Rodzinnie
Izzy siedziała na siedzisku musztardowożółtej kanapy w salonie loftu Magnusa. Uśmiech nie schodził z jej ust, a pierś unosiła się z każdym głębokim oddechem. Powietrze wolne od szpitalnych zapachów było czymś, za czym niesamowicie tęskniła.
- Kocham cię najbardziej na świecie- powiedział Simon, po raz setny tego popołudnia, a potem objął ukochaną ramieniem i złożył delikatny pocałunek na jej skroni.
Łowczyni była rozpromieniona. Jej pozbawiona makijażu twarz wydawała się bardziej dziewczęca, rumiane policzki aż bolały od ciągłego uśmiechania się, a oczy błyszczały za każdym razem, gdy wodziła wzrokiem po twarzach swoich towarzyszy.
- Ja ciebie też- oblizała usta, a potem cmoknęła chłopaka w policzek.
- Ach, moje gołąbeczki! Czyż to nie urocze?- mag postawił na szerokiej dębowej ławie dwa kubki z herbatą, a potem skierował wzrok na męża, który od powrotu siostry był dziwnie milczący.
Lightwood wzruszył ramionami, a potem z zakłopotaniem spojrzał w kierunku okna. Złożył usta w wąską linię, zamyślił się, a potem machinalnym ruchem poprawił czerwoną zasłonę. W jego głowie kłębił się tysiąc różnych myśli i trochę przytłaczała go obecność Simona i Magnusa. Wolałby być z młodszą sam na sam, zaopiekowałby się nią najlepiej.
- ...dobrze, Alexandrze?
Wzdrygnął się, a potem obrócił twarzą znów w kierunku pozstałych.
- Mógłbyś powtórzyć?- poprosił.
- Przyniósłbyś owoce i dzbanek z pozostałą herbatą z kuchni, kochanie?
- Aaa, tak...- z zakłopotaniem podrapał się w tył głowy- Oczywiście.
- Co się dzieje?- spytała brunetka konspiracyjnym szeptem, gdy jej brat opuścił pomieszczenie.
- Jest po prostu zmęczony.
- Jak my wszyscy- wtrącił wampir.
- To fakt- zgodził się Bane- Kiepsko spałem tej nocy i on przez to też budził się kilka razy. Założę się, że jak tylko zjemy obiad, to zaśnie jak kamień w momencie, w którym jego głowa dotknie poduszki- dodał ze śmiechem.
- Co was tak bawi?- niebieskooki wyłonił się zza kanapy z dzbankiem w jednej ręce i miską pełną jabłek i mandarynek w drugiej.
- Nic- dziewczyna sięgnęła po zielone jabłko i wgryzła się w nie łapczywie- Wybaczcie, okropne jedzenie serwowali w tym szpitalu- wytłumaczyła się, zauważając zdziwione spojrzenia pozostałych.
- Tutaj będziemy cię karmić zdecydowanie lepiej, pączuszku- kociooki dotknął jej dłoni i uścisnął ją lekko- Pieczeń potrzebuje jeszcze kilku minut, nim będziemy mogli ją wyjąć z piekarnika i podać obiad, mam nadzieję, że wytrzymasz.
- No pewnie- kiwnęła głową, sięgając po mandarynkę. Po chwili namysłu sięgnęła jeszcze po dwie.
- A ty gdzie uciekasz?- Magnus kątem oka zauważył, że jego mąż znów znika za drzwiami.
- Wspomniałeś o pieczeni, ktoś musi jej pilnować.
- Ach, racja!- spojrzał na parę siedzącą na kanapie- Pójdę pomóc Alexandrowi w kuchni, a wy nacieszcie się sobą, gołąbeczki.
Po chwili on również zniknął im z oczu.
Simon mocniej objął dziewczynę ramieniem, czując jak ta opiera głowę o jego klatkę piersiową. Uśmiechnął się bezwiednie i i oparł brodę o czubek jej głowy.
- Cieszę się, że znów mam cię przy sobie. Nawet nie wiesz jak bardzo tęskniłam...
- Ja tak samo- zgodził się.
Wtem rozległo się pukanie do drzwi, a po nim do mieszkania weszli Maryse i Jace.
Kobieta widząc swoją córkę przycisnęła dłonie do oczu i rozpłakała się, rozmazując czarny tusz do rzęs pod oczami.
- Kochanie!- w kilku krokach znalazła się tuż przy Isabelle i objemowała ją mocno.
- Mamo...- dziewczynie w momencie łzy pociekły z oczu- Na Anioła, tak bardzo za tobą tęskniłam...
- Tak się o ciebie bałam, córeczko...
- Już wszystko dobrze- młodsza uśmiechnęła się przez łzy- Już wszystko okej...
Starsza odsunęła się i ciepłym uściskiem powitała Simona. Zza jej pleców wyłonił się blondyn.
- Jace!
- Izzy!
Brunetka o mało nie stratowała ławy z całą jej zawartością, rzucając się przybranemu bratu w ramiona i płacząc jeszcze głośniej.
- Aniele...! Jace, co się z tobą działo? Tak bardzo się martwiłam....
- Chyba nie powinnaś teraz słuchać o takich rzeczach- powiedział cicho, bez powodzenia maskując drżenie własnego głosu. Cieszył się, że widzi ją w końcu całą i zdrową. Dużo przeszła, a on nie mógł jej w tym wspierać... Postanowił, że teraz to się zmieni- Jak się czujesz? Potrzebujesz czegoś?
- Już okej- dotknęła palcami jego wychudłej twarzy- Strasznie zmizerniałeś... To ty powiedz mi jak się czujesz- spojrzała na niego z troską.
- Wszystko jest w porządku- znów ją objął- Nie martw się mną, Izzy.
~~
Popołudnie upłynęło pod znakiem uścisków, łez, głównie radosnych, oraz długich opowieści. Głównie o szpitalu, Instytucie, Idrysie i więzieniu Jace'a w podziemiach laboratorium... Wszyscy wysnuli z tego ten sam wniosek: nic nie jest w stanie zniszczyć ich rodziny. Siłę czerpią z siebie nawzajem i zawsze walczą do końca, to się nigdy nie zmieni.
- Chyba pierwszy raz mamy tu tylu gości- westchnął Alec, układając się wygodnie na łóżku po kolacji.
- To fakt, wszyscy razem- uśmiechnął się czarownik na myśl o tym, że w ich salonie nocują teraz Izzy, Simon, Jace, Maryse i Luke, który dołączył do nich po obiedzie- Duża, szczęśliwa rodzina.
- Szczęśliwa?- młodszy uniósł brew- Po tym, co przeszliśmy, raczej obstawiałbym, że pechowa.
- Może i pechowa, ale ze szczęśliwym zakończeniem- Mag nachylił się i złączył ich usta w pocałunku, a potem zaczął rozpinać fioletową koszulę w burgundowe prążki.
- Schudłeś ostatnio- stwierdził Alec, uważnie lustrując jego nagi tors i brzuch.
- Wydaje ci się- kociooki machnął ręką, po czym zrzucił spodnie i zmienił bieliznę na czystą- Spójrz lepiej na Jace'a, toż to chodzący szkielet! Choć i tak wygląda lepiej niż kilka dni temu.
- To fakt, Jace wygląda okropnie, ale to nic dziwnego po tym, co go spotkało- stwierdził Łowca, przytulając się do pleców męża, gdy ten tylko wsunął się pod kołdrę- A ty, to co innego- przesunął palcem po jego brzuchu- Można ci policzyć wszystkie żebra! Ostatnio chyba zapominasz o normalnym jedzeniu, co? Częściej widzę cię z kubkiem kawy niż z normalnym posiłkiem.
- Alexandrze...- starszy burknął, odwracając się do niego twarzą- Przesadzasz, nie jest aż tak źle.
Alec dotknął jego policzka, w pożółkłym świetle nocnej lampki widział doskonale przekrwione oczy ukochanego i ciemne sińce, których nie przykrywał już makijaż. Bane był ostatnio na każde zawołanie. Portal? Załatwione. Nocka na szpitalnym korytarzu? Nie ma sprawy. Opieka nad załamanym Simonem? Ależ oczywiście! Gdzieś w tym wszystkim zapominał o sobie, a to nie było dobre dla nikogo.
- Zawsze musisz taki być?- Lightwood głośno wypuścił powietrze.
- Jaki?
- Ponad to. Ponad wszystko. Czasami mam wrażenie, że powracają twoje stare maniery. Uuu, jestem Magnus Bane, niezwyciężony, niezastąpiony- Łowca kiepsko naśladował głosy, więc brzmiał jak przedszkolak przedrzeźniający nielubianego kolegę- Możesz nie spać, nie jeść, ale zajmujesz się wszystkimi dookoła. Ostatnio miałem trochę słabsze dni- przyznał- I po prostu nie zwracałem na ciebie takiej uwagi jak powinienem. Chyba to wszystko przez żałobę... Przepraszam, będę się o ciebie troszczył tak, jak powinienem.
- Alexandrze, teraz już zdecydowanie przesadzasz- kociooki wsunął dłoń pod biały podkoszulek łowcy i zaczął uspokajająco gładzić jego tors- Mam się dobrze. Musimy skupić się na zapewnieniu wszystkiego co niezbędne twojej siostrze. W końcu to ona ostatnie tygodnie spędziła w szpitalu, a nie ja.
Młodszy zatrzymał jego dłoń, pod dotykiem której poczuł przyjemne dreszcze.
- Widzę ile energii tracisz każdego dnia. Prawie w ogóle nie śpisz, ciągle gdzieś biegasz, czarujesz, robisz milion rzeczy na raz. Prawie w ogóle nie śpisz, to odbija się na twoim zdrowiu. Nie zaprzeczaj mi.
Mag uniósł się na łokciu i złączył ich usta w czułym pocałunku.
- W takim razie teraz chętnie się zdrzemnę- stwierdził, udając ziewnięcie- Zanim zaczniesz zrzędzić jak stary dziadek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro