunda, a rozległ się nieziemsko głośny płacz i "biedne, pokrzywdzone przez los dziecię" otoczył tłum gapiów. Czarnowłosy szybko oddalił się od miejsca wypadku, zastanawiając się jak Przyziemni mogą czerpać przyjemność z zakupów w tak dużych sklepach. To tak, jakby mrówki robiły zakupy w mrowisku (czyli zupełnie bez sensu).
W sklepie z zabawkami znalazł misia, którego kolor sprzedawczyni określiła jako pastelowy beż (co również nie miało sensu, ponieważ gołym okiem było widać, że to bananowa żółć - Magnus uczył go kiedyś jak nazywają się poszczególne odcienie żółtego, choć Łowca nie był zbyt uważny podczas tamtej lekcji, uparcie wpatrując się w szerokie ramiona i pełne usta nauczyciela). Alec jednak nie wdawał się w zbędną dyskusję i wyciągając z portfela odpowiednią ilość pieniędzy, zapłacił, potem przerzucił sobie ogromną maskotkę przez ramię, po czym opuścił sklep.
- Pana córka na pewno będzie wniebowzięta- rzuciła na odchodne ekspedientka z szerokim uśmiechem, a Lightwood jedynie przyspieszył kroku, by nikt nie zauważył rumieńca, jakim zapłonęła jego twarz po usłyszeniu tych kilku słów.
Nim opuścił galerię handlową udał się jeszcze do wysepki z wyrobami czekoladowymi. Kupił kilka tabliczek mlecznej czekolady z zatopionymi w nich płatkami róży (smakują jeszcze lepiej, niż wyglądają, proszę pana) oraz pudełeczko z czerwonymi i różowymi pralinkami w kształcie małych kwiatuszków (świadczę swoją duszą, że są warte tej ceny, proszę pana). Wyposażony w zdecydowanie najdroższe słodycze jakie kupił w swoim życiu, skierował się do wyjścia. Gdy tylko minął szklane drzwi przesuwne i znalazł się przed budynkiem, zderzył się z jakąś rudowłosą kobietą, która wyplątawszy breloczek swojej torebki z jego siateczki z zakupami bez słowa ruszyła przed siebie. Aleca zamurowało, nawet nie miał szansy zobaczyć jej twarzy, tak szybko się ulotniła. Zbył to machnięciem ręki i udał się do ostatniego punktu na jego liście zakupów - sklepu z alkoholami, w którym nabył dwie butelki martini (po namyśle wrócił po jeszcze jedną, do tego gin i najdroższą whisky, jaką sprzedawca był w stanie zaoferować). Wykonał szybki telefon w celu zamówienia posiłku z dowozem do domu i z uznaniem przyznał, że wypełnił wszystkie polecenia Simona. Wampir z pewnością byłby z niego dumny.
Około dziewiątej wieczorem zdyszany, obładowany zakupami i niesamowicie zestresowany Łowca stanął przed drzwiami mieszkania Magnusa. Z bijącym szalenie sercem zapukał mosiężną kołatką dwa razy, w głowie powtórzył sobie to, co planował powiedzieć, a gdy usłyszał echo kroków, był gotów paść do stóp Czarownika i błagać go o wybaczenie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro