Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rodzinnie

Izzy siedziała na siedzisku musztardowożółtej kanapy w salonie loftu Magnusa. Uśmiech nie schodził z jej ust, a pierś unosiła się z każdym głębokim oddechem. Powietrze wolne od szpitalnych zapachów było czymś, za czym niesamowicie tęskniła. 

- Kocham cię najbardziej na świecie- powiedział Simon, po raz setny tego popołudnia, a potem objął ukochaną ramieniem i złożył delikatny pocałunek na jej skroni.

Łowczyni była rozpromieniona. Jej pozbawiona makijażu twarz wydawała się bardziej dziewczęca, rumiane policzki aż bolały od ciągłego uśmiechania się, a oczy błyszczały za każdym razem, gdy wodziła wzrokiem po twarzach swoich towarzyszy.

- Ja ciebie też- oblizała usta, a potem cmoknęła chłopaka w policzek.

- Ach, moje gołąbeczki! Czyż to nie urocze?- mag postawił na szerokiej dębowej ławie dwa kubki z herbatą, a potem skierował wzrok na męża, który od powrotu siostry był dziwnie milczący.

Lightwood wzruszył ramionami, a potem z zakłopotaniem spojrzał w kierunku okna. Złożył usta w wąską linię, zamyślił się, a potem machinalnym ruchem poprawił czerwoną zasłonę. W jego głowie kłębił się tysiąc różnych myśli i trochę przytłaczała go obecność Simona i Magnusa. Wolałby być z młodszą sam na sam, zaopiekowałby się nią najlepiej.

- ...dobrze, Alexandrze?

Wzdrygnął się, a potem obrócił twarzą znów w kierunku pozstałych.

- Mógłbyś powtórzyć?- poprosił.

- Przyniósłbyś owoce i dzbanek z pozostałą herbatą z kuchni, kochanie?

- Aaa, tak...- z zakłopotaniem podrapał się w tył głowy- Oczywiście.

- Co się dzieje?- spytała brunetka konspiracyjnym szeptem, gdy jej brat opuścił pomieszczenie.

- Jest po prostu zmęczony.

- Jak my wszyscy- wtrącił wampir.

- To fakt- zgodził się Bane- Kiepsko spałem tej nocy i on przez to też budził się kilka razy. Założę się, że jak tylko zjemy obiad, to zaśnie jak kamień w momencie, w którym jego głowa dotknie poduszki- dodał ze śmiechem.

- Co was tak bawi?- niebieskooki wyłonił się zza kanapy z dzbankiem w jednej ręce i miską pełną jabłek i mandarynek w drugiej.

- Nic- dziewczyna sięgnęła po zielone jabłko i wgryzła się w nie łapczywie- Wybaczcie, okropne jedzenie serwowali w tym szpitalu- wytłumaczyła się, zauważając zdziwione spojrzenia pozostałych.

- Tutaj będziemy cię karmić zdecydowanie lepiej, pączuszku- kociooki dotknął jej dłoni i uścisnął ją lekko- Pieczeń potrzebuje jeszcze kilku minut, nim będziemy mogli ją wyjąć z piekarnika i podać obiad, mam nadzieję, że wytrzymasz.

- No pewnie- kiwnęła głową, sięgając po mandarynkę. Po chwili namysłu sięgnęła jeszcze po dwie.

- A ty gdzie uciekasz?- Magnus kątem oka zauważył, że jego mąż znów znika za drzwiami.

- Wspomniałeś o pieczeni, ktoś musi jej pilnować.

- Ach, racja!- spojrzał na parę siedzącą na kanapie- Pójdę pomóc Alexandrowi w kuchni, a wy nacieszcie się sobą, gołąbeczki.

Po chwili on również zniknął im z oczu.

Simon mocniej objął dziewczynę ramieniem, czując jak ta opiera głowę o jego klatkę piersiową. Uśmiechnął się bezwiednie i i oparł brodę o czubek jej głowy.

- Cieszę się, że znów mam cię przy sobie. Nawet nie wiesz jak bardzo tęskniłam...

- Ja tak samo- zgodził się.

Wtem rozległo się pukanie do drzwi, a po nim do mieszkania weszli Maryse i Jace.

Kobieta widząc swoją córkę przycisnęła dłonie do oczu i rozpłakała się, rozmazując czarny tusz do rzęs pod oczami.

- Kochanie!- w kilku krokach znalazła się tuż przy Isabelle i objemowała ją mocno.

- Mamo...- dziewczynie w momencie łzy pociekły z oczu- Na Anioła, tak bardzo za tobą tęskniłam...

- Tak się o ciebie bałam, córeczko...

- Już wszystko dobrze- młodsza uśmiechnęła się przez łzy- Już wszystko okej...

Starsza odsunęła się i ciepłym uściskiem powitała Simona. Zza jej pleców wyłonił się blondyn.

- Jace!

- Izzy!

Brunetka o mało nie stratowała ławy z całą jej zawartością, rzucając się przybranemu bratu w ramiona i płacząc jeszcze głośniej.

- Aniele...! Jace, co się z tobą działo? Tak bardzo się martwiłam....

- Chyba nie powinnaś teraz słuchać o takich rzeczach- powiedział cicho, bez powodzenia maskując drżenie własnego głosu. Cieszył się, że widzi ją w końcu całą i zdrową. Dużo przeszła, a on nie mógł jej w tym wspierać... Postanowił, że teraz to się zmieni- Jak się czujesz? Potrzebujesz czegoś?

- Już okej- dotknęła palcami jego wychudłej twarzy- Strasznie zmizerniałeś... To ty powiedz mi jak się czujesz- spojrzała na niego z troską.

- Wszystko jest w porządku- znów ją objął- Nie martw się mną, Izzy.

~~

Popołudnie upłynęło pod znakiem uścisków, łez, głównie radosnych, oraz długich opowieści. Głównie o szpitalu, Instytucie, Idrysie i więzieniu Jace'a w podziemiach laboratorium... Wszyscy wysnuli z tego ten sam wniosek: nic nie jest w stanie zniszczyć ich rodziny. Siłę czerpią z siebie nawzajem i zawsze walczą do końca, to się nigdy nie zmieni.

- Chyba pierwszy raz mamy tu tylu gości- westchnął Alec, układając się wygodnie na łóżku po kolacji.

- To fakt, wszyscy razem- uśmiechnął się czarownik na myśl o tym, że w ich salonie nocują teraz Izzy, Simon, Jace, Maryse i Luke, który dołączył do nich po obiedzie- Duża, szczęśliwa rodzina.

- Szczęśliwa?- młodszy uniósł brew- Po tym, co przeszliśmy, raczej obstawiałbym, że pechowa.

- Może i pechowa, ale ze szczęśliwym zakończeniem- Mag nachylił się i złączył ich usta w pocałunku, a potem zaczął rozpinać fioletową koszulę w burgundowe prążki.

- Schudłeś ostatnio- stwierdził Alec, uważnie lustrując jego nagi tors i brzuch.

- Wydaje ci się- kociooki machnął ręką, po czym zrzucił spodnie i zmienił bieliznę na czystą- Spójrz lepiej na Jace'a, toż to chodzący szkielet! Choć i tak wygląda lepiej niż kilka dni temu.

- To fakt, Jace wygląda okropnie, ale to nic dziwnego po tym, co go spotkało- stwierdził Łowca, przytulając się do pleców męża, gdy ten tylko wsunął się pod kołdrę- A ty, to co innego- przesunął palcem po jego brzuchu- Można ci policzyć wszystkie żebra! Ostatnio chyba zapominasz o normalnym jedzeniu, co? Częściej widzę cię z kubkiem kawy niż z normalnym posiłkiem.

- Alexandrze...- starszy burknął, odwracając się do niego twarzą- Przesadzasz, nie jest aż tak źle.

Alec dotknął jego policzka, w pożółkłym świetle nocnej lampki widział doskonale przekrwione oczy ukochanego i ciemne sińce, których nie przykrywał już makijaż. Bane był ostatnio na każde zawołanie. Portal? Załatwione. Nocka na szpitalnym korytarzu? Nie ma sprawy. Opieka nad załamanym Simonem? Ależ oczywiście! Gdzieś w tym wszystkim zapominał o sobie, a to nie było dobre dla nikogo.

- Zawsze musisz taki być?- Lightwood głośno wypuścił powietrze.

- Jaki?

- Ponad to. Ponad wszystko. Czasami mam wrażenie, że powracają twoje stare maniery. Uuu, jestem Magnus Bane, niezwyciężony, niezastąpiony- Łowca kiepsko naśladował głosy, więc brzmiał jak przedszkolak przedrzeźniający nielubianego kolegę- Możesz nie spać, nie jeść, ale zajmujesz się wszystkimi dookoła. Ostatnio miałem trochę słabsze dni- przyznał- I po prostu nie zwracałem na ciebie takiej uwagi jak powinienem. Chyba to wszystko przez żałobę... Przepraszam, będę się o ciebie troszczył tak, jak powinienem.

- Alexandrze, teraz już zdecydowanie przesadzasz- kociooki wsunął dłoń pod biały podkoszulek łowcy i zaczął uspokajająco gładzić jego tors- Mam się dobrze. Musimy skupić się na zapewnieniu wszystkiego co niezbędne twojej siostrze. W końcu to ona ostatnie tygodnie spędziła w szpitalu, a nie ja.

Młodszy zatrzymał jego dłoń, pod dotykiem której poczuł przyjemne dreszcze.

- Widzę ile energii tracisz każdego dnia. Prawie w ogóle nie śpisz, ciągle gdzieś biegasz, czarujesz, robisz milion rzeczy na raz. Prawie w ogóle nie śpisz, to odbija się na twoim zdrowiu. Nie zaprzeczaj mi.

Mag uniósł się na łokciu i złączył ich usta w czułym pocałunku.

- W takim razie teraz chętnie się zdrzemnę- stwierdził, udając ziewnięcie- Zanim zaczniesz zrzędzić jak stary dziadek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro