Wybory
Rodzeństwo Lewis weszło do budynku szpitala trzymając się za ręce. Obydwoje drżeli, a serca biły im jak szalone. W oczach mieli łzy.
- Chcielibyśmy odwiedzić Isabelle Lightwood- powiedział Simon do pracownicy recepcji.
Po kilku kliknięciach w komputer czarnowłosa kobieta z gęstą grzywką i nieodłączną gumą do żucia powiedziała coś do siebie, a potem zniknęła na chwilę w pomieszczeniu dla personelu.
Po chwili wróciła, trzymając w dłoni kilka kartek.
- Ostatnie drzwi po lewej- powiedziała- Zalecany czas trwania wizyty to nie więcej niż 15 minut. Nadal jeszcze nie doszła do siebie.
- Nie rozumiem- chłopak zmarszczył brwi.
- Wczoraj wybudzono ją ze śpiączki. Ni czuje się najlepiej, ale jej stan jest stabilny. Niech nie nadużywają państwo jej zdrowia.
- Wybudziła się?- jego oczy gwałtownie się rozszerzyły- To cudowna wiadomość! Dziękuję bardzo!
Chwycił Becky za ramię i razem pognali we wskazanym kierunku.
- Wiedziałam, że wszystko będzie dobrze- brunetka uśmiechnęła się, gdy stali pod drzwiami wyznaczonej sali.
- Powinienem być tu wczoraj- Wampir nagle stracił swój wigor- W końcu wczoraj się wybudziła...
- Twoje biadolenie teraz nic nie zmieni. Nie przeciągaj tego momentu i wchodź już- dziewczyna lekko pchnęła go w stronę wejścia, a po chwili obydwoje byli już w sali.
- Izzy...
Dziewczyna leżała, wpatrzona w okno. Jej ciemne włosy leżały na poduszce i układały się wokół jej głowy niczym aureola. Na dźwięk głosu chłopaka, zwróciła oczy ku niemu.
- Simon... Becky?
- Hej- machnęła ręką do swojej przyszłej szwagierki i uśmiechnęła się szeroko- Pięknie wyglądasz.
Te słowa nie były do końca prawdą. Łowczyni była blada, a jej oczy mocno przekrwione. Zupełnie jakby płakała całą noc. Widocznie też schudła.
- Ty też, Becky- wymusiła uśmiech- Dawno cię nie widziałam...- jej głos był cichy i słaby.
- Miałam dużo na głowie, wiesz... Zaczęłam studia i w ogóle. W końcu udało się znaleźć chwilę, by was odwiedzić, więc jestem. Mam nadzieję, że niedługo poczujesz się na tyle dobrze, że dostaniesz wypis i pójdziemy razem na jakąś kawę. Co ty na to?
Siliła się na optymizm, choć miała ochotę płakać. Widząc dziewczynę, która właśnie straciła dziecko, będąc w ciąży z drugim i nawet nie mogła uczestniczyć w pogrzebie... To po prostu było za dużo. Ona na to nie zasłużyła. Jej brat na to nie zasłużył. Nikt na to nie zasłużył. Obydwoje byli za młodzi na takie okropne lekcje od życia...
- Chętnie opuściłabym już to okropne miejsce. Czuję się dobrze, mogłabym już wrócić do domu- tylko część słów Isabelle była prawdą- Dziękuję, że przyszłaś... Mogłabyś zostawić mnie z Simonem samych? Tylko na minutkę, proszę.
- Oczywiście- Becky podeszła do szpitalnej szafki i położyła na niej małą figurkę kotka- Wykonała ją moja koleżanka z roku. Weź ją do domu, żebyś o mnie nie zapomniała, kiedy już wyjadę- jeszcze raz uśmiechnęła się szeroko, pomachała do ciężarnej, a potem zniknęła na korytarzu.
- Kochanie...- teraz Simon podszedł do dziewczyny- Jak się czujesz?
- Przepraszam- zacisnęła powieki, pod którymi zgromadziły się łzy.
- Za co?- chłopak chwycił jej dłoń w swoje- Co się dzieje?
- Powiedzieli mi...- jej ciałem wstrząsnął szloch- Powiedzieli mi o wszystkim. To moja wina...
- O czym ty...?- chwilę zajęło mu zrozumienie o co chodzi.
- Nie dałam rady... Tak bardzo cię przepraszam, Simon...
- Izzy...- uklęknął przy niej, również płacząc- To nie jest twoja wina...
- Co za matka wydaje na świat dziecko, które nie ma prawa przeżyć?- jej głos się załamał, a spojrzenie, którym obdarzyła Lewisa, niemal fizycznie bolało.
- Kochanie... Nie mów tak... Nic nie jest twoją winą. Po prostu jej serduszko było za słabe...- wtulił twarz w ciało brunetki, która objęła go drżącymi dłońmi- Nie miałaś na to żadnego wpływu. Proszę, nie obwiniaj się...
~~
W zastraszającym tempie pochłonął obiad, który postawiła przed nim Maryse. Mimo, że już od dwóch dni jadł normalnie, to nadal każdy posiłek pożerał niczym wygłodniały sęp. Nigdy nie śmiał poprosić o więcej, ale miał wrażenie, że byłby w stanie opróżnić całą lodówkę za jednym podejściem.
- Dziękuję- powiedział.
Kobieta bez słowa zabrała od niego talerz i nałożyła dodatkową porcję.
- A Luke?
- Zje w pracy, rzadko wraca na noc.
- A ty siedzisz tu sama?
Kiwnęła głową.
W mgnieniu oka dokładka zniknęła w brzuchu blondyna.
- Co on właściwie robi?
- Niewiele mi mówi- uśmiechnęła się smutno- Na dobrą sprawę sam niewiele wie. Odbywa serie morderczych treningów, czasem trenuje innych. Bywa w laboratoriach, podobno testują jego wytrzymałość. Chodzi o jakiś nowy lek, coś takiego.
- Brzmi co najmniej dziwnie.
- Też nie do końca w to wierzymy...
- Czegoś mi nie mówisz- sięgnął po jej dłoń- Widzę to w twoich oczach. O co chodzi?
- To nic takiego.
- Maryse?
- Grozili mu. Kilka razy.
- Czym?
Westchnęła.
- Że skrzywdzą mnie, jeśli wyda coś o swojej pracy osobom niepowołanym.
Jace wstał i przytulił się do pleców starszej.
- Nie pozwolę nikomu dotknąć cię choćby jednym palcem. Nie musisz się już bać.
- Jestem z ciebie dumna- spojrzała mu w oczy- Zawsze byłeś silny i mądry, a teraz... Jesteś prawdziwym mężczyzną. Z zasadami, z honorem. Marzenie każdej matki.
- Niech tylko Alec to usłyszy!- zaśmiał się.
- Alec... Chciałabym go zobaczyć, usłyszeć...
- Zaraz... Nie możesz do niego zadzwonić?
- Zabronili mi mieć telefonu- wzruszyła ramionami- Tylko Luke może dzwonić do kogoś, kiedy jest w pracy czasem mu się udaje, ale zawsze robi to w tajemnicy. Mnie pozostaje jedynie pisanie listów, by ich ostrzec, gdy o czymś się dowiemy... Nawet nie mają mi jak odpisać. Nie wiem czy moje wiadomości w ogóle do nich dochodzą.
Herondale gestem zachęcił ją by mówiła dalej.
- Dowiedzieliśmy się, że będą chcieli pozyskać ciebie. Napisałam do Aleca, by miał na ciebie oko, ale...
- Ale było już za późno- dokończył, a ona tylko potaknęła ruchem głowy.
- Mam tylko nadzieję, że zdążyli ochronić Madzie.
- Na pewno- posłał jej pokrzepiający uśmiech- Umieją się zająć swoim dzieckiem, nie dadzą jej byle komu.
- Obyś miał rację.
~~
W Instytucie Magnus od rana przesiadywał w bibliotece. Alec zwołał właśnie nadzwyczajne spotkanie z częścią swoich ludzi, więc i on postanowił nie marnować czasu. Wyszukiwał rozmaite zaklęcia oraz przepisy na eliksiry, które mogą się przydać podczas podróży do Idrysu. Brakowało mu jednak książek, które zostały w mieszkaniu. Postanowił, że zaproponuje mężowi, by wybrali się po nie razem tego popołudnia.
- Dzień dobry- usłyszał znajomy głos, jednak nie był w stanie go rozpoznać.
- Och, witaj, Anesso- spojrzał na dziewczynkę- Co tu robisz?
Blondynka pokazała mu książkę, ilustrowany zbiór baśni o średniowiecznych rycerzach.
- Czytam. Jest zbyt ciężka, bym mogła zabrać ją do pokoju- stwierdziła- Ma ponad tysiąc stron!
Madzie przeczytałaby ją w dwie, może trzy godziny, stwierdził w myślach.
- To prawda, jest dosyć gruba- ocenił- Wolisz czytać o rycerzach niż o księżniczkach?
- Zdecydowanie! Księżniczki w literaturze są ukazywane jako słabe, mające jedynie ładnie wyglądać kobiety. To nudne i krzywdzące. Wolę więc poczytać o rycerzach, u nich przynajmniej coś się dzieje. Smoki, jazda konna, bitwy, wojny...
Był pod wrażeniem jej słów. Nie posądzał tak młodej osoby o tego typu wnioski.
- To prawda, większość księżniczek nie potrafi jeździć konno ani walczyć- przyznał- A słyszałaś może o Mulan?
Blondynka pokręciła przecząco głową.
- Choć- chwycił ją za rękę i zaprowadził do odpowiedniego regału. Obrzucił spojrzeniem książki, po czym z zadowoleniem sięgnął po cienką historię o Mulan- Tę możesz wypożyczyć. Na pewno ci się spodoba.
- O czym to jest?
- O bardzo silnej i przebojowej młodej kobiecie- uśmiechnął się- Myślę, że ci się spodoba.
Młodsza kiwnęła głową, podziękowała mu i wróciła do historii o rycerzach.
Magnus z kolei udał się do kantyny. Zjadł w niej syty obiad, a potem wrócił do pokoju, w którym zastał Aleca.
- Jak zebranie, panie Lightwood?
Niebieskooki fuknął na niego, ale uśmiechnął się zaraz potem.
- Ludzie są zdenerwowani, ale też zdeterminowani. Wracamy do ostrzejszych treningów, kilkoro najlepszych zabierzemy ze sobą do Idrysu.
- Tylko nie narzucaj im tak morderczego tempa, jak przed odnalezieniem Clary.
- Czy ja ci mówię jak masz szkolić swoich ludzi?
- To była tylko rada, Alexandrze.
Młodszy był wyraźnie poirytowany.
- Wiem, co mam robić.
- W to nie wątpię, kochanie- Mag dotknął jego ramienia- Jesteś strasznie spięty.
- Trudno być rozluźnionym, gdy ktoś non stop krytykuje twoją pracę.
- Skarbie... Już nie będę ingerował w twoje działania- Bane postanowił odpuścić- Tylko nie denerwuj się tak.
- Najpierw kwestionujesz moje słowa, a potem każesz mi się nie denerwować- Lightwood prychnął.
Magnus pokręcił głową, a potem przytulił Łowcę od tyłu.
- Jesteś strasznie rozdrażniony, Alexandrze... Martwi mnie to- oparł brodę o czubek jego głowy- Ostatnio byłeś taki szczęśliwy po otrzymaniu dobrych wieści z Idrysu, a teraz... Po prostu nie chcę byś wrócił do tego błędnego koła, które zatoczyłeś wcześniej.
- Myślałem, że miałeś nie komentować moich wyborów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro