To moja wina
Noc była bezgwiezdna, Simonowi kojarzyła się tylko ze zgaśnięciem jego małej Gwiazdki, której nawet nie zdążył powiedzieć jak bardzo ją kocha. Płakał długo, z małymi przerwami na ocieranie oczu rękawem. Twarz miał zaczerwienioną, powieki i policzki okropnie go szczypały. Nie reagował na nic ani na nikogo. Przyjmował jedynie chusteczki, które Madzie dzielnie podawała mu przez cały wieczór, a potem ranek.
Gdy dziewczynka zniknęła z pokoju, zrobiło się w nim dziwnie pusto. Magnus i Alec spędzili noc w gabinecie, więc teraz Wampir siedział sam na ich łóżku. W uszach dźwięczały mu słowa lekarza:
Moje kondolencje
Dlaczego nie można przywrócić jej do życia? Umarłby dla niej jeszcze jeszcze raz, a nawet i więcej razy, gdyby było trzeba. Oddałby swoje życie za nią. A jeśli posiadał coś bardziej cennego niż swoje życie, to dodałby to w gratisie.
- Simooon!
Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem, a po chwili w pomieszczeniu pojawiła się mała Czarownica z talerzem warzyw gotowanych na parze.
- Jedz- powiedziała, podtykając mu jedzenie pod nos.
Pokręcił tylko głową, otworzył usta, by podziękować i odmówić, ale jego gardła wydobył się tylko kolejny szloch.
Dziewczynka odstawiła posiłek na parapet i zajęła miejsce obok starszego. Chwyciła jego ramię i przytuliła je jak ulubionego pluszaka.
- Nie płacz tak bardzo- powiedziała cichutko.
~~
Alec kiepsko spał tej nocy. Mimo, że leżał w ramionach swojego męża, w najlepszym, najbardziej miękkim łóżku, jakie udało się wyczarować, to dręczyły go koszmary.
W sypialni w lofcie Magnusa Alec siedział na łóżku nakrytym czerwoną narzutą w japońskie smoki. Ręce trzymał na dużym, ciążowym brzuszku, próbując wyczuć delikatne kopnięcia dziewczynek.
Potem widział Izzy. Stała w salonie Magnusa, przyciskając bezwładną rękę Simona do swojego brzuszka i szeptała o tym, jak świetnym byłby ojcem. Nagle...
Nagle Simon wstał z kanapy, był jak nowo narodzony. Ruszył w kierunku Aleca, wskazując na niego palcem.
- To twoja wina- powiedział.
Zaraz dołączyła do niego Isabelle, która teraz nie była już w ciąży. Akcja przeniosła się do lochów w Instytucie. Dziewczyna miała zakrwawione uda, a wzrok pełen nienawiści utkwiła w swoim bracie. Wskazała na niego palcem:
- To twoja wina...
Alec obudził się z krzykiem.
- Alexandrze?- Mag objął go mocniej- Kochanie, co się dzieje?
Młodszy drżał na całym ciele, a koszulka, którą miał na sobie, lepiła się do jego pleców mokrych od potu. Oddychał ciężko, w pierwszej chwili nie wiedział nawet gdzie jest ani co się z nim dzieje.
Dotknął swojego brzucha. Nie był w ciąży, jak we śnie, który okazał się okropną retrospekcją zdarzeń z przeszłości.
- Alexandrze?- łagodny głos Magnusa zdradzał niepokój- Kochanie, musisz się do mnie odezwać, proszę.
Lightwood przekręcił się na bok, by spojrzeć na twarz starszego. Czoło przecinała podłużna zmarszczka skupienia, a szczęka była zaciśnięta. Oczy wyraźnie analizowały jego twarz.
- Przyśniło mi się coś okropnego- wysapał w końcu.
- Co takiego?- Bane sięgnął po jego dłoń i splótł ich palce razem.
- Że to moja wina.
- Co takiego?
- Że to przeze mnie córka Izzy nie żyje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro